sobota, 21 lipca 2012

46. A jak Anthony 7/11

Sprowadzenie Robertsa nie było trudne, bo przebywał akurat w domu i nie stawiał się za bardzo, choć wyjątkowo nie podobało mu się, że znowu jest ciągnięty na przesłuchanie. Nie miał jednak za dużo do powiedzenia w tej sprawie, bo dwóch agentów, którzy go eskortowali, wyglądało bardzo groźnie.

- Panie Roberts, znaleźliśmy parę ciekawych rzeczy na pana temat. – powiedział Tony siadając naprzeciwko mężczyzny. Przesłuchiwał go sam, Gibbs, McGee i Kate obserwowali wszystko zza szyby.

- To znaczy?

- Zna pan tego mężczyznę? – zapytał, pokazując mu zdjęcie Terrence’a, zanim jeszcze nie został spalony.

- Nie. – odpowiedział szybko, ledwo patrząc na zdjęcie.

- To mów co innego.

Tony podał mu kartkę wydrukowaną ze zdobytego laptopa, na której widniały nazwiska klientów Terrence’a. Wśród nich było także nazwisko Robertsa.

- Nie mam pojęcia, co robi tu moje nazwisko.

- A ja chyba wiem. Ten mężczyzna nazywa się Bob Terrence i kupował pan od niego narkotyki.

- Nic takiego nie robiłem! – zaprzeczył natychmiast.

Niezrażony tą deklaracją Tony kontynuował.

- Któregoś dnia zgłosił się do pana pewien mężczyzna i poprosił o pomoc w morderstwie, oferując dużą sumę pieniędzy, a pan się zgodził. Pożyczył mu pan też swój samochód.

- To kłamstwo, pomówienie! – krzyknął Roberts. – W porządku, kupowałem u niego narkotyki, ale nikogo nie zabiłem, przysięgam!

- Skąd możemy być tego pewni? Nie znamy czasu zgonu ofiary, nie możemy potwierdzić pańskiego alibi.

- To nie byłem ja, ostatni raz widziałem go kilka dni temu, ale był wtedy żywy. Przysięgam, że nic mu nie zrobiłem, nigdy nikogo nie zabiłem.

- Kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Roberts złapał się za głowę i spojrzał na blat stołu, gdzie dalej leżało zdjęcie Terrence’a.

- To nie byłem ja, nie mam z tym nic wspólnego. – powtarzał.

Tony westchnął i zabrał rzeczy wiedząc, że nic więcej się nie dowie. Nie mogli też nic mężczyźnie udowodnić, teraz mogli go tylko przekazać policji, by zajęli się sprawą narkotyków.

- Myślisz, że mówi prawdę? – zapytał McGee, gdy Tony do nich dołączył.

- Cóż, ja mu wierzę.

- Czyli znowu zostajemy z niczym.

- Tak. Miałeś rację, szefie, niepotrzebnie się cieszyliśmy.

- Jak zwykle mnie nie posłuchałeś.

- Ej, wcale nie jak zawsze.

- Chodźcie, wracamy do pracy.

Cała trójka niechętnie powłóczyła za Gibbsem nogami. Byli wściekli i rozczarowani, nie wiedzieli co robić. Mieli już dość tej sprawy i chcieli ją zakończyć, wszystko jednak było przeciwko nim.

Przez resztę dnia nie działo się nic szczególnego, zespół siedział przy biurkach, nuda doskwierała im wszystkim. Ponieważ zajmowali się sprawą Tony’ego, nie mogli wziąć innej, by zająć czymś czas, spędzili trzy godziny nie robiąc nic pożytecznego. Z tego co Tony zauważył, McGee rozmawiał z kimś na czacie, Kate rozwiązywała krzyżówki, a Gibbs przez cały ten czas wydawał się nieobecny, praktycznie nie zmieniał pozycji i ciągle wpatrywał się w okno, nie zwracając uwagi na nic.

Przez brak zajęcia, Tony powrócił myślami do żony dentysty, przez co znowu poczuł się winny, co trwało aż do 18, kiedy to zespół pojechał w końcu do domu. On oczywiście pojechał do Gibbsa, gdzie znowu był świadkiem tej samej monotonni. Zastanawiał się nawet, czy szef spędza tak każdy wieczór, czy robi tak tylko teraz.

Choć zajęcie było wyjątkowo nudne, Tony poszedł za Gibbsem do piwnicy i usiadł na schodach pogrążając się w myślach. Przypomniało mu się, jak Gibbs znowu go dotknął w samochodzie. To było tak intensywny uczucie, że przy odpowiednim skupieniu wciąż czuł mrowienie w miejscu, gdzie ich skóra się zetknęła. Nawet teraz mógł to poczuć przez co momentalnie zrobiło mu się gorąco.

Świetnie, tylko tego brakuje, żebym reagował tak bez dotyku.

Tony westchnął i spojrzał na Gibbs, który przerwał na chwile pracę, by obejrzeć wiadomości. W telewizji nic nie mówili o tych zabójstwach, prasa nawet nic na ten temat nie wiedziała, a cały zespół chciał, by tak pozostało. Nie potrzebowali użerać się z dziennikarzami, zabójca zdecydowanie im wystarczył.

Gibbs powrócił do pracy, a Tony dalej mu się przyglądał, wciąż czując ciepło w całym ciele, które nasilało się z każdą chwilą i nie było to zasługą wysokiej temperatury, bo w piwnicy było dość chłodno.

Nie miał pojęcia skąd brało się to ciepło, próbował sobie przypomnieć podobne uczucia, ale na myśl przychodziły mu tylko przypadki ze szkoły średniej. Coś mu się jednak nie zgadzało. Podobne ciepło czuł wcześniej tylko wtedy, gdy patrzył na dziewczyny ze swojej szkoły i tylko wtedy, kiedy to co chwila się w której zauroczył. Ciepło było wtedy dużo słabsze niż to teraz, ale podobne. Czyżby się więc zakochał? W Gibbsie?

Nie, to niemożliwe, powtarzał sobie kręcąc głową, nie wierząc, że w ogóle wpadł na taki pomysł. Lubił szefa, ale nigdy wcześniej nie pociągali go mężczyźni, a już zwłaszcza Gibbs. Nie przeczył, że był przystojny, bo potrafił to dostrzec, ale żeby zaraz coś do niego czuć, choćby pożądanie? Nie, to nie było możliwe, ale nic nie przeszkadzało w tym, by zrobić mały test.

Biorąc głęboki wdech, skupił się jeszcze raz na Gibbsie, ale tym razem patrzył na te części ciała, które mogłyby wywołać podniecenie. Z własnego doświadczenia z kobietami wiedział, że takim miejscem są przede wszystkim pośladki, ale zdecydowanie nie zamierzał ryzykować przyłapania przez Gibbsa, kiedy będzie patrzył na jego tyłek. Znacznie bezpieczniejszym wyborem byłaby klatka piersiowa, ale była zakryta przez bluzę.

Na szczęście nie tylko te części ciała były dla kobiet – więc według Tony’ego dla mężczyzn także – podniecające albo przyciągały uwagę.

Tony zdecydował się wybrać coś bezpiecznego z czego łatwo by się wytłumaczył. Padło na oczy. Według większości jego dotychczasowych partnerek, ładne oczy są bardzo pożądane.

Chociaż Gibbs stał do niego odwrócony nieco bokiem i w dość sporej odległości, Tony skupił swój wzrok na jego oczach. Wiele razy już w nie patrzył, ale nigdy w tym kontekście, więc był ciekaw, co się stanie.

Oczy Gibbs były niewątpliwie piękne. Może nie były szczególnie błękitne, były wręcz blade, ale właśnie tym zwracały uwagę, tym niespotykanym, bladym błękitem, który zawsze wydawał się nabierać barw wraz ze wzrostem emocji.

Tony nie poczuł nic dziwnego, ot patrzył w oczy, w które spoglądał już wiele razy wcześniej i także nie odczuwał nic nowego.

I wtedy Gibbs spojrzał na niego przez zaledwie dwie sekundy. Serce Tony’ego zaczęło bić jak szalone, a temperatura jego ciała jeszcze wzrosła. Cała twarz zrobiła mu się czerwona, kropelki potu zebrały mu się na karku, gdzie jak poczuł, niewielkie włoski stanęły mu na storc pod wpływem tego spojrzenia.

Te dwie sekundy sprawiły, że Tony nagle zapragnął usiąść bliżej Gibbs i po prostu być blisko niego, jak najbliżej i cieszyć się z jego obecności. Gdyby jeszcze mógł sprawić, że byłby zadowolony, a nie spięty jak teraz, byłoby idealnie. Ta jedne prosta rzecz stała się teraz jego priorytetem, nic innego się nie liczyło. Może więc rzeczywiście się zakochał? Ale przecież chęć sprawienie komuś radości i przebywania z tą osobą nie oznacza jeszcze, że padło się ofiarą zakochania. On i Gibbs byli przyjaciółmi, lubili spędzać ze sobą czas, a to, że teraz w jego obecności, sam na sam, czuje się dziwnie błogo, jeszcze nic nie znaczyło i na pewno dało się to jakoś wytłumaczyć w racjonalny sposób.

Mimo to Tony postanowił mieć oko na swoje dziwne uczucia, tak na wszelki wypadek.

- Czemu się na mnie gapisz, DiNozzo? – zapytał Gibbs, nie odrywając wzroku od swojej łodzi.

Tony odłożył myśli w najdalszy kąt swojego umysłu czując, jak ciepło znika, a on sam się uspokaja. To zdecydowanie dobry znak.

- Myślę. – odparł podpierając brodę na dłoni.

- O czym?

Tony westchnął, dalej wpatrując się w oczy mężczyzny.

- O niczym ważnym.

Gibbs przerwał to, co robił i odwrócił się w stronę Tony’ego. Przez cały wieczór jego podwładny był nieobecny i niepokoiło go to. Musiał wiedzieć co wywoływało taki stan u młodszego mężczyzny i czy miało to coś wspólnego ze sprawą, czy nie. Niezależnie jednak od przyczyny musiał się tym zając i pomóc Tony’emu się z tym uporać, żeby absolutnie nic go nie rozpraszało dopóki nie złapią zabójcy.

- Jeśli coś cię martwi, to mów. – zachęcił go, siadając obok na schodach.

Tony spojrzał na przyjaciela, zastanawiając się, czy powiedzieć mu o swoich zmartwieniach. Z jednej strony nie chciał mu zawracać głowy własnymi problemami, a z drugiej chciał się komuś wygadać i poczuć się lepiej.

- Ja tylko... – zaczął, szukając odpowiednich słów. – Czuję się winny, wiesz?

- W związku ze śmiercią dentysty?

- Nie tylko, Terrence’a też. To przeze mnie nie żyją.

- Już ci mówiłem, że to nie twoja wina.

- Nie musisz mnie pocieszać, wiem, że to przeze mnie. Gdybym nie zrobił nic temu facetowi, nie chciałby się zemścić.

- To absurd, Tony. – Gibbs użył jego imienia z nadzieją, że wtedy lepiej do niego dotrze i jakoś go przekona, że nie jest niczemu winny. – Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że gdybyś się nie urodził, to też by do tego nie doszło.

- Może wtedy byłoby lepiej dla wszystkich.

- Nie, nie byłoby i dobrze o tym wiesz. – Gibbs położył mu dłoń na ramieniu, nie wyczuwając, jak Tony zadrżał. – Nie jesteś winny niczemu, co robi ktoś inny, rozumiesz? To nie ty namawiasz tego świra do mordowania.

- Ale nie zaprzeczysz, że pośrednio jestem winny?

- Cokolwiek mu zrobiłeś, nie mogłeś tego przewidzieć. Przestań się o to obwiniać, nie jesteś winny ani bezpośrednio, ani pośrednio.

- Wdowa obwinia mnie. – zauważył. W końcu odważył się spojrzeć na szefa. Z tak bliska jego błękitne oczy były jeszcze piękniejsze. Tony nie mógł powstrzymać kolejnego dreszczu. Miał nadzieje, że Gibbs teraz też go nie wyczuł.

- Ona nie zna wszystkich informacji na ten temat, straciła męża, jest zrozpaczona, nie myśli jasno. Gdyby znała wszystkie okoliczności, na pewno nie obwiniałaby ciebie.

- Myślisz?

- Jestem tego pewny.

- Mimo wszystko wciąż uważam...

Gibbs klepnął go w głowę.

- Przestań, rozumiesz? Jeszcze raz powiesz, że to twoja wina, a będziesz spać przed domem.

- Jasne. – Tony uśmiechnął się, masując miejsce po klepnięciu. Nie bolało, musiał się tylko pozbyć tego mrowienia, które spowodowało uderzenie. – Dzięki, Gibbs.

- Do usług.

Gibbs wrócił do łodzi chcąc jeszcze trochę popracować, wciąż było wcześnie i nie był aż tak zmęczony. Tony’emu też nie chciało się jeszcze spać, więc został tam, gdzie siedział, ale by nie zostać znowu przyłapanym przez Gibbsa na gapieniu się na niego, zaczął oglądać telewizję na tym śmiesznie małym telewizorze.

Spokój nie trwał jednak długo, bo już po kilku minutach komórka Tony’ego zaczęła dzwonić. Mężczyzna spojrzał na numer od razu go rozpoznając.

- To on. – powiedział do Gibbsa.

- Odbierz, nie wiadomo czego chce.

Tony przytaknął i włączył tryb głośno mówiący, dopiero wtedy odebrał.

- DiNozzo.

- Dobry wieczór, Anthony. – głos ich zabójcy był niewyraźny tak, jak podczas pierwszej rozmowy. – Jak ci minął dzień?

- Czego chcesz? – zapytał.

- Pogadać, ostatnim razem nie miałem okazji, namierzyli mnie.

- Skąd pewność, że znowu cię nie namierzyliśmy?

- Trzymasz taki sprzęt w domu agenta Gibbsa?

- Skąd ty...

- Jesteś bardzo łatwy do śledzenia, Anthony. – wyjaśnił. – A agent Gibbs przewidywalny, to było oczywiste, że zabierze cię do siebie, ale to cię nie uratuje.

- Skoro tak bardzo ci na mnie zależy, czemu tu po prostu nie przyjdziesz i mnie nie wykończysz?

- To zbyt proste i mało zabawne. Poza tym chcę, żebyś cierpiał jak najbardziej, a do tego potrzebni mi twoi koledzy.

- Trzymaj się od nich z daleka.

- Śmiesz mi rozkazywać, kiedy to ja rozdaję karty? Nieładnie, Anthony, nieładnie. Jestem ciekaw jak wielu twoich przyjaciół muszę dopaść, żeby cię złamać.

- Jeśli im coś zrobisz, to pożałujesz. – zagroził czując, jak coraz większy gniew w nim wzbiera. Miał już serdecznie dość tego psychola i jego zbrodni, a także tego, że ciągle grozi jego przyjaciołom.

- W takim razie radzę się pospieszyć, bo pan komputerowiec zaraz zmieni się w przypaloną grzankę. – ostrzegł i rozłączył się.

- Komputerowiec? – powtórzył Tony. Zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa, gdy zdał sobie sprawę o kim mowa. – Cholera, Probie!

Bez żadnego porozumienia słowami, Tony i Gibbs wybiegli z domu i wsiedli do samochodu. Musieli jak najszybciej dostać się do domu McGee. Nie mieli pojęcia, czy to, co usłyszeli jest prawdą, ale nie mogli ryzykować.

Prowadząc, Gibbs wybrał najszybszą drogę na miejsce. McGee mieszkał spory kawałek od jego własnego domu, ale ulicę były praktycznie puste, bo nie przejeżdżali przez ruchliwe dzielnice, dzięki czemu zaoszczędzili na czasie.

Już z daleka widzieli czarny dym unoszący się w górę na tle granatowego nieba, a gdy podjechali jeszcze bliżej zobaczyli, jak dom McGee jest pochłaniany przez płomienie sięgające wysoko ponad budynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz