sobota, 21 lipca 2012

8. Wolf's growl 5/6

Tony nie spał tej nocy zbyt dobrze, usnął dopiero nad ranem. Resztę czasu spędził na wpatrywaniu się w śpiącego Gibbsa. Chciał go dotknąć przez całą noc, ale za bardzo się obawiał jego reakcji, więc po prostu leżał po przeciwnej stronie łóżka.

Dzisiejszy dzień powinien być przełomowy jeśli chodzi o śledztwo. Wyniki DNA powinny być już zakończone i przy odrobinie szczęścia zabójca Danny’ego Whellera już dzisiaj będzie zamknięty.

- Tony! – Abby podbiegła do niego gdy tylko razem z Gibbsem wyszedł z windy. – Mam wyniki DNA.

- Wiesz, kto jest zabójcą?

- Żartujesz? Mam nawet jego dane. Masz. – Abby podała mu kartkę z wynikami. – Nasz podejrzany nazywa się John Howard. I wiesz co? Kolekcjonuje noże, które składuje w niewielkim, wynajętym magazynie.

- Nie ma więc na co czekać. - Tony był dumny z siebie. Co prawda na ostatni trop wpadli z pomocą Gibbsa, ale to nie było ważne. Jego pierwsza prowadzona sprawa prawie została zakończona. – Kate, ty i McGee sprawdźcie jego mieszkanie, a ja i Gibbs sprawdzimy magazyn.

- Robi się, szefie. – powiedział McGee.

Już i tak wielkie ego DiNozzo, zostało jeszcze bardziej podbudowane.

- Spokojnie tu. – stwierdził Tony, wychodząc z samochodu. Poczekał jeszcze aż wyjdzie Gibbs i dopiero wtedy zamknął drzwi. – To te magazyn. – wskazał na budynek, na wszelki wypadek jeszcze raz sprawdzając adres. – No, to idziemy.

Zatrzymali się przed zamkniętymi drzwiami magazynu, zza których dochodziły jakieś odgłosy, najpewniej przesuwanych skrzyń lub coś w tym rodzaju. Tony wyciągnął broń i odbezpieczył ją. Chciał już otworzyć drzwi, ale Gibbs złapał go za nago i warcząc pociągnął do tyłu.

- Co jest, szefie? – zapytał zdezorientowany. Gibbs nie puszczał jego łydki. – Muszę tam wejść, tam jest nasz podejrzany. – wytłumaczył, ale wilk nie ustąpił. – Mam wezwać posiłki? Po co? Sam sobie poradzę. – DiNozzo był tego pewny. W końcu co mogłoby się stać? Howard był sam i na pewno strzelał gorzej od niego.

Ignorując rwany materiał, Tony wyszarpnął nogę z pomiędzy szczęk Gibbsa i otworzył drzwi. Ostrożnie zajrzał do środka, ale nikogo nie zauważył. Mając broń w pogotowiu wszedł do środka, ukrywając się za ustawionymi jedna na drugiej skrzyniami. Gibbs podążał tuż za nim, jego pazury cicho stukały o podłogę.

Tony wychylił się zza skrzyń, za którymi Howard przeciągał parę kolejnych. Nie wyglądał na uzbrojonego, ale nigdy nic nie wiadomo.

- NCIS, ręce do góry! – krzyknał Tony, wychodząc zza skrzyń.

Howard odwrócił się zaskoczony i spojrzał na mierzącego w niego agenta. Powoli podniósł ręce do góry, gdy nagle wyciągnął spod krótki pistolet i strzelił.

- Cholera! – Tony szybko schował się z powrotem za skrzynie. Gibbs warknął, jakby mówiąc, że wiedział, że tak się stanie. – No dobra, może powinienem wezwać posiłki. – zgodził się, wyciągając komórkę. – McGee, zostaw Kate i rusz swój tyłek do magazynu, znalazłem Howarda... Tylko szybko... Tak, dobrze słyszysz, to są strzały... Przyjeżdżaj! – krzyknął i rozłączył się. – Będzie za kilka minut. Mam nadzieję, że do tego czasu wytrzymamy.

Tony nie pozostał bierny w tej strzelaninie i również zaczął strzelać. W pewnym momencie kula świsnęła mu tuż obok ucha.

- Szefie, wyjdź i zaczekaj na McGee! – krzyknął Tony przeładowując broń.

Gibbs spojrzał na niego, ale po chwili pognał z magazynu, by zaczekać na wsparcie.

Oddychając ciężko, Tony wychylił się zza skrzyń i wystrzelił w stronę Howarda, ale nie trafił.

- Gdzie ten skurczybyk się schował? – powiedział wściekle, chowając się w ostatniej chwili, by uniknąć kuli przestępcy. W przeciwieństwie do Howarda Tony był w gorszym położeniu. Howard wiedział, gdzie się znajduje, on na temat położenia Howarda nie wiedział nic. – Nie ma nic lepszego niż strzelanie na ślepo. – stwierdził z przekąsem i ponownie się wychylił, by strzelić. Tylko zdążył to zrobić, a kolejna kula świsnęła mu koło ucha, inna natomiast trafiła go w ramię.

Tony wypuścił broń z ręki i złapał się za ranę, z której wyciekała krew. Nie potrafił ustać na nogach toteż usiadł i opierając się o ścianę spróbował chwycić ponownie broń. Broń, którą już podnosił Howard.

- No i co agencie, nie wyszło? – zadrwił, mierząc do DiNozzo. – Miło było się z wami bawić, ale na mnie już czas. Słodkich snów.

Nim Howard zdążył nacisnąć spust, z jego prawej strony nadbiegł Gibbs i z głośnym warkotem rzucił się na niego, łapiąc go zębami za ramię.

- Arghh! Puszczaj ty jebany kundlu! – wrzasnął i zatoczył się do tyłu. Howard nie należał do chuderlaków, ale ponad 50 kilo żywej wagi uwieszonej mu na ramieniu, szarpiącej i nie chcącej puścić sprawiło, że mężczyzna upadł na podłogę magazynu.

Tony nie widział nic z tego zamieszania, bo Howard przewrócił się dopiero poza zasięgiem jego wzroku, więc niezdolny do ruchu Włoch mógł tylko wysłuchiwać. Słyszał warczenie Gibbsa, ubranie rozrywane na strzępy oraz krzyki Howarda. I wtedy usłyszał wystrzał, a chwilę po nim żałosny skowyt bólu.

- Gibbs. – szepnął przerażony Tony i zebrał całą energię jaka mu pozostała, by się podnieść i zobaczyć, co się stało. Serce ścisnęło mu się przy widoku Gibbsa leżącego na podłodze, bezwładnie poruszającego łapami i próbującego wstać. Futro miał już zakrwawione, a z pyska raz po raz uciekały ciche piski. Momentalnie adrenalina w ciele DiNozzo zaczęła działać ze zwiększoną siłą.

- Zdychaj, kundlu! – warknął Howard stojący nad Gibbsem i mierzący w niego z pistoletu.

- Po moim trupie. – Tony pomimo silnego bólu w ramieniu rzucił się na większego od siebie Howarda i zaczął się z nim szarpać, próbując mu wyrwać broń. Szybko jednak zorientował się, że mu się to nie uda, więc zmienił taktykę. Z całych sił próbował zwrócić pistolet przestępcy w jego stronę, kompletnie ignorując przy tym uderzenia Howarda.

- Nigdy nie wiecie, kiedy się podać?! – zapytał wściekle Howard i uderzył Tony’ego w ranę po postrzale.

DiNozzo krzyknął z bólu, ale nie zrezygnował. Nie mógł, Gibbs go potrzebował. Zdrowym ramieniem zamachnął się i uderzył Howarda z całej siły, jaką aktualnie miał. Mężczyzna przez moment stracił orientację, ale to Tony’emu wystarczyło. Złapał mocniej za pistolet, wymierzył nim w Howarda i zmusił go do naciśnięcia spustu. Howard padł na ziemię, a Tony ciężko dysząc zabrał jego broń i nie kłopocząc się ze sprawdzeniem funkcji życiowych, podbiegł do Gibbsa.

- Szefie? Szefie! – zawołał z rozpaczliwie, bo wilk się nie ruszał. – No dalej, szefie, nie możesz umrzeć! Nie możesz, słyszysz?!

Gibbs zaskowytał cicho i otworzył oczy. Dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa DiNozzo, gdy zobaczył te matowe, błękitne oczy.

- Zabiorę cię stąd szefie. – obiecał. – Zabiorę do lekarza, a do tego czasu masz nie umierać! Kurwa, gdybym znał się na pierwszej pomocy w przypadku zwierząt...

Tony ostrożnie starał się podnieść Gibbsa, ale ból w ramieniu dał o sobie znak. Złapał się szybko za ramię, z którego wciąż wypływała krew, na całe szczęście dość wolno, pocisk musiał go tylko drasnąć, ale i tak groziło mu wykrwawienie.

- No dalej, DiNozzo, wysil się! – zmotywował sam siebie i znów ignorując ból, uniósł swojego szefa i zaczął powoli iść w kierunku wyjścia. – Będzie dobrze, szefie, zobaczysz. Już niedługo znowu będziesz na mnie warczał, gryzł mnie i straszył ludzi. A po wszystkim pójdziemy na długi spacer, słowo.

Tony czuł ciepłą krew spływającą mu po rękach i był w stu procentach pewny, że krew nie należy do niego. Na szczęście byli już przy wyjściu z magazynu, przy którym właśnie pojawił się McGee.

- Co się... Szefie? – Tim był zdezorientowany i przerażony jednocześnie, gdy zobaczył Gibbsa i Tony’ego zakrwawionych.

- McGee, odpalaj wóz, już! – rozkazał DiNozzo.

Tim przytaknął i wrócił do samochodu. Gdy odpalił silnik, Tony zdążył już dotrzeć do pojazdu. McGee szybko otworzył mu drzwi.

- Co mu się stało? – zapytał, gdy Tony siadał na tylnym siedzeniu, z łbem Gibbsa na kolanach. Zdrową ręką uciskał ranę po postrzale, tamując krwawienie. Jego własna rana wciąż krwawiła i czuł się coraz bardziej słabo.

- Howard go trafił, ale nie ma teraz czasu na wyjaśnienie, jedź! Gibbs potrzebuje lekarza.

McGee usiadł za kierownicą i ruszył, jadąc najszybciej w całym swoim dotychczasowym życiu.

- Wszystko będzie w porządku, szefie, obiecuję. – szepnął pocieszająco Tony. Nie był pewny, czy próbuje pocieszyć siebie, czy Gibbsa. – Byłeś już w gorszych sytuacjach, będziesz żyć. Musisz żyć, nie możesz mnie zostawić. Nie poradzę sobie bez ciebie, ani teraz ani nigdy. Proszę, szefie. Nie zostawiaj mnie.

- Teraz już wiem, czemu wtedy w parku obserwując Gibbsa byłeś taki przygnębiony. – powiedział McGee, przez ułamek sekundy patrząc w lusterko. – Ty go kochasz. Prawda?

Tony spojrzał na McGee - który zdołał zauważyć u Włocha lekko zaszklone oczy – ale nie kłopotał się z potwierdzeniem jego przypuszczeń. Jego umysł skupiał się teraz wyłącznie na Gibbsie, który krwawił na jego kolanach.

McGee zatrzymał się pod kliniką dla zwierząt. Pomógł Tony’emu wynieść Gibbsa, który cały drżał jak w febrze. Gdy tylko weszli do budynku, recepcjonistka zwróciła na nich swoją uwagę i od razu doznała szoku.

- Mój Boże, co się stało? – zapytała przerażona i wyszła zza kontuaru.

- Pomóżcie mu. – poprosił rozpaczliwie Tony.

Recepcjonistka szybko wezwała lekarza, któremu McGee pokrótce wyjaśnił, co się stało. Musiał to zrobić, bo Tony z trudem już kontaktował i trzymał się na nogach.

- Tony, ciebie też musimy zabrać do lekarza. – powiedział, prowadząc przyjaciela do wyjścia.

- Nie. Muszę zostać z Gibbsem. – zaprotestował, jednak z marnym skutkiem.

- W niczym mu już nie pomożesz, wszystko teraz zależy od chirurga. Gdyby Gibbs mógł, kazałby ci iść do szpitala. Na nic mu się nie przydasz jeśli będziesz martwy.

Tony nie miał siły, by się kłócić, więc dał się wyprowadzić kliniki i zawieść do szpitala.

- Tim. Obiecaj, że go przypilnujesz. Upewnij się, że nic mu nie jest. – poprosił Tony, gdy lekarze zabierali go na salę operacyjną.

- Obiecuję, Tony.

Tim patrzył jeszcze przez chwilę na drzwi, za którymi zniknął jego przyjaciel. Chciał zostać w szpitalu i zaczekać na niego, ale musiał dotrzymać obietnicy.

Tony leżał na łóżku szpitalnym i tępo wpatrywał się w ścianę przed sobą. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło. Gibbs był ranny, mógł umrzeć i to przez niego. Był zbyt dumny i pewny siebie, by poczekać na wsparcie. Szef próbował go powstrzymać przed wejściem do magazynu, w którym był Howard, ale nie posłuchał go, choć powinien. Gibbs mógł być teraz wilkiem, ale wciąż był bardziej doświadczony od niego, wciąż był szefem. Niestety Tony popełnił błąd typowy dla uczniaka i postanowił się popisać swoimi zdolnościami przywódczymi, co Gibbs mógł, a nawet wciąż może, przypłacić życiem.

Tony miał ochotę coś rozwalić, ale nic nie miał pod ręką.

- Powinienem to przewidzieć. – warknął zły na samego siebie. – Wybacz mi, szefie.

Był pewny, że po czymś takim może się pożegnać z pracą w NCIS. Dyrektor zagroził, że wyleje go za każdy, nawet najmniejszy błąd. Co więcej, był pewny, że Gibbs gdyby był już człowiekiem, również nie wahałby się go zwolnić. W końcu na co potrzebny by mu był ktoś, kto potrafi spieprzyć akcję przez swoje zbyt wielkie ego? Do czego potrzebny mu ktoś, kto nie potrafi nawet chronić jego tyłów?

Tony w gniewie uderzył zdrową ręką o materac łóżka i przetarł twarz dłonią.

- To moja wina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz