sobota, 21 lipca 2012

47. A jak Anthony 8/11


Gibbs zatrzymał samochód kilka metrów od płonącego domu McGee. Cały budynek stał w płomieniach, które przenosiły się na sąsiednie zabudowania. Ludzie powychodzili na ulicę i przyglądali się temu piekłu, niektórzy z nich dzwonili po straż pożarną, ale obaj agenci wiedzieli, że strażacy nie zdąża przybyć. Drewniane elementy trzeszczały i w każdej chwili mogły się zawalić, grzebiąc pod sobą McGee, który wciąż był w środku. Ani Gibbs ani Tony nie widzieli go wśród tłumu, a próby dodzwonienia się do niego nie dawały żadnego rezultatu, w telefonie odzywał się tylko przerywany sygnał. Nie mogli nic zrobić, kompletnie nic, pozostawało im tylko patrzeć i czekać.
Tony jednak nie należał do tych, którzy czekają na rozwój wypadków, zwłaszcza w takich momentach. Nie mógł po prostu stać i patrzeć, jak jego przyjaciel płonie lub dusi się od dymu. Tym razem jego prześladowca posunął się zbyt daleko i musiał coś z tym zrobić.
- Kurwa! – przeklął Tony i bez zastanowienia pobiegł w stronę płonącego budynku.
- DiNozzo, zatrzymaj się! – krzyknął za nim Gibbs, ale on nie posłuchał tylko wbiegł do środka. Natychmiast uderzyło go potworne ciepło panujące w środku. Wszędzie były płomienie palące każdą rzecz na swojej drodze, pomieszczenia były tak zadymione, że trudno było oddychać lub cokolwiek dostrzec. Ale to nie mogło powstrzymać Tony'ego. Zasłonił nos i usta rękawem i pochylony ruszył przed siebie szukając McGee.
- Probie! – krzyknął, ale odpowiedziały mu tylko płomienie. – Probie, gdzie jesteś? – spróbował ponownie, ale znów nikt się nie odezwał, a on zaczął się tylko dusić z powodu dymu.
Jakieś płomienie oparzyły go w ramię, gdy przechodził obok, ale to go nie zatrzymało, szedł dalej, aż natrafił na ścianę ognia nie do przejścia.
- Cholera!
Podszedł bliżej oceniając, czy miałby jakieś szanse, gdyby przez nią przeskoczył. Musiał spróbować, nie było innego wyjścia.
Cofnął się do tyłu, by wziąć rozbieg, ale został złapany za ramię i pociągnięty w przeciwnym kierunku.
- Nie tędy, DiNozzo, tutaj nie ma ognia.
- Gibbs, co ty tu...
- Nie ma czasu na gadanie, ten dom może się w każdej chwili zawalić, rusz się.
Jakby na potwierdzenie jego słów, tuż za nimi oderwała się część konstrukcji budynku i dalej płonąc spadła na podłogę, wzniecając chmurę pyłu i iskier.
Gibbs i Tony przeszli przez kuchnię, która paliła się najmniej i najwolniej. Na całe szczęście McGee nie miał gazowej kuchenki, bo mieliby kłopoty.
W końcu po wyczerpującym unikaniu płomieni, udało im się pomimo dymu wypatrzyć McGee, który leżał nieprzytomny na środku salonu.
- Probie!
Tony podbiegł do niego i sprawdził puls. Na całe szczęście był. Powolny, ale jednostajny.
- Musimy go stąd szybko zabrać. – powiedział Gibbs i chwycił McGee za jedno ramię, podczas gdy Tony złapał go za drugie.
Znów musieli pokonać tę samą trasę, nawet z większymi problemami, bo sufit w kuchni zaczął się rozpadać skutkiem czego na podłodze pełno było płonących szczątków, których trzeba było unikać, a ze względu na dym nie było to takie łatwe.
Wreszcie jednak udało im się wydostać z tego piekła na świeże powietrze. Oddalili się jak najdalej od pożaru i dopiero wtedy zajęli się McGee. Wokół zdążył się już zebrać tłum gapiów.
- Będzie z nim dobrze? – zapytał Tony, z ulgą przyglądając się, jak klatka piersiowa Tima unosi się i opada.
- Powinno, był z dala od ognia i na ziemi, więc nie dusił się dymem.
Ciężko dysząc, Gibbs usiadł na ulicy, opierając się o swój samochód. W oddali słyszał już syreny straży pożarnej i pogotowia. Nim jeszcze przyjechali, McGee zaczął odzyskiwać przytomność.
- Tony? Szefie? – zapytał zmieszany. Nie był pewny, gdzie się znajduje, strasznie kręciło mu się w głowie.
- W porządku, Tim? – Tony był naprawdę przejęty. Nie tylko dlatego, bo Tim był jego przyjacielem, ale także dlatego, że to była jego wina, że w ogóle coś mu się mogło stać.
- Trochę mi nie dobrze. – przyznał wstając powoli. – Co się stało? – spytał, patrząc z przerażeniem na swój płonący dom.
- Ty nam powiedz. – odezwał się Gibbs, który skinął na jednego z przybyłych sanitariuszy, by tu podszedł.
- Siedziałem w domu i oglądałem telewizję. Usłyszałem, jak ktoś lub coś hałasuje w kuchni. Poszedłem to sprawdzić i wtedy chyba mnie ogłuszono, bo nic więcej nie pamiętam. Gdy się obudziłem, widziałem wszędzie płomienie. Próbowałem uciec, ale zemdlałem.
- Ten sukinsyn włamał ci się do domu. – wycedził przez zęby Tony.
- Zostajesz ze mną, McGee. – rozkazał Gibbs. – Będziesz spać na kanapie.
Tim przytaknął, nie chcąc się kłócić. Wstał i o chwiejnych nogach poszedł za sanitariuszem w stronę ambulansu. Gdy był badany, jego dom się zwalił. Ciężko było mu patrzeć jak miejsce, do którego zdążył się już przyzwyczaić, pełne różnych cennych sprzętów komputerowych znikło tak po prostu za jednym zamachem. Nie chodziło jednak tylko o komputery, te prędzej czy później mógłby odkupić, choć dużo by to kosztowało. W domu znajdowały się jednak bliskie jego sercu rzeczy, które dostał od rodziny na różne okazje. Teraz wszystko przepadło.
Nie winił za to Tony'ego. To nie była jego wina, że ktoś postanowił się na nim zemścić, obierając sobie za cel osoby z jego otoczenia. Tim nie zamierzał go osądzać z tego powodu, Tony i tak parszywie się czuł ze świadomością, że gdzieś w pobliżu ukrywa się groźny przestępca, który ich obserwuje.
- Tim?
McGee odwrócił wzrok od swojego domu, a raczej jego zawalonych resztek, które gasili strażacy i spojrzał na Tony'ego, który właśnie do niego podszedł. Ponad jego ramieniem Tim zauważył, że Gibbs dalej siedzi oparty o swój wóz, ale rozmawia też z kimś przez telefon.
- Coś nie tak? – zapytał skupiając swoja uwagę na koledze.
- Przepraszam za twój dom. – powiedział przeczesując nerwowo spocone i osmalone włosy.
- W porządku, to nie twoja wina.
Dalej mając w pamięci rozmowę z Gibbsem, Tony postanowił temu nie zaprzeczać.
- Jak się czujesz? – spytał zmieniając temat.
- Fizycznie dobrze. – odparł dziękując skinem głowy sanitariuszowi. – Trochę mnie drapie w gardle, ale wytrzymam. Najbardziej szkoda mi rzeczy z domu.
Tony przytaknął. Nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć poza tym, że mu przykro.
- Chodź. – poklepał McGee po ramieniu. – Gibbs zaraz będzie jechał, z nami lub bez nas, więc lepiej się pospieszmy.
Z samego rana ogień był już ugaszony, strażacy jedynie dogaszali niektóre części domu.
Płomienie zdążyły nadpalić dwa pobliskie budynki, ale nie wywołały poważnych szkód i nikt nie zginął.



Zaraz po obudzeniu się, Gibbs zebrał swój zespół i wrócił na miejsce pożaru z nadzieją na znalezienie jakichś śladów. Nawet informacje od którego miejsca zaczął się pożar i czym go wzniecono byłyby przydatne.
Tim odmówił podejścia do pogorzeliska. Był niespokojny od samego patrzenia na nie i wdychania zapachu spalenizny, a na myśl o podejściu bliżej robiło mu się niedobrze. Wiedział, że to nieprofesjonalne, ale Gibbs pozwolił mu zostać przy samochodzie, więc nie zamierzał się kłócić.
Na miejscu już od dobrej godziny rozglądała się policja, która obiecała przekazać wszelkie znaleziony ślady, NCIS, by ci mogli je zbadać. Jak dotąd nie znaleźli nic wartościowego. Trudno było też orzec, gdzie zaczął się pożar, bo cała podłoga zniknęła pod zawalonym i spalonym do cna dachem. Na razie zajęli się tylko odgrodzeniem miejsca zbrodni i pozwoliła strażakom oczyścić to, co mogło zawierać jakieś ślady.
Gibbs i Tony przyglądali się temu z jak najmniejszej odległości, wytężając wzrok, by znaleźć coś znaczącego pomiędzy zawalonymi częściami domu. Dalej nie pozwolili im jeszcze wejść.
W pewnym momencie Gibbs dojrzał coś błyszczącego, ale bynajmniej nie wśród gruzów tylko daleko za nimi w oknie budynku. Widział już podobny błysk tak wiele razy w życiu, że nie miał wątpliwości skąd pochodzi.
- Snajper!
Ten jeden krzyk wystarczył, żeby wszyscy przylgnęli ciałami do ziemi, by dopiero w tej pozycji znaleźć kryjówkę. Zrobili to w ostatniej chwili, bo zaraz potem usłyszeli wystrzał.
Pocisk, który niewątpliwie był wymierzony w Tony'ego, chybił i wbił się w asfalt, robiąc w nim ogromną dziurę, która natychmiast wzbudziła strach u mężczyzny. Jeśli nabój zrobił to z asfaltem, to Tony nawet bał się pomyśleć, co by zrobił z jego głową albo inną częścią ciała.
Gibbs od razu wezwał wsparcie, gdy tylko ukrył się przed kolejnym wystrzałem, który jednak nie nastąpił. Mimo to wszyscy wyszli ze swoich ukryć dopiero, gdy dostali potwierdzenie, że snajper już im nie zagraża.
- Mam tego serdecznie dość! – krzyknął Tony. – Znajdę tego sukinsyna i złamię mu kark, przysięgam!
- Uspokój się, DiNozzo!
Tony spojrzał wściekle na Gibbsa. Nie był zły na niego tylko na zabójcę, a mimo to miał ochotę uderzyć i szefa, i każdą inna osobę, która się do niego zbliży.
Nie zaprotestował, gdy mężczyzna klepnął go w głowę, cudem powstrzymał się, by mu nie oddać. Powtarzał sobie w myślach, że musi się uspokoić, ale to nie pomagało, dopóki nie przypomniał sobie rozmowy z Gibbsem z ostatniego wieczora. To trochę ostudziło jego temperament i zniechęciło do bicia ludzi.
- Wybacz, szefie.
- Nie przepraszaj.
Gibbs – co do niego niepodobne – chwycił Tony'ego za kark i ścisnął lekko, ewidentnie usiłując go pocieszyć i jeszcze bardziej uspokoić. Efekt był jednak odwrotny.
Tony poczuł w całym ciele takie ciepło, jak nigdy wcześniej. Ręka Gibbsa go parzyła i wydawała taka ciężka, jakby ważyła z tonę. Gdy ją zabrał, Tony zdał sobie sprawę, że cały ten czas wstrzymywał oddech, dopiero teraz wypuszczając z drżeniem powietrze.
- W porządku? – zapytał nieco zaniepokojony Gibbs.
- T-tak. – odparł szybko i odwrócił wzrok. Serce waliło mu jak młot i był pewny, że gdyby spojrzał teraz na Gibbsa, to dostałby palpitacji. – Jedziemy do biura?
- Możemy. – zgodził się ignorując chwilowo temat dziwnego zachowania Tony'ego. – Powiedzą nam, gdy coś znajdą.
Tony przytaknął i szybko umknął do samochodu. Tam, podczas całej jazdy do biura zadawała sobie w kółko jedno i to samo pytanie.
Co się ze mną dzieje?
W biurze panowało poruszenie, agenci mówili o wizycie członka zarządu, który miał dziś przeprowadzić wywiad na temat osób do zwolnienia. Wszyscy, którym to groziło, łącznie z McGee, stali się przejęci i dyskutowali między sobą.
Tony nie miał czasu, by martwić się McGee, choć teraz po stracie domu był w dużo gorszym położeniu niż wcześniej.
Nie mogąc jednak nic na to poradzić, Tony nie zaprzątał tym sobie głowy. Szukał w pamięci kolejnych osób, które mogły chcieć go zabić. Po ataku przy pogorzelisku lista podejrzanych się zawęziła. Nie każdy obeznany w broni człowiek był w stanie strzelać z karabinu snajperskiego, zwłaszcza z takiej odległości.
W całym swoim życiu Tony poznał tylko dwóch snajperów. Gibbsa i...
- O rany.
Gibbs, Kate - nawet przerażony McGee – spojrzeli zaskoczeni na Tony'ego.
- Zapomniałeś o randce? – zapytała go Kate.
- John Wolsh.
- Kto?
- John Wolsh. Poznałem go, gdy pracowałem w Filadelfii. – wyjaśnił.
McGee od razu zrozumiał o co mu chodzi i wszedł w bazę danych w komputerze, wyszukując nazwisko Wolsha.
- To może być on? – Gibbs wstał z krzesła, gotowy w każdej chwili jechać.
- Aresztowałem mu ojca.
- To nie wystarczy, by go o cokolwiek oskarżyć.
- W policji był snajperem i miał skłonności do agresji, wystarczy?
Gibbs przytaknął i spojrzał wyczekująco na Tima.
- McGee?
- Mam. – McGee wyświetlił obraz na dużym ekranie. – Mieszka tutaj, szefie.
- DiNozzo, jedziemy. – rozkazał rzucając podwładnemu klucze.
- Oby to był on. – szepnął pod nosem Tony zmierzając do windy.
Tony zapukał niecierpliwie do domu Wolsha modląc się, by po otworzeniu drzwi on i Gibbs ujrzeli wszystkie dowody świadczące przeciw temu facetowi, pozwalające im go aresztować. Niestety w progu nie stanął zakrwawiony Wolsh przyznający się do winy, tylko Wolsh z posiwiałymi włosami na głowie i z lekką nadwagą. Już nawet w oczach nie było tej samej zawziętości, którą Tony widział u niego pracując w Filadelfii.
- DiNozzo. – powiedział z irytacją w głosie, od razu rozpoznając Tony'ego i kompletnie ignorując stojącego obok Gibbsa. - Naprawdę wierzyłem, że już nigdy cię nie zobaczę.
- Tak bardzo, że byłbyś gotów zabić? – spytał Tony.
- Nie wiem o czym mówisz.
- O dwóch trupach podrzuconych do mnie do mieszkania. – odparł i podał mężczyźnie folder ze zdjęciami.
Wolsh tylko pobieżnie rzucił na nie okiem.
- Ktoś musi cię nieźle nienawidzić. – stwierdził oddając folder. – Ale to nie ja to zrobiłem.
- Czyżby?
- Nawet nie wiedziałem, że tu jesteś. Po tym jak zamknąłeś mi ojca i wyniosłeś się do Baltimore starałem się o tobie zapomnieć. Po co miałbym cię szukać i patrzeć na ciebie?
- Dla zemsty? – zaproponował Gibbs, odzywając się po raz pierwszy w czasie trwania rozmowy.
Wolsh nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, cały czas wpatrywał się w Tony'ego.
- Nigdy nie chciałem się zemścić. Mój ojciec był winny i nie było powo...
Wolsh przerwał rozproszony przez dzwoniący telefon.
Tony nie kłopotał się z przeproszeniem mężczyzny i spojrzał na swój telefon.
- Szefie... to on. – powiedział nie mogąc w to uwierzyć. Był pewien, że to Wolsh był za to wszystko odpowiedzialny.
Gibbs pociągnął go w stronę samochodu, każąc mu odebrać.
- Nie jestem Wolshem, Anthony. – zapewnił mężczyzna, gdy tylko Tony zatwierdził rozmowę.
- Skąd wiesz gdzie jestem i z kim rozmawiam?
- Chyba wyraziłem się dość jasno ostatnim razem. Jesteś łatwy do śledzenia. A jeśli chodzi o to, kim jestem, to musisz się bardziej postarać, jeśli chcesz uratować bliskie ci osoby i samego siebie. Do usłyszenia.
- Szlag! – przeklął Tony słysząc już tylko przerwany sygnał. – A już myślałem...
- Znajdziemy go, Tony. – zapewnił Gibbs.
- Liczę na to.



Po powrocie do biura Gibbs został natychmiast wezwany na spotkanie z dyrektorem. Oprócz niego poszli także inni szefowie zespołów, więc biuro nieco się wyludniło. Zbliżała się też pora lunchu, więc ci agenci, którzy nie mieli jakichś pilnych obowiązków poszli coś zjeść, w pomieszczeniu zostały tylko cztery osoby, które miały odbierać telefony.
Wśród tych osób byli Tony i Kate, McGee ulotnił się do Abby zaraz po wyjściu Gibbs i do tej pory nie wrócił.
Zajęty przeglądaniem swoich akt w celu znalezienia kolejnego nazwiska, Tony nawet nie myślał o jedzeniu, choć głód mu doskwierał. Powiedział sobie jednak, że nie będzie jadł, dopóki nie natrafi na coś wartościowego.
Kate nie był już aż tak zaangażowana i powoli jadła lunch, cały czas spoglądając z zaniepokojeniem na kolegę. Nie uważała, by jego zachowanie było korzystne dla zdrowia, ale dobrze wiedziała, że nie może go do niczego zmusić, gdy wpadał w trans taki jak ten. Nikogo wtedy nie słuchał, nawet Gibbs miał problemy z namówieniem go do czegokolwiek innego, a przecież powszechnie było wiadomo, jakim dla Tony'ego jest autorytetem.
Kate westchnęła cicho i wstała od biurka.
- Wychodzę na chwilę. – powiedziała do Tony'ego, który jedynie przytaknął nie odrywając wzroku od akt.
Nie miał pojęcia, na jak długo wyszła Kate, nie patrzył też na nic poza swoim komputerem, więc gdy usłyszał kroki był pewny, że to jego przyjaciółka. Nie usłyszał jednak dźwięku przesuwanego krzesła, a nawet same kroki był inne, niepodobne do tych Kate, która miała dzisiaj buty na nieco większym obcasie niż zwykle.
Ten stukot obcasów brzmiał inaczej i Tony szybko przekonał się dlaczego, gdy przed jego biurkiem stanął mężczyzna.
Tony podniósł wzrok i spojrzał na niego, od razu rozpoznając twarz. To był ten sam mężczyzna, którego spotkał wtedy przy windzie dwa dni temu.
- Słucham pana. – zaczął uprzejmie. Wolał nie ryzykować, gdyby to był ktoś ważny.
Mężczyzna uśmiechnął się w miły dla oka sposób i rozejrzał po biurze.
- Poszukuję agenta Gibbsa. – powiedział. – Mogę z nim porozmawiać?
- Agent Gibbs jest w tej chwili na ważnym zebraniu z dyrektorem, ale ja mogę panu pomóc. – zaoferował podsuwając mężczyźnie należące do McGee krzesło, by miał na czym usiąść.
- Dziękuję. – mężczyzna usiadł wygodnie, dalej rozglądając się po biurze, co wydało się Tony'emu nieco podejrzane. – Mówi więc pan, że agent Gibbs nie przyjdzie w najbliższym czasie?
- Nie. – potwierdził. Sam nie wiedział czemu sięgnął jednocześnie po broń przy pasie, nieznajomy nie wykazywał żadnej agresji. – A pan w jakiej sprawie, jeśli mogę zapytać?
- Chciałem zadać parę pytań na temat agenta McGee.
- Agenta McGee? – zdziwił się Tony.
- Tak. Nazywam się Henry Baylor i zostałem tu przysłany z zarządu.
I wszystko jasne, stwierdził w myślach Tony. Facet przyszedł tu po to, by zdobyć więcej powodów do wywalenie McGee, żeby zarząd miał czyste rączki.
- Miło poznać. – skłamał Tony nawet nie siląc się już na uprzejmość. – Jak panu już mówiłem, agent Gibbs jest nieobecny, więc proszę przyjść kiedy indziej.
- Nie szkodzi, sam pan zaoferował, że mi pomoże. – przypomniał mu Baylor i wyciągnął z teczki gruby notatnik i długopis. – Proszę mi powiedzieć, jak długo agent McGee tu pracuje?
Jakbyś nie wiedział, pomyślał Tony i spojrzał z pogardą na mężczyznę. Ten jednak tegogo nie zauważył, bo spoglądał w notes, gdzie niewątpliwie miał zapisane poprawne odpowiedzi.
Tony czuł się jak w jakimś marnym teleturniej, gdzie niezależnie od tego, czy odpowiedź będzie poprawna, czy nie i tak przegra. Miał nadzieję, że Kate zaraz wróci, dokądkolwiek poszła.
- Kilka miesięcy, ale współpracuje z nami dłużej. – odpowiedział rezygnując ze szczegółów, które mężczyzna i tak znał.
- Czy zdarzyły mu się jakieś wpadki?
Żeby tylko jedna.
- Absolutnie nie.
Baylor spojrzał na niego nieco zaskoczony, ale nie skomentował jego odpowiedzi.
- A czy w ostatnim czasie popełnił jakiś błąd?
- Wcale. To idealny przykład perfekcji i pedantyzmu. Nie usiądzie przy biurku dopóki nie będzie na nim panował absolutny porządek, a każdy jego garnitur jest zawsze idealnie wyprasowany, przejeżdża żelazkiem po każdej nierówności dokładnie 100 razy, a książki ma poukładane alfabetycznie i kolorami.
Oglądanie Detektywa Monka jednak mu się opłaciło. Mimo to Tony wiedział, że mężczyzna zdaje sobie sprawę, że jest wyśmiewany.
- Niech mnie pan posłucha, agencie. – Baylor schował notes i długopis do teczki. – Nie mam czasu na zbędne dyskusje. Albo powie mi pan coś na temat agenta McGee, albo to pan wyleci zamiast niego. – zagroził spoglądając poważnie na swojego rozmówcę. – To jak będzie?
Tony usiadł całkiem wyprostowany i uniósł dumnie głowę pokazując tym samym, że nie boi się żadnych gróźb.
- Nic pan ode mnie nie usłyszy. – odparł. – A teraz jeśli pan pozwoli, mam dużo pracy. – spławił go i powrócił do poprzedniego zajęcia.
Baylor jeszcze przez chwilę przyglądał się Tony'emu, a potem wstał i wyszedł z biura szybkim krokiem. Ledwie zniknął za drzwiami windy, a Kate wróciła do swojego biurka niczego nieświadoma. Tony nie zamierzał zmieniać tego stanu.



Jakąś godzinę później Gibbs wrócił z zebrania i kazał wszystkim iść do domu. Po jego wyrazie twarzy nie można było stwierdzić, czy jest zły, czy zadowolony, więc nikt nie wiedział, jak poszło spotkanie.
Tony razem z McGee wyszli wraz z Gibbsem jako pierwsi, Kate tylko trochę po nich. Chociaż nie robiła tego dnia nic męczącego, to była wykończona i nie marzyła o niczym innym, jak o odprężającej kąpieli i długim śnie. To pierwsze marzenie mogła zrealizować, ale z drugim było już nieco gorzej. Wątpiła, że uda się jej wyspać, wciąż miała w pamięci to, co pozostało po domu McGee. Trochę się bała, że jej mieszkanie będzie następne. Wolała jednak to, niż gdyby kolejny miał być dom Ducky'ego lub Abby.
Była już w połowie drogi do domu, właśnie wyprzedził ją jeden samochód, więc teraz była na drodze sama.
Spojrzała w lusterko, ale za nią nie było nikogo. Odetchnęła z ulgą.
Zakręcała właśnie w lewo, gdy usłyszała silnik innego samochodu, nie widziała jednak świateł. Sekundę później coś z wielką siłą uderzyło w jej auto od strony kierowcy.
Kate poczuła ogromny ból w ramieniu, a potem także i w głowie, którą uderzyła o kierownicę, gdy jej auto ześlizgnęło się z drogi i spadło do pobliskiego rowu, spychane przez inny samochód.
Do jej uszu doszedł pisk opon i milknący silnik drugiego auta, więc kierowca musiał odjechać.
Kate z trudem oparła się o kierownicę. Czuła, jak po głowie spływa jej krew, na szczęście lewy bok miała cały, może tylko nieco poobijany. Robiło jej się czarno przed oczami, więc wiedziała, że zostało jej może tylko kilka minut świadomości.
Tak szybko, jak teraz potrafiła wyciągnęła telefon, by wezwać pomoc.
- Telefon alarmowy, podaj zgłoszenie. – odezwał się męski głos w komórce.
- Miałam wypadek niedaleko Hillsdale, ktoś zepchnął mój samochód z drogi.
- Pani nazwisko?
- Agentka specjalna Caitlin Todd.
- Jest pani ranna?
- Moja głowa krwawi, obraz przed oczami mi się zamazuję.
- Wysyłam ambulans, proszę się nie rozłączać.
- Dobrze.
Zdążyła jeszcze usłyszeć, jak operator potwierdza jej zgłoszenie nim straciła przytomność i wypuściła telefon z ręki.

1 komentarz:

  1. Podobały mi się twoje poprzednie blogi, ale ten nie jest już taki fajny. Wcześniejsze opowiadania jeszcze miały coś w sobie. Obecne które piszesz jest takie bez wyrazu. Nie oglądałam uważnie tego serialu ale mam wrażenie że streszczasz jeden odcinek. Nie jest tu nic nowego. Opisujesz sytuacje, coś tam napiszesz o odczuciach bohatera, ale nie ma tu prawie w ogóle uczuć. Spodziewałam się czegoś więcej po tym opowiadaniu

    OdpowiedzUsuń