sobota, 21 lipca 2012

36. Stillwater 8/9

Tony spoglądał niepewnie na ojca, który niemal miotał się po salonie. Przechodził z jednego kąta do drugiego, intensywnie o czymś myśląc. Wielokrotnie zatrzymywał się przed nim, chcąc coś powiedzieć, ale szybko rezygnował i dalej kręcił się kółko.

Podczas gdy senior zastanawiał się, co powiedzieć, Tony myślał nad tym samym. Musiał to rozegrać na spokojnie, w przeciwnym razie tylko wkurzyłby ojca jeszcze bardziej, a tak miał przynajmniej szanse, by nadal spotykać się z Gibbsem. Pod warunkiem, że nie będzie miał już problemów z prawem, ale Tony był dobrej myśli. Zaledwie 10 minut temu opowiedział policji wydarzenia z tego feralnego dnia, kiedy Ari został pobity do nieprzytomności. To powinno wystarczyć, by oczyścić Gibbsa z zarzutów, przynajmniej taką miał nadzieję.

- Nie rozumiem tego. – odezwał się w końcu senior. Tony od razu na niego spojrzał. – Nie poświęcałem ci zbyt wiele czasu, ale starałem się wychować cię najlepiej, jak mogłem.

- Tato, to nie ma nic wspólnego z twoim wychowaniem. – zaprzeczył od razu Tony. – Choć fakt, mogłeś postarać się lepiej.

Senior zignorował tę uwagę i mówił dalej.

- Czy to dlatego, że matka umarła? Zabrakło ci kobiecej ręki, wychowania?

- To naprawdę nie ma nic wspólnego z wychowaniem. Ja się po prostu taki urodziłem.

- Nie gadaj głupstw, z tym się nie da urodzić.

- Jak sobie chcesz, ale to naprawdę nie ma nic wspólnego z tobą albo z mamą.

- Więc to ktoś ze szkoły? A może to ten cały Gibbs przekabacił cię na swoją stronę?

- Tato, litości. – jęknął Tony. Te głupie wyjaśnienia coraz bardziej nie trzymały się kupy. – Zacząłem umawiać się z chłopakami mając 14 lat, prawie 15 i byłoby mi naprawdę bardzo miło, gdybyś uszanował moją orientację.

Tony doskonale sobie zdawał sprawę, że ten tekst brzmi głupio, ale nic innego nie mógł wymyślić tak szybko. Zresztą i tak nie było nic lepszego do wymyślenia. Cokolwiek by powiedział, jego ojciec dalej myślałby to samo. Że źle wychował syna, albo środowisko miało na niego zły wpływ. Senior nawet nie zdawał sobie sprawy, że jedno było poniekąd połączone z drugim. Tony co prawda nie wierzył w zmianę orientacji, ale nie mógł się oprzeć wrażeniu, że być może, gdyby mieszkali w jednym miejscu, a on przebywał w tym samym środowisku, wśród tych samych ludzi, to jego homoseksualizm nie miałby miejsca. Oczywiście w teorii, w praktyce nie było tak łatwo, jak zapewne chciało wielu ludzi w tym zapewne jego ojciec.

- Uszanować? – mężczyzna spojrzał na niego, jakby nagle wyrosły mu dwie głowy.

- Tak, uszanować. – powtórzył. – To, że jestem gejem, nie znaczy, że jestem nagle jakiś inny, wiesz?

- Pozwolę się nie zgodzić.

- Wiesz, tato? Nie obchodzi mnie twoje zdanie na ten temat. Jestem jaki jestem i jeśli masz z tym problem, to zawsze mogę się wyprowadzić.

- Ciekaw jestem, gdzie pójdziesz, bo ja ci żadnych pieniędzy nie dam, a przyjaciół nie masz.

- Tylko dzięki tobie. Gdybyśmy się tak często nie przeprowadzali, pewnie miałbym jakichś.

- Nie zmieniaj tematu, junior!

- Nie zmieniam. Mówię tylko, jak twoja firma jest ważniejsza ode mnie.

- Gdyby nie ta firma, nie mielibyśmy za co żyć.

- Wolałbym głodować, niż ciągle się przeprowadzać.

Tony wstał z kanapy. Nie zamierzał się dalej kłócić i tak często to robili i zawsze o to samo, miał tego dość.

- Gdzie idziesz, jeszcze nie skończyliśmy. – powiedział senior, chcąc zastąpić mu drogę, ale Tony już był przy drzwiach.

- Do Gibbsa. – odparł tylko i wyszedł z domu. Nienawidził momentów takich jak ten, kiedy musiał wyjść z domu, bo nie mógł znieść widoku własnego ojca. Każda kłótnia kończyła się tak samo i nic nie zmieniała, zazwyczaj tylko kończyła się wyjazdem. Tak jakby senior myślał, że to załatwi sprawę choć efekt był odwrotny.

Tony kopnął jakiś bogu ducha winny kamień, który leżał na jego drodze. Od dawna nie był tak wkurzony, jak teraz. Poprzednie spory, tyczące się wyjazdów, jeszcze jakoś znosił, ale ta kłótnia skupiała się głównie na jego przyznaniu się do swojej orientacji, której ojciec nie chciał zaakceptować. To bolało. Świadomość, że jego własny ojciec jest gotowy go nienawidzić tylko dlatego, że różni się od większości społeczeństwa. Co prawda nie widział nienawiści w oczach swojego rodziciela, gdy z nim rozmawiał, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Może po prostu jeszcze to do niego nie dotarło. Tak czy inaczej, Tony nie miał po co wracać do domu, najwyżej tylko po swoje rzeczy, ale o mieszkaniu nie było mowy. Nie chciał teraz widzieć ojca, ani tym bardziej z nim mieszkać. W ogóle nie chciał mieć z nim nic wspólnego, nie teraz, kiedy czuł się zraniony. Miał tylko nadzieje, że jego ojciec pójdzie po rozum do głowy i w końcu go zaakceptuje za jakieś 10 lat.

- Może. – mruknął Tony i kopnął kolejny kamień.

Jethro siedział razem z ojcem w kuchni jedząc obiad. Żaden z nich się nie odzywał, nie było zresztą o czym rozmawiać, wszystko zdążyli omówić w samochodzie. Zdecydowali, że do czasu wyjaśnienia sprawy, Jethro nie będzie chodził do szkoły. Inni uczniowie nie znali całej sytuacji i na pewno powstała już masa plotek na ten temat, żadna nie będąca blisko prawdy. Jackson uważał, że takie pomówienia tylko pogorszyłyby samopoczucie jego syna. Dzieciaki w tym wieku potrafią być naprawdę okrutne i na pewno nie dałyby mu żyć. Jednak nawet gdyby nie dzieciaki, Jethro i tak nie byłby w stanie skupić się teraz na nauce. Wciąż bał się więzienia, choć już nie tak, jak dzisiaj rano, nadal jednak nie potrafił myśleć o czymś innym tylko o tym. Nawet teraz, z trudem jedząc swój posiłek, myślał o karze, jaka może go spotkać jeśli sprawa się nie wyjaśni.

Zadzwonił telefon. Jethro tak się przestraszył, że aż podskoczył w miejscu i upuścił widelec. Chciał już wstać i odebrać, ale jego ojciec był szybszy, pozostało mu więc jedynie słuchanie.

- Tak? – odezwał się Jackson do telefonu. Przez dłuższą chwilę mówiła osoba po drugiej linii. – Dziękuję za wiadomość.

Jethro z zaciekawieniem patrzył, jak ojciec odkłada słuchawkę i wraca na miejsce przy stole.

- Dobre wieści, Leroy. – powiedział z uśmiechem. – Ari się obudził i powiedział, co się stało. Zostałeś oczyszczony z zarzutów.

W jednej chwili Jethro poczuł, jak ogarnia go ulga i błogi spokój, choć jedynie w sferze duchowej, bo jego ciało zareagowało zupełnie inaczej, przyspieszając puls. Zaraz po spokoju, zalała go fala radości tak wielkiej, że jego ojciec chyba nigdy nie widział go z tak szerokim uśmiechem. Nawet jako dziecko jego uśmiechy były mniejsze.

- Naprawdę? – zapytał dla pewności. Wiedział, że jego ojciec by sobie z niego nie żartował, nie w takiej sprawie, ale cała sytuacja wydawała się snem i po prostu nie mógł w nią uwierzyć.

- Naprawdę. – zapewnił go ojciec powracając do jedzenia, całkowicie ignorując fakt, że jego syn szybko wstał od stołu i pobiegł na górę do swojego pokoju.

Pewnie zadzwonić do Tony’ego, pomyślał.

Jadł w spokoju najwyżej przez pół minuty, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Z westchnieniem poszedł więc otworzyć.

- Dzień dobry panu. – przywitał się Tony. Starał się uśmiechnąć, ale jego nastrój mu na to nie pozwalał. Wciąż czuł się źle po kłótni z ojcem.

- Tony, nie spodziewałem się ciebie. – przyznał szczerze Jackson. – Leroy jest u siebie, wejdź, jeśli chcesz.

- Dziękuję.

Tony wyminął mężczyznę i wszedł powoli na górę. Trochę go zdziwiło, że został wpuszczony, skoro rano Abby nie udało się wejść, ale nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Zapukał do drzwi pokoju Jethro i czekał, co nie trwało długo, a gdy chłopak go zobaczył, od razu wciągnął go do pokoju, całując z taką namiętnością, że obaj poczuli, jak kolana im miękną.

- Czy mi się wydaje, czy jesteś nad wyraz szczęśliwy? – zapytał Tony ciężko dysząc. Już od dawna żaden pocałunek nie pozbawił go tak bardzo oddechu.

- A dlaczego nie miałbym być? Oczyścili mnie z zarzutów, dzięki tobie i Ariemu.

- Huh? Kiedy to się stało?

- Jakieś pięć minut temu.

- Więc raczej nie dzięki mnie. Nie więcej niż pół godziny temu byli u mnie policjanci.

- Gdyby Ari się nie obudził, tylko ty mógłbyś potwierdzić moją wersję, więc tak czy inaczej, jestem ci wdzięczny.

Tony uśmiechnął się, ale jego oczy wyrażały smutek, który Jethro od razu dostrzegł.

- Nie wydajesz się szczęśliwy. – zauważył.

- Nie to, że nie cieszę się z wyjaśnienia sprawy. – wyjaśnił Tony, siadając na łóżku. Jethro od razu do niego dołączył.

- Więc o co chodzi?

- Żeby potwierdzić twoją wersje wydarzeń musiałem przyznać się przed ojcem, że jestem gejem.

- Nie zniósł tego dobrze?

- To mało powiedziane. Choć i tak zagregował lepiej, niż sądziłem. Myślałem, że mnie uderzy czy coś, a on był tylko rozczarowany.

Jethro nie miał dla swojego chłopaka żadnej rady. Jego własny ojciec dