To była prosta akcja, razem z
policją otoczyli dom, a potem weszli do środka. Niestety przybyli spóźnieni,
komandor i jego żona leżeli martwi na podłodze w kuchni, zabici pojedynczymi
strzałami w głowę.
Mordercy próbowali uciec, a gdy
im się nie udało, zaczęli strzelać. Jeden z policjantów został ranny, nim McGee
i Ziva trafili dwóch mężczyzn idealnie w głowę, tak jak oni swoje ofiary.
Miejsce zbrodni zabezpieczono,
zwłoki przykryto, by czekały na przyjazd koronera.
Jethro przyjrzał się broni
przestępców i zauważył na nich tłumiki. Nic dziwnego, że nie słyszeli, kiedy
zabijali komandora.
- McGee, sprawdź z Zivą, czy ktoś
żyje. – rozkazał.
Tim ostrożnie wspiął się po
schodach, Ziva szła tuż za nim, oboje trzymali broń, choć Gibbs kazał im szukać
kogoś żywego. Woleli mieć jednak pewność, że jeśli znajdą kogoś pasującego do
tego opisu, to nie będzie próbował ich zabić.
Rozdzielili się na górze, Ziva
poszła dalej korytarzem, a Tim wszedł do pokoju po lewej. W środku nie było
nikogo, przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie usłyszał cichych jęków
dochodzących z kołyski pod ścianą.
Wiedział, że to głupie, ale i tak
podszedł bliżej z przygotowaną bronią, zaglądając do środka. Stanął jak wryty,
gdy spojrzały na niego wielkie, błękitne oczy. Tak zastała go Ziva, która
oznajmiła, że dom jest pusty, nie ma innych ciał ani wspólników morderców.
- Co jest? – zapytała widząc w
jakim jest stanie.
- Dziecko – odparł, wskazując
palcem na kołyskę.
Ziva podeszła bliżej i spojrzał
na dziecko, sprawdzając, czy nie jest ranne.
- Nie zdążyli go zabić –
stwierdziła i odsunęła się zadowolona z tego, że dziecku nic nie jest. –
Powiedzmy Gibbsowi.
Tim przytaknął i stanął w progu
pokoju.
- Gibbs, tu jest dziecko! –
krzyknął.
- Nie drzyj się, przestraszysz je
– upomniała go Ziva.
Usłyszeli kroki i po chwili do
pokoju wszedł Tony.
- Co za dziecko znaleźliście? –
spytał z uśmiechem. Spodziewał się znaleźć tu kilkulatka, dlatego zdziwił się,
gdy zobaczył kołyskę, do której zbliżył się ostrożnie.
Dziecko machało rączkami i nóżkami,
wydając z siebie dziwne dźwięki. Cała trójka przestraszyła się, że coś mu jest,
więc zaczęli mu się przyglądać. W tym momencie dziecko zaczęło płakać. Ziva
cofnęła się, zakrywając uszy.
- To gorsze niż huk wybuchu bomby
– powiedziała podniesionym głosem.
- Jak go uciszyć? – spytał Tim,
patrząc bezradnie na Tony’ego.
- Nie wiem. I czemu patrzysz na
mnie?
Dziecko płakało coraz głośniej,
Tony chciał je podnieść, by zrobić cokolwiek, ale gdy tylko wyciągnął ręce w
jego kierunku, zaczęło płakać jeszcze głośniej, kopiąc nóżkami, dlatego
zrezygnował.
- Ziva, jesteś kobietą, zrób coś
– powiedział do niej.
- Nie mam instynktu
macierzyńskiego, sam coś zrób.
- Próbowałem, nie chce żebym je
ruszał.
- Do jasnej cholery, co żeście
znowu narobili?!
Cała trójka odetchnęła z ulga,
gdy do pokoju wszedł szef. Był wściekły, ale przynajmniej mieli teraz
pomoc.
- Nic, samo zaczęło płakać –
wyjaśnił Tim.
- Trzy dorosłe osoby i nie
potrafią uspokoić niemowlaka.
Jethro odsunął ich od kołyski
i podniósł dziecko, układając je
umiejętnie w ramionach, nim wziął butelkę z mlekiem i przystawił je niemowlęciu
do ust. Dziecko od razu przestało płakać, a zaczęło łapczywie ssać butelkę.
Jego podwładni patrzyli na niego,
jakby co najmniej ujarzmił dzikiego lwa.
- Skąd wiedziałeś, że jest
głodny? – spytała Ziva.
- Butelka jest nie opróżniona do
końca. Poza tym, to ona. Cindy. – Nim zdążyli go zapytać, skąd zna jej imię,
skinął na litery nad kołyską. – Matka musiała ją karmić, gdy zaatakowano jej
męża.
Cindy przestała pić i odsunęła
się od butelki, znowu zaczynając płakać.
- Czemu wciąż płacze? – Tim
zasłonił uszy, nie potrafił już znieść tego krzyku.
- Też byś płakał, gdybyś widział
wokół siebie tylu obcych.
Tony patrzył oczarowany, jak
Jethro powoli uspokaja dziewczynkę, która już po paru minutach w jego ramionach
przestała płakać i przypatrywała mu się zaintrygowana. Uśmiechał się do niej,
wyraźnie zadowolony, że w końcu poczuła się bezpieczna. Tony zastanawiał się,
czy taki właśnie był Jethro, nim umarła Kelly. Przyglądanie mu się, gdy był
całkowicie pochłonięty przez dziecko, było ciekawym doświadczeniem. Podobała mu
się ta strona męża, wiele by dał, by widzieć go takiego częściej. Poznał już
wszystkie strony Jethro, który był jego szefem oraz Jethro, który był jego mężem.
Teraz chciał poznać Jethro ojca.
- Ziva, dzwoń do opieki
społecznej, niech tu przyjadą.
Ziva przytaknęła i wyszła z
pokoju, zostawiając Tima i Tony’ego z szefem, który układał dziecko z powrotem
do kołyski.
- Od razu lepiej, prawda? –
szepnął do niej, nakrywając ją kocykiem.
Tim i Tony odważyli się podejść
do kołyski i zajrzeć do środka. Cindy od razu zwróciła na nich swoją uwagę.
Przypatrywała im się przez chwilę po czym uśmiechnęła się, ukazując swój jedyny
ząbek.
- Ma prawie rok – stwierdził
Jethro. – To dobrze.
- Dlaczego? – spytał Tim.
- Nie będzie pamiętała twarzy
rodziców. Będzie mniej bolało.
Całkiem zapomnieli, że jej
rodzice zginęli. Sprawy związane z małymi dziećmi zawsze wywoływały więcej
emocji. Na całe szczęście Cindy nie zginęła, ale została pozbawiona matki i
ojca nim jeszcze zdążyła ich dobrze poznać. Może Jethro miał racje, że będzie
mniej bolało, ale ten ból zawsze gdzieś tam będzie aż do końca jej życia.
Dalej patrzyli na dziecko, gdy
Ziva wróciła do pokoju.
- Opieka społeczna będzie za
chwilę. Podałam im imiona i nazwiska rodziców, powiedzieli, że poszukają
krewnych, żeby mała nie trafiła do domu dziecka.
Jethro przytaknął i wyszedł bez
słowa, zostawiając swoich ludzi z dzieckiem.
- Co z nią? – spytała Ziva,
również zaglądając do kołyski.
- Jest spokojna po tym, jak Gibbs
ją nakarmił – odparł Tim. Uśmiechnął się, gdy Cindy przewróciła się na bok i
próbowała dosięgnąć do zabawki leżącej obok. – Szybko mu poszło.
- Ma wprawę – zauważyła. –
Ciekawe, jak on się trzyma.
- Dziecko jest całe, więc chyba
nic mu nie jest – stwierdził Tony i pomógł małej złapać zabawkę. Cindy chwyciła
w rączki pluszowego misia i przyciągnęła go bliżej. Miś był ciężki, więc szybko
się zasapała.
Nie mieli pojęcia, jak długo jej
się przyglądali, ale w pewnym momencie w progu stanął jeden z policjantów.
- Wasz szef kazał wam znieść
dziecko na dół, przyjechali po nią – powiedział i odszedł równie szybko, jak
się pojawił.
Tim, Ziva i Tony popatrzyli po
sobie.
- Kamień, papier, nożyce? –
zaproponował Tony.
Tim i Ziva bez słowa przygotowali
się do gry. Tony jak zawsze na początku wybrał nożyce i to był jego błąd, bo
zarówno Tim jak i Ziva wybrali kamień.
- Przegrałeś.
- Do trzech razy sztuka –
zdecydował.
Kamień też nie okazał się w jego
przypadku szczęśliwym wyborem. Westchnął zrezygnowany i odwrócił się do
kołyski, gdzie Cindy wciąż trzymała misia. Nie był pewny, jak ją złapać, więc
starał się naśladować Jethro.
Uniósł ostrożnie dziewczynkę i
ułożył ją wygodnie na piersi. Cindy jęknęła i złapała go mocno za bluzę,
opierając główkę na jego ramieniu.
Ręce mu się trzęsły, bał się, że
zaraz ją upuści, ale nic takiego się nie stało, Cindy trzymała się go z
ufnością, którą mogło kogoś obdarzyć tylko dziecko. To było wspaniałe uczucie,
Tony nigdy nie czuł się podobnie. Trzymał w ramionach bezbronną istotkę, która
potrzebowała ciągłej opieki i uwagi. Zawsze sobie wyobrażał, że trzymanie
dziecka, to coś łatwego i przyjemnego. Łatwe z pewnością nie było, musiał
uważać i trzymać Cindy tak, by było jej wygodnie. Ale druga część? To
zdecydowanie było przyjemne. Nie mógł uwierzyć, jak mała jest dziewczynka, jak
delikatna. Poczuł nagłą potrzebę opiekowania się tym dzieckiem, zapewnienia mu
wszystkiego, czego potrzebuje, zapewnienia mu bezpieczeństwa i miłości. Czy tak
właśnie się czuł ojciec wobec swojego dziecka?
Zszedł z Cindy na parter,
uważając na schodach. Jethro czekał przy drzwiach razem z jakąś kobietą, która
– jak się domyślił – była z opieki społecznej.
- Przyniosłem małą – oznajmił z
uśmiechem, gdy Cindy dotknęła go ciekawsko w policzek.
- Agencie Gibbs, dziękujemy za
telefon – odezwała się kobieta. – Powiadomiliśmy już krewnych, siostra pani
Milton przyjdzie za dwa dni z Oslo. Do tego czasu zajmiemy się dzieckiem.
Tony przygarnął dziecko nieco
mocniej do siebie, gdy kobieta wyciągnęła po nie ręce. Wiedział, że Jethro
zauważył tę nagłą zaborczość.
- Może to nie będzie konieczne –
powiedział szybko.
- Nie rozumiem – przyznała
kobieta.
- Możemy się nią zająć.
Jethro zmrużył oczy i przyjrzał
mu się podejrzliwie. Czekała go długa, poważna rozmowa, gdy już będą w domu.
Czuł, że Ziva i Tim też na nich
patrzą i prawdopodobnie są równie mocno zdziwieni.
- Chce się pan nią zająć,
agencie? – zapytała kobieta ze zdziwieniem.
- Tak, czemu nie? – Uśmiechnął
się, przekładając Cindy na drugie ramię. Była dosyć ciężka jak na tak małe
dziecko. – To tylko dwa dni.
Właśnie, tylko, uświadomił
sobie.
- Cóż... – Urzędniczka z opieki
społecznej zastanowiła się przez moment. – Jeśli ma pan odpowiednio duży dom...
- Bez obaw, jest duży i bardzo
bezpieczny – zapewnił ją. – Wezmę kilka rzeczy z domu Miltonów, żeby mała miała
w czym spać i czym się bawić.
Jethro wyglądał teraz na bardzo
wściekłego, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że Tony postanowił sam podjąć
decyzję, nie rozmawiając z nim wcześniej o tym. Trudno mu było sobie wyobrazić,
by przeszkadzała mu sama perspektywa mieszkania przez dwa dni z dzieckiem.
- W takim razie, jeśli to panu
nie przeszkadza, proszę bardzo. Poinformuję siostrę pani Milton, gdzie będzie
jej siostrzenica. Może mi pan podać swój adres i numer telefonu?
Nim Tony zdążył odpowiedzieć,
Jethro zrobił to za niego, cały czas mu się przyglądając. Był w tarapatach, ale
czując Cindy na swoich rękach, słysząc jej oddech i gaworzenie, nie odczuwał
niepokoju, tylko czystą radość.
Spojrzał na twarz dziewczynki i
uśmiechnął się do niej.
- Pobędziemy trochę razem, Cindy,
cieszysz się.
Trudno było uznać złapanie za
ucho i pociągnięcie za oznakę radości, Cindy miała całkiem mocny chwyt, ale
właśnie jako radość Tony postanowił interpretować ten gest. Wcale się nie
przejął, że Ziva i Tim patrzą na niego, jakby go nie poznawali, sam siebie nie
poznawał. Myślał często o dziecku, ale nigdy nie sądził, że będzie trzymał i
opiekował się jednym i to przez dwa dni. To nie było wiele, a Cindy nie była
jego córką, ale i tak czuł się szczęśliwy, jakby w końcu spełnił swoje
marzenie. Miał nadzieję, że Jethro czuł to samo.
- Nie powinieneś był tego robić,
Tony – powiedział Jethro, gdy znaleźli się w domu. Przez całą drogę samochodem
był cicho, milczał już odkąd pracowniczka opieki społecznej odjechała, to były
pierwsze słowa, jakie od tamtego czasu wypowiedział i Tony był tym
rozczarowany. Spodziewał się, że powie coś innego.
- Miałem ją zostawić z domu
dziecka, nawet na dwa dni, gdzie nie miałby jednego opiekuna tylko kilku? –
spytał. Wciąż trzymał Cindy na rękach, odłożył ją tylko na chwilę, gdy musiał
spakować potrzebne rzeczy do samochodu.
- Nie znasz się na opiece nad
dziećmi.
- Ale ty się znasz.
Jethro najwyraźniej chciał
powiedzieć coś więcej, ale zamiast tego postanowił znowu się nie odzywać i
zszedł do piwnicy, zostawiając Tony’ego samego z tym problemem.
- Jethro nie chce nam pomóc –
powiedział do dziecka, które przysypiało. – Trudno, poradzimy sobie sami, prawda?
Zaniósł małą do sypialni, by
mogła zasnąć, podczas gdy będzie szykował dla niej pokój. LJ, zwabiony
nieznanym zapachem, poszedł za nim. Chciał wskoczyć na łóżko obok Cindy, ale
Tony go powstrzymał.
- Nic z tego, zostajesz na ziemi.
– Złapał bernardyna za obrożę i wyprowadził z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Nawet jeśli LJ nie chciał skrzywdzić dziecka, mógł mu zrobić krzywdę
przypadkiem. Tony wolał nie ryzykować.
Kiedy przyszykował już pokój dla
Cindy, położył ją w jej łóżeczku, gdzie od razu zasnęła. Chciał patrzeć na nią
jak najdłużej, ale usłyszał, że Jethro postanowił wrócić ze swojego świata.
Sądząc po odgłosach, szykował sobie kawę. Tony zszedł do kuchni, by z nim
porozmawiać.
Tak jak się spodziewał, znalazł
męża z kubkiem kawy w dłoni. Wyglądał już na spokojniejszego, praca nad łodzią
zawsze go relaksowała, dlatego lepiej było zostawiać go tam samego, żeby
ochłonął.
- Chcesz kontynuować rozmowę? –
spytał Tony stając obok.
- A o czym tu rozmawiać? Dziecko
jest już u nas, musimy się nim zająć.
- Wiem, że powinienem cię spytać,
zanim zdecydowałem...
- Powinieneś. – zgodził się,
wpatrzony w jakiś punkt na ścianie.
- To tylko dwa dni.
- Tu nie chodzi o długość tej
opieki, Tony – powiedział. – W tym domu nie było żadnego dziecka odkąd Kelly
zginęła.
O tym nie pomyślał. Powinien
wziąć to pod uwagę, ale Jethro zajął się Cindy z taką troską, gdy ją znaleźli,
że nie przyszło mu do głowy, że może nie chcieć jej w domu.
- Chcesz żebym zadzwonił do
opieki, żeby ją zabrali? – spytał, modląc się, by Jethro odmówił.
- Nie. – Tony odetchnął z ulgą. –
Może zostać. Po prostu... muszę przywyknąć, że znowu jest tu dziecko.
- Jeth, nie proszę cię, żebyś
traktował Cindy jak córkę, zostanie z nami tylko na dwa dni.
- Wiem. – Jethro odstawił pusty
kubek po kawie do zlewu. – I to jest problem. Jeśli się do niej przywiążę,
trudno będzie ją oddać. Nie chcę znowu przez to przechodzić, dlatego ty się nią
będziesz zajmować. Mogę ci trochę pomóc, ale nie oczekuj ode mnie zbyt wiele. I
tobie radzę się nie przywiązywać. Utrata dziecka, nieważne jaka, cholernie
boli.
Jethro wrócił do piwnicy, by Tony
mógł się zastanowić nad tymi słowami. Trochę było mu żal, że mąż nie chce mu
pomóc, ale rozumiał to. Jego słowa mimo wszystko były obiecujące. Jethro nie
miał problemów z samym posiadaniem dziecka w domu, a to oznaczało, że może
kiedyś Tony zostanie prawdziwym ojcem, a nie tylko tymczasowym opiekunem.
Był środek nocy, kiedy Tony’ego
obudził płacz dziecka, do którego po chwili dołączyło też głośne szczekanie.
Ponieważ LJ spał dzisiaj z nimi w pokoju, słyszał je doskonale.
Tony wstał z łóżka i podszedł do
bernardyna, który stojąc pod drzwiami budził połowę sąsiedztwa swoim
szczekaniem.
- Spokojnie, LJ, ona sama jest
głośna, nie musisz jej akompaniować – powiedział do psa, ten spojrzał na niego
i znowu zaczął szczekać. – Jeth, uspokoisz go?
Nie czekając na odpowiedź wyszedł
z sypialni, by zając się Cindy. Dziewczynka płakała coraz głośniej. Nie miał
pojęcia, co jej jest, przez krótką chwilę pożałował, że postanowił być tak
szlachetny i zaopiekował się dzieckiem.
W końcu zorientował się, że
niemowlę trzeba przewinąć. O dziwo nie obrzydziła go ta perspektywa, ale gdy
chciał się zabrać do roboty, uświadomił sobie, że nie wie, jak to robić.
- Jeth! Wiesz jak się przewija niemowlę?!
– zapytał starając się przekrzyczeć Cindy. Na szczęście LJ już nie szczekał.
Jethro wszedł do tymczasowego
pokoju dziecka, zabrał je z rąk Tony’ego i szybko oraz umiejętnie przewinął.
Przez cały czas miał przymknięte oczy, był nie rozbudzony, a mimo to zrobił to
perfekcyjnie i Cindy już po chwili przestała płakać.
- Coś jeszcze? – spytał, podając
mężowi dziewczynkę.
- Tak – przyznał Tony, odkładając
dziecko do łóżeczka. – Możesz to zrobić jeszcze raz, ale wolniej? – poprosił.
Jethro wrócił do sypialni i Tony
musiał sam usypiać Cindy.
Dziewczynka obudziła się jeszcze
raz nad ranem, tym razem domagając się jedzenia. Tony nakarmił ją mlekiem, ale
Jethro powiedział mu, że Cindy może już przyjmować stałe pokarmy. Tony
postanowił spróbować.
Zostawił niemowlę u sąsiadki i
razem z Jethro poszedł zrobić zakupy. Tony poprosił w pracy o wolne dla nich
obu, właśnie ze względu na dziecko, dlatego mogli pójść do sklepu, rzadko to
robili.
Podczas gdy Jethro poszedł po
rzeczy dla nich, Tony zdecydował się zrobić zakupy dla dziecka. Miał jako takie
pojęcie, co takie małe dziecko może jeść, przeważnie warzywa, dlatego też po
nie udał się najpierw. Tam też zastał go Jethro, gdy zaopatrzył ich w zapas
kawy.
- Tony, co ty robisz? Stoisz przy
tych marchewkach już z 10 minut.
- Próbuję wybrać odpowiednią –
odpowiedział, przebierając w warzywach.
- Odpowiednią?
- Moja była dziewczyna, która
miała dziecko...
- Umawiałeś się z dzieciatą
kobietą?
- To było tylko raz i to przez
kilka dni. W każdym razie, często gadała o dziecku, między innymi o karmieniu.
Mówiła, że trzeba wybierać odpowiednie warzywa, by dziecko się nie zatruło –
wyjaśnił. – Tylko nie powiedziała mi, jak to robić.
Jethro westchnął i wziął dwie
marchewki, które wydały mu się najlepsze, a potem podał je Tony’emu.
- Wystarczy, żeby warzywa czy
owoce nie były zgniłe czy robaczywe, a przed ugotowaniem umyte. Gwarantuję, że
nic się wtedy dziecku nie stanie.
Tony spojrzał na marchewki,
oglądając je ze wszystkich stron.
- Jesteś pewny?
Jethro przytaknął.
- Z Shannon nigdy nie
selekcjonowaliśmy kupowanych warzyw, Kelly nigdy się nic nie stało. Jedyny
czas, kiedy bolał ją brzuch i wymiotowała, to po tym jak zaraziła się grypą
żołądkową w przedszkolu.
- To dlatego, że kiedyś warzywa
były zdrowsze. – Tony dalej nie był przekonany. – Teraz to sama chemia.
- Mam ci kupować warzywa prosto
od farmerów, najlepiej takich, którzy nie używają nawozów chemicznych?
- Nie trzeba.
Tony wybrał jeszcze parę warzyw i
po zapłaceniu za wszystko, wrócili do domu. Jethro długo nie mógł tam usiedzieć
i wyszedł z psem na spacer. Tony znowu poczuł się rozczarowany zachowaniem
męża, ale nie zamierzał o tym z nim dyskutować. Już sobie wszystko powiedzieli,
Jethro w gruncie rzeczy miał słuszność, co do przywiązywania się do dziecka,
które mieli niedługo oddać. Z drugiej strony nie wyobrażał sobie, by nie
trzymać Cindy czy nie bawić się z nią. Była taka urocza, trudno było jej się
oprzeć, Jethro na pewno nie miał łatwo z tym swoim trzymaniem się na dystans.
- Pewnie i tak skończy lepiej ode
mnie – westchnął. Trzymał Cindy na kolanach i pozwalał jej bawić się jego
palcami, które próbowała gryźć. – Ja już sobie nie wyobrażam, że niedługo cię
nie będzie. Ale wiesz... – Podniósł dziewczynkę i przytulił ją do piersi. – Nie
żałuję, że się tobą zaopiekowałem.
Cindy zaśmiała się, jakby
rozumiała co do niej mówi. Tony nie mógł się nie uśmiechnąć i pocałował
dziewczynkę w policzek, nawet nie zauważając, że Jethro obserwuje go stojąc w
progu. Zdał sobie sprawę, że wrócił, gdy LJ znowu przybiegł obwąchać małą, ale
Jethro już się ulotnił do piwnicy. Wyglądało na to, że zamierza tam spędzić dwa
dni, by do minimum ograniczyć kontakt z Cindy, choćby i ten wzrokowy. Musiał
się naprawdę szybko przywiązywać do dzieci pod własnym dachem, skoro tak reagował.
LJ nie dawał mu spokoju, więc
Tony postanowił się nad nim zlitować i dać mu powąchać dziecko.
- Dobra, już dobra. – Przykucnął
przy psie, dalej trzymając dziecko z dala. – Ale musisz być ostrożny, dobra?
Bernardyn zamerdał ogonem i
wcisnął nos pomiędzy ręce Tony’ego, gdzie bezpiecznie leżało dziecko. Cindy
patrzyła na niego wielkimi oczami, gdy obwąchiwał ją mokrym nosem. LJ w końcu
przestał i usiadł zadowolony, że udało mu się obwąchać nowego gościa.
- Śliczna, prawda? – Tony ułożył
ją tak, by miała lepszy widok na bernardyna. Już się go nie bała, przyglądała
mu się ciekawsko i wyciągała rączki w jego stronę. – Chcesz go dotknąć? –
spytał jej i podsunął ją do psa.
LJ nawet nie drgnął, gdy dotknęła
jego głowy, odsunął się dopiero, gdy prawie trafiła go w oko, ale nie zaczął
szczekać ani nie próbował jej ugryźć. Tony przysunął ją bliżej grzbietu
zwierzaka, żeby nie zrobiła mu krzywdy.
Cindy złapała go za długie futro,
a gdy odciągnęła rączki, trochę włosów zostało jej w zaciśniętych piąstkach.
- Całkiem zapomniałem, że on
linieje na lato. – Tony szybko strącił sierść z dłoni Cindy, by przypadkiem jej
nie zjadła albo nie dostały jej się do oczu. – Dobra, poznałaś psa, ale teraz
zostawimy go w spokoju, żeby odpoczął po spacerze. Może i my wyjdziemy na
świeże powietrze, co?
Nie miał wózka ani nosidełka,
dlatego musieli zadowolić się tylko wyjściem do ogródka. Upewnił się, że wśród
trawy nie ma żadnych ostrych kamieni, nim pozwolił Cindy po niej raczkować.
Miał na nią oko przez bitą godzinę, kiedy to zwiedzała cały ogródek aż w końcu
tak się zmęczyła, że wróciła do swojego opiekuna.
Tony wziął ją na ręce i zaniósł
do łóżeczka, żeby mogła się zdrzemnąć. Kiedy mała zasnęła, zastanawiał się, czy
nie pójść znowu porozmawiać z mężem, ale rozmowa nie przyniosłaby raczej nic
nowego. Jethro wyraźnie powiedział, że nie chce się angażować, żeby potem nie
cierpieć. Tony zamierzał to uszanować.
Ten i następny dzień minęły zbyt
szybko w ocenie Tony’ego, ani się obejrzał, a opieka społeczna pukała do drzwi.
Tak jak się spodziewał, Jethro spędzał całe dnie w piwnicy. Przez chwile
martwił się, że upija się tam burbonem, żeby zapomnieć o Kelly, ale gdy
zaglądał tam kilka razy, Jethro pracował przy łodzi, czytał albo oglądał
wiadomości na swoim małym telewizorze. Nie wątpił, że raz czy dwa razy na dzień
nalewał sobie trochę burbonu i pił, ale robił to na co dzień, więc nie
niepokoiło go to póki Jethro przychodził na górę coś zjeść i nie głodował na
dole. Kiedy była jego kolej, nawet ugotował obiad, więc Tony przestał się
martwić.
Ta sama kobieta, z którą
rozmawiali w dniu zamordowania rodziców Cindy, przyszła i tym razem, ale nie
była sama. Była z nią jeszcze jedna kobieta i mężczyzna.
- Agencie DiNozzo, to jest Sarah
Larsen i jej mąż William, jedyni krewni pani Milton. Zaopiekują się Cindy, jako
jej nowi opiekunowie.
Tony teraz naprawdę zrozumiał,
czemu Jethro wolał ignorować dziecko i spędzać całe dnie w piwnicy, niż się do
niego przywiązać. Wiedział, że ma tylko dwa dni na opiekę nad Cindy i że będzie
musiał ją oddać, ale teraz, kiedy ten czas nadszedł, zrobiło mu się smutno.
Przez dwa dni był ojcem, a teraz mu to odbierano. Nie powinien był się
przywiązywać, to było głupie, ale podświadomie myślał, że może będzie mógł
zatrzymać dziewczynkę, że jej ciotka nie będzie jej chciała. Ale pragnęła jej,
z całą pewnością. Patrzyła na nią z taką miłością, że Tony poczuł się jak jakiś
zaborczy potwór na myśl, że miałby jej nie oddać dziecka. Jednocześnie jednak
chciał jej zamknąć drzwi przed nosem, kazać odejść i zostawić jego córkę w
spokoju.
Idioto, to nie jest twoje
dziecko, pouczał siebie w myślach. Nie mogę uwierzyć, że tak ją
nazwałem.
- Nic jej się nie stało –
powiedział, podając pani Larsen jej siostrzenicę. Poczuł ból w sercu, gdy nie
trzymał już Cindy na rękach. Nie wiedział teraz, co z nimi zrobić. – Przykro mi
z powodu pani siostry.
- Mnie też – przyznała. – Ale
najbardziej szkoda mi Cindy. Amy zawsze bardzo chciała dziecko.
- Dziękujemy za opiekę nad nią –
odezwał się mąż kobiety.
Uśmiechnął się i uścisnął mężczyźnie
dłoń.
- To była przyjemność.
Gdy wszyscy się pożegnali, Tony
zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie. Był rozczarowany, choć nie wiedział
czym, miał wrażenie, jakby zabrano mu część siebie. Polubił Cindy, bardzo ją
polubił, ale już jej nie było. Poleci z wujostwem do Norwegii, pewnie nawet nie
nauczy się angielskiego, po co jej tam ten język? Ale najgorsze dla niego było
to, że nie będzie go pamiętać, była na to zbyt mała.
Nie miał po niej nawet żadnej
pamiątki, poza łóżeczkiem, wszystko inne oddał, łącznie z jej ulubionym misiem.
Nawet zdjęcia nie zrobił. Jego pierwsza przygoda z rodzicielstwem i wszystko co
mu pozostało, to wspomnienia.
Od kiedy w ogóle stał się taki
emocjonalny? Nigdy nie był obojętny jak Jethro czy Ziva, ale wylewny też nie.
Kto by pomyślał, co z mężczyzną może zrobić dziecko.
- W porządku, Tony?
Jethro wyszedł ze swojej
kryjówki, najwyraźniej czując się już dość bezpiecznie.
- Tak – odparł i westchnął
ciężko. – Będzie mi jej po prostu brakować. To trochę boli.
- Mówiłem.
- Wiem, nie musisz mi
przypominać.
Był zaskoczony, gdy Jethro
podszedł do niego i objął go mocno.
- Nie martw się, to przejdzie –
wyszeptał mu na ucho.
- Czy z Kelly było tak samo? –
spytał, odwzajemniając uścisk.
- Nie. – Jethro poklepał go
jeszcze delikatnie po plecach, nim się odsunął. – Ale to była inna sytuacja.
Kiedy kochałeś kogoś przez tyle lat, trudno jest się pogodzić z odejściem.
Kelly miała 10 lat, gdy zginęła,
Jethro obserwował, jak dorastała, był świadkiem jej pierwszych słów i kroków, pierwszego
pójścia do szkoły. On znał Cindy tylko dwa dni. Nie znaczyło to wcale, że jej
nie kochał, ale Jethro mógł mieć rację i pogodzenie się z jej odejściem będzie
dla niego dużo łatwiejsze. Poza tym, nie stracił dwóch osób jednego dnia jak
on, wciąż miał rodzinę, Jethro został tego dnia sam.
- Masz rację, poradzę sobie –
przyznał i uśmiechnął się smutno.
Widząc, że Tony nie potrzebuje
pomocy, Jethro poszedł do kuchni, by przygotować im obiad.
Tony jeszcze chwilę stał oparty o drzwi, zastanawiając się, czy opieka
nad Cindy dała mu coś więcej, niż samą przyjemność. Na pewno dała mu też
depresję, ale przynajmniej dzięki temu krótkiemu doświadczeniu wiedział już, że
będzie dobrym rodzicem w przyszłości, a nie wątpił, że jeszcze będzie miał
okazję zostać ojcem.
Dla Tony'ego to było coś nowego :) ale sprawdził się w nowej roli, szkoda tylko, że była tymczasowa. Całkowicie rozumiem Gibbsa. Zachował się jak dupek, ale to akurat było zrozumiałe. Nie pozostaje nic tylko czekać, aż doczekają się własnego dziecka, a po tej sytuacji jestem pewna, że Tony będzie intensywnie o tym myślał ^^
OdpowiedzUsuńSłodkie to było :) oby więcej takich ^^
Asai
I właśnie dlatego tak kocham m-pregi. Dziecko jest dla mnie swojego rodzaju dopełnieniem miłości dwojga ludzi i naprawdę żałuję, że faceci w ciążę zachodzić nie mogą. No cóż, zawsze pozostają opowiadania ;)
OdpowiedzUsuńPrzygoda Tony'ego z ojcostwem była ciekawa. Pozwoliłaś nam tą miniaturką zobaczyć inną twarz mężczyzny. I naprawdę, aż nie mogę się doczekać co nasz ulubieniec wymyśli.
Nie wiem czy już o tym wspominałam, ale to Twoja wina. Od kilku jakiegoś czasu TVN7 powtarza odcinki pierwszego sezony Agentów NCIS. Przez Ciebie, a raczej Twoje opowiadania całkiem inaczej patrzę na sceny z Tony'm i Gibbsem, jakby podświadomie czekając aż się na siebie rzucą i wylądują w jednym łóżku. I pomyśleć, że kiedyś namiętnie kibicowałam Tony'emu i Kate...
Czekam na więcej,
Ariana