wtorek, 2 lipca 2013

115. Tymczasowe rodzicielstwo



To była prosta akcja, razem z policją otoczyli dom, a potem weszli do środka. Niestety przybyli spóźnieni, komandor i jego żona leżeli martwi na podłodze w kuchni, zabici pojedynczymi strzałami w głowę.

Mordercy próbowali uciec, a gdy im się nie udało, zaczęli strzelać. Jeden z policjantów został ranny, nim McGee i Ziva trafili dwóch mężczyzn idealnie w głowę, tak jak oni swoje ofiary.

Miejsce zbrodni zabezpieczono, zwłoki przykryto, by czekały na przyjazd koronera.

Jethro przyjrzał się broni przestępców i zauważył na nich tłumiki. Nic dziwnego, że nie słyszeli, kiedy zabijali komandora.

- McGee, sprawdź z Zivą, czy ktoś żyje. – rozkazał.

Tim ostrożnie wspiął się po schodach, Ziva szła tuż za nim, oboje trzymali broń, choć Gibbs kazał im szukać kogoś żywego. Woleli mieć jednak pewność, że jeśli znajdą kogoś pasującego do tego opisu, to nie będzie próbował ich zabić.

Rozdzielili się na górze, Ziva poszła dalej korytarzem, a Tim wszedł do pokoju po lewej. W środku nie było nikogo, przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie usłyszał cichych jęków dochodzących z kołyski pod ścianą.

Wiedział, że to głupie, ale i tak podszedł bliżej z przygotowaną bronią, zaglądając do środka. Stanął jak wryty, gdy spojrzały na niego wielkie, błękitne oczy. Tak zastała go Ziva, która oznajmiła, że dom jest pusty, nie ma innych ciał ani wspólników morderców.

- Co jest? – zapytała widząc w jakim jest stanie.

- Dziecko – odparł, wskazując palcem na kołyskę.

Ziva podeszła bliżej i spojrzał na dziecko, sprawdzając, czy nie jest ranne. 

- Nie zdążyli go zabić – stwierdziła i odsunęła się zadowolona z tego, że dziecku nic nie jest. – Powiedzmy Gibbsowi.

Tim przytaknął i stanął w progu pokoju.

- Gibbs, tu jest dziecko! – krzyknął.

- Nie drzyj się, przestraszysz je – upomniała go Ziva.

Usłyszeli kroki i po chwili do pokoju wszedł Tony.

- Co za dziecko znaleźliście? – spytał z uśmiechem. Spodziewał się znaleźć tu kilkulatka, dlatego zdziwił się, gdy zobaczył kołyskę, do której zbliżył się ostrożnie.

Dziecko machało rączkami i nóżkami, wydając z siebie dziwne dźwięki. Cała trójka przestraszyła się, że coś mu jest, więc zaczęli mu się przyglądać. W tym momencie dziecko zaczęło płakać. Ziva cofnęła się, zakrywając uszy.

- To gorsze niż huk wybuchu bomby – powiedziała podniesionym głosem.

- Jak go uciszyć? – spytał Tim, patrząc bezradnie na Tony’ego.

- Nie wiem. I czemu patrzysz na mnie?

Dziecko płakało coraz głośniej, Tony chciał je podnieść, by zrobić cokolwiek, ale gdy tylko wyciągnął ręce w jego kierunku, zaczęło płakać jeszcze głośniej, kopiąc nóżkami, dlatego zrezygnował.

- Ziva, jesteś kobietą, zrób coś – powiedział do niej.

- Nie mam instynktu macierzyńskiego, sam coś zrób.

- Próbowałem, nie chce żebym je ruszał.

- Do jasnej cholery, co żeście znowu narobili?!

Cała trójka odetchnęła z ulga, gdy do pokoju wszedł szef. Był wściekły, ale przynajmniej mieli teraz pomoc. 

- Nic, samo zaczęło płakać – wyjaśnił Tim. 

- Trzy dorosłe osoby i nie potrafią uspokoić niemowlaka.

Jethro odsunął ich od kołyski i  podniósł dziecko, układając je umiejętnie w ramionach, nim wziął butelkę z mlekiem i przystawił je niemowlęciu do ust. Dziecko od razu przestało płakać, a zaczęło łapczywie ssać butelkę.

Jego podwładni patrzyli na niego, jakby co najmniej ujarzmił dzikiego lwa.

- Skąd wiedziałeś, że jest głodny? – spytała Ziva.

- Butelka jest nie opróżniona do końca. Poza tym, to ona. Cindy. – Nim zdążyli go zapytać, skąd zna jej imię, skinął na litery nad kołyską. – Matka musiała ją karmić, gdy zaatakowano jej męża.

Cindy przestała pić i odsunęła się od butelki, znowu zaczynając płakać.

- Czemu wciąż płacze? – Tim zasłonił uszy, nie potrafił już znieść tego krzyku.

- Też byś płakał, gdybyś widział wokół siebie tylu obcych.

Tony patrzył oczarowany, jak Jethro powoli uspokaja dziewczynkę, która już po paru minutach w jego ramionach przestała płakać i przypatrywała mu się zaintrygowana. Uśmiechał się do niej, wyraźnie zadowolony, że w końcu poczuła się bezpieczna. Tony zastanawiał się, czy taki właśnie był Jethro, nim umarła Kelly. Przyglądanie mu się, gdy był całkowicie pochłonięty przez dziecko, było ciekawym doświadczeniem. Podobała mu się ta strona męża, wiele by dał, by widzieć go takiego częściej. Poznał już wszystkie strony Jethro, który był jego szefem oraz Jethro, który był jego mężem. Teraz chciał poznać Jethro ojca.

- Ziva, dzwoń do opieki społecznej, niech tu przyjadą.

Ziva przytaknęła i wyszła z pokoju, zostawiając Tima i Tony’ego z szefem, który układał dziecko z powrotem do kołyski.

- Od razu lepiej, prawda? – szepnął do niej, nakrywając ją kocykiem.

Tim i Tony odważyli się podejść do kołyski i zajrzeć do środka. Cindy od razu zwróciła na nich swoją uwagę. Przypatrywała im się przez chwilę po czym uśmiechnęła się, ukazując swój jedyny ząbek.

- Ma prawie rok – stwierdził Jethro. – To dobrze.

- Dlaczego? – spytał Tim.

- Nie będzie pamiętała twarzy rodziców. Będzie mniej bolało.

Całkiem zapomnieli, że jej rodzice zginęli. Sprawy związane z małymi dziećmi zawsze wywoływały więcej emocji. Na całe szczęście Cindy nie zginęła, ale została pozbawiona matki i ojca nim jeszcze zdążyła ich dobrze poznać. Może Jethro miał racje, że będzie mniej bolało, ale ten ból zawsze gdzieś tam będzie aż do końca jej życia.

Dalej patrzyli na dziecko, gdy Ziva wróciła do pokoju.

- Opieka społeczna będzie za chwilę. Podałam im imiona i nazwiska rodziców, powiedzieli, że poszukają krewnych, żeby mała nie trafiła do domu dziecka.

Jethro przytaknął i wyszedł bez słowa, zostawiając swoich ludzi z dzieckiem.

- Co z nią? – spytała Ziva, również zaglądając do kołyski.

- Jest spokojna po tym, jak Gibbs ją nakarmił – odparł Tim. Uśmiechnął się, gdy Cindy przewróciła się na bok i próbowała dosięgnąć do zabawki leżącej obok. – Szybko mu poszło.

- Ma wprawę – zauważyła. – Ciekawe, jak on się trzyma.

- Dziecko jest całe, więc chyba nic mu nie jest – stwierdził Tony i pomógł małej złapać zabawkę. Cindy chwyciła w rączki pluszowego misia i przyciągnęła go bliżej. Miś był ciężki, więc szybko się zasapała.

Nie mieli pojęcia, jak długo jej się przyglądali, ale w pewnym momencie w progu stanął jeden z policjantów.

- Wasz szef kazał wam znieść dziecko na dół, przyjechali po nią – powiedział i odszedł równie szybko, jak się pojawił.

Tim, Ziva i Tony popatrzyli po sobie.

- Kamień, papier, nożyce? – zaproponował Tony.

