Cały zespół zjawił się na miejscu w jakieś 20 minut, ale to były najdłuższe minuty w życiu Tony’ego. Nie chciał czekać na resztę w towarzystwie odciętej głowy, ale nie mógł od niej odejść, by ktoś na nią nie natrafił. Nie mógł też jej przenieść, póki wszystko nie zostanie sfotografowane. Jedyne co mu pozostało, to zamknąć ją z powrotem w pudełku i czekać.
Jako pierwszy pojawił się McGee, niosąc ze sobą cały sprzęt. Tony od razu ostrzegł go, by się nie przeraził po otworzeniu pudełka, w końcu młodszy agent nie brał jeszcze udziału w dość dużej ilości akcji, by widzieć takie rzeczy. Już przy spalonym trupie wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować, ale na szczęście się opanował.
Kilka minut po McGee przyjechał również Gibbs z Duckym, a zaraz potem Kate. Wszyscy od razu zabrali się do roboty. Tony’emu przypadło przepytywanie swoich sąsiadów, by dowiedzieć się, czy czegoś nie widzieli lub nie słyszeli.
Podczas gdy Tony chodził od drzwi do drzwi, Gibbs razem z Duckym zajęli się odciętą głową. Kate i McGee posłusznie stali z boku, dopóki nie znalazła się dla nich żadna robota.
- Nie dasz rady określić czasu zgonu? – zapytał Gibbs, przyglądając się legitymacji ofiary.
- Obawiam się, że bez reszty ciała mi się to nie uda. Mogę podać najwyżej przybliżony czas na podstawie stopnia rozkładu, a potrzebuję reszty, by zbadać temperaturę. – wyjaśnił Ducky, ostrożnie unosząc głowę i przyglądając się poszarpanej ranie.
- Więc? – ponaglił go, zaglądając do pudełka. Na dnie był papier nasiąknięty krwią, ale pod nim również mogło znajdować się coś ważnego.
Gibbs wyjął go i podał McGee. Na dnie pudełka był wybity numer partii i data produkcji. Abby bez trudu mogłaby się dowiedzieć, do jakiego sklepu trafiło pudełko. To nie dałoby im gwarancji znalezienia tego, kto je kupił, takich pudełek z jednym sklepie mogą być tysiące, pracownicy nie pamiętają wszystkich klientów ani tym bardziej, komu dali jaki karton, zwłaszcza że każdy wygląda tak samo.
- Głowa jest jeszcze w dobrym stanie. – zaczął oceniać Ducky. – Przypuszczam, że zginął dziś po południ albo rano. Sądząc po śladach, zabójca użył zwykłej, ręcznej piły. Jeśli ofiara jeszcze wtedy żyła, na pewno cierpiała.
- Sam zabójca też pewnie się namęczył.
- Kark musiał mu sprawić wiele trudności. – przyznał spoglądając na przepiłowaną kość. – Jethro, potrzymaj ją przez chwilę. – poprosił, podając przyjacielowi głowę.
- Znalazłeś coś?
- Tak sądzę. – Ducky wziął do ręki pęsetę i wyjął nią przedmiot wbity w kość. – To chyba ułamany fragment naszej piły. – stwierdził, oglądając poszlakę ze wszystkich stron.
Gibbs podał głowę przerażonemu McGee, każąc mu ją zapakować do furgonu Ducky’ego, a sam przyjrzał się znalezisku patologa.
- Co sądzisz? – zapytał starszy mężczyzna.
- To na pewno kawałek piły. – potwierdził nadstawiając torebkę na dowody. – Niestety na nic nam się nie przyda dopóki nie znajdziemy całej piły.
W tym momencie Tony powrócił ze zwiadów, ale nie był zadowolony ze swoich rezultatów w śledztwie, a raczej ich braku.
- Nikt nic nie widział, szefie. Facet musiał tu przyjść, położyć paczkę i szybko się ulotnić.
- Może pudełko powie nam coś więcej, Abby rano je przebada.
- Nie szybciej byłoby poprosić o to laboranta dyżurnego? – zapytała Kate, szykując się do wyjścia.
- Nie chcę, żeby coś przeoczono. – Gibbs rozejrzał się po korytarzu, ale nie zauważył w nim nic szczególnego. – Zawieźcie rzeczy do agencji i jedźcie do domu, wyśpijcie się. DiNozzo, zabierz swoje rzeczy, jedziesz ze mną.
- Dlaczego? – spytał, ale mimo to poszedł otwierać drzwi do swojego mieszkania.
