Gibbs zatrzymał samochód
kilka metrów od płonącego domu McGee. Cały budynek stał w płomieniach, które
przenosiły się na sąsiednie zabudowania. Ludzie powychodzili na ulicę i
przyglądali się temu piekłu, niektórzy z nich dzwonili po straż pożarną, ale
obaj agenci wiedzieli, że strażacy nie zdąża przybyć. Drewniane elementy
trzeszczały i w każdej chwili mogły się zawalić, grzebiąc pod sobą McGee, który
wciąż był w środku. Ani Gibbs ani Tony nie widzieli go wśród tłumu, a próby
dodzwonienia się do niego nie dawały żadnego rezultatu, w telefonie odzywał się
tylko przerywany sygnał. Nie mogli nic zrobić, kompletnie nic, pozostawało im
tylko patrzeć i czekać.
Tony jednak nie należał do
tych, którzy czekają na rozwój wypadków, zwłaszcza w takich momentach. Nie mógł
po prostu stać i patrzeć, jak jego przyjaciel płonie lub dusi się od dymu. Tym
razem jego prześladowca posunął się zbyt daleko i musiał coś z tym zrobić.
- Kurwa! – przeklął Tony i
bez zastanowienia pobiegł w stronę płonącego budynku.
- DiNozzo, zatrzymaj się! –
krzyknął za nim Gibbs, ale on nie posłuchał tylko wbiegł do środka. Natychmiast
uderzyło go potworne ciepło panujące w środku. Wszędzie były płomienie palące
każdą rzecz na swojej drodze, pomieszczenia były tak zadymione, że trudno było
oddychać lub cokolwiek dostrzec. Ale to nie mogło powstrzymać Tony'ego.
Zasłonił nos i usta rękawem i pochylony ruszył przed siebie szukając McGee.
- Probie! – krzyknął, ale
odpowiedziały mu tylko płomienie. – Probie, gdzie jesteś? – spróbował ponownie,
ale znów nikt się nie odezwał, a on zaczął się tylko dusić z powodu dymu.
Jakieś płomienie oparzyły go
w ramię, gdy przechodził obok, ale to go nie zatrzymało, szedł dalej, aż
natrafił na ścianę ognia nie do przejścia.
- Cholera!
Podszedł bliżej oceniając,
czy miałby jakieś szanse, gdyby przez nią przeskoczył. Musiał spróbować, nie
było innego wyjścia.
Cofnął się do tyłu, by wziąć
rozbieg, ale został złapany za ramię i pociągnięty w przeciwnym kierunku.
- Nie tędy, DiNozzo, tutaj
nie ma ognia.
- Gibbs, co ty tu...
- Nie ma czasu na gadanie,
ten dom może się w każdej chwili zawalić, rusz się.
Jakby na potwierdzenie jego
słów, tuż za nimi oderwała się część konstrukcji budynku i dalej płonąc spadła
na podłogę, wzniecając chmurę pyłu i iskier.
Gibbs i Tony przeszli przez
kuchnię, która paliła się najmniej i najwolniej. Na całe szczęście McGee nie
miał gazowej kuchenki, bo mieliby kłopoty.
W końcu po wyczerpującym
unikaniu płomieni, udało im się pomimo dymu wypatrzyć McGee, który leżał
nieprzytomny na środku salonu.
- Probie!
Tony podbiegł do niego i
sprawdził puls. Na całe szczęście był. Powolny, ale jednostajny.
- Musimy go stąd szybko
zabrać. – powiedział Gibbs i chwycił McGee za jedno ramię, podczas gdy Tony
złapał go za drugie.
Znów musieli pokonać tę samą
trasę, nawet z większymi problemami, bo sufit w kuchni zaczął się rozpadać
skutkiem czego na podłodze pełno było płonących szczątków, których trzeba było
unikać, a ze względu na dym nie było to takie łatwe.
Wreszcie jednak udało im się
wydostać z tego piekła na świeże powietrze. Oddalili się jak najdalej od pożaru
i dopiero wtedy zajęli się McGee. Wokół zdążył się już zebrać tłum gapiów.
- Będzie z nim dobrze? –
zapytał Tony, z ulgą przyglądając się, jak klatka piersiowa Tima unosi się i
opada.
- Powinno, był z dala od ognia
i na ziemi, więc nie dusił się dymem.
Ciężko dysząc, Gibbs usiadł
na ulicy, opierając się o swój samochód. W oddali słyszał już syreny straży
pożarnej i pogotowia. Nim jeszcze przyjechali, McGee zaczął odzyskiwać
przytomność.
- Tony? Szefie? – zapytał zmieszany.
Nie był pewny, gdzie się znajduje, strasznie kręciło mu się w głowie.
- W porządku, Tim? – Tony
był naprawdę przejęty. Nie tylko dlatego, bo Tim był jego przyjacielem, ale
także dlatego, że to była jego wina, że w ogóle coś mu się mogło stać.
- Trochę mi nie dobrze. –
przyznał wstając powoli. – Co się stało? – spytał, patrząc z przerażeniem na
swój płonący dom.
- Ty nam powiedz. – odezwał
się Gibbs, który skinął na jednego z przybyłych sanitariuszy, by tu podszedł.
- Siedziałem w domu i
oglądałem telewizję. Usłyszałem, jak ktoś lub coś hałasuje w kuchni. Poszedłem
to sprawdzić i wtedy chyba mnie ogłuszono, bo nic więcej nie pamiętam. Gdy się
obudziłem, widziałem wszędzie płomienie. Próbowałem uciec, ale zemdlałem.
- Ten sukinsyn włamał ci się
do domu. – wycedził przez zęby Tony.
- Zostajesz ze mną, McGee. –
rozkazał Gibbs. – Będziesz spać na kanapie.
Tim przytaknął, nie chcąc
się kłócić. Wstał i o chwiejnych nogach poszedł za sanitariuszem w stronę
ambulansu. Gdy był badany, jego dom się zwalił. Ciężko było mu patrzeć jak
miejsce, do którego zdążył się już przyzwyczaić, pełne różnych cennych sprzętów
komputerowych znikło tak po prostu za jednym zamachem. Nie chodziło jednak
tylko o komputery, te prędzej czy później mógłby odkupić, choć dużo by to kosztowało.
W domu znajdowały się jednak bliskie jego sercu rzeczy, które dostał od rodziny
na różne okazje. Teraz wszystko przepadło.
Nie winił za to Tony'ego. To
nie była jego wina, że ktoś postanowił się na nim zemścić, obierając sobie za
cel osoby z jego otoczenia. Tim nie zamierzał go osądzać z tego powodu, Tony i
tak parszywie się czuł ze świadomością, że gdzieś w pobliżu ukrywa się groźny
przestępca, który ich obserwuje.
- Tim?
McGee odwrócił wzrok od
swojego domu, a raczej jego zawalonych resztek, które gasili strażacy i
spojrzał na Tony'ego, który właśnie do niego podszedł. Ponad jego ramieniem Tim
zauważył, że Gibbs dalej siedzi oparty o swój wóz, ale rozmawia też z kimś
przez telefon.
- Coś nie tak? – zapytał
skupiając swoja uwagę na koledze.
- Przepraszam za twój dom. –
powiedział przeczesując nerwowo spocone i osmalone włosy.
- W porządku, to nie twoja
wina.
Dalej mając w pamięci
rozmowę z Gibbsem, Tony postanowił temu nie zaprzeczać.
- Jak się czujesz? – spytał
zmieniając temat.
- Fizycznie dobrze. – odparł
dziękując skinem głowy sanitariuszowi. – Trochę mnie drapie w gardle, ale
wytrzymam. Najbardziej szkoda mi rzeczy z domu.
Tony przytaknął. Nie
wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć poza tym, że mu przykro.
- Chodź. – poklepał McGee po
ramieniu. – Gibbs zaraz będzie jechał, z nami lub bez nas, więc lepiej się
pospieszmy.
Z samego rana ogień był już
ugaszony, strażacy jedynie dogaszali niektóre części domu.
Płomienie zdążyły nadpalić
dwa pobliskie budynki, ale nie wywołały poważnych szkód i nikt nie zginął.
Zaraz po obudzeniu się,
Gibbs zebrał swój zespół i wrócił na miejsce pożaru z nadzieją na znalezienie
jakichś śladów. Nawet informacje od którego miejsca zaczął się pożar i czym go
wzniecono byłyby przydatne.
Tim odmówił podejścia do
pogorzeliska. Był niespokojny od samego patrzenia na nie i wdychania zapachu
spalenizny, a na myśl o podejściu bliżej robiło mu się niedobrze. Wiedział, że
to nieprofesjonalne, ale Gibbs pozwolił mu zostać przy samochodzie, więc nie
zamierzał się kłócić.
Na miejscu już od dobrej
godziny rozglądała się policja, która obiecała przekazać wszelkie znaleziony
ślady, NCIS, by ci mogli je zbadać. Jak dotąd nie znaleźli nic wartościowego.
Trudno było też orzec, gdzie zaczął się pożar, bo cała podłoga zniknęła pod
zawalonym i spalonym do cna dachem. Na razie zajęli się tylko odgrodzeniem
miejsca zbrodni i pozwoliła strażakom oczyścić to, co mogło zawierać jakieś
ślady.
Gibbs i Tony przyglądali się
temu z jak najmniejszej odległości, wytężając wzrok, by znaleźć coś znaczącego
pomiędzy zawalonymi częściami domu. Dalej nie pozwolili im jeszcze wejść.
W pewnym momencie Gibbs
dojrzał coś błyszczącego, ale bynajmniej nie wśród gruzów tylko daleko za nimi
w oknie budynku. Widział już podobny błysk tak wiele razy w życiu, że nie miał
wątpliwości skąd pochodzi.
- Snajper!
Ten jeden krzyk wystarczył,
żeby wszyscy przylgnęli ciałami do ziemi, by dopiero w tej pozycji znaleźć
kryjówkę. Zrobili to w ostatniej chwili, bo zaraz potem usłyszeli wystrzał.
Pocisk, który niewątpliwie
był wymierzony w Tony'ego, chybił i wbił się w asfalt, robiąc w nim ogromną
dziurę, która natychmiast wzbudziła strach u mężczyzny. Jeśli nabój zrobił to z
asfaltem, to Tony nawet bał się pomyśleć, co by zrobił z jego głową albo inną
częścią ciała.
Gibbs od razu wezwał
wsparcie, gdy tylko ukrył się przed kolejnym wystrzałem, który jednak nie
nastąpił. Mimo to wszyscy wyszli ze swoich ukryć dopiero, gdy dostali
potwierdzenie, że snajper już im nie zagraża.
- Mam tego serdecznie dość!
– krzyknął Tony. – Znajdę tego sukinsyna i złamię mu kark, przysięgam!
- Uspokój się, DiNozzo!
Tony spojrzał wściekle na
Gibbsa. Nie był zły na niego tylko na zabójcę, a mimo to miał ochotę uderzyć i
szefa, i każdą inna osobę, która się do niego zbliży.
Nie zaprotestował, gdy
mężczyzna klepnął go w głowę, cudem powstrzymał się, by mu nie oddać. Powtarzał
sobie w myślach, że musi się uspokoić, ale to nie pomagało, dopóki nie
przypomniał sobie rozmowy z Gibbsem z ostatniego wieczora. To trochę ostudziło
jego temperament i zniechęciło do bicia ludzi.
- Wybacz, szefie.
- Nie przepraszaj.
Gibbs – co do niego
niepodobne – chwycił Tony'ego za kark i ścisnął lekko, ewidentnie usiłując go
pocieszyć i jeszcze bardziej uspokoić. Efekt był jednak odwrotny.
Tony poczuł w całym ciele
takie ciepło, jak nigdy wcześniej. Ręka Gibbsa go parzyła i wydawała taka
ciężka, jakby ważyła z tonę. Gdy ją zabrał, Tony zdał sobie sprawę, że cały ten
czas wstrzymywał oddech, dopiero teraz wypuszczając z drżeniem powietrze.
- W porządku? – zapytał
nieco zaniepokojony Gibbs.
- T-tak. – odparł szybko i
odwrócił wzrok. Serce waliło mu jak młot i był pewny, że gdyby spojrzał teraz
na Gibbsa, to dostałby palpitacji. – Jedziemy do biura?
- Możemy. – zgodził się
ignorując chwilowo temat dziwnego zachowania Tony'ego. – Powiedzą nam, gdy coś
znajdą.
Tony przytaknął i szybko
umknął do samochodu. Tam, podczas całej jazdy do biura zadawała sobie w kółko
jedno i to samo pytanie.
Co się ze mną dzieje?
W biurze panowało
poruszenie, agenci mówili o wizycie członka zarządu, który miał dziś
przeprowadzić wywiad na temat osób do zwolnienia. Wszyscy, którym to groziło,
łącznie z McGee, stali się przejęci i dyskutowali między sobą.
Tony nie miał czasu, by
martwić się McGee, choć teraz po stracie domu był w dużo gorszym położeniu niż
wcześniej.
Nie mogąc jednak nic na to
poradzić, Tony nie zaprzątał tym sobie głowy. Szukał w pamięci kolejnych osób,
które mogły chcieć go zabić. Po ataku przy pogorzelisku lista podejrzanych się
zawęziła. Nie każdy obeznany w broni człowiek był w stanie strzelać z karabinu
snajperskiego, zwłaszcza z takiej odległości.
W całym swoim życiu Tony
poznał tylko dwóch snajperów. Gibbsa i...
- O rany.
Gibbs, Kate - nawet
przerażony McGee – spojrzeli zaskoczeni na Tony'ego.
- Zapomniałeś o randce? –
zapytała go Kate.
- John Wolsh.
- Kto?
- John Wolsh. Poznałem go,
gdy pracowałem w Filadelfii. – wyjaśnił.
McGee od razu zrozumiał o co
mu chodzi i wszedł w bazę danych w komputerze, wyszukując nazwisko Wolsha.
- To może być on? – Gibbs
wstał z krzesła, gotowy w każdej chwili jechać.
- Aresztowałem mu ojca.
- To nie wystarczy, by go o
cokolwiek oskarżyć.
- W policji był snajperem i
miał skłonności do agresji, wystarczy?
Gibbs przytaknął i spojrzał
wyczekująco na Tima.
- McGee?
- Mam. – McGee wyświetlił
obraz na dużym ekranie. – Mieszka tutaj, szefie.
- DiNozzo, jedziemy. –
rozkazał rzucając podwładnemu klucze.
- Oby to był on. – szepnął
pod nosem Tony zmierzając do windy.
Tony zapukał niecierpliwie
do domu Wolsha modląc się, by po otworzeniu drzwi on i Gibbs ujrzeli wszystkie
dowody świadczące przeciw temu facetowi, pozwalające im go aresztować. Niestety
w progu nie stanął zakrwawiony Wolsh przyznający się do winy, tylko Wolsh z
posiwiałymi włosami na głowie i z lekką nadwagą. Już nawet w oczach nie było
tej samej zawziętości, którą Tony widział u niego pracując w Filadelfii.
- DiNozzo. – powiedział z
irytacją w głosie, od razu rozpoznając Tony'ego i kompletnie ignorując
stojącego obok Gibbsa. - Naprawdę wierzyłem, że już nigdy cię nie zobaczę.
- Tak bardzo, że byłbyś
gotów zabić? – spytał Tony.
- Nie wiem o czym mówisz.
- O dwóch trupach
podrzuconych do mnie do mieszkania. – odparł i podał mężczyźnie folder ze
zdjęciami.
Wolsh tylko pobieżnie rzucił
na nie okiem.
- Ktoś musi cię nieźle
nienawidzić. – stwierdził oddając folder. – Ale to nie ja to zrobiłem.
- Czyżby?
- Nawet nie wiedziałem, że
tu jesteś. Po tym jak zamknąłeś mi ojca i wyniosłeś się do Baltimore starałem
się o tobie zapomnieć. Po co miałbym cię szukać i patrzeć na ciebie?
- Dla zemsty? – zaproponował
Gibbs, odzywając się po raz pierwszy w czasie trwania rozmowy.
Wolsh nawet nie zaszczycił
go spojrzeniem, cały czas wpatrywał się w Tony'ego.
- Nigdy nie chciałem się
zemścić. Mój ojciec był winny i nie było powo...
Wolsh przerwał rozproszony
przez dzwoniący telefon.
Tony nie kłopotał się z
przeproszeniem mężczyzny i spojrzał na swój telefon.
- Szefie... to on. –
powiedział nie mogąc w to uwierzyć. Był pewien, że to Wolsh był za to wszystko
odpowiedzialny.
Gibbs pociągnął go w stronę
samochodu, każąc mu odebrać.
- Nie jestem Wolshem,
Anthony. – zapewnił mężczyzna, gdy tylko Tony zatwierdził rozmowę.
- Skąd wiesz gdzie jestem i
z kim rozmawiam?
- Chyba wyraziłem się dość
jasno ostatnim razem. Jesteś łatwy do śledzenia. A jeśli chodzi o to, kim
jestem, to musisz się bardziej postarać, jeśli chcesz uratować bliskie ci osoby
i samego siebie. Do usłyszenia.
- Szlag! – przeklął Tony
słysząc już tylko przerwany sygnał. – A już myślałem...
- Znajdziemy go, Tony. –
zapewnił Gibbs.
- Liczę na to.
Po powrocie do biura Gibbs
został natychmiast wezwany na spotkanie z dyrektorem. Oprócz niego poszli także
inni szefowie zespołów, więc biuro nieco się wyludniło. Zbliżała się też pora
lunchu, więc ci agenci, którzy nie mieli jakichś pilnych obowiązków poszli coś
zjeść, w pomieszczeniu zostały tylko cztery osoby, które miały odbierać
telefony.
Wśród tych osób byli Tony i
Kate, McGee ulotnił się do Abby zaraz po wyjściu Gibbs i do tej pory nie
wrócił.
Zajęty przeglądaniem swoich
akt w celu znalezienia kolejnego nazwiska, Tony nawet nie myślał o jedzeniu,
choć głód mu doskwierał. Powiedział sobie jednak, że nie będzie jadł, dopóki
nie natrafi na coś wartościowego.
Kate nie był już aż tak
zaangażowana i powoli jadła lunch, cały czas spoglądając z zaniepokojeniem na
kolegę. Nie uważała, by jego zachowanie było korzystne dla zdrowia, ale dobrze
wiedziała, że nie może go do niczego zmusić, gdy wpadał w trans taki jak ten.
Nikogo wtedy nie słuchał, nawet Gibbs miał problemy z namówieniem go do
czegokolwiek innego, a przecież powszechnie było wiadomo, jakim dla Tony'ego
jest autorytetem.
Kate westchnęła cicho i
wstała od biurka.
- Wychodzę na chwilę. –
powiedziała do Tony'ego, który jedynie przytaknął nie odrywając wzroku od akt.
Nie miał pojęcia, na jak
długo wyszła Kate, nie patrzył też na nic poza swoim komputerem, więc gdy
usłyszał kroki był pewny, że to jego przyjaciółka. Nie usłyszał jednak dźwięku
przesuwanego krzesła, a nawet same kroki był inne, niepodobne do tych Kate,
która miała dzisiaj buty na nieco większym obcasie niż zwykle.
Ten stukot obcasów brzmiał
inaczej i Tony szybko przekonał się dlaczego, gdy przed jego biurkiem stanął
mężczyzna.
Tony podniósł wzrok i
spojrzał na niego, od razu rozpoznając twarz. To był ten sam mężczyzna, którego
spotkał wtedy przy windzie dwa dni temu.
- Słucham pana. – zaczął
uprzejmie. Wolał nie ryzykować, gdyby to był ktoś ważny.
Mężczyzna uśmiechnął się w
miły dla oka sposób i rozejrzał po biurze.
- Poszukuję agenta Gibbsa. –
powiedział. – Mogę z nim porozmawiać?
- Agent Gibbs jest w tej
chwili na ważnym zebraniu z dyrektorem, ale ja mogę panu pomóc. – zaoferował
podsuwając mężczyźnie należące do McGee krzesło, by miał na czym usiąść.
- Dziękuję. – mężczyzna
usiadł wygodnie, dalej rozglądając się po biurze, co wydało się Tony'emu nieco
podejrzane. – Mówi więc pan, że agent Gibbs nie przyjdzie w najbliższym czasie?
- Nie. – potwierdził. Sam
nie wiedział czemu sięgnął jednocześnie po broń przy pasie, nieznajomy nie
wykazywał żadnej agresji. – A pan w jakiej sprawie, jeśli mogę zapytać?
- Chciałem zadać parę pytań
na temat agenta McGee.
- Agenta McGee? – zdziwił
się Tony.
- Tak. Nazywam się Henry
Baylor i zostałem tu przysłany z zarządu.
I wszystko jasne, stwierdził
w myślach Tony. Facet przyszedł tu po to, by zdobyć więcej powodów do wywalenie
McGee, żeby zarząd miał czyste rączki.
- Miło poznać. – skłamał
Tony nawet nie siląc się już na uprzejmość. – Jak panu już mówiłem, agent Gibbs
jest nieobecny, więc proszę przyjść kiedy indziej.
- Nie szkodzi, sam pan
zaoferował, że mi pomoże. – przypomniał mu Baylor i wyciągnął z teczki gruby
notatnik i długopis. – Proszę mi powiedzieć, jak długo agent McGee tu pracuje?
Jakbyś nie wiedział,
pomyślał Tony i spojrzał z pogardą na mężczyznę. Ten jednak tegogo nie
zauważył, bo spoglądał w notes, gdzie niewątpliwie miał zapisane poprawne
odpowiedzi.
Tony czuł się jak w jakimś
marnym teleturniej, gdzie niezależnie od tego, czy odpowiedź będzie poprawna,
czy nie i tak przegra. Miał nadzieję, że Kate zaraz wróci, dokądkolwiek poszła.
- Kilka miesięcy, ale
współpracuje z nami dłużej. – odpowiedział rezygnując ze szczegółów, które
mężczyzna i tak znał.
- Czy zdarzyły mu się jakieś
wpadki?
Żeby tylko jedna.
- Absolutnie nie.
Baylor spojrzał na niego
nieco zaskoczony, ale nie skomentował jego odpowiedzi.
- A czy w ostatnim czasie
popełnił jakiś błąd?
- Wcale. To idealny przykład
perfekcji i pedantyzmu. Nie usiądzie przy biurku dopóki nie będzie na nim
panował absolutny porządek, a każdy jego garnitur jest zawsze idealnie
wyprasowany, przejeżdża żelazkiem po każdej nierówności dokładnie 100 razy, a
książki ma poukładane alfabetycznie i kolorami.
Oglądanie Detektywa Monka
jednak mu się opłaciło. Mimo to Tony wiedział, że mężczyzna zdaje sobie sprawę,
że jest wyśmiewany.
- Niech mnie pan posłucha,
agencie. – Baylor schował notes i długopis do teczki. – Nie mam czasu na zbędne
dyskusje. Albo powie mi pan coś na temat agenta McGee, albo to pan wyleci
zamiast niego. – zagroził spoglądając poważnie na swojego rozmówcę. – To jak
będzie?
Tony usiadł całkiem
wyprostowany i uniósł dumnie głowę pokazując tym samym, że nie boi się żadnych
gróźb.
- Nic pan ode mnie nie
usłyszy. – odparł. – A teraz jeśli pan pozwoli, mam dużo pracy. – spławił go i
powrócił do poprzedniego zajęcia.
Baylor jeszcze przez chwilę
przyglądał się Tony'emu, a potem wstał i wyszedł z biura szybkim krokiem.
Ledwie zniknął za drzwiami windy, a Kate wróciła do swojego biurka niczego
nieświadoma. Tony nie zamierzał zmieniać tego stanu.
Jakąś godzinę później Gibbs
wrócił z zebrania i kazał wszystkim iść do domu. Po jego wyrazie twarzy nie
można było stwierdzić, czy jest zły, czy zadowolony, więc nikt nie wiedział,
jak poszło spotkanie.
Tony razem z McGee wyszli
wraz z Gibbsem jako pierwsi, Kate tylko trochę po nich. Chociaż nie robiła tego
dnia nic męczącego, to była wykończona i nie marzyła o niczym innym, jak o
odprężającej kąpieli i długim śnie. To pierwsze marzenie mogła zrealizować, ale
z drugim było już nieco gorzej. Wątpiła, że uda się jej wyspać, wciąż miała w
pamięci to, co pozostało po domu McGee. Trochę się bała, że jej mieszkanie
będzie następne. Wolała jednak to, niż gdyby kolejny miał być dom Ducky'ego lub
Abby.
Była już w połowie drogi do
domu, właśnie wyprzedził ją jeden samochód, więc teraz była na drodze sama.
Spojrzała w lusterko, ale za
nią nie było nikogo. Odetchnęła z ulgą.
Zakręcała właśnie w lewo,
gdy usłyszała silnik innego samochodu, nie widziała jednak świateł. Sekundę
później coś z wielką siłą uderzyło w jej auto od strony kierowcy.
Kate poczuła ogromny ból w
ramieniu, a potem także i w głowie, którą uderzyła o kierownicę, gdy jej auto
ześlizgnęło się z drogi i spadło do pobliskiego rowu, spychane przez inny
samochód.
Do jej uszu doszedł pisk
opon i milknący silnik drugiego auta, więc kierowca musiał odjechać.
Kate z trudem oparła się o
kierownicę. Czuła, jak po głowie spływa jej krew, na szczęście lewy bok miała
cały, może tylko nieco poobijany. Robiło jej się czarno przed oczami, więc
wiedziała, że zostało jej może tylko kilka minut świadomości.
Tak szybko, jak teraz
potrafiła wyciągnęła telefon, by wezwać pomoc.
- Telefon alarmowy, podaj
zgłoszenie. – odezwał się męski głos w komórce.
- Miałam wypadek niedaleko
Hillsdale, ktoś zepchnął mój samochód z drogi.
- Pani nazwisko?
- Agentka specjalna Caitlin
Todd.
- Jest pani ranna?
- Moja głowa krwawi, obraz
przed oczami mi się zamazuję.
- Wysyłam ambulans, proszę
się nie rozłączać.
- Dobrze.
Zdążyła jeszcze usłyszeć,
jak operator potwierdza jej zgłoszenie nim straciła przytomność i wypuściła
telefon z ręki.
Podobały mi się twoje poprzednie blogi, ale ten nie jest już taki fajny. Wcześniejsze opowiadania jeszcze miały coś w sobie. Obecne które piszesz jest takie bez wyrazu. Nie oglądałam uważnie tego serialu ale mam wrażenie że streszczasz jeden odcinek. Nie jest tu nic nowego. Opisujesz sytuacje, coś tam napiszesz o odczuciach bohatera, ale nie ma tu prawie w ogóle uczuć. Spodziewałam się czegoś więcej po tym opowiadaniu
OdpowiedzUsuń