Tim i Ziva bez słowa przygotowali się do gry. Tony jak zawsze na początku wybrał nożyce i to był jego błąd, bo zarówno Tim jak i Ziva wybrali kamień.

- Przegrałeś.

- Do trzech razy sztuka – zdecydował.

Kamień też nie okazał się w jego przypadku szczęśliwym wyborem. Westchnął zrezygnowany i odwrócił się do kołyski, gdzie Cindy wciąż trzymała misia. Nie był pewny, jak ją złapać, więc starał się naśladować Jethro.

Uniósł ostrożnie dziewczynkę i ułożył ją wygodnie na piersi. Cindy jęknęła i złapała go mocno za bluzę, opierając główkę na jego ramieniu.

Ręce mu się trzęsły, bał się, że zaraz ją upuści, ale nic takiego się nie stało, Cindy trzymała się go z ufnością, którą mogło kogoś obdarzyć tylko dziecko. To było wspaniałe uczucie, Tony nigdy nie czuł się podobnie. Trzymał w ramionach bezbronną istotkę, która potrzebowała ciągłej opieki i uwagi. Zawsze sobie wyobrażał, że trzymanie dziecka, to coś łatwego i przyjemnego. Łatwe z pewnością nie było, musiał uważać i trzymać Cindy tak, by było jej wygodnie. Ale druga część? To zdecydowanie było przyjemne. Nie mógł uwierzyć, jak mała jest dziewczynka, jak delikatna. Poczuł nagłą potrzebę opiekowania się tym dzieckiem, zapewnienia mu wszystkiego, czego potrzebuje, zapewnienia mu bezpieczeństwa i miłości. Czy tak właśnie się czuł ojciec wobec swojego dziecka?

Zszedł z Cindy na parter, uważając na schodach. Jethro czekał przy drzwiach razem z jakąś kobietą, która – jak się domyślił – była z opieki społecznej.

- Przyniosłem małą – oznajmił z uśmiechem, gdy Cindy dotknęła go ciekawsko w policzek.

- Agencie Gibbs, dziękujemy za telefon – odezwała się kobieta. – Powiadomiliśmy już krewnych, siostra pani Milton przyjdzie za dwa dni z Oslo. Do tego czasu zajmiemy się dzieckiem.

Tony przygarnął dziecko nieco mocniej do siebie, gdy kobieta wyciągnęła po nie ręce. Wiedział, że Jethro zauważył tę nagłą zaborczość.

- Może to nie będzie konieczne – powiedział szybko.

- Nie rozumiem – przyznała kobieta.

- Możemy się nią zająć.

Jethro zmrużył oczy i przyjrzał mu się podejrzliwie. Czekała go długa, poważna rozmowa, gdy już będą w domu.

Czuł, że Ziva i Tim też na nich patrzą i prawdopodobnie są równie mocno zdziwieni. 

- Chce się pan nią zająć, agencie? – zapytała kobieta ze zdziwieniem.

- Tak, czemu nie? – Uśmiechnął się, przekładając Cindy na drugie ramię. Była dosyć ciężka jak na tak małe dziecko. – To tylko dwa dni.

Właśnie, tylko, uświadomił sobie.

- Cóż... – Urzędniczka z opieki społecznej zastanowiła się przez moment. – Jeśli ma pan odpowiednio duży dom...

- Bez obaw, jest duży i bardzo bezpieczny – zapewnił ją. – Wezmę kilka rzeczy z domu Miltonów, żeby mała miała w czym spać i czym się bawić.

Jethro wyglądał teraz na bardzo wściekłego, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że Tony postanowił sam podjąć decyzję, nie rozmawiając z nim wcześniej o tym. Trudno mu było sobie wyobrazić, by przeszkadzała mu sama perspektywa mieszkania przez dwa dni z dzieckiem.

- W takim razie, jeśli to panu nie przeszkadza, proszę bardzo. Poinformuję siostrę pani Milton, gdzie będzie jej siostrzenica. Może mi pan podać swój adres i numer telefonu?

Nim Tony zdążył odpowiedzieć, Jethro zrobił to za niego, cały czas mu się przyglądając. Był w tarapatach, ale czując Cindy na swoich rękach, słysząc jej oddech i gaworzenie, nie odczuwał niepokoju, tylko czystą radość.

Spojrzał na twarz dziewczynki i uśmiechnął się do niej.

- Pobędziemy trochę razem, Cindy, cieszysz się.

Trudno było uznać złapanie za ucho i pociągnięcie za oznakę radości, Cindy miała całkiem mocny chwyt, ale właśnie jako radość Tony postanowił interpretować ten gest. Wcale się nie przejął, że Ziva i Tim patrzą na niego, jakby go nie poznawali, sam siebie nie poznawał. Myślał często o dziecku, ale nigdy nie sądził, że będzie trzymał i opiekował się jednym i to przez dwa dni. To nie było wiele, a Cindy nie była jego córką, ale i tak czuł się szczęśliwy, jakby w końcu spełnił swoje marzenie. Miał nadzieję, że Jethro czuł to samo.





- Nie powinieneś był tego robić, Tony – powiedział Jethro, gdy znaleźli się w domu. Przez całą drogę samochodem był cicho, milczał już odkąd pracowniczka opieki społecznej odjechała, to były pierwsze słowa, jakie od tamtego czasu wypowiedział i Tony był tym rozczarowany. Spodziewał się, że powie coś innego.

- Miałem ją zostawić z domu dziecka, nawet na dwa dni, gdzie nie miałby jednego opiekuna tylko kilku? – spytał. Wciąż trzymał Cindy na rękach, odłożył ją tylko na chwilę, gdy musiał spakować potrzebne rzeczy do samochodu.

- Nie znasz się na opiece nad dziećmi.

- Ale ty się znasz.

Jethro najwyraźniej chciał powiedzieć coś więcej, ale zamiast tego postanowił znowu się nie odzywać i zszedł do piwnicy, zostawiając Tony’ego samego z tym problemem.

- Jethro nie chce nam pomóc – powiedział do dziecka, które przysypiało. – Trudno, poradzimy sobie sami, prawda?

Zaniósł małą do sypialni, by mogła zasnąć, podczas gdy będzie szykował dla niej pokój. LJ, zwabiony nieznanym zapachem, poszedł za nim. Chciał wskoczyć na łóżko obok Cindy, ale Tony go powstrzymał.

- Nic z tego, zostajesz na ziemi. – Złapał bernardyna za obrożę i wyprowadził z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nawet jeśli LJ nie chciał skrzywdzić dziecka, mógł mu zrobić krzywdę przypadkiem. Tony wolał nie ryzykować.

Kiedy przyszykował już pokój dla Cindy, położył ją w jej łóżeczku, gdzie od razu zasnęła. Chciał patrzeć na nią jak najdłużej, ale usłyszał, że Jethro postanowił wrócić ze swojego świata. Sądząc po odgłosach, szykował sobie kawę. Tony zszedł do kuchni, by z nim porozmawiać.

Tak jak się spodziewał, znalazł męża z kubkiem kawy w dłoni. Wyglądał już na spokojniejszego, praca nad łodzią zawsze go relaksowała, dlatego lepiej było zostawiać go tam samego, żeby ochłonął.

- Chcesz kontynuować rozmowę? – spytał Tony stając obok.

- A o czym tu rozmawiać? Dziecko jest już u nas, musimy się nim zająć.

- Wiem, że powinienem cię spytać, zanim zdecydowałem...

- Powinieneś. – zgodził się, wpatrzony w jakiś punkt na ścianie.

- To tylko dwa dni.

- Tu nie chodzi o długość tej opieki, Tony – powiedział. – W tym domu nie było żadnego dziecka odkąd Kelly zginęła.

O tym nie pomyślał. Powinien wziąć to pod uwagę, ale Jethro zajął się Cindy z taką troską, gdy ją znaleźli, że nie przyszło mu do głowy, że może nie chcieć jej w domu.

- Chcesz żebym zadzwonił do opieki, żeby ją zabrali? – spytał, modląc się, by Jethro odmówił.

- Nie. – Tony odetchnął z ulgą. – Może zostać. Po prostu... muszę przywyknąć, że znowu jest tu dziecko.   

- Jeth, nie proszę cię, żebyś traktował Cindy jak córkę, zostanie z nami tylko na dwa dni.

- Wiem. – Jethro odstawił pusty kubek po kawie do zlewu. – I to jest problem. Jeśli się do niej przywiążę, trudno będzie ją oddać. Nie chcę znowu przez to przechodzić, dlatego ty się nią będziesz zajmować. Mogę ci trochę pomóc, ale nie oczekuj ode mnie zbyt wiele. I tobie radzę się nie przywiązywać. Utrata dziecka, nieważne jaka, cholernie boli. 

Jethro wrócił do piwnicy, by Tony mógł się zastanowić nad tymi słowami. Trochę było mu żal, że mąż nie chce mu pomóc, ale rozumiał to. Jego słowa mimo wszystko były obiecujące. Jethro nie miał problemów z samym posiadaniem dziecka w domu, a to oznaczało, że może kiedyś Tony zostanie prawdziwym ojcem, a nie tylko tymczasowym opiekunem.





Był środek nocy, kiedy Tony’ego obudził płacz dziecka, do którego po chwili dołączyło też głośne szczekanie. Ponieważ LJ spał dzisiaj z nimi w pokoju, słyszał je doskonale.

Tony wstał z łóżka i podszedł do bernardyna, który stojąc pod drzwiami budził połowę sąsiedztwa swoim szczekaniem.

- Spokojnie, LJ, ona sama jest głośna, nie musisz jej akompaniować – powiedział do psa, ten spojrzał na niego i znowu zaczął szczekać. – Jeth, uspokoisz go?

Nie czekając na odpowiedź wyszedł z sypialni, by zając się Cindy. Dziewczynka płakała coraz głośniej. Nie miał pojęcia, co jej jest, przez krótką chwilę pożałował, że postanowił być tak szlachetny i zaopiekował się dzieckiem.

W końcu zorientował się, że niemowlę trzeba przewinąć. O dziwo nie obrzydziła go ta perspektywa, ale gdy chciał się zabrać do roboty, uświadomił sobie, że nie wie, jak to robić.

- Jeth! Wiesz jak się przewija niemowlę?! – zapytał starając się przekrzyczeć Cindy. Na szczęście LJ już nie szczekał.

Jethro wszedł do tymczasowego pokoju dziecka, zabrał je z rąk Tony’ego i szybko oraz umiejętnie przewinął. Przez cały czas miał przymknięte oczy, był nie rozbudzony, a mimo to zrobił to perfekcyjnie i Cindy już po chwili przestała płakać.

- Coś jeszcze? – spytał, podając mężowi dziewczynkę.

- Tak – przyznał Tony, odkładając dziecko do łóżeczka. – Możesz to zrobić jeszcze raz, ale wolniej? – poprosił.

Jethro wrócił do sypialni i Tony musiał sam usypiać Cindy.






Dziewczynka obudziła się jeszcze raz nad ranem, tym razem domagając się jedzenia. Tony nakarmił ją mlekiem, ale Jethro powiedział mu, że Cindy może już przyjmować stałe pokarmy. Tony postanowił spróbować.

Zostawił niemowlę u sąsiadki i razem z Jethro poszedł zrobić zakupy. Tony poprosił w pracy o wolne dla nich obu, właśnie ze względu na dziecko, dlatego mogli pójść do sklepu, rzadko to robili.

Podczas gdy Jethro poszedł po rzeczy dla nich, Tony zdecydował się zrobić zakupy dla dziecka. Miał jako takie pojęcie, co takie małe dziecko może jeść, przeważnie warzywa, dlatego też po nie udał się najpierw. Tam też zastał go Jethro, gdy zaopatrzył ich w zapas kawy.

- Tony, co ty robisz? Stoisz przy tych marchewkach już z 10 minut.

- Próbuję wybrać odpowiednią – odpowiedział, przebierając w warzywach.

- Odpowiednią?

- Moja była dziewczyna, która miała dziecko...

- Umawiałeś się z dzieciatą kobietą?

- To było tylko raz i to przez kilka dni. W każdym razie, często gadała o dziecku, między innymi o karmieniu. Mówiła, że trzeba wybierać odpowiednie warzywa, by dziecko się nie zatruło – wyjaśnił. – Tylko nie powiedziała mi, jak to robić.

Jethro westchnął i wziął dwie marchewki, które wydały mu się najlepsze, a potem podał je Tony’emu.

- Wystarczy, żeby warzywa czy owoce nie były zgniłe czy robaczywe, a przed ugotowaniem umyte. Gwarantuję, że nic się wtedy dziecku nie stanie.

Tony spojrzał na marchewki, oglądając je ze wszystkich stron.

- Jesteś pewny?

Jethro przytaknął.

- Z Shannon nigdy nie selekcjonowaliśmy kupowanych warzyw, Kelly nigdy się nic nie stało. Jedyny czas, kiedy bolał ją brzuch i wymiotowała, to po tym jak zaraziła się grypą żołądkową w przedszkolu.

- To dlatego, że kiedyś warzywa były zdrowsze. – Tony dalej nie był przekonany. – Teraz to sama chemia.

- Mam ci kupować warzywa prosto od farmerów, najlepiej takich, którzy nie używają nawozów chemicznych?  

- Nie trzeba.

Tony wybrał jeszcze parę warzyw i po zapłaceniu za wszystko, wrócili do domu. Jethro długo nie mógł tam usiedzieć i wyszedł z psem na spacer. Tony znowu poczuł się rozczarowany zachowaniem męża, ale nie zamierzał o tym z nim dyskutować. Już sobie wszystko powiedzieli, Jethro w gruncie rzeczy miał słuszność, co do przywiązywania się do dziecka, które mieli niedługo oddać. Z drugiej strony nie wyobrażał sobie, by nie trzymać Cindy czy nie bawić się z nią. Była taka urocza, trudno było jej się oprzeć, Jethro na pewno nie miał łatwo z tym swoim trzymaniem się na dystans.

- Pewnie i tak skończy lepiej ode mnie – westchnął. Trzymał Cindy na kolanach i pozwalał jej bawić się jego palcami, które próbowała gryźć. – Ja już sobie nie wyobrażam, że niedługo cię nie będzie. Ale wiesz... – Podniósł dziewczynkę i przytulił ją do piersi. – Nie żałuję, że się tobą zaopiekowałem.

Cindy zaśmiała się, jakby rozumiała co do niej mówi. Tony nie mógł się nie uśmiechnąć i pocałował dziewczynkę w policzek, nawet nie zauważając, że Jethro obserwuje go stojąc w progu. Zdał sobie sprawę, że wrócił, gdy LJ znowu przybiegł obwąchać małą, ale Jethro już się ulotnił do piwnicy. Wyglądało na to, że zamierza tam spędzić dwa dni, by do minimum ograniczyć kontakt z Cindy, choćby i ten wzrokowy. Musiał się naprawdę szybko przywiązywać do dzieci pod własnym dachem, skoro tak reagował.

LJ nie dawał mu spokoju, więc Tony postanowił się nad nim zlitować i dać mu powąchać dziecko.

- Dobra, już dobra. – Przykucnął przy psie, dalej trzymając dziecko z dala. – Ale musisz być ostrożny, dobra?

Bernardyn zamerdał ogonem i wcisnął nos pomiędzy ręce Tony’ego, gdzie bezpiecznie leżało dziecko. Cindy patrzyła na niego wielkimi oczami, gdy obwąchiwał ją mokrym nosem. LJ w końcu przestał i usiadł zadowolony, że udało mu się obwąchać nowego gościa.

- Śliczna, prawda? – Tony ułożył ją tak, by miała lepszy widok na bernardyna. Już się go nie bała, przyglądała mu się ciekawsko i wyciągała rączki w jego stronę. – Chcesz go dotknąć? – spytał jej i podsunął ją do psa.

LJ nawet nie drgnął, gdy dotknęła jego głowy, odsunął się dopiero, gdy prawie trafiła go w oko, ale nie zaczął szczekać ani nie próbował jej ugryźć. Tony przysunął ją bliżej grzbietu zwierzaka, żeby nie zrobiła mu krzywdy.

Cindy złapała go za długie futro, a gdy odciągnęła rączki, trochę włosów zostało jej w zaciśniętych piąstkach.

- Całkiem zapomniałem, że on linieje na lato. – Tony szybko strącił sierść z dłoni Cindy, by przypadkiem jej nie zjadła albo nie dostały jej się do oczu. – Dobra, poznałaś psa, ale teraz zostawimy go w spokoju, żeby odpoczął po spacerze. Może i my wyjdziemy na świeże powietrze, co?

Nie miał wózka ani nosidełka, dlatego musieli zadowolić się tylko wyjściem do ogródka. Upewnił się, że wśród trawy nie ma żadnych ostrych kamieni, nim pozwolił Cindy po niej raczkować. Miał na nią oko przez bitą godzinę, kiedy to zwiedzała cały ogródek aż w końcu tak się zmęczyła, że wróciła do swojego opiekuna.

Tony wziął ją na ręce i zaniósł do łóżeczka, żeby mogła się zdrzemnąć. Kiedy mała zasnęła, zastanawiał się, czy nie pójść znowu porozmawiać z mężem, ale rozmowa nie przyniosłaby raczej nic nowego. Jethro wyraźnie powiedział, że nie chce się angażować, żeby potem nie cierpieć. Tony zamierzał to uszanować.





Ten i następny dzień minęły zbyt szybko w ocenie Tony’ego, ani się obejrzał, a opieka społeczna pukała do drzwi. Tak jak się spodziewał, Jethro spędzał całe dnie w piwnicy. Przez chwile martwił się, że upija się tam burbonem, żeby zapomnieć o Kelly, ale gdy zaglądał tam kilka razy, Jethro pracował przy łodzi, czytał albo oglądał wiadomości na swoim małym telewizorze. Nie wątpił, że raz czy dwa razy na dzień nalewał sobie trochę burbonu i pił, ale robił to na co dzień, więc nie niepokoiło go to póki Jethro przychodził na górę coś zjeść i nie głodował na dole. Kiedy była jego kolej, nawet ugotował obiad, więc Tony przestał się martwić.

Ta sama kobieta, z którą rozmawiali w dniu zamordowania rodziców Cindy, przyszła i tym razem, ale nie była sama. Była z nią jeszcze jedna kobieta i mężczyzna.

- Agencie DiNozzo, to jest Sarah Larsen i jej mąż William, jedyni krewni pani Milton. Zaopiekują się Cindy, jako jej nowi opiekunowie.

Tony teraz naprawdę zrozumiał, czemu Jethro wolał ignorować dziecko i spędzać całe dnie w piwnicy, niż się do niego przywiązać. Wiedział, że ma tylko dwa dni na opiekę nad Cindy i że będzie musiał ją oddać, ale teraz, kiedy ten czas nadszedł, zrobiło mu się smutno. Przez dwa dni był ojcem, a teraz mu to odbierano. Nie powinien był się przywiązywać, to było głupie, ale podświadomie myślał, że może będzie mógł zatrzymać dziewczynkę, że jej ciotka nie będzie jej chciała. Ale pragnęła jej, z całą pewnością. Patrzyła na nią z taką miłością, że Tony poczuł się jak jakiś zaborczy potwór na myśl, że miałby jej nie oddać dziecka. Jednocześnie jednak chciał jej zamknąć drzwi przed nosem, kazać odejść i zostawić jego córkę w spokoju.

Idioto, to nie jest twoje dziecko, pouczał siebie w myślach. Nie mogę uwierzyć, że tak ją nazwałem. 

- Nic jej się nie stało – powiedział, podając pani Larsen jej siostrzenicę. Poczuł ból w sercu, gdy nie trzymał już Cindy na rękach. Nie wiedział teraz, co z nimi zrobić. – Przykro mi z powodu pani siostry.

- Mnie też – przyznała. – Ale najbardziej szkoda mi Cindy. Amy zawsze bardzo chciała dziecko.

- Dziękujemy za opiekę nad nią – odezwał się mąż kobiety.

Uśmiechnął się i uścisnął mężczyźnie dłoń.

- To była przyjemność.

Gdy wszyscy się pożegnali, Tony zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie. Był rozczarowany, choć nie wiedział czym, miał wrażenie, jakby zabrano mu część siebie. Polubił Cindy, bardzo ją polubił, ale już jej nie było. Poleci z wujostwem do Norwegii, pewnie nawet nie nauczy się angielskiego, po co jej tam ten język? Ale najgorsze dla niego było to, że nie będzie go pamiętać, była na to zbyt mała.

Nie miał po niej nawet żadnej pamiątki, poza łóżeczkiem, wszystko inne oddał, łącznie z jej ulubionym misiem. Nawet zdjęcia nie zrobił. Jego pierwsza przygoda z rodzicielstwem i wszystko co mu pozostało, to wspomnienia.

Od kiedy w ogóle stał się taki emocjonalny? Nigdy nie był obojętny jak Jethro czy Ziva, ale wylewny też nie. Kto by pomyślał, co z mężczyzną może zrobić dziecko.

- W porządku, Tony?

Jethro wyszedł ze swojej kryjówki, najwyraźniej czując się już dość bezpiecznie.

- Tak – odparł i westchnął ciężko. – Będzie mi jej po prostu brakować. To trochę boli.

- Mówiłem.

- Wiem, nie musisz mi przypominać.

Był zaskoczony, gdy Jethro podszedł do niego i objął go mocno.

- Nie martw się, to przejdzie – wyszeptał mu na ucho.

- Czy z Kelly było tak samo? – spytał, odwzajemniając uścisk.

- Nie. – Jethro poklepał go jeszcze delikatnie po plecach, nim się odsunął. – Ale to była inna sytuacja. Kiedy kochałeś kogoś przez tyle lat, trudno jest się pogodzić z odejściem.

Kelly miała 10 lat, gdy zginęła, Jethro obserwował, jak dorastała, był świadkiem jej pierwszych słów i kroków, pierwszego pójścia do szkoły. On znał Cindy tylko dwa dni. Nie znaczyło to wcale, że jej nie kochał, ale Jethro mógł mieć rację i pogodzenie się z jej odejściem będzie dla niego dużo łatwiejsze. Poza tym, nie stracił dwóch osób jednego dnia jak on, wciąż miał rodzinę, Jethro został tego dnia sam.

- Masz rację, poradzę sobie – przyznał i uśmiechnął się smutno.

Widząc, że Tony nie potrzebuje pomocy, Jethro poszedł do kuchni, by przygotować im obiad.
Tony jeszcze chwilę stał oparty o drzwi, zastanawiając się, czy opieka nad Cindy dała mu coś więcej, niż samą przyjemność. Na pewno dała mu też depresję, ale przynajmniej dzięki temu krótkiemu doświadczeniu wiedział już, że będzie dobrym rodzicem w przyszłości, a nie wątpił, że jeszcze będzie miał okazję zostać ojcem.

2 komentarze:

  1. Dla Tony'ego to było coś nowego :) ale sprawdził się w nowej roli, szkoda tylko, że była tymczasowa. Całkowicie rozumiem Gibbsa. Zachował się jak dupek, ale to akurat było zrozumiałe. Nie pozostaje nic tylko czekać, aż doczekają się własnego dziecka, a po tej sytuacji jestem pewna, że Tony będzie intensywnie o tym myślał ^^

    Słodkie to było :) oby więcej takich ^^

    Asai

    OdpowiedzUsuń
  2. I właśnie dlatego tak kocham m-pregi. Dziecko jest dla mnie swojego rodzaju dopełnieniem miłości dwojga ludzi i naprawdę żałuję, że faceci w ciążę zachodzić nie mogą. No cóż, zawsze pozostają opowiadania ;)
    Przygoda Tony'ego z ojcostwem była ciekawa. Pozwoliłaś nam tą miniaturką zobaczyć inną twarz mężczyzny. I naprawdę, aż nie mogę się doczekać co nasz ulubieniec wymyśli.
    Nie wiem czy już o tym wspominałam, ale to Twoja wina. Od kilku jakiegoś czasu TVN7 powtarza odcinki pierwszego sezony Agentów NCIS. Przez Ciebie, a raczej Twoje opowiadania całkiem inaczej patrzę na sceny z Tony'm i Gibbsem, jakby podświadomie czekając aż się na siebie rzucą i wylądują w jednym łóżku. I pomyśleć, że kiedyś namiętnie kibicowałam Tony'emu i Kate...
    Czekam na więcej,
    Ariana

    OdpowiedzUsuń