- Bo twoje mieszkanie jest od teraz miejscem przestępstwa.
- Jeśli ten świr zacznie przysyłać kolejne trupy do ciebie do domu, to gdzie wtedy zamieszkamy obaj?
- Przestań zajmować się drobiazgami, DiNozzo. – Gibbs był już zirytowany, chciał się po prostu położyć spać i zapomnieć o wszystkim do rana. – Za pięć minut masz być przy moim samochodzie. – rozkazał i razem z Kate i Duckym zszedł na dół.
Tony niechętnie przystał na to rozwiązanie. Nie chciał narażać Gibbs jeszcze bardziej niż obecnie. Miał tylko nadzieję, że złapią tego faceta i żadnemu z nich nic się nie stanie.
Wczesnym rankiem cały zespół był już biurze i pracował na pełnych obrotach. Również Abby przyjechała wcześniej i od razu zabrała się za badanie nowych dowodów. Wszyscy byli tak zajęci, że nikt nie odliczał godzin do pierwszego telefonu od zabójcy.
Gibbs zdjął swoje okulary i przetarł zmęczone od patrzenia w ekran komputera oczy. Nienawidził tych maszyn, gdyby to od niego zależało, agenci dalej pracowaliby na kartkach. One przynajmniej nie męczyły wzroku. Nie mógł jednak zahamować postępu technologicznego. Zdawał sobie sprawę, że choć intuicja była niezastąpiona, to komputery i inne maszyny bardzo pomagały im w pracy, zwłaszcza teraz, kiedy przyszło im sprawdzać dziesiątki nazwisk osób, z którymi Tony mógł mieć na pieńku.
Gibbs rozejrzał się po swoich ludziach. Wszyscy wpatrywali się w ekrany swoich komputerów i przeszukiwali bazę danych w poszukiwaniu nazwisk. Wiele z tych osób nie było nigdy karanych, tym samym nie figurowali na liście, ale znajdowali się też ci, którzy nie mieli tyle szczęścia, jak na przykład Roy Connor, którego aktualnie sprawdzał Jethro. Mężczyzna był aresztowany przez Tony’ego za pobicie i napaść, zwolniony po roku za dobre sprawowanie. Z opowieści DiNozzo dowiedział się, że Connor był agresywny już przy samym aresztowaniu i groził śmiercią jeszcze wtedy młodemu i mało doświadczonemu posterunkowemu, jakim był Tony.
Niestety dla nich, Connor aktualnie przebywał w więzieniu za kradzież. To wcale nie znaczyło, że nie mógł nikogo wynająć z więzienia, by sprzątnął DiNozzo, ale Gibbs wątpił w to, czy Connor w ogóle pamięta policjanta, który aresztował go po raz pierwszy. Większym prawdopodobieństwem było, że pamiętał funkcjonariusza, który skuł go po ostatniej próbie kradzieży, albo i to nie.
- Szefie, chyba coś znalazłem. – poinformował wszystkich McGee.
- Wrzuć to na duży ekran. – rozkazał Gibbs.
- Nie trzeba. Właśnie dostałem wiadomość, że policja znalazła samochód, którym próbowano przejechać Tony’ego. Właściciel już tu jedzie.
- Gdzie i jak dawno go znaleźli? – spytał, podchodząc do młodszego agenta. Tony również się zbliżył, chcąc wiedzieć jak najwięcej.
- Ktoś porzucił go na skrzyżowaniu Branch i Pennsylvania Avenue. Drogówka znalazła go dwie godziny temu.
- I dopiero teraz nam o tym mówią? – zdziwiła się Kate.
- Musieli zidentyfikować właściciela, samochód nie miał tablic. – wyjaśnił McGee. – Co mają zrobić z samochodem?
- Niech go tu przyślą, trzeba go przeszukać.
- Tak, szefie.
Tony wypytał go o jeszcze parę rzeczy, ale Gibbs już tego nie słyszał, bo poszedł odebrać dzwoniący na biurku telefon. Wysłuchanie wiadomości zajęło mu tylko kilka sekund.
- Abby ma wyniki DNA. – powiedział. – Znalazła też odcisk palca wewnątrz pudełka. DiNozzo, idziesz ze mną. Jeśli zjawi się właściciel samochodu, powiadomcie mnie.
W laboratorium Abby czekała już na nich przy windzie, a gdy tylko z niej wyszli od razu złapała ich za ręce i pociągnęła w stronę komputera.
- Od razu mogę wam powiedzieć, że DNA nie ma w bazie danych, tak samo jak częściowego odcisku. – powiedziała szybko, pokazując im wyniki badania na monitorze. – Ale znalazłam to... – Abby wystukała coś na klawiaturze, zmieniając obraz na monitorze.
- Co to jest? – spytał Tony. Obraz był tak mały i niewyraźny, że musiał mrużyć oczy, by coś dostrzec. Gibbs z kolei nic nie widział bez swoich okularów.
- Znalazłam to na pudełku. – odparła Abby i wyświetliła obraz na dużym ekranie. – To ślady po markerze, coś tu było napisane. Jeszcze dzisiaj wyostrzę litery i wam pokażę, może to coś ważnego.
- Dobra robota, Abby. – pochwalił ją Gibbs i ucałował w policzek. – Później przyniosę ci kawy. – obiecał odchodząc do windy.
- A ja dwie. – dodał Tony, będąc naprawdę wdzięcznym Abby, że znalazła ten ślad.
- Papa, chłopcy! – pomachała im na pożegnanie i wróciła do swoich obowiązków.
- Jesteśmy coraz bliżej znalezienia tego faceta. – powiedział uradowany Tony, wchodząc razem z Gibbsem do biura.
- Nie ciesz się na zapas, to może być fałszywy trop. – Gibbs usiadł przy swoim biurku i zaczął porządkować dokumenty, w czym pomógł mu Tony.
- Jestem dobrej myśli. Mamy DNA, próbkę pisma i odcisk do porównania, drogówka znalazła samochód, zaraz spotkamy się z jego właścicielem. Pozostaje jeszcze ustalenie tożsamości pierwszej ofiary i mamy kolesia w garści. A właśnie. Co z tym dentystą? Dzwoniłeś już do rodziny?
- Kate dzwoniła. Żona przyleci jutro z dziećmi, są na Hawajach. Ktoś będzie musiał z nią porozmawiać.
- Ja to zrobię. To przeze mnie jej mąż nie żyje.
Gibbs spojrzał na niego srogo i uderzył w tył głowy. Tony spojrzał na niego z wyrzutem, nie rozumiejąc, za co dostał.
- To nie jest twoja wina. – powiedział Gibbs, akcentując słowo nie. – Nie jesteś odpowiedzialny za to, co robi ktoś inny, rozumiesz?
- I tak czuję się winny. – przyznał.
- Niepotrzebnie.
Chcąc zmienić temat, Tony zapytał o co innego.
- Kiedy idziemy do kliniki, w której pracował dentysta?
- Jak tylko porozmawiamy z właścicielem auta. Pojedziemy razem.
- Nie wysyłasz mnie już z Kate?
- Nie kiedy sprawa jest tak poważna. Chcę cię mieć na oku cały czas, dlatego nigdzie nie jeździsz beze mnie.
- Ja sobie poradzę. Powinieneś raczej martwić się o Abby i Ducky’ego. Albo McGee, on kompletnie nie ma doświadczenia. – zauważył. Prawda była taka, że ufał im wszystkim ale i tak się o nich martwił. Gdyby coś im się stało, tego poczucia winy nie mógłby już zignorować.
- Dlatego jedzie z nami. Przyda nam się pomoc, jeśli znajdziemy tam resztę ciała.
- Szefie.
- O wilku mowa. – mruknął Tony, odchodząc do swojego biurka, robiąc tym samym więcej miejsca dla McGee, który zziajany jak pies wbiegł do biura.
- Przyjechał właściciel auta. – oznajmił, z trudem łapiąc powietrze. – Nie uwierzysz, kim jest.
Nim Gibbs zdążył o cokolwiek zapytać, do biura wszedł mężczyzna odprowadzany przez ochroniarza.
- Agencie Gibbs, ten mężczyzna jest do pana. – powiedział ochroniarz i odszedł.
- Kim pan jest? – zapytał Gibbs, wstając od biurka.
- Mathew Roberts. – przedstawił się mężczyzna, rozglądając się po biurze. – Podobno znaleźliście mój wóz?
Tony i Gibbs wymienili między sobą znaczące spojrzenia. Obaj byli zdziwieni tożsamością mężczyzny. Spodziewali się każdego, ale nie Mathew Robertsa, którego z początku uznali za pierwszą ofiarę. Nawet kiedy Ducky go wykluczył, nie spodziewali się, że w ogóle go spotkają, nie mieli nawet zamiaru z nim rozmawiać, może dopiero, gdy nie mieliby innych śladów, ale teraz, gdy już tu był, mieli do niego kilka pytań.
- Pana samochód musi być zbadany przez techników laboratoryjnych. – poinformował mężczyznę Tony.
- Nie odzyskam go? – zapytał Roberts. Widać było, że nie podoba mu się ta perspektywa.
- Na razie nie. – odpowiedział Gibbs. – Chcielibyśmy zadać panu kilka pytań.
- Już rozmawiałem z policjantami, kiedy zgłosiłem kradzież samochodu i kiedy go znaleźli.
- Tu chodzi o poważniejszą sprawę. Ktoś, kto ukradł panu samochód, próbował nim zabić jednego z moich ludzi.
- Co? Kiedy?
- Proszę za mną, powiemy panu wszystko.
Mężczyzna poszedł za Tonym dość niechętnie, cały czas zadając pytania.
- McGee, będziesz obserwował wszystko zza szyby. – powiedział Gibbs, zabierając teczkę z dotychczasowymi aktami sprawy zanim poszedł za Tonym i Robertsem.
Uradowany z możliwości przyglądania się wszystkiemu na żywo McGee również poszedł do pokoju przesłuchań. Gdyby Kate nie odeszła na chwilę, by pójść do łazienki, to zapewne ona oglądałaby całą rozmowę. Nawet gdyby nie zeszli na dół, by czekać na Robertsa, co zrobili zaraz po tym, jak Gibbs i Tony poszli do Abby, to szef także wybrałby Kate. Strasznie go to irytowało, bo to właśnie on był najmłodszy stażem i to on powinien się jak najwięcej uczyć. Całe szczęście chociaż na akcje w terenie chodził razem z Gibbsem. Obserwowanie go przy pracy było naprawdę skutecznym sposobem nauki. Kate zawsze miała nieszczęście partnerować z Tonym. McGee wątpił, czy czegokolwiek można się było od niego nauczyć, ale nie zamierzał tego negować. Gibbs nie wybrałby go na starszego agenta, gdyby nic nie umiał.
Tim musiał przerwać swoje rozmyślenia, by skupić się na rozmowie Gibbsa i Tony’ego z Robertsem. Cała trójka była już w pokoju przesłuchań, ale jeszcze nic nie mówili, tylko Roberts mówił coś od czasu do czasu, spoglądając nerwowo na szybę, za którą był McGee.
W końcu Gibbs odłożył akta, które do tej pory przeglądał i podał je Tony’emu, dając mu tym samym znak, by zaczął zadawać pytania.
- Panie Roberts, kiedy zgłosił pan kradzież auta? – zapytał, wyjmując z teczki zdjęcie samochodu.
- Trzy dni temu. Wyszedłem z domu, by jechać do pracy. Poprzedniego wieczora zaparkowałem auto przed domem, ale rano już go nie było. – wyjaśnił mężczyzna.
- Czy to ten samochód? – Tony podsunął mu wykonane przez policjantów zdjęcie auta, które prawdopodobnie było już w garażu agencji. Gdy sam patrzył na ten samochód, przypominał sobie, jak omal nie został przez nie potrącony. To z pewnością było to auto.
- Tak, to mój samochód. Kiedy go odzyskam?
- Dopóki nie zakończymy śledztwa, będzie pan musiał jeździć autobusem. – powiedział Gibbs, przysłuchujący się całej rozmowie.
- Co? Ile to może potrwać?
- To zależy. – Tony podrapał się po brodzie w zamyśleniu. – Tydzień, miesiąc, rok?
- Rok?!
- Ale spokojnie, agent Gibbs tylko się zgrywa. – Tony nie mógł uwierzyć, że mówi coś tak niedorzecznego. – Jak tylko nasi technicy przebadają wóz, oddamy go panu w nienaruszonym stanie.
Timowi zrobiło się żal mężczyzny. Wiedział, że ostatnie zdanie jest kłamstwem i że być może będą musieli wyjąć z samochodu siedzenia, by dokładniej go zbadać.
Roberts nie wydawał się być usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, ale milczał i czekał na dalsze pytania, podczas gdy Tony wyjął i podsunął mu kolejne zdjęcie.
- Poznaje pan tego człowieka?
Roberts wziął zdjęcie do ręki i przyjrzał mu się uważnie.
- To mój dentysta. Co on ma z tym wspólnego.
- Nie żyje. – odpowiedział znów Gibbs, oparty wygodnie o krzesło.
- Co? – Roberts aż wypuścił zdjęcie ze zdziwienia. – Jak to nie żyje?
- Kiedy widział go pan ostatnio? – zadał pytanie Tony, ignorując to, które zadał mężczyzna.
- Nie wiem, dwa tygodnie temu? – Roberts znów wziął do ręki zdjęcie. – Dr Gregory nie żyje? Jak to się stało?
- To nie istotne. Ma pan może w domu piłę?
- Co to ma do rzeczy?
- Standardowe pytanie. – wyjaśnił Tony, patrząc na Gibbsa, który z kolei uważnie obserwował Robertsa. Wiedział o czym szef myśli, bo sam myślał podobnie, uznał Robertsa za podejrzanego. Mógł być jednak co najwyżej wykonawcą zlecenia, bo był zdecydowanie zbyt młody, by Tony mógł mu coś zrobić w przeszłości, miał może 25 lat, ale jego rola w tej sprawie mogła być duża. Prześladowca mógł go wynająć, by spróbował zabić Tony’ego, a także zapłacić mu za możliwość użycia ułożenia jego zębów, by zmylić wszystkich przy identyfikacji spalonych zwłok. Niestety były to tylko domysły, nie poparte żadnymi dowodami.
- Gdzie był pan wczoraj przez cały dzień? – zapytał niespodziewanie Gibbs.
- Wczoraj? – Roberts zamyślił się przez chwilę. – Rano na ósmą pojechałem do pracy, wróciłem do domu około szóstej, pojechałem z żoną na zakupy, a potem resztę wieczoru spędziłem w domu.
- Możemy prosić o adres miejsca pracy?
Roberts zapisał na podanej mu kartce nazwę sklepu, w którym pracuje, nie szczędząc przy tym podejrzanych spojrzeń, którymi obdarzał obu agentów.
- I sklep, w którym był pan na zakupach. – poprosił jeszcze Tony, udając, że nie słyszy, jak Roberts przeklina pod nosem na niego i Gibbsa. – Dziękujemy, jest pan wolny.
- Nareszcie.
- W razie czego będziemy w kontakcie.
Roberts wyszedł z pokoju, gdzie czekał już na niego McGee, by go odprowadzić, a Tony i Gibbs zostali w środku.
- Co myślisz? – zapytał młodszy agent, siadając przy stole obok szefa.
- Może być w to zamieszany. Trzeba sprawdzić jego alibi.
- Mogę się tym zająć. – zaproponował.
- Zlecę to innemu agentowi, sami nie będziemy tracić czasu, nasz zabójca zadzwoni za sześć godzin. – powiedział spoglądając na zegarek. Tony również spojrzał na swój. Nawet nie zauważył, że minęły już trzy godziny odkąd są w biurze. Przyjechali tu już o szóstej i od tego czasu pracowali, żadne z nich nie jadło nawet jeszcze śniadania i nie zapowiadało się na to w najbliższym czasie.
- Jedziemy teraz do kliniki dentystycznej? – zapytał.
- Tak. Potem zobaczymy, czy Ducky ma dla nas coś nowego.
- Albo to my będziemy mieli coś nowego dla niego. – zauważył, choć wolałby nie znaleźć reszty ciała dentysty w klinice. – McGee nadal z nami jedzie?
- Możesz po niego iść, odpalcie już silnik w furgonie.
- A ty?
- Muszę jeszcze chwilę pomyśleć.
Tony przytaknął i wyszedł, zostawiając Gibbsa samego z własnymi myślami, które wyjątkowo nie dawały mu spokoju. Myślał o tym, jak znowu może stracić drogie mu osoby. Wszyscy jego agenci byli dla niego ważni i nie chciał patrzeć na ich śmierć. W największym niebezpieczeństwie był Tony, to jego chciał dopaść zabójca. Gibbs nawet nie potrafił sobie wyobrazić, co by zrobił z tym psycholem, gdyby ten zabił Tony’ego. Nie byłoby miejsca, w którym mógłby się przed nim skryć, znalazłby go nawet na bezludnej wyspie na środku oceanu.
- Weź się w garść, Jethro. – mruknął do siebie, podnosząc się z krzesła. – Nie podchodź do tego emocjonalnie, bo popełnisz błąd, który może kosztować Tony’ego życie.
Biorąc kilka głęboki wdechów, by opanować złość, Gibbs wyszedł z pokoju i pospieszył do garażu, by nie tracić zbyt dużo cennego czasu. Nie wiedzieli w końcu ile im się zejdzie w klinice, zwłaszcza, że mogły tam być zwłoki, a jakieś ślady obecności zabójcy to już na pewno. Musiało coś tam być, zabójca z pewnością tam przebywał chociaż raz.
- Głupek, głupek, głupek. – mruczał sam do siebie Tony. McGee i Gibbs czekali na niego przy samochodzie, bo zapomniał wziąć ze sobą swojego aparatu, więc teraz musiał się wracać. Na szczęście pamiętał, gdzie położył urządzenie, więc nie zajęło mu to dużo czasu. Niestety z windą nie poszło mu już tak łatwo, bo ta wlekła się, jakby nie mogła udźwignąć własnego ciężaru. Tony stwierdził, że to na pewno przez Gibbsa i jego ciągłe włączanie i wyłączanie jej, kiedyś winda w końcu musiała się od tego zepsuć.
W końcu usłyszał długo oczekiwany dzwonek i drzwi windy się otworzyły. Chciał jak najszybciej wejść do środka, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Gdyby nie to, zderzyłby się z mężczyzną, który właśnie z niej wychodził. Tony przyglądał mu się tak długo, jak mógł. Człowiek był ubrany w dobrze dopasowany garnitur, który dodawał mu dużo powagi. W prawej ręce trzymał neseser, a w lewej jakiś plik dokumentów. Był raczej młody, ale nie za bardzo, miał może z 30 lat, bo jego krótko ostrzyżone włosy nie były jeszcze siwe tylko mocno czarne.
Nim drzwi windy się zamknęły, Tony dostrzegł jeszcze, jak mężczyzna przygląda się mu krytycznie, a potem odwraca się i znika za rogiem.
Dziwne, stwierdził, naciskając co i rusz przycisk pietra, jakby miało to sprawić, że winda będzie poruszać się szybciej.
Jazda do kliniki była cicha i spokojna jak na Gibbsa, bo to on właśnie prowadził. Robił to jednak tak wolno i ostrożnie, że Tony rozważał zapytanie go, czy dobrze się czuje, ale ostatecznie zrezygnował i po prostu spoglądał przez okno na przemijające za nim budynki i inne samochody. Od czasu do czasu spoglądał w lusterko i obserwował, jak McGee pisze coś nerwowo w swoim laptopie.
Tony’emu nagle przypomniał się mężczyzna, którego spotkał przy windzie. Wciąż wydawał mu się dziwny. Nie sam wygląd, bo nie miał nic do garniturów, sam je nosił – tylko nie w tak ciepły dzień jak dzisiaj – martwiło go to, jak ten człowiek na niego patrzył. Tylko kilka razy zdarzyło mu się poczuć dziwnie, gdy ktoś go obserwował, ale wszystkie te przypadki były zasługą Gibbsa i jego piekielnych, błękitnych oczu, które zdawały się dostrzegać duszę człowieka. Jeszcze nigdy wcześniej Tony nie spotkał kogoś o takich oczach, jak szef, aż do teraz.
- Gibbs?
- Co?
- Przy windzie spotkałem dziwnego faceta. – powiedział, nie odrywając wzroku od lusterka. Dzięki temu zauważył, że McGee przerwał pisanie i uważnie przysłuchuje się rozmowie, choć nie oderwał wzroku od ekranu komputera.
- I?
- I w sumie to wszystko. Po prostu mnie zaniepokoił.
- Jak wyglądał?
- Był w garniturze, miał przy sobie neseser.
- Jakiś urzędnik. – stwierdził Gibbs. – Albo interesant, nie ma się czym martwić.
- Pewnie masz racje, ale patrzył na mnie... tak jakoś dziwnie.
- Dziwnie?
- Jak ty. Dosłownie przeszywał mnie na wylot.
Gibbs nie odezwał się już więcej, ale Tony wyczuł, że szef się nad tym zastanawia. Cokolwiek jednak wydedukował, musiało poczekać, bo dojechali na miejsce.
McGee spakował swój laptop i razem z Gibbsem i Tonym wyszli z samochodu, od razu podchodząc do drzwi kliniki. Żaluzje w oknach były zasłonięte, światła w środku zgaszone, co nadawało nieco upiornego wyglądu całemu budynkowi. Tony’emu przypominało to scenerie jakiegoś kiepskiego horroru klasy B, gdzie bohaterowie wchodzą do nawiedzonego budynku, rozdzielają się i giną po kolei, poczynając zawsze od murzyna albo głupiutkiej blondynki. Ani murzyna ani blondynki nie było z nimi, więc nie było łatwo zgadnąć, kto mógłby zginąć pierwszy, ale Tony sądził, że raczej on, bo był Włochem, a więc najbardziej się wyróżniał. Z drugiej strony mógłby to być też McGee, czyli typowy kujon i nerd, albo Gibbs, jako stereotypowy mięśniak i gwiazda futbolu.
Pytanie tylko, czemu w ogóle to roztrząsam, pomyślał Tony, ciągnąc za klamkę, ale drzwi nawet się nie ruszyły.
- Mamy klucz? – zapytał.
- Po co nam klucz? – Gibbs wyjął pistolet i strzelił raz w zamek, natychmiast otwierając drzwi.
- Nie mogliśmy ich wywarzyć? – zapytał Tony, dziwiąc się na zachowanie Gibbsa. Nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek zobaczy swojego szefa tak otwierającego drzwi, gdy były jeszcze co najmniej dwa inne rozwiązania.
- Tak jest szybciej.
Tony spojrzał pytająco na McGee, ale młodszy agent był równie zdziwiony co on.
- A co gdyby włączył się alarm?
- A myślisz, że po co wziąłem z nami McGee. – spytał i wszedł do środka, z Tonym i Timem za plecami. – Znajdźcie włącznik światła, nie ma go przy drzwiach. – powiedział, wyjmując latarkę z walizki na narzędzia. Snop światła nie oświetlał zbyt wiele, ale chwilowo to wystarczyło.
- Ty idź w lewo, ja pójdę w prawo. – rozkazał Timowi Tony i ruszył wzdłuż ściany, by znaleźć ten nieszczęsny włącznik. Żałował, że nie wzięli z agencji dodatkowej latarki, bo macanie ściany na ślepo nie przynosiło rezultatów. Zamiast na włącznik trafiał tylko na plakaty reklamujące pasty i propagujące mycie zębów. Miał nadzieje, że chociaż McGee ma gorzej od niego.
- Tu nie ma włącznika. – westchnął w końcu zrezygnowany, odwracając się w stronę, gdzie powinien stać McGee.
- Ani tu. – odkrzyknął Tim. – Gdzie Gibbs? – zapytał nagle, nie widząc snopa światła latarki.
Zaniepokojony Tony wyciągnął broń i zaczął celować w ciemność, modląc się, by to nie była sprawka mordercy.
- Gibbs?! – zawołał, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Coraz bardziej zaniepokojony ruszył na oślep przez pomieszczenie, co chwile wpadając na jakiś stolik albo krzesło. – Gibbs! – zawołał po raz drugi, ale tak jak poprzednio, mężczyzna się nie odezwał.
- Tony, gdzie jesteś? – usłyszał głos McGee gdzieś z lewej strony.
- Wracaj do drzwi. – powiedział, samemu odwracając się w ich stronę. Powinni je zostawić otwarte na oścież, a nie uchylone, może wtedy wpadałoby więcej światła.
McGee i Tony spotkali się przy drzwiach, otwierając je od razu, ale to niewiele pomogło, bo akurat w tym momencie nad miasto nadciągnęły ciemne, burzowe chmury, zasłaniając tym samym słońce. W oddali dało się już słyszeć grzmoty, zerwał się też porywisty wiatr, huczący pomiędzy budynkami. Nie minęła chwila, a deszcz lunął z wielką siłą, zalewając wszystko wodą w ułamku sekundy. Przez podmuchy wiatru woda zaczęła wpadać także do kliniki, więc Tony był zmuszony zamknąć drzwi. Główne pomieszczenie znowu pogrążyło się w ciemności.
- Gibbs, gdzie jesteś! – spróbował jeszcze raz, bez skutku. – Gdzie on mógł zniknąć? – zapytał stojącego obok McGee.
- Powinniśmy go poszukać. – zauważył, nie odpowiadając na pytanie. – Może coś mu się stało.
- Chcesz go szukać na ślepo?
- Mam latarkę w telefonie.
- I dopiero teraz o tym mówisz? Włączaj ją.
By nie narazić się Tony’emu, Tim szybko wyjął komórkę i włączył latarkę. Była jeszcze słabsza niż ta, którą miał Gibbsa, ale powinna im wystarczyć.
Powoli, uważając na przeszkody przed nimi, Tony i McGee poruszali się na przód. Nie wiedząc, czy spotkają dalej tylko Gibbsa, na wszelki wypadek trzymali przed sobą broń. Tim miał utrudnione zadanie, bo trzymał ją tylko jedną ręką, ale ufał, że Tony będzie strzelał za nich obu.
Po krótkim czasie chodzenia w ciemnościach, udało im się w końcu znaleźć dwoje drzwi. Nie mogli stwierdzić, którymi ewentualnie poszedł Gibbs, bo były zamknięte, ale nie mogli tego też tak zostawić.
- Powinniśmy się rozdzielić? – zapytał McGee.
- Żartujesz? W horrorach to zawsze kończy się śmiercią.
- Więc co proponujesz?
Tony rozważał, czy powinni sprawdzić, co kryje się za drzwiami po kolei, czy może jednak się rozdzielić. McGee nie doczekał się jednak na jego odpowiedź, nagle w całym pomieszczeniu zapaliło się światło, oślepiając ich. Mimo to obaj unieśli broń gotowi w razie czego strzelać.
- Myślisz, że to Gibbs zapalił światło?
- Nie wiem. – wzrok Tony’ego powoli przyzwyczajał się do światła. – Oby to był on.
Kolejnych kilka sekund później obaj agenci byli w stanie normalnie widzieć, więc zdecydowali dalej działać.
- Sprawdźmy najpierw te drzwi. – powiedział Tony, wskazując na wejście po prawej.
McGee przytaknął i otworzył drzwi, zaskoczony widokiem po drugiej stronie. Spodziewali się korytarza albo od razu innego pokoju, ale zamiast tego zobaczyli schody prowadzące w dół, a na nich plamy krwi. Obaj mężczyźni mieli nadzieje, że to krew dentysty, a nie Gibbsa.
- Nie nadepnij na nic. – ostrzegł Tony, powoli i ostrożnie schodząc po schodach. McGee szedł tuz za nim, powtarzając jego kroki.
Schody były długie, a im niżej schodzili, tym więcej było krwi, a ich niepokój wzrastał. Odetchnęli jednak z ulga, gdy na samym dole zobaczyli Gibbsa, czekającego na nich niecierpliwie.
- Długo wam zajęło. – zauważył z irytacją w głosie.
- Wołaliśmy cię. – zauważył Tony, dołączając do szefa.
- Byłem zajęty.
- Co mogło być ważniejszego od tego, czy cię znajdziemy?
Gibbs nie odpowiedział tylko skinął głową w bok. Tony i McGee od razu popatrzyli w tamtym kierunku. Na środku małego pomieszczenia leżało ciało bez głowy, całe we krwi, która wypłynęła z rany, tworząc na podłodze sporej wielkości kałużę. Tuż obok leżała też piła, również we krwi.
McGee momentalnie zrobił się blady i zaczął ciężko oddychać. By nie upaść, oparł się o ścianę starając się nie patrzeć na ciało.
Pomimo przyzwyczajenia, Tony’emu też zrobiło się niedobrze, ale zwalczył wymioty i dalej spoglądał na ciało, ciesząc się, że jeszcze nie jedli śniadania. Długo jednak nie mógł patrzeć na zwłoki, więc postanowił skupić uwagę na czymś przyjemniejszym. Padło na Gibbsa, który wyglądał, jakby nic go nie obchodziło, a ciało na środku pomieszczenia w ogóle nie istniało.
- Nie jest ci niedobrze? – zapytał Tony.
- Jest. – odparł. – Ale nauczyłem się to ignorować.
- Szczęściarz. – mruknął, biorąc kilka głębokich wdechów, ale to wcale nie pomogło, bo powietrze było przesiąknięte odorem rozkładu. Gdyby nie zapach różnych medykamentów, zapewne śmierdziałoby bardziej.
- Musze usiąść. – wybełkotał z trudem McGee. – Albo wyjść na powietrze.
- Idź. – zezwolił mu Gibbs, sam też musiał zaczerpnąć świeżego powietrza. – Wrócimy za parę minut i zaczniemy robotę.
McGee przytaknął i powoli zaczął wchodzić na górę.
- Mogłeś nas ostrzec, że włączasz światło, omal nie oślepliśmy z Probiem. – powiedział Tony, idąc przed Gibbsem.
- Nie włączałem światła. – zaprzeczył od razu, przystając. Tony i McGee zrobili to samo.
- Jeśli nie ty, to kto?
Cała trójka wytężyła słuch. Słyszeli grzmoty i wiatr na zewnątrz oraz cichy ryk silników samochodów przejeżdżających gdzieś nieopodal.
- Na górze. – szepnął nagle McGee, wyciągając broń. – Słyszę kroki.
- Do tyłu. – rozkazał biorąc swój własny pistolet. – DiNozzo, za mną.
Obaj agenci obeszli McGee i stanęli przy drzwiach. Teraz wszyscy trzej wyraźnie słyszeli kroki człowieka, nie wiedzieli tylko, czy to przyjaciel czy wróg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz