sobota, 21 lipca 2012

7. Wolf's growl 4/6

Zespół siedział bezczynnie w biurze NCIS. Powinni się teraz zajmować sprawą, problem polegał na tym, że stracili jedynego podejrzanego, a poszlaki nie doprowadziły ich do niczego. Tony nie wiedział już, co robić. Przeszukali mieszkanie ofiary, drugi raz miejsce zbrodni, wypytali znajomych i rodziców ofiary, a nikt nic nie wiedział. Śledztwo utknęło w martwym punkcie.

- Tony, co robimy? – zapytała Kate.

- Z czym?

- Ze śledztwem. Co mamy teraz robić?

- Nie wiem. – przyznał szczerze Tony.

- Ty teraz jesteś szefem.

- Wiem o tym, ale... po prostu nie mam pojęcia.

- Jeśli ty go nie masz, to kto? Tony, musimy zacząć coś robić.

- Zrobiliśmy wszystko, co trzeba, nie wiem, co dalej.

- Gibbs by wiedział.

- Nie jestem Gibbsem!

- Ale go zastępujesz! Zawsze się chwaliłeś, że jesteś jego starszym agentem, a nawet nie potrafisz go zastąpić!

- To nie moja wina, że wszystko spadło na mnie tak nagle!

- Gdybyś uczył się czegoś od Gibbsa, zamiast podrywać każdą napotkaną kobietę, to umiałbyś więcej!

- Umiem dowodzić, po prostu nie wiem, co dalej.

- Gibbs by wiedział. – powtórzyła Kate.

- NIE jestem Gibbsem!

Tony wściekle odsunął krzesło i nie patrząc na Kate, czy zdezorientowanego McGee, wyszedł pospiesznie z biura, wchodząc do windy. Zatrzymał ją, gdy tylko zaczęła jechać.

Z głośnym westchnieniem oparł czoło o ścianę i zamknął oczy. Kate miała rację. Powinien wiedzieć, co robić, powinien lepiej zastępować Gibbsa, ale naprawdę nie wiedział, co robić. Starał się jak mógł, ale najwyraźniej to nie wystarczyło.

- Potrzebuję cię, szefie. – szepnął i włączył z powrotem windę, która chwil później zatrzymała się w laboratorium Abby.

- Cześć, Tony! – przywitała się dziewczyna. – Przyszedłeś po Gibbsa?

- Tak jakby. – odparł i uśmiechnął się lekko.

- Powinien być gdzieś tam. – wskazała na dwie maszyny stojące obok siebie i powróciła do grania.

- Dzięki.

Tony podszedł do urządzeń, gdzie pomiędzy nimi od razu dostrzegł Gibbsa zwiniętego w kłębek i drzemiącego.

Gdy tylko DiNozzo się zbliżył, Gibbs podniósł głowę i spojrzał na niego.

- Cześć, szefie. – przywitał się, siadając na podłodze. – Chciałbym, żebyś był już człowiekiem. – przyznał się, nie patrząc na szefa. – Już nie wiem, co robić. Zebraliśmy wszystkie ślady, przesłuchaliśmy wszystkich, którzy mogli coś wiedzieć i nic. Dyrektor miał rację, nie nadaje się jeszcze na szefa zespołu. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę się nadawał.

Gibbs warknął i trącił nosem dłoń DiNozzo. Tony spojrzał na niego zadziwiony, a Jethro znów trącił jego rękę.

- Mam cię pogłaskać, czy co?

Gibbs warknął głośniej, wstając. Tym razem trącił swojego agenta w głowę.

- Co chcesz mi powiedzieć, szefie? – zapytał, nie rozumiejąc zachowania Gibbsa.

Wilk nie przestawał go trącać, kilka razy pociągnął go nawet za rękawa marynarki.

- Chcesz, żebym gdzieś poszedł? – Gibbs trącił go łbem. – Podnieś lewą łapę, jeśli tak. – poprosił, a Jethro spełnił jego prośbę. – Gdzie mam pójść, z powrotem na miejsce zbrodni? - Gibbs znowu podniósł lewą łapę. – Ale przeszukaliśmy je dokładnie, sam to robiłeś.

Gibbs nie zrezygnował. Znowu pociągnął Tony’ego za rękaw i warknął głośno.

- No dobra, pójdę z powrotem na miejsce zbrodni. Choćby teraz.

Gibbs zamerdał ogonem zadowolony i razem z Tonym poszedł do windy.

Tony wysiadł razem z McGee i Gibbsem z samochodu, gdy tylko zatrzymali się na miejscu zbrodni.

- Co chcesz tu jeszcze znaleźć? – spytał Tim, rozglądając się.

- Nie wiem. – odparł Tony i rozpoczął ponowne oględziny.

- Przeszukaliśmy już wszystko, nic tu nie ma.

Gdy tylko McGee skończył mówić, Gibbs wyrwał mu smycz z ręki i pobiegł przed siebie.

- McGee, czemu go puściłeś?!

- Wyrwał się!

- To na co jeszcze czekasz, biegnij za nim.

Tony i Tim znaleźli Gibbsa kilkadziesiąt metrów dalej, stojącego nad dołem przysypanym liśćmi. Nawet bez ich odgarniania nie trudno było zauważyć leżące tam ciało.

- Dalej sądzisz, że nic tu nie ma? – zapytał Tony, wyciągając telefon i wybierając numer. – Ducky, jesteś mi potrzebny.

- Biedaku, czym sobie zasłużyłeś na taki koniec? – zapytał Ducky, stojąc nad zwłokami w prosektorium.

- Przypuszczam, że po prostu się urodził. – powiedział Tony wchodząc do pomieszczenia, ale szybko się zatrzymał, gdy usłyszał za sobą skowyt.

- Szefie, co jest? – zapytał zaniepokojony.

Gibbs przestępował z łapy na łapę, nie mogąc się zdecydować, czy wejść dalej, czy zawrócić.

- Lepiej wyprowadź go stąd, Anthony. – zalecił Ducky. – Dla jego wrażliwego nosa tyle różnych zapachów to za dużo.

- Chodź, szefie, wrócisz do Abby. – powiedział Tony i złapał Gibbsa za obrożę, ale ten odtrącił łbem jego rękę i prychając podszedł do stołu sekcyjnego. – Nie chce wyjść, więc lepiej się pospiesz.

- Cóż, nasza ofiara została zamordowana w ten sam sposób, co poprzednia i tak jak poprzednia, pod paznokciami miała fragmenty naskórka. Już wysłałem próbkę do Abby.

- Czas zgonu?

- Na podstawie temperatury wątroby i biorąc pod uwagę przykrycie liśćmi, zmarł wczoraj wieczorem około 19 lub 20. Nasz zabójca musiał go tam podrzucić celowo, co wyjaśnia, czemu wcześniej go nie znaleźliście. Z pewnością odór rozkładu przyciągnąłby Jethro podczas drugiego przeszukiwania, a nawet pierwszego.

- Coś jeszcze? – zapytał Tony, widząc jak Gibbs co chwilę prycha i kręci łbem.

- W zasadzie nic, ale sekcja jeszcze nie skończona, więc jak coś znajdę, to dam wam znać.

- Dzięki, Ducky. Chodź szefie, wyjdziemy na zewnątrz.

Gibbsa nie trzeba było namawiać, bardzo chętnie wyszedł z prosektorium.

-Nie ma jak świeże powietrze, prawda, szefie?

Gibbs odwrócił wzrok od samochodów jeżdżących ulicą i spojrzał na Tony’ego tak, jakby gadał głupoty.

- No dobra, nie jest to najczystsze powietrze, ale może być. – zgodził się. – Wieczorem wezmę cię do parku, tam się wybiegasz. – powiedział, kompletnie ignorując warknięcie szefa. – Dzięki, że wyciągnąłeś mnie z powrotem na to miejsce zbrodni. Gdyby nie ty, pewnie znaleźlibyśmy te zwłoki dużo później. A tak w ogóle, skąd wiedziałeś, że coś tam będzie? – zapytał.

Gibbs nie odpowiedział, zresztą czego innego mógł się po nim spodziewać.

- Nadal uważam, że nie nadaję się do dowodzenia zespołem. Wiem, że myślisz inaczej, ale sam zobacz, kompletnie nie wiedziałem, co robić. Gdy będę miał własny zespół, nie mogę pozwolić, by taka sytuacja znowu się powtórzyła.

Tony westchnął i położył rękę na głowie Gibbsa.

- Może ludzie mają rację? – mówił dalej. – Może jestem tylko zdziecinniałym agentem, który z niewiadomych powodów jest trzymany przy tak świetnym dowódcy jak ty?

Gibbsowi wcale nie spodobało się, jak Tony myśli o sobie. Popełnił w życiu wiele pomyłek, ale przyjęcie DiNozzo do zespołu, nie było jedną z nich.

Warcząc, Jethro błyskawicznie pochwycił dłoń Tony’ego zębami i ugryzł dość, by zabolało, ale nie zranić do krwi.

- Już się zamykam. – powiedział Tony, rozumiejąc o co Gibbsowi chodzi. – Jeszcze raz dzięki, szefie.

Gibbs zadowolony puścił jego rękę i znów skupił swoją uwagę na przejeżdżających samochodach, a Tony nie mógł przestać się uśmiechać.

Wieczorem, tak jak obiecywał, Tony zabrał Gibbsa do parku. O tej porze wciąż było nieco ludzi, ale robiło się coraz ciemniej i zidentyfikowanie Gibbsa jako wilka było trudniejsze. Do spaceru dołączyła też Abby, która jakimś sposobem wyciągnęła też McGee. Tony wolał nie dociekać, jak to zrobiła.

- Już jutro powinny być wyniki DNA, zobaczymy, kto pozbył się naszych ofiar. – poinformowała Abby.

- Mam nadzieję, że to nie kolejny przyjaciel, który miał urodziny mamusi. – Tony nie chciał kolejnego ślepego tropu. Nie popisał się dzisiaj, ale postanowił, że udowodni jeszcze, że nadaje się na szefa.

- Jak myślicie, czemu w ogóle są zabijani? – zapytał McGee.

- Nie mam pojęcia. – odparł Tony. – Może...

- Piesek! – krzyk małej dziewczynki, która właśnie do nich podbiegała, przerwał Tony’emu.

Gibbs cofnął się instynktownie, gdy dziecko przytuliło go do siebie, ale już po chwili rozluźnił się i polizał dziewczynkę po twarzy, na co ta zaśmiała się.

- Alison, co ci mówiłem o przytulaniu się do nieznanych psów. – z tego samego kierunku co dziewczynka, nadbiegł mężczyzna, najwyraźniej ojciec, który szybko odciągnął córkę od Gibbsa. – Przepraszam państwa, Alison ma hopla na punkcie psiaków.

Tony chciał coś powiedzieć, ale uprzedziła go Abby.

- Nie szkodzi. On bardzo lubi dzieci. – oznajmiła wesoło i przykucnęła przy Alison. – Cześć, jestem Abby. – przywitała się.

- A ja Alison. – odpowiedziała z uśmiechem dziewczynka. – To twój piesek?

- Poniekąd. Należy do mojego przyjaciela.

- Mogę się z nim pobawić? – zapytała z nadzieją.

- Jeśli twój tata się zgodzi.

- Mogę tatusiu, mogę?

- Jeśli państwo się zgadzają...

- Pewnie, możesz się śmiało bawić.

- Abby. – Tony uznał za stosowne interweniować. Wiedział, że Gibbs nie zrobi dziecku krzywdy, ale nie był pewny, czy go to nie zirytuje. W końcu nie lubił, gdy traktowano go jak psa.

- Daj spokój, Tony. Daj się dziecku pobawić. – Abby wstała i podprowadziła Gibbsa do Alison.

- Jak się wabi? – zapytała dziewczynka, głaszcząc głowę wilka.

- Szef.

- Chodź, szefie! Pobawimy się w berka!

Alison pobiegła przed siebie, a Gibbs szybko podreptał za nią.

Podczas gdy Abby ucinała sobie pogawędkę z ojcem dziewczynki, Tony przyglądał się Gibbsowi, który wydawał się autentycznie szczęśliwy, choć nawet nie merdał ogonem. Skakał wokół Alison, biegał za nią, pozwalał się głaskać ile tylko chciała. Raz nawet aportował patyk, czego Tony nigdy by się po nim nie spodziewał, że to zrobi. Nie dziwiło go, że Gibbs lubi dzieci, ale nie spodziewał się, że aż tak bardzo. A skoro tak je lubił, czemu nigdy nie starał się o dziecko z którąś z żon? A przynajmniej o żadnym dziecku nie słyszał.

Tony lubił widzieć swojego szefa tak szczęśliwego. Nie tylko dlatego, że był wtedy dla nich milszy w pracy. Po prostu szczęśliwy Gibbs był czymś, co chciał oglądać codziennie. Bo gdy Gibbs był szczęśliwy, on też był. Ale teraz nie czuł szczęścia, bo to nie był Gibbs, jakiego chciał. Fakt, lubił swojego szefa jako wilka, lubił go głaskać i tak dalej, ale to nie było to, za czym tęsknił, a tęsknił strasznie. Za głosem Gibbsa, za jego pojawianiem się z nikąd, za jego uzależnieniem od kawy, ale przede wszystkim za tymi szorstkimi od pracy z drewnem dłońmi, która wymierzały mu klepnięcia w tył głowy. Fakt, jako wilk Gibbs dalej uderzał go czasami w głowę, ale to nie było to samo. To nie był ten sam dotyk, który ustawiał go do pionu i przestawiał na „tryb pracujący”.

Tony westchnął smutno, odwracając wzrok od tej sielskiej sceny. To nie powinno być tak, stwierdził w myślach.

- Czemu jesteś taki przygnębiony?

Tony poczuł jak robi mu się zdecydowanie zbyt ciepło w okolicy twarzy, gdy usłyszał pytanie McGee. Całkiem zapomniał, że on i Abby wciąż tu są.

- Nie jestem przygnębiony. – zaprzeczył, nie patrząc na przyjaciela.

- Rumienisz się. – zauważył Tim. Na te słowa, DiNozzo zaczerwienił się jeszcze bardziej.

- Nie rumienię się, McGee.

- Rumienisz, nie jestem śle... – McGee przerwał w połowie słowa, gdy Tony uderzył go w potylicę.

- Nie rumienię się, McGee! – powtórzył wściekle.

- Masz rację, nie rumienisz się. – potwierdził zdenerwowany Tim. – To ja już pójdę. – powiedział i oddalił się w stronę Abby.

Tony wziął kilka głębokich wdechów i uspokoił się. Nie lubił pokazywać swoich słabości, a zwłaszcza teraz, kiedy jest szefem zespołu i powinien być twardy dla reszty. Zupełnie jak Gibbs.

- Dlaczego wszystko o czym pomyślę w końcu sprowadza się do Gibbsa? – mruknął zirytowany pod nosem i ponownie spojrzał na swojego szefa, do którego właśnie tuliła się Alison. – Wróć do nas, szefie. – szepnął. – Do mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz