poniedziałek, 28 stycznia 2013

85. Już nie najważniejsza


Dzisiaj wypadał ten szczególny dzień w roku, który Tony lubił najmniej ze wszystkich. Rocznica śmierci Shannon i Kelly. Ich śmierć była zawsze drażliwym tematem dla Jethro, zwłaszcza w rocznicę. Tony przez lata widział, jak go przeżywa. Zawsze był wtedy przy nim, wspierał go wysłuchując opowieści z czasów jego małżeństwa z Shannon. Z każdym rokiem dowiadywał się o niej więcej i więcej. Zapewne gdyby Jethro nie upijał się zawsze tego dnia, w ogóle by nie poznał tych historii.
Właśnie dlatego nie lubił tej rocznicy. Bo musiał patrzeć na innego Jethro niż tego, którego widział codziennie. Ten Jethro stawał się wrakiem człowieka na jeden dzień, w ogóle nie przypominał twardziela Marines, jakim był na co dzień. Jedno niewłaściwe słowo czy ruch powodowały, że mógł albo popaść w rozpacz albo w furię, zależnie od sytuacji. Tony szybko musiał się nauczyć, jak się wtedy zachowywać, by nie stracić przyjaźni i zaufania Jethro i jednocześnie powstrzymać go przed pozostaniem takim na zawsze.
Tego roku było inaczej. Jethro nie obudził się wykończony, jak to zawsze wtedy bywało, nie był też przygnębiony, nawet uśmiechnął się do Tony’ego. To było zbyt podejrzane. Czyżby zapomniał o tym ważnym dniu?
Po wspólnym prysznicu zeszli do kuchni, gdzie już czekał na nich LJ, siedząc przy swojej pustej misce. Zaszczekał na ich widok i podbiegł do nich. Jethro zaoferował, że to on dziś go wyprowadzi po czym wyszedł z domu. Tony martwił się coraz bardziej. Coś było nie w porządku i nie wiedział, czy powinien poruszyć ten temat. Nie chciał ryzykować i rozdrapywać ran, które być może w końcu się zagoiły. Z drugiej strony nie chciał, by małżonek zatrzymał cały ból wewnątrz siebie.   
Nim Jethro wrócił, Tony podjął decyzję, a gdy znów byli obaj w domu, rozpoczął rozmowę.
- Jeth?
- Tak?
- Coś się stało? – zapytał ostrożnie, cały czas obserwując zachowanie Jethro.
- A co miało się stać?
- Patrzyłeś dziś w kalendarz? Wiesz jaki dziś dzień?
- Tak.
- Więc...
- Czemu jeszcze nie siedzę pijany w piwnicy? – Tony przytaknął. – Bo to przeszłość.
- Nie rozumiem.
Jethro uśmiechnął się.
- Zrozumiałem, że dalsze rozpaczanie nie ma sensu. Pójdę dziś na grób Shannon i Kelly, ale nie popadnę w rozpacz, nie będę ci się wypłakiwać w ramię. Wiesz czemu? Ponieważ jesteś tutaj i to tobą powinienem się zajmować, nie przeszłością.  
Tony poczuł ulgę. Wszystko było jednak w porządku. Nic się nie stało, nikt nie podmienił mu męża. Było okej.
Nie, nie było okej.
Kilka godzin później, byli już po wizycie na cmentarzu. Tony po raz pierwszy towarzyszył w tym Jethro. Był dumny z niego i z tego, jak to wszystko wytrzymał.
Wrócili do domu, ale tam czekał już na nich nieoczekiwany gość. To właśnie wtedy wszystko przestało być okej.
-Richard, co tu robisz? – zapytał Jethro mężczyznę, który siedział na ganku przed ich domem.
Tony uważnie mu się przyjrzał. Był dużo starszy od Jethro, twarz miał pooraną zmarszczkami, włosy niemal białe, a ciało zgarbione. Wyglądał na zmęczonego życiem, ale na widok Jethro uśmiechnął się delikatnie.
- Przyjechałem cię odwiedzić. – odpowiedział wstając. Choć był stary, wciąż był żwawy, a jego krok był lekki. – Dobrze cię znowu widzieć, Jethro.
- Ciebie też.
Tony nie chciał wyjść na niegrzecznego, ale nie przywitał się ani nie przedstawił. Po prostu stał obok męża i uważnie obserwował Richarda. Nie bał się, że coś może im zrobić, miał tylko złe przeczucia co do niego.
Jethro również nie przedstawił im sobie. Zaprosił mężczyznę do domu i zaprowadził do salonu, gdzie posadził go na kanapie. Nim jednak sam do niego dołączył, poprosił jeszcze Tony’ego, by poszedł na górę i tam na niego czekał.
Tony, jak to Tony, nie posłuchał i został na dole. Usiadł pod ścisną, blisko uchylonych drzwi. Chciał usłyszeć całą rozmowę małżonka z Richardem. LJ usiadł zaraz koło niego.
- Jak się trzymasz? – usłyszał głos Richarda, nie było w nim jednak żadnej troski, jaką sugerowałoby samo pytanie.
- W porządku. Czemu miałoby być inaczej?
- Dzisiaj rocznica.
- Nie pierwsza i nie ostatnia.
Tony nic nie wiedział, ale mógł przysiąc, że Jethro jest poirytowany. Wyczuwał to w jego głosie. Kimkolwiek był ten Richard, musiał mu działać na nerwy. Tony był zaskoczony tym, że mężczyzna znał Shannon. Mało kto wiedział o jej istnieniu, sam do pewnego momentu nie wiedział, a Jethro ufał mu jak nikomu innemu.
- Kim jest ten facet? Twoim współlokatorem? – zapytał Richard.
- Ma na imię Tony. – odparł Jethro. Tony usłyszał, jak wstał z kanapy i oddalił się kawałek, nieco bliżej drzwi. – Jest moim mężem.
Tony natychmiast zrozumiał, czemu Jethro odsunął się od Richarda. Sądząc po odgłosach dobiegający z salonu, wstał z kanapy tak gwałtownie, że gdyby Jethro był blisko, z pewnością by go uderzył. Tak przynajmniej mu się wydawało.
- Twój co?!
- Słyszałeś.
- Poślubiłeś pedała? Pierdolonego sodomitę?!       
Tony objął bernardyna za szyję i wtulił twarz w jego gęste futro. Nigdy nie przywiązywał wagi do obelg rzucanych w jego kierunku, ale teraz to bolało. Czuł się, jakby znowu miał pięć lat i właśnie zniszczył najdroższy garnitur ojca. Usłyszał wtedy równie okrutne wyzwiska. Od tego czasu jego ojciec się zmienił, ale wspomnienia pozostały.
- Nie pozwolę ci o nim tak mówić.
- Będę go nazywał jak mi się podoba! Jak mogłeś to zrobić mojej małej dziewczynce? Jak mogłeś? Shannon...
- Nie żyje!
Odkąd poznał Jethro, Tony nigdy nie słyszał z jego ust czegoś takiego. Był tak zaskoczony, że aż zajrzał do salonu. Richarda stał sztywno, zaciskając pięści ze złości, na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Wyglądał jakby nie mógł znaleźć dobrej odpowiedzi na słowa, które przed chwilą usłyszał.
- Ona nie żyje i nic tego nie zmieni. – mówił dalej Jethro. – Nie zdradziłem jej. Chciałaby tego, żebym znowu był szczęśliwy. I jestem. Wiem co sobie myślisz. Wciąż kocham Shannon, ale to Tony jest teraz dla mnie najważniejszy. Jest moim mężem, co w żaden sposób nie uwłacza pamięci Shannon. 
Tony znów oparł się o ścianę i przygarnął bernardyna do siebie. Jethro naprawdę pogodził się ze śmiercią Shannon i Kelly. Nie bał się już tego mówić, przed chwilą dosłownie to wykrzyczał, czego nigdy wcześniej nie robił. I komu to powiedział? Jeśli Tony dobrze rozumiał, Richard był ojcem Shannon. To musiało być trudne dla Jethro powiedzieć swojemu teściowi, że przestał żyć tylko dla swojej zmarłej od lat żony.
LJ nagle zaczął powarkiwać, nie reagując na próby uspokojenie go przez Tony’ego. Gdy po chwili z salonu wyszedł Richard, Tony z trudem utrzymał psa w miejscu, dopóki mężczyzna nie wyszedł trzaskając drzwiami i patrząc na niego z obrzydzeniem.
- Wiedziałem, że nie pójdziesz na górę. – powiedział Jethro, pojawiając się w korytarzu. Wyglądał na odrobinę zmęczonego.
- Chciałem być blisko na wypadek, gdyby coś się stało. – Tony wstał z podłogi i otrzepał spodnie.
- Nic by mi nie zrobił. Tak przynajmniej sądzę. Gdy jeszcze Shannon żyła, dosyć często się z nim kłóciłem, ale pierwszy raz widziałem go takiego wściekłego. Przez moment myślałem, że mnie zabije. Jak się czujesz?
- Czy to nie ja powinienem o to zapytać?
- Czuję się dobrze. Poza tym, że właśnie utraciłem wszelki szacunek rodziny Shannon, jest nieźle. – przyznał. Patrzył na zamknięte drzwi, za którymi zniknął Richard, ale potem spojrzał na Tony’ego. – Przepraszam.
- Za co? – zapytał zdziwiony.
- Za to, jak cię nazwał.
- To nic. Przywykłem, że ludzie wyzywają mnie od najgorszych. Jeśli przepraszasz za to, powinieneś posłuchać, jak wrzeszczał na mnie mój szef w Baltimore. – powiedział i uśmiechnął się.
- Na pewno?
- Tak tylko...
- Tylko co?
- A, pieprzyć to, jestem wściekły. – przyznał. – Nie miał prawa mnie tak nazywać. Nie zna mnie. Ciebie też nie powinien o nic oskarżać. Tak jakbyś nie miał prawa znowu być szczęśliwym.
- Rodzina Shannon jest dosyć konserwatywna. – wyjaśnił, prowadząc męża do salonu. Obaj usiedli na kanapie, LJ położył się obok na podłodze wciąż powarkując. – Kiedy prosiłem o jej rękę, musiałem to robić w obecności jej rodziców. Richarda bardziej zdenerwowało to, że poślubiłem mężczyznę niż to, że w ogóle wziąłem ślub. Gdyby na twoim miejscu była kobieta, pewnie mniej by się wściekał.
- Wybacz. – teraz to Tony czuł, że powinien przeprosić.
- Za co ty przepraszasz?
- Zepsułem ci więzi rodzinne.
- Nie przejmuj się, ostatni raz widziałem i rozmawiałem z nimi na pogrzebie. Nie mam pojęcia, czemu Richard w ogóle tu przyjechał po tylu latach.
Tony przytaknął. A dzień zaczął się tak obiecująco. 
- Mówiłeś prawdę? – zapytał nagle po kilku minutach ciszy. – Jestem dla ciebie najważniejszy?
- Tony, jesteś inteligentnym facetem, więc dlaczego zadajesz takiego głupie pytania? Oczywiście, że jesteś dla mnie najważniejszy. Gdyby tak nie było, nie wyszedłbym za ciebie.
Tony uśmiechnął się i objął Jethro ramieniem, całując go w czubek głowy. 
- Jestem pewny, że Shannon jest z ciebie dumna. – powiedział. Sam był dumny z postawy męża, Shannon i Kelly na pewno też musiały być, nie miał co do tego wątpliwości.
- Dzięki, Tony. Kocham cię.
- Ja ciebie też.  
Incydent z Richardem nie zepsuł im całkowicie dnia. Jethro szybko o tym zapomniał. Miał ważniejsze rzeczy, którymi zaprzątał sobie głowę niż wściekły teść. Tony był znacznie bardziej ważny. Najważniejszy. 
***
To już 14 część MS ze 113. Boże, co ja zrobiłam, 113 części! 

2 komentarze:

  1. Musiałam się chwilę zastanowić, bo nie wiedziałam, jak mam ubrać w słowa to co chodzi mi po głowie. Sprawiasz, że cholernie mocno wczuwam się w te wszystkie sytuacje.

    To powinno zostawić po sobie dobre odczucia, a z jakiegoś powodu jestem zła. Jethro zrobił wielki, wspaniały krok, który tylko utwierdził Tony'ego w tym, że przeszłość już jest za nim i liczy się to co tu i teraz. Dlaczego zawsze w takich momentach znajdzie się ktoś, kto z buciorami wejdzie w czyjeś życie i zostawi w nim same błoto? Tak wiem, za bardzo to przeżywam. Zwłaszcza, że koniec końców, nie skończyło się przecież aż tak źle.

    Mam nadzieję, że nie odebrałaś tego, jakby mi się nie podobało. Przeciwnie. Bardzo mi się podobało. A że wzbudziło we mnie takie emocje jakie wzbudziło, cóż, tak chyba powinno być, nie? :) Nie zawsze historia ma wywołać uśmiech :) Choć przyznaję, że końcówka była rozczulająca :)

    Nie mam pojęcia, czy mnie rozumiesz, ja sama chyba nie do końca siebie rozumiem :) Do następnego! Obym znów nie zagubiła się w czasie i przestrzeni :)

    Asai

    OdpowiedzUsuń