sobota, 21 lipca 2012

43. A jak Anthony 4/11

Gibbs uchylił drzwi i wsłuchał się w kroki rozbrzmiewające w głównym holu. Stukot obcasów o posadzkę był z każdą chwilą wyraźniejszy, a to oznaczało, że osoba się zbliżała. Postanowił dłużej nie czekać, skinął na stojącego obok Tony’ego, by był gotowy i otworzył drzwi na całą szerokość, od razu lokalizując pozycje osoby i mierząc do niej z broni.

- NCIS, nie ruszaj się. – rozkazał.

Tony i McGee osłaniali go z obu stron. Wszyscy trzej mierzyli do młodej kobiety, która przerażona nie wiedziała, co ma robić, czy się nie ruszać, czy jednak podnieść ręce w geście poddania i tym samym pokazać, że nie jest uzbrojona. Ostatecznie nie ruszyła się z miejsca i z przerażeniem w oczach spoglądała na każdego z nich, co i raz otwierając usta, by coś powiedzieć, ale po chwile znowu je zamykała, gdy wydobywał się z nich tylko cichutki jęk.

- McGee, sprawdź ją. – rozkazał Gibbs. Nie mogli ryzykować, musieli przeszukać tę kobietę i dowiedzieć się, co tu robi.

Tim schował broń i zdeterminowany podszedł do kobiety. Chciał pokazać się Gibbsowi z jak najlepszej strony, więc zaczął skrupulatnie przeszukiwać nieznajomą.

- Ja nic nie zrobiłam. – wybełkotała w końcu, kurczowo zaciskając ręce na torebce, którą McGee zaraz jej odebrał.

- Kim pani jest? – zapytał Tony nie opuszczając broni.

- Nazywam się Elizabeth Johnson. – odpowiedziała dalej przerażona.

Gibbs spojrzał na McGee, który właśnie sprawdzał portfel.

- Zgadza się. – potwierdził oddając kobiecie torebkę. – Jest nie uzbrojona.

Mimo tego zapewnienia Gibbs nie przestawał mierzyć z broni.

- Co pani tu robi? – spytał.

- Pracuję tu. – pani Johnson rozejrzała się po klinice. – Dlaczego zamek w drzwiach jest przestrzelony? Ktoś się włamał?

- Obawiam się, że to moja wina. – Gibbs w końcu pozwolił sobie na zaufanie kobiecie. Tony również nie wyczuwał zagrożenia, więc schował broń.

- Kim panowie są?

- Agenci federalni. Badamy pewną sprawę.

- Mogę zobaczyć legitymację? – zapytała z nieufnością.

McGee, stojący najbliżej, pokazał jej dokument. Uspokojona już kobieta spojrzała na Gibbsa.

- Chcą panowie porozmawiać z doktorem Gregorym?

- W pewnym sensie. – odparł Tony. – Czy wczoraj klinika była otwarta? – zapytał.

- Nie, była zamknięta cały dzień, ale doktor Gregory był tutaj, uzupełniał dokumenty i składał zamówienia na nowe plomby, leki, sprzęt i inne rzeczy.

- A pani?

- Miałam wolne. – pani Johnson z każda chwilą nabierała coraz większych podejrzeń. – O co chodzi?

- Obawiam się, pani Johnson, że doktor Gregory nie żyje.

- Nie ży... Ale jak to? Widziałam go przed wczoraj wieczorem, kiedy wychodziłam do domu. Co mu się stało?

- Ktoś... – Tony zawahał się przez chwilę, szukając odpowiednich słów. Nie chciał ,by kobieta przypadkiem zemdlała. – Ktoś zamordował doktora i podrzucił jedną z części jego ciała pewnemu agentowi. – wyjaśnił, nie wspominając kobiecie, że to on był nieszczęśliwym adresatem paczki.

- O mój boże. – szepnęła, przyjmując z wdzięcznością krzesło, które postawił obok niej McGee.

- O której dokładnie widziała go pani po raz ostatni? – zapytał Gibbs.

- Około 20. Wyszliśmy razem i zamknęliśmy klinikę. Następnego dnia miał przyjść tu o 10.

- Długo tu pani pracuje? – spytał McGee notując wszystkie informacje.

- Od 5 lat. Pomagam... to znaczy pomagałam doktorowi przy zabiegach.

Ani Tony ani Gibbs nie zadawali kolejnych pytań, więc McGee wziął ich milczenie jako znak, że to on ma się wszystkim zająć.

- Czy któryś z pacjentów przychodził tu częściej niż zazwyczaj? – zadał kolejne pytanie.

- Nie, nie przypominam sobie. – kobieta zastanawiała się przez chwilę. – Nie, nic takiego nie miało miejsca.

- Zna pani Mathew Robertsa?

- To może być któryś z pacjentów, nie pamiętam ich wszystkich. – odparła. Nagle na jej twarzy pojawiło się zmartwienie. – Czy on też nie żyje?

- Ma się dobrze. – odpowiedział za McGee Tony. – Czy mogłaby pani wyszukać jego dane w komputerze i udostępnić je nam?

- Nie jestem pewna.

- Pani Johnson. – zaczął Gibbs, podchodząc do kobiety. – Mathew Roberts jest jednym z podejrzanych w naszej sprawie. Pani szef przed śmiercią skopiował ułożenie jego zębów i zastosował je u innej ofiary, by uniemożliwić nam identyfikacje.

- W porządku, pomogę panom. – zgodziła się i podeszła do komputera, by go włączyć.

- Gdzie zapala się światło? – zapytał Tony.

- Na zewnątrz, włączniki są w skrzynce. Mam do niej klucz, doktor Gregory też.

Kobieta wydrukowała agentom wszystkie potrzebne informacje, a potem Gibbs odesłał ją do domu. Nie chciał, by się tu kręciła i widziała ciało swojego pracodawcy. Nie potrzebował mdlejącej i panikującej kobiety, aktualne problemy mu wystarczały.

Po wyjściu kobiety i ochłonięciu na zewnątrz, cała trójka zabrała się do pracy przy zwłokach. McGee dostał rozkaz pozostania na górze i tam szukania śladów, za co bardzo był wdzięczny. Nie chciał znowu widzieć tego pozbawionego głowy ciała, zapewne znowu nie skończyłoby się to zbyt dobrze dla jego żołądka.

Gibbs i Tony zajęli się ofiarą, choć nie byli z tego powodu zadowoleni. Podobnie jak McGee, nie chcieli patrzeć na zwłoki, ale taką mieli pracę. Przy dokładnych oględzinach ciało wyglądało jeszcze gorzej, niż na początku, tak samo jak pomieszczenie, w którym się znajdowali. Nisko na ścianach, tuż przy samej podłodze była rozpryśnięta krew. Rozpryski niewątpliwie powstały przy odcinaniu głowy przez zabójcę. Poza jednym, który był wyżej i był znacznie większy.

- Zastrzelił go. – stwierdził Tony, fotografując rozbryzg. Po podejściu bliżej dojrzał tez pocisk, który utkwił w ścianie. – No proszę, ktoś po sobie nie posprzątał.

- Na podłodze nie ma łusek. – zauważył Gibbs. – Albo miał rewolwer albo je pozbierał.

- O pocisku zapomniał. – Tony wyjął kulę i schował do torebki. – Chyba 9 milimetrów. Gdybyśmy mieli broń, byłoby nam łatwiej.

- Mamy kulę, to się liczy. Ten ktoś jest bardzo ostrożny jeśli chodzi o pozostawianie śladów, teraz się pomylił, musimy to wykorzystać.

Tony przytaknął i zabrał się za dalszą pracę. Przez wzgląd na burzę na zewnątrz, ekipa przyjechała po ciało nieco spóźniona, ale gdy już je zabrała, agenci odkryli kolejny ślad, czy może raczej wskazówkę. Na podłodze, w miejscu, gdzie leżało ciało, leżała też kartka. Była kompletnie przemoczona przez krew i mogła się przerwać przy każdym nie ostrożnym ruchu, ale Gibbs tak czy inaczej obrócił ją ostrożnie i zaczął czytać.

Anthony

Mam nadzieję, że znalazłeś to ciało zanim porozmawialiśmy po raz pierwszy. Jeśli tak, gratuluję, nie jesteś tak kiepski, jak się spodziewałem.

Zapewne czujesz się winny, przez Ciebie zginęły dwie osoby, ale to nic w porównaniu z bólem, jaki poczujesz, gdy dopadnę Twoich przyjaciół.

PS. Przekaż Abigail, że ma piękny tatuaż.

- Sukinsyn. – mruknął Tony, który również czytał wiadomość. – Musimy pilnować Abby.

Gibbs mu nie odpowiedział, bo zadzwonił jego telefon.

Zabezpieczając kartkę, Tony słuchał krótkiej wymiany zdań szefa z osobą po drugiej stronie telefonu. Kiedy skończył, Gibbs nie miał zadowolonej miny.

- Alibi Robertsa się potwierdziło. Sąsiedzi też zapewniają, że był w nocy w domu, nie mógł zabić dentysty.

- Sąsiedzi obserwują go w środku w nocy, że są tacy pewni? – zapytał sceptycznie Tony. Jak dla niego, to alibi nie trzymało się kupy.

- Nie mogli przez niego spać, urządził całonocną imprezę. Goście też potwierdzają jego wersję.

- Czemu nie wspomniał o imprezie, gdy z nim rozmawialiśmy?

- Nie wiem, ale dopóki nie mamy nic na niego, to nie jest ważne. Wracajmy do pracy.

Tony przytaknął, niezadowolony z obrotu spraw. Naprawdę miał nadzieję, że to Roberts był odpowiedzialny za śmierć dentysty. Teraz znowu byli bez podejrzanego.

Abby weszła do biura przygnębiona, licząc na to, że Gibbs i Tony ją pocieszą, ale obecna była tylko Kate. Lubiła ją, ale teraz potrzebowała oparcia w mężczyźnie, a nie kobiecie.

Badała ślady od samego przyjazdu do pracy i nic nie znalazła. Obejrzała już kasetę setki razy i nie dostrzegła czegoś, co mogłoby ich naprowadzić na zabójcę. To samo było z samochodem Tony’ego i Robertsa. Technicy nie odkryli żadnego śladu poza masą odcisków właścicieli aut. Żadnego DNA, żadnych paprochów, śliny, nic! Czuła się bezsilna, niepotrzebna. Nie mogła pomóc zespołowi, nie mogła pomóc Tony’emu. Gdyby była lepsza w swojej pracy, może by coś znalazła, a tak przez nią wszyscy mogli zginąć.

- Gdzie Gibbs? – zapytała siadając przy biurku Tony’ego.

- Pojechał do kliniki z Tonym i McGee.

Przytaknęła i podkuliła nogi, obejmując je ramionami. Nieobecnym wzrokiem zaczęła patrzeć na biurko przed sobą. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłoby być puste, choć już je takim widziała. Teraz jednak, kiedy przyzwyczaiła się, że nie ważne kiedy tu przyjdzie, Tony będzie siedział przy tym biurku, jak zawsze uśmiechnięty, myślenie o tym, że miałoby go zabraknąć wywoływało u niej mdłości. Kochała Tony’ego jak brata, nie chciała, by zginął. To by zraniło wszystkich, nawet Gibbsa, choć ten nigdy by się do tego nie przyznał.

- Sprawdziliśmy samochód Tony’ego i Robertsa. – powiedziała tak cicho, że Kate ledwo ją usłyszała.

- I? – zapytała nie doczekując się dalszej części wypowiedzi.

- Nic. – Abby wstała nagle i zaczęła chodzić od biurka do biurka. – Sprawdzimy je jeszcze raz później, ale wątpię, żebyśmy coś znaleźli. – powiedziała zrezygnowana. – Powinnam to zrobić lepiej i coś znaleźć.

- Robisz wszystko, co możesz. – pocieszyła ją Kate.

- Ale jeśli nic nie znajdziemy, to Tony zginie. Wszyscy możemy zginąć! – krzyknęła zrozpaczona i znowu usiadła, ale tym razem przy biurku Gibbsa.

Kate miała już wstać i dalej ją pocieszać, ale telefon na biurku szefa nagle zadzwonił. Abby natychmiast podniosła słuchawkę.

- Telefon agenta Gibbsa. – odezwała się przybita, ale zaraz potem na jej twarzy pojawiła się nadzieja. – Co znalazłeś? – zapytała do telefonu, nie zauważając ciekawskiego spojrzenia Kate. – Dzięki, Ducky.

Abby odłożyła słuchawkę i wstała szybko, uśmiechając się.

- Co znalazł Ducky? – spytała Kate zaskoczona zmianą nastroju drugiej kobiety.

- DNA, muszę iść do laboratorium. Kiedy Gibbs wróci, powiedz mu, żeby do mnie przyszedł.

Kate przytaknęła, obserwując jak Abby w ostatniej chwili weszła do widny, zanim jej drzwi się zamknęły. Choć nie miała pojęcia, jakie DNA zostało znalezione, miała nadzieję, że to pomoże w śledztwie i szybko znajdą prześladowcę Tony’ego.

Jakąś godzinę później do agencji wrócił Gibbs, Tony i wyjątkowo blady McGee, którego Gibbs musiał ciągnąć za kołnierz, by się nie zatrzymał i nie padł na podłogę.

- Zakładam, że poszukiwania ciała okazały się owocne. – odezwała się patrząc, jak Gibbs sadza McGee na jego miejscu.

- Szkoda, że nie poszłaś z nami, znaleźliśmy coś dla ciebie. – powiedział Tony uśmiechając się.

Kate wiedziała, że będzie tego żałować, ale i tak zapytała:

- Co znaleźliście?

- Ciało bez głowy.

- Co to ma wspólnego ze mną?

- Więc nie odgryzasz głowy swoim partnerom seksualnym, jak modliszka?

- Ktoś dybie na twoje życie, a ty sobie żartujesz? Czy w ogóle muszę ci przypominać, że ten dentysta zginął przez ciebie?

Tony momentalnie spoważniał, ale nie pochylił głowy zawstydzony swoim zachowanie, tylko dalej hardo spoglądał na Kate, która nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej partner za dużo czasu spędza z Gibbsem. Nie dość, że patrzył w ten sam sposób co on, to jeszcze w jego oku był ten sam upór i determinacja, co u szefa.

Kate zadrżała pod tym spojrzeniem, ale miała nadzieje, że Tony tego nie zauważył. Postanowiła też zmienić temat, by wszyscy skupili się na czymś innym.

- Abby kazała ci do siebie przyjść. – powiedziała do Gibbsa, skupiając uwagę na swoim zadaniu. Tony dalej na nią patrzył i nie przestał nawet wtedy, kiedy Gibbs klepnął go w głowę i kazał mu z nim iść do Abby. Dopiero po zamknięciu drzwi windy, Kate przestała czuć na sobie wzrok mężczyzny.

- Kate specjalnie mi dokucza. – stwierdził Tony, gdy był już razem z Gibbsem w windzie.

- Może gdybyś przestał żartować z rzeczy ważnych, przestałaby. – zaproponował, nie patrząc na podwładnego.

- Robię to, bo bez tego zwariuję. Próbuję tylko rozluźnić atmosferę.

- Wiem.

Tony wziął głęboki wdech, by się uspokoić przed spotkaniem z Abby. Nie chciał jej martwić, więc gdy weszli do laboratorium znów uśmiechał się zadowolony. Jego taktyka zadziałała, bo gdy kobieta wyszła im na spotkanie cała spięta i zmartwiona, od razu się uspokoiła, gdy zobaczyła go uśmiechniętego.

- Dzięki bogu, jesteście cali.

- Podobno masz coś dla nas. – przypomniał jej Tony.

- To nie ja, tylko Ducky. – poprawiła go i podeszła do komputera. – Ale ja też coś mam. Prawie odczytałam napis na pudełku. – powiedziała, wskazując na ekran. – Mam już kilka pierwszy liter. To chyba imię albo nazwisko. Albo nazwa ulicy.

- A co ma dla nas Ducky? – zapytał Gibbs.

- Znalazł próbkę DNA! – oznajmiła uradowana i przytuliła obu mężczyzn. – W spalonej ofierze, może dowiemy się, kto to.

Uśmiech, który pojawił się na twarzy Tony’ego tym razem nie był udawany. Był naprawdę szczęśliwy, z każdą chwilą zbliżali się do rozwiązania sprawy. Oczywiście DNA mogło im nawet nie pomóc, ale sam fakt, że je znaleźli, że zabójca nie potrafi zatrzeć wszystkich śladów, dodawał Tony’emu pewności siebie.

- Na kiedy możesz je wyodrębnić? – spytał, nie mogąc się już tego doczekać.

- Już zaczęłam, więc powinno być na jutro rano.

- Dobra robota, Abby. – pochwalił ją Gibbs. – Informuj nas o postępach.

Abby przytaknęła i pełna nowej energii wróciła do pracy. Gibbs i Tony tymczasem poszli odwiedzić Ducky’ego i dowiedzieć się, czy nie znalazł już nic ciekawego w sprawie dentysty. Patolog miał teraz całe ciało, więc mógł wywnioskować dużo więcej niż z samej głowy. Pozostawało mieć tylko nadzieje, że to będzie coś znaczącego.

- Anthony, Jethro, dobrze, że was widzę. – powiedział Ducky, gdy zobaczył jak jego przyjaciele wchodzą do kostnicy. – Dowiedziałem się, kiedy mniej więcej zginął nasz drogi doktor.

-I? – Gibbs niecierpliwie spoglądał na ciało, które nie wyglądało już tak strasznie odkąd Ducky przyłożył do niego głowę tak, że nie przypominała odciętej. Nawet cięcie w kształcie litery Y, ukazujące wnętrze ofiary nie wydawało się tak przerażające, jak zwłoki pozbawione głowy lezące na podłodze. Kimkolwiek był facet ścigający DiNozzo, był niezłym świrem albo sporo już widział, skoro nie przerażało go odcinanie głowy. Nawet Gibbs nie lubił patrzeć na takie okaleczone ciała, a widział już gorsze rzeczy, kiedy walczył w Marines. Tam ludzie byli dosłownie rozrywanie na kawałki przez miny przeciwpiechotne, nawet sam mocno ich okaleczał, gdy oddawał śmiertelny strzał w sam środek głowy wroga. Przez lunetę swojego karabinu widział nieraz, jak kawałki mózgu wylatują z rany wylotowej, mógł wręcz poczuć na sobie te kawałki. Początkowo wywoływało tu u niego wymioty, po pewnym czasie się przyzwyczaił ale to wciąż nie był przyjemny widok. Ich zabójca musiał mieć podobne doświadczenie, co być może zawężało poszukiwania do mniejszej liczby osób z przeszłości DiNozzo.

Gibbs zanotował sobie w głowie, by później kazać McGee przefiltrować dane tych osób, które służyły w wojsku, policji lub byli lekarzami. Wciąż istniała możliwość, że mężczyzna, którego ścigają, jest odporny na widok krwi i zmasakrowanych ciał po prostu od tak, to nie byłby pierwszy taki przypadek w ich karierze. Gibbs czasami zastanawiał się, czy Ducky nie jest jednym z takich ludzi, którzy są obojętni na coś takiego, bo nigdy nie pokazywał, by ruszał go widok wyprutych flaków. Różnica polegała na tym, że Ducky tą umiejętnością pomagał ludziom, psychole ludzi zabijali.

- Na podstawie stopnia rozkładu i głowy, i ciała zdołałem oszacować, że zginął wczoraj około 1 w nocy. Temperatura niestety nic mi nie powiedziała, gdyż ciało rozkładało się szybciej od głowy w cieple piwnicy.

- To już coś. Przyczyna zgonu?

- Postrzał w klatkę piersiową. Kula przebiła serce i przeleciała na wylot. Wokół rany wlotowej znalazłem oparzenie, zabójca strzelał z bliska.

- Coś jeszcze?

- Obawiam się, że to na razie na tyle, Jethro. Dam znać, jeśli znajdę coś więcej, ale szczerze w to wątpię.

- Ja też. – przyznał mu rację Gibbs. – Dentysta posłużył temu świrowi tylko za wiadomość, pierwsza ofiara za ostrzeżenie.

- Oby następnym ciałem na tym stole, nie był Anthony.

- Naprawdę mnie teraz pocieszyłeś, Ducky. – Tony nawet nie chciał myśleć, że grozi mu śmierć z rąk wariata, który się na niego uwziął. Już wolałby zginąć przypadkiem na służbie niż uprzednio torturowany za krzywdy, których nawet nie pamiętał, a które komuś wyrządził.

- DiNozzo, upewnij się, że Abby dostała nabój z kliniki, a potem wracaj do biura. Wciąż mamy masę nazwisk do sprawdzenia zanim twój psychol zadzwoni.

- A żeby nie miał zasięgu. – westchnął Tony i poszedł do Abby.

Kilka minut później wszyscy znów pracowali nad nazwiskami. Cztery godziny do telefonu od zabójcy dłużyły im się niemiłosiernie, wszyscy kilkukrotnie przyłapali siebie na czytaniu tego samego zdania po kilka razy. Nie mogli się w żaden sposób skupić na pracy, ta sprawa nie dawała im spokoju. W między czasie dyrektor wezwał wszystkich szefów oddziału do sali konferencyjnej na dyskusję. Przez dobrą godzinę Gibbs nie wracał i jego agenci zaczęli się niepokoić, ponownie zawisło nad nimi widmo zwolnienia, jakby nie mieli dość problemów.

W biurze panował strach i niepewność. Każdy rozmawiał z każdym, dzielili się zasłyszanymi plotkami i dodawali coś od siebie. Wiele z tych informacji dotarło także do Tony’ego, McGee i Kate. Nie tylko mówili im o tym inni agenci, ale także słyszeli całe rozmowy, które były bardzo ożywione. Jedną z plotek była wiadomość, że pierwsze zwolnienia zaczną się od poniedziałku – co dawało osobom wybranym do zwolnienia jeszcze tylko dwa dni pracy, nie licząc weekendu – a lista agentów jest już spisana. Tony nawet raz usłyszał, że to jego mają zwolnić, ale nie dawał temu wiary. Gibbs by na to nie pozwolił. Powiedział, że nie zwolnią nikogo z jego zespołu i Tony mu wierzył. Zbyt długo znał szefa, by wiedzieć, że jak coś postanowi, to nie odpuści, a porażki nigdy nie uzna i nawet wtedy będzie dalej walczył.

Tony nie chciał odchodzić, było mu tu dobrze. Nie chciał też, by odeszła Kate. Bardzo lubił się z nią droczyć, a od niedawna także podpuszczać razem z nią McGee, by zrobił coś głupiego i podpadł szefowi.

Probie tym bardziej nie mógł odejść. Był młody, młodszy od Tony’ego i bardzo zdolny. Całe życie było przed nim. O ile Tony i Kate już zdołali coś osiągnąć – Tony jako policjant, Kate jako ochraniarz prezydenta – to McGee dopiero zaczynał, a pod surowym okiem Gibbsa mógł się naprawdę dobrze rozwinąć i w przyszłości zostać świetnym agentem. Gdyby przestał tu pracować, wszystko to by przepadło, a agencja straciłaby człowieka z wielkim potencjałem, a drugi taki raz może się nie zdarzyć.

W końcu po długiej półtorej godzinie, jeden po drugim, szefowie wychodzili z sali, wszyscy wściekli jak osy albo rozjuszone psy. Podniósł się gwar rozmów, agenci dopadali swoich szefów i pytali o wieści.

Gibbs się nie odzywał, jego zespół nie odważył się o nic zapytać, bo ich szef był naprawdę wkurzony. Akta, które dostał w sali, rzucił wściekle na biurko, przez chwile stojąc przy nim i zastanawiając się. W końcu jego agenci doczekali się od niego jakichkolwiek słów, choć były to tylko przekleństwa wymruczane pod nosem.

- McGee, winda. – powiedział z westchnieniem i skinął na swojego podwładnego, by szedł za nim.

Tony i Kate spojrzeli z żalem na swojego kolegę, który blady i ze zwieszoną głową poszedł za Gibbsem do windy.

- Tylko nie McGee. – Kate miała nadzieje, że ich szefowi i innym agentom uda się powstrzymać te zwolnienia.

- Biedny Probie. – westchnął Tony patrząc, jak drzwi windy się zamykają.

Gibbs i McGee wrócili kilka minut później. Jethro dalej był wściekły i zaraz znowu zniknął, by pójść po kawę, tymczasem McGee włócząc nogami wrócił do swojego biurka i jakby nigdy nic powrócił do pracy, ignorując zmartwione spojrzenia Tony’ego i Kate.

- Tim, co ci powiedział? – zapytała w końcu.

Nie odrywając wzroku od komputera, McGee odpowiedział:

- Chcą mnie wyrzucić. – powiedział cicho. Jego głos ledwie dało się słyszeć w tym harmiderze. – Powiedzieli, że jestem za mało efektywny.

- Ale dopiero co zacząłeś. – zauważył Tony. – Jak masz być lepszy?

- Właśnie dlatego mnie zwalniają. Agencja nie chce tracić pieniędzy na agenta, który nie wiadomo, czy się rozwinie. Taniej jest się mnie pozbyć i zatrudnić kogoś lepszego, kto nie potrzebuje szkolenia i dużo uwagi od szefa zespołu. – wyjaśnił, wyglądając na coraz bardziej przygnębionego.

- Ale gdzie ty wtedy pójdziesz? Załatwią ci pracę w innej agencji?

- Nie ma wolnych etatów.

- A co na to Gibbs? – spytał Tony, wymieniając z Kate krótkie spojrzenia.

- Jest wkurzony. – odparł krótko, ale po chwili zastanowienia dodał: - Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak przeklinał. Nawet nie wiedziałem, że istnieją takie przekleństwa.

Tony nie zdążył zadać kolejnego pytania, bo Gibbs wrócił z kawą i kazał im wracać do roboty. Gdyby morderca postanowił zadzwonić teraz, nie byłoby to dobre posunięcie. Denerwowanie i tak już wkurzonego żołnierza Marines, to jak wydanie na siebie samego wyroku śmierci, Gibbs z pewnością nie zamierzał być spokojny podczas przysłuchiwania się rozmowie, ani tym bardziej siedzieć cicho.

Na całe szczęście do trzeciej po południu Gibbs nieco się uspokoił. Dalej mruczał pod nosem przekleństwa, zwłaszcza, gdy któryś z szefów zespołów przychodził do niego i szeptał mu coś na ucho, ale najgorsze zdecydowanie było już za nimi.

Równo o piątej zadzwonił telefon Tony’ego. Gibbs od razu kazał mu przejść na tryb głośno mówiący, a do Abby posłał McGee, by upewnił się, że namierza rozmowę.

Biorąc głęboki wdech, Tony odebrał.

- Agent specjalny DiNozzo. – zdecydował, że użyje pełnego tytułu i zachowa się profesjonalnie. Może w jakiś sposób zmyliłoby to lub przestraszyło zabójcę.

- Zadziwiające, że brzmisz tak samo, jak wtedy. – odezwał się mężczyzna po drugiej stronie linii. Jego głos był niewyraźny i trudno było go zrozumieć, ale rozmowy z biurze zdążyły przycichnąć, w przeciwnym razie nie słyszeliby nic. – Witaj, Anthony.

- Kim jesteś? – zapytał Tony, zaciskając dłonie na pierwszej lepszej rzeczy. Padło na krawędź biurka, przy którym siedział.

- To byłoby zbyt proste, Anthony, zabawa nawet jeszcze się nie zaczęła.

- Zabawa? Zabawa dla kogo?

- Zabawa dla mnie, oczywiście. Ty się świetnie bawiłeś, gdy niszczyłeś mi życie, teraz moja kolej.

- Co ci w ogóle zrobiłem?

- Przypomnisz sobie, gdy ci się przedstawię. Na razie pozostanę anonimowy, żeby zabawa potrwała dłużej. – po drugiej stronie coś zatrzeszczało, by po chwili się uspokoić. Gdy mężczyzna znów się odezwał jego głos był wyraźniejszy. – Kto jest z tobą, Anthony?

- Jestem sam. – odpowiedział natychmiast. Ani myślał mówić temu świrowi o obecności Gibbsa i Kate, nie chciał ich narażać.

- Mam uwierzyć, że twój nad opiekuńczy szef nie jest obecny przy tej rozmowie? Nie rozśmieszaj mnie. Znam cię, dobrze, Anthony, obserwowałem cię przez wiele miesięcy zanim wykonałem pierwszy ruch. A więc zapytam jeszcze raz, kto jest z tobą?

- Nie wiem kim jesteś. – odezwał się nagle Gibbs, podchodząc bliżej telefonu. – Ale źle robisz, zadzierając z moim człowiekiem.

- Agencie Gibbs, jak miło! – w głosie mężczyzny dało się słyszeć autentyczną radość. – Nie wierzysz chyba, że ochronisz Anthony’ego przede mną? Zabiję go i nic mnie nie powstrzyma, nawet ty.

- W takim razie nasze spotkanie jest nieuniknione, bo nie zbliżysz się do DiNozzo choćby na krok.

- Z wielką chęcią się ciebie pozbędę. Jeszcze jedna rana zadana sercu Anthony’emu nigdy nie zaszkodzi. – mężczyzna zaśmiał się cicho. – Mam nadzieję, że jesteś zadowolony, Anthony. Przez twój jeden głupi błąd zginą wszyscy, których kochasz. Jakie to uczucie?

- Tknij ich, a role się odwrócą. – zagroził mu Tony.

- Jeszcze zobaczymy, kto będzie myśliwym, a kto ofiarą, bo jak na razie, wy wszyscy jesteście moimi ofiarami, a ja jestem bardzo głodnym myśliwym, spragnionym trofeów. Do usłyszenia, Anthony.

Mężczyzna rozłączył się na chwilę przed tym, jak Tony rzucił leżącą obok teczką o ścianę. Teraz był naprawdę wkurzony, ten świr pozwalał sobie na zbyt dużo, nie zamierzał mu odpuścić.

Kate wahała się, czy uspokajać obu mężczyzn – Gibbs tylko trochę lepiej kontrolował się od Tony’ego – czy uspokoić najpierw samą siebie. Jej dylemat rozwiązał McGee, który wpadł nagle do biura.

- Abby go namierzyła. – powiedział stając przed Tonym. - Dzwonił z twojego mieszkania, Tony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz