To był deszczowy dzień. Gibbs nie potrafił stwierdzić, czy
zaczęło padać przed, czy po tym jak poszedł spać, ale gdy obudził się o piątej
nad ranem, kałuże na ulicach i chodnikach były już naprawdę duże. Niemożliwym
było wyjść na zewnątrz chociażby na chwilę i nie zmoknąć, to nie była zwykła
mżawka tylko ulewa. Po wyjrzeniu przez okno od razu odechciało mu się opuszczać
dom, ale nie miał wyjścia. Może zdążyłoby się przejaśnić zanim musiałby wyjść,
choć nie zapowiadało się na to. Niebo było szare, nie widać było żadnego
błękitu czy białych obłoków. Tylko ciężkie i szare chmury.
Gibbs przygotowywał sobie śniadanie, gdy usłyszał parkujący
na podjeździe samochód, a chwilę później otwierane drzwi.
- Szefie?!
Tyle razy powtarzał Timowi, by po prostu wchodził bez pytania
– po to też dał mu swoje klucze – zamiast stać w drzwiach jak intruz.
- W kuchni! – okrzyknął, powracając do jedzenia.
McGee pojawił się kuchni, zostawiając za sobą mokre ślady na
podłodze. Chociaż był na zewnątrz krótko, to zdążył przemoknąć do suchej nitki,
deszcz nie oszczędzał nikogo.
- Szefie, może mógłbym...
- Powieś płaszcz przy kominku, wyschnie. – przerwał nawet
nie podnosząc wzroku.
Tim wszedł do salonu i wrócił chwilę później, już bez
płaszcza i butów, przeczesując mokre włosy.
Czekał, aż Tim usiądzie albo się odezwie, ale on tylko stał
i Gibbs wiedział dlaczego. Jego podwładny patrzył na akta rozłożone na stole i
wydawał się bać do nich zbliżyć. Nie powinien ich w ogóle widzieć, ale Gibbs
nie chciał przed nim wszystkiego ukrywać. Zasługiwał na znanie prawdy, żeby był
spokojniejszy. Kto wie, co Tom naopowiadał jemu, Kate oraz Zivie. Mógł
przedstawić sytuację jako poważniejszą, niż w rzeczywistości jest i tylko ich
zaniepokoił.
- Jadłeś już coś? – zapytał.
Tim zadrżał i oderwał wzrok od akt. Wyglądał na zaskoczonego
pytaniem, ale rozluźnił się, gdy je usłyszał, choć zdawał sobie sprawę, że szef
tylko odwleka temat.
- Co? Ah, nie. Myślałem, że to coś ważnego, więc
przyjechałem jak najszybciej. – Tim
usiadł na wolnym krześle naprzeciwko Gibbsa.
- Częstuj się. – zachęcił, podsuwając mu talerz z kanapkami.
– W ekspresie masz kawę.
Pomimo że znali się już cztery lata, Tim wciąż nie wiedział,
jak się zachowywać przy szefie. Czasami się przy nim jąkał, jakby dopiero co
się poznali. Niektórzy agenci dziwili się, czemu ktoś taki został jego zastępcą
i co jeszcze robi w agencji, ale wystarczyło, że tylko oni dwaj znali prawdę.
Tim był po prostu świetnym agentem, a jego charakter nie miał tu nic do rzeczy.
Kiedy obaj zjedli śniadanie, a Tim nieco się odprężył, Gibbs
postanowił poruszyć temat akt.
- Co wam powiedział dyrektor? – zapytał, popijając kawę.
- Niewiele. – Tim, który też już sobie nalał kawy, zaczął
obracać kubek w dłoniach. – Powiedział tylko, że będziesz teraz pracował pod
przykrywką i że mamy ci nie przeszkadzać.
Gibbs westchnął, spodziewając się takiej odpowiedzi. W końcu
to był najbezpieczniejszy wariant. Im mniej ludzi znało szczegóły, tym lepiej,
a Tom nie chciał ryzykować. Ale on wolał mieć jeszcze kogoś poza Abby, kto znał
wszystkie szczegóły. Bez tego mógłby nawet za bardzo wczuć się w rolę i
przestać odróżniać, którym człowiekiem jest. Miał nadzieję zakończyć zadanie
szybciej niż gdyby miał do tego dojść, ale ostrożności nigdy za wiele.
- To nie jest proste zadanie, McGee. – powiedział, podając
mu akta DiNozzo Juniora. – Mam się zbliżyć do tego dzieciaka.
Tim czytał przez chwilę, stukając palcem o blat stołu. Gibbs
wyczytał z jego twarzy, że jest zaskoczony tym, czego się dowiedział. Nie
dziwił mu się, życiorys DiNozzo nie był najprzyjemniejsza rzeczą do czytania.
Ktoś w takim wieku powinien iść na studia, a nie za pieniądze ze sprzedaży
narkotyków chodzić do barów i ruchać się po kątach.
- Szefie, jak zamierzasz się do niego zbliżyć? – zapytał,
odsuwając od siebie akta i wbijając wzrok w blat stołu.
- Czy to nie oczywiste?
- W zasadzie miałem nadzieję, że jest inny sposób. –
przyznał. – To naprawdę konieczne? Musisz udawać geja?
- Niczego nie muszę robić, McGee.
Tim poderwał głowę do góry i spojrzał na szefa zaskoczony.
- Jesteś...
- Bi. – Gibbs wstał od stołu i odstawił pusty kubek po kawie
do zlewu. Nie wrócił już na krzesło, tylko oparł się o szafkę. Ze skrzyżowanymi
na piersi rękoma przyglądał się Timowi. – Dlatego to mnie wyznaczyli do tego
zadania.
Tim przytaknął, nie będąc pewnym swojego głosu. Musiała
minąć chwila, nim znowu się odezwał, przełykając ciężko ślinę. Był w lekkim
szoku po tym, czego dowiedział się o szefie.
- Więc musisz uwieść dzieciaka i dostać od niego dowody
przeciwko ojcu. – powiedział, znowu wpatrując się w stół. Intensywne spojrzenie
Gibbsa sprawiało, że czuł się niezręcznie. Nowo poznana orientacja szefa też
nie pomagała mu się uspokoić. Czuł się dziwnie, gdy pomyślał, że kilka razy
widział go nago. – Myślisz, że po odpowiednio długim czasie tak po prostu ci je
da? Czy on w ogóle je ma?
- Nie wiemy, ale są podejrzenia, że tak. Kilka razy widziano
ludzi DiNozzo w apartamencie synalka.
- Co jeśli coś pójdzie nie tak? – spytał zaniepokojony.
Jeśli dilerzy kręcili się w pobliżu DiNozzo Juniora, zbliżanie się do niego
mogło być niebezpieczne.
- To ryzyko. Postaram się, żeby nic nie poszło nie tak.
Tim chciał wierzyć, że wszystko pójdzie dobrze, ale w takich
sprawach nigdy nic nie szło wedle planu i to go niepokoiło. Gdyby Gibbsowi
stała się krzywda, nie miał pojęcia, co by wtedy zrobił.
Szef pozwolił mu przez kilka minut przetrawić te informacje
i znowu się uspokoić. W tym czasie Tim ani razu nie tknął swojej kawy, która
przestała już parować i wystygła.
- Czemu mi o tym mówisz? – zapytał nagle Tim. – Nie
powinienem znać szczegółów.
Uczyli go o tych sprawach, gdy wstępował do agencji. Często
nawet najbliższa rodzina nie wiedziała, że agent pracuje pod przykrywką.
Robiono tak, by była bezpieczniejsza, a jeśli już musiała się dowiedzieć, bo
agent, tak jak Gibbs, miał teraz żyć całkiem innym życiem, to najczęściej
dawano członkom rodziny ochronę. Nie rozumiał, czemu Gibbs łamie tę zasadę,
choć nigdy nie łamał zasad. Przynajmniej swoich.
- Jesteś moim zastępcą, musisz to wiedzieć na wypadek, gdyby
coś jednak poszło nie tak. – odpowiedział, wracając do stołu. Zauważył, jak Tim
się wzdrygnął, gdy się zbliżył. – Poza tym musisz mi w czymś pomóc.
- Co mam zrobić?
Gibbs był pod wrażeniem, że pomimo czucia się niezręcznie i
niezbyt komfortowo w jego towarzystwie po tym jak poznał prawdę o jego
upodobaniach, Tim wciąż był w stanie zrobić dla niego wszystko.
- Musisz mnie zawieść do Stillwater. Potrzebuję auta.
Tim nie miał pojęcia, czemu musieli jechać aż do Stillwater
po jeden samochód, ale nie zamierzał pytać.
- Ile to potrwa? – zapytał, mając na myśli pracę pod
przykrywką, nie jazdę do Stillwater.
- Nie da się przewidzieć, może nawet rok. – odparł Gibbs,
nie chcąc kłamać. Nie miał pojęcia ile może mu to wszystko zająć. Biorąc pod
uwagę skłonności DiNozzo, może wystarczyłoby kilka miesięcy.
- I w tym czasie mam prowadzić zespół? – Gibbs dostrzegł w
oczach Tima rosnącą panikę.
- Dasz radę. – zapewnił go. Wiedział, że powierzenie
dowodzenia nad zespołem Timowi to zrzucenie mu na barki wielkiej odpowiedzialności,
ale nikomu innemu nie mógł zaufać. Wolał, żeby zespołem dowodził ktoś, kogo zna
i komu ufa, niż gdyby Tom miał im dać tymczasowego dowódcę. To źle wpływało na
pracę zespołu, zwłaszcza w pierwszych tygodniach.
- Co mam powiedzieć dziewczynom? – zapytał coraz bardziej
zdenerwowany.
- Nie możesz im powiedzieć wszystkiego, tak jak ja to
zrobiłem tobie. – powiedział Gibbs. – Wytłumacz im to bez zbędnych szczegółów.
I nie daj sobie wejść na głowę, gdy mnie nie będzie.
Ziva i Kate potrafiły być prawdziwym wrzodem na tyłku, gdy
nie wiedziało się, jak sobie z nimi radzić. Zwłaszcza Ziva mogła stanowić dla
Tima problem, bo zawsze miała zapędy przywódcze i na pewno chciałaby wpływać na
jego decyzje. Kate, która mądrzyła się przy każdej okazji, a z którą Tim
pracował zazwyczaj w parze, dobrze wiedziała, jak go zmanipulować, gdy tego
potrzebowała.
Można by pomyśleć, że zespół z takimi ludźmi nie mógł ze
sobą dobrze współpracować, ale wielokrotnie już udowodnili, że są najlepsi w
agencji. Trzeba tylko było wiedzieć, jak dowodzić. Po tylu latach spędzonych z
Gibbsem, Tim powinien to wiedzieć i sobie poradzić. Gibbs miał nadzieję, że po
powrocie z akcji nie zastanie biednego Tima zdominowanego przez dwie kobiety.
Dobrze wiedział, że umiał dowodzić, pytaniem było, czy w porę się obudzi i
zastosuje swoje naturalne umiejętności przywódcze, których zwykle nie używał.
Rzadko musiał je stosować, zawsze robił to szef, a zespół nie potrzebował dwóch
szefów.
- Okej. Kiedy chcesz jechać?
- Teraz, jutro muszę być gotowy.
Tim zabrał swój płaszcz i buty, które nie były jeszcze do
końca suche, a potem wyszedł z Gibbsem z domu. Szef zabrał ze sobą akta, by
czytać je w czasie gdy Tim będzie prowadził swój własny samochód.
Gdy wyjechali z miasta drogą nr 295, przestało padać, ale
jak tylko minęli Baltimore i wyjechali na autostradę 83 deszcz lunął ponownie,
Tim musiał więc nieco zwolnić.
Na autostradzie nie było dużego ruchu - mijali lub to ich
mijało - tylko kilka samochodów.
W ich aucie panowała cisza zakłócana przez odgłos silnika,
chodzące wycieraczki i przewracane przez Gibbsa kartki akt. Tim kilkukrotnie
korciło, by włączyć radio, ale nie chciał przeszkadzać szefowi, więc siedział
cicho i prowadził, oglądając przemijające za oknem krajobrazy.
Im bliżej byli Stillwater, tym bardziej czuł się niepewnie.
Nadal nie podobało mu się to zadanie, było zbyt niebezpieczne i jeszcze
zostawiało go samego z dowodzeniem. Zrobiłby wszystko, żeby odwieść Gibbsa od
tej akcji, ale wiedział, że nie ważne co powie, nic to nie da. Mógł tylko liczyć
na to, że ojciec szefa coś na to poradzi, jeśli Gibbs w ogóle mu powie o co
chodzi.
- Nie podoba mi się ta akcja, szefie. – odezwał się, nie
mogąc już wytrzymać. – Jesteś pewien, że dam radę?
- Gdybym nie był tego pewny, nie wziąłbym jej. Poradzisz sobie,
bez obaw.
Tim bardzo chciał mu wierzyć, ale nie potrafił.
- Okej. – ponieważ Gibbs i tak nie był skory do rozmowy na
ten temat, postanowił jej dalej nie ciągnąć.
Tim zerknął kątem oka na akta rozłożone na desce
rozdzielczej. Należały do DiNozzo.
- Akta są niekompletne? – zapytał. Gdy przeczytał ich trochę
przed wyjazdem, w oczy rzucił mu się brak pewnej rzeczy.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Czemu pytasz?
- Bo nie ma tu nic o jego matce.
Gibbs musiał mu przyznać rację, też to zauważył. O ojcu dzieciaka
było sporo, kilka stron, ale ani słowa o matce, jakby nie istniała. Nie znano
nawet jej imienia. Zastanawiał się nad zadzwonieniem do Toma i zapytaniem, czy
nie zabrakło kilku stron, ale wszystko wyglądało tak, jakby wojsko nic nie
wiedziało na ten temat. Gibbsa szczerze to ciekawiło i miał nadzieję dowiedzieć
się o tym coś więcej od samego DiNozzo.
- Może był dziwką i nic o niej nie wiedzą. – zasugerował. –
To nawet prawdopodobne.
- Biedny dzieciak. – stwierdził Tim.
- Nie rozczulaj się tak nad nim, McGee. Wydaje się radzić
sobie dobrze. Żyje z pieniędzy tatusia i nie ma żadnych problemów.
- Nie powinieneś mu współczuć? Na pewno wiesz, co czuje.
Wiedział. Ale nikt nie powiedział, że matka DiNozzo nie
żyła. Może wszystko z nią było dobrze tylko porzuciła syna. To wciąż nie był
najmilsza rzecz na świecie, ale czemu miał współczuć nieznajomemu dzieciakowi?
On sam nie wydawał się być przejęty tym faktem, a to znaczy, że się z tym
pogodził albo nigdy mu to nie przeszkadzało. Może gdyby poznał całą prawdę,
byłoby mu go żal, ale teraz? DiNozzo Junior był dla niego tylko zwykłym,
rozpieszczonym smarkaczem, który ma za dużo pieniędzy i wolnego czasu, a nie ma
za grosz szacunku do samego siebie. Takich ludzi Gibbsowi nie było żal.
- Skup się na prowadzeniu. – powiedział do Tima i wrócił do
czytania.
Tim westchnął pokonany. Nie pierwszy i nie ostatni raz nie
udało mu się skłonić szefa do rozmowy. Już się do tego przyzwyczaił.
Przez resztę drogi już nie rozmawiali. Zatrzymali się na
chwilę w Yorku, by zatankować, potem ruszyli dalej autostradą. Przejechali
przez Harrisburg i wjechali na autostradę nr 81. Opuścili ją dopiero przy
Sunbury road i czterdziestką dwójką, a potem drogą 487 dojechali do Stillwater.
Przez deszcz cała jazda zajęła im ponad pięć godzin, co nie cieszyło Gibbsa. Z
Waszyngtonu wyjechali po szóstej, jeśli w drugą stronę droga miała zająć tyle
samo, nie było już sensu wracać do domu tylko od razu do nowego mieszkania i
zacząć się urządzać. Do siebie musiałby pojechać tylko po rzeczy, potem nie
miałby już tam czego szukać przez następnych kilka miesięcy.
Tim zaparkował przed sklepem, który prowadził ojciec Gibbsa,
ale nie wyłączył silnika.
- Mam zaczekać? – zapytał.
- Nie, wracaj do Waszyngtonu, wrócę za parę godzin, ale
raczej się już nie zobaczymy w najbliższym czasie. Zajmuj się moim domem, gdy
mnie nie będzie. Masz. – Gibbs podał mu kluczyki od samochodu. – Weź moje auto
i zaparkuj w agencji.
Gibbs wysiadł z samochodu, deszcz padał już nieco mniejszy,
niż gdy jechali.
- Powodzenia, szefie. – Tim wiedział, że swoją okazję już
stracił, pozostało mu tylko życzyć szefowi szczęścia. – Pozdrów Jacka.
- Trzymaj się, Tim.
Gibbs poczekał, aż Tim odjedzie i dopiero wtedy wszedł do
sklepu, gdzie za ladą siedział Jack, czytając gazetę. W tle leciała muzyka z
radia, ale tak trzeszczało, że nie dało się rozpoznać, kto śpiewa.
- Cześć, tato.
Jack odłożył gazetę i spojrzał na syna ze zdziwieniem.
-Leroy, co za niespodziewana wizyta. – powiedział i
podpierając się laską podszedł do syna, by go uściskać. – Coś się stało?
- Dlaczego miało się stać?
- Zazwyczaj jak przychodzisz do domu, to z jakimś problemem.
- Nie mam problemu, tato. – powiedział urażony brakiem wiary
ojca. – Przyjechałam po prostu po samochód.
- Gdy ostatni raz proponowałem ci wziąć go do domu,
odmówiłeś mówiąc, że i tak byś nim nie jeździł. Skąd ta zmiana?
Nie chciał mówić ojcu o zadaniu, dobrze wiedział, co on o
nich myśli, ale bez powiedzenia prawdy nie mógłby wziąć samochodu. Nigdy
oficjalnie nie dostał go w prezencie, więc teoretycznie to wciąż była własność
Jacka, kupiona i odnowiona za jego pieniądze.
- To trochę skomplikowane.
- Nie jestem tak głupi, na jakiego wyglądam, myślę, że się
połapię.
Gibbs westchnął i przeczesał włosy ze zdenerwowania.
- Po prostu potrzebuję auta, tamto jest w naprawie. – to
było kiepskie kłamstwo, ale nigdy nie potrafił kłamać ojcu. – Będę też zajęty
przez jakiś czas, więc nie dzwoń do mnie, bo i tak nie odbiorę.
- Jakbym w ogóle często dzwonił. – skrzywił się Jack. Nie
wierzył w wytłumaczenie syna ani przez chwilę. – Nie lepiej by było, gdybyś
powiedział prawdę?
- Spieszy mi się.
- Więc streść to.
Gibbs niechętnie opowiedział ojcu o robocie, jaką dostał. Z
każdym słowem Jack był coraz bardziej rozczarowany postawą syna, który nie
przywiązywał wagi do tego, do czego może doprowadzić swoją pracą.
Gdy skończył, Jack wrócił za ladę i usiadł ciężko na
krześle, które zaskrzypiało pod jego ciężarem.
- Nie lubię tej roboty. – powiedział, choć powtarzał to już
wielokrotnie, gdy Gibbs je dostawał.
- Jest konieczna. – odpowiedział mu syn, nie patrząc w jego
stronę.
- Nadal jej nie lubię. – Jack odłożył laskę na ladę i splótł
dłonie na brzuchu. – Udajesz kogoś, kim nie jesteś, musisz robić złe rzeczy, by
cię nie wykryli, a w tym przypadku musisz nabrać dzieciaka, że ci na nim
zależy, a później zostawić, gdy dostaniesz to, co chcesz. To trochę okrutne.
Gibbs wzdrygnął się słysząc surowy ton ojca. Wiedział, że
tak to się skończy, zawsze tak to się kończyło i zawsze słyszał tę samą
śpiewkę. Miał już tego dość, był dorosły, wiedział czego się podejmuje.
- To syn dilera. – przypomniał mu, licząc, że może to skłoni
ojca do zaprzestania dawania lekcji. – Jak nie ja, to ktoś inny to zrobi.
- Ale to wciąż człowiek i to w dodatku dzieciak. – nie
ustępował Jack.
Gibbs prychnął rozbawiony. Tim usiłował wzbudzić w nim
poczucie winy tym samym argumentem. Czemu on i Jack nie mogli zrozumieć, że ten
dzieciak to nie jest niewinna istotka ze szkoły katolickiej tylko zwykły
lachociąg i to w dodatku syn dilera?
- Nie jest taki niewinny, za jakiego go bierzesz.
- Więc uważasz, że to w porządku pieprzyć go i doprowadzić
do tego, by ci zaufał i się w tobie zakochał? – zapytał Jack wściekle. Dla
niego to był okrutne zachowanie, nawet jeśli osoba miała taką, a nie inną
historię. To wciąż był człowiek, który miał uczucia i można go było nimi
zranić. – A potem co zrobisz? Rzucisz mu tym wszystkim w twarz, świecąc
odznaką?
- To moja praca. – Gibbs uniósł głos machinalnie, już był
zdenerwowany tą całą rozmową i nie miał ochoty na więcej.
- Nie sądziłem, że ją przyjmiesz.
- Chyba lepiej, żebym złamał serce dzieciakowi niż miał
bratać się z dilerami. – zauważył. Wolał nawet nie myśleć, jaką awanturę
urządziłby mu ojciec, gdyby usłyszał, że ma pracować z dilerami i bezpośrednio
krzywdzić ludzi.
- Mniejsze zło, co? – teraz to Jack prychnął. – Ale to nie
zmienia faktu, że skrzywdzisz tego dzieciaka na całe życie.
- Żołnierze giną, tato, a ten dzieciak będzie miał tylko
złamane serce. Nic, z czym nie mógłby sobie poradzić. I tak ma mentalność
dziwki.
- Dylemat molarny w stylu: czy lepiej zabić jedną osobę, by
przeżyło sto, czy pozwolić zabić sto, żeby uratować jedną.
- Dzieciak nie zginie, tato. – powiedział, spoglądając w
oczy ojca. Widział w nich dezaprobatę i rozczarowanie, ale też strach o jego
życie. – To nie jest żaden dylemat moralny, tak postąpiłby każdy na moim
miejscu.
- Jesteś pewien? – zapytał Jack, unosząc sugestywnie jedną
brew.
Gibbs odwrócił się, jakby chciał wyjść, ale potem znowu
spojrzał na Jacka.
- Nie chcę o tym dalej rozmawiać. – powiedział.
- Bo to dużo prostsze. Zawsze szukałeś prostych rozwiązań. –
Jack znowu wstał i podszedł do płaszcza zawieszonego na haku tkwiącym w ścianie
tuż za nim. Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, odpiął od nich dwa i rzucił
synowi, który złapał je w dłoń. Przy kluczach zwisał breloczek, który
przedstawiał głowę barana z zakręconymi rogami. – Obyś tylko nie miał wyrzutów
sumienia. Albo za bardzo nie wczuł się w rolę. – powiedział mu jeszcze Jack,
nim powrócił do czytania gazety.
Gibbs schował klucze do kieszeni i bez słowa pożegnania
wyszedł ze sklepu, by przyprowadzić auto.
Stało w garażu niedaleko sklepu i było przykryte płachtą,
która chroniła je przed kurzem. Gibbs ściągnął je jednym pociągnięciem,
odsłaniając kanarkowego Dodge’a Challengera. Takie auto zdecydowanie musiało
zaimponować DiNozzo. Według akt lubił amerykańskie klasyki, a ten Dodge takim
właśnie był. Przed wszystkim jednak był piękny i jeździł jak marzenie.
Prowadził go już kilka razy i zawsze cieszył się wtedy jak dziecko. Mercedes,
którego dostał od Toma nie mógł się równać z tym samochodem pod żadnym
względem. Gibbs zamierza dopilnować, by to Dodgem mógł jeździć, choćby początek
operacji miał się opóźnić.
Wsiadł do samochodu i odpalił silnik, którego ryk poniósł się
echem po pustym garażu. Po wyjechaniu na drogę nie ruszył w drogę powrotną do
D.C, zatrzymał się jeszcze na chwilę przed sklepem i wszedł do środka.
- Wracam. – powiedział do ojca.
Jack mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, nie przestając
czytać gazety. Gibbs wiedział, że robi to specjalnie, by dać mu nauczkę. Może
gdyby miał 10 lat, zadziałałoby, teraz jednak milczenie i obojętność ojca nie
miały znaczenia i nie sprawiały, że zaczynał przepraszać, zwłaszcza że nie miał
za co.
Odwrócił się i chwycił za klamkę, by wyjść, ale zatrzymał do
głos Jaka.
- Leroy. – usłyszał, jak ojciec wstał i podszedł do niego. –
Zastanów się i nie rób czegoś, czego będziesz później żałował. – poprosił,
kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Do zobaczenie. – powiedział tylko i wyszedł na deszcz.
Przez całą drogę do Waszyngtonu zastanawiał się, czy nie powinien jednak
przeprosić ojca. , ale gdy tylko dotarł do domu, przestał o tym myśleć i zabrał
się pakowanie rzeczy, które miał zabrać do mieszkania. W między czasie
zadzwonił do Toma i zapytał, czy tablice i dokumenty są gotowe. Gdy okazało
się, że tak, kazał załatwić wszystko, gdy nowe auto już stanie w garażu.
Jeszcze tego samego dnia Dodge zyskał nowe tablice, a papiery na niego leżały
bezpiecznie zamknięte w szafce przy łóżku.
Gibbs przygotowywał się do akcji, wykorzystując ostatnie
godziny. Położył się do łóżka dopiero po pierwszej w nocy, ale przedtem nagrał
się ojcu na sekretarkę, przepraszając go za to, jaki był oschły.
Pierwsza noc w obcym łóżku nie była przyjemna, śniły mu się
dziwne obrazy związane z DiNozzo, którego choć nigdy nie widział na oczy poza
zdjęciem, ani też nie słyszał jego głosu, wydawał mu się strasznie
realistyczny.
Rano, gdy obudził się już jako Jethro Jenkins, zauważył że
na jego prawdziwym telefonie jest wiadomość. Była od Jacka i zawierała tylko
jedno słowo: Powodzenia.
Gibbs uśmiechnął się, nim wyjął baterię z telefonu i ostatecznie odciął
się od swojego życia. ***
Następny rozdział będzie w całości poświęcony Tony'emu. Poznacie jego charakter i zachowania. :D
Biedny Tim :) Taki zszokowany i przerażony :) Ziva i Kate zjedzą go żywcem xD Może i Gibbs w niego wierzy, ale McGee z pewnością nie wierzy w siebie xD
OdpowiedzUsuńZdecydowanie stoję po stronie Jacka i uważam, że podejście Gibbsa do nowego zadania jest trochę okrutne. Oczywiście wiedząc z kim ma do czynienia nie oczekuję od niego pałania miłością i sympatią, ale może chociaż trochę jakiegoś przejęcia :) Dziwka też człowiek xD
Dodge Challenger ♥ Nie mam w tej kwestii nic do dodania ^^
Czekam na Tony'ego :) To będzie bomba ^^
Asai
Zgadzam się z Asai biedak z tego McGee, kiedy dziewczyny się dowiedzą chyba nnie przeżyję. Gibbs podchodzi do tego strasznie bezuczuciowo, mam nadzieję, że jego podejście po jakimś czasie się zmieni, może nie na początku, ale kiedyś. Już się nie mogę doczekać notki z punktu widzenia Tony'ego. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńElisha
O... Mam chyba nowy zwyczaj komentowania rozdziału tuż przed dodaniem kolejnego :P
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z osobami powyżej... Współczuję McGee`emu :D Jak dziewczyny się dowiedzą to będzie miał przerąbane xD I jestem przekonana (chociaż miłoby było gdybym się myliła), ża Kate i Ziva wejdą mu na głowe!!! Fajnie by było gdyby Gibbs od czasu do czasu pomagałby w biurze i przy niektórych sprawach!
Jethro do tego zadania podchodzi bardzo nieuczuciowo i myślę, że to w pewien sposób zrani Tony`ego. NIe spodziewam się Bóg wie czego, ale to trochę zbyt okrutne zachowanie, a bardziej myślenie! JAck ma zdecydowanie rację i coś czuję, że Tony nas jeszcze zaskoczy1 :D
Czekam na rozdział z punktu widzenia Tony`ego.
Pozdrawiam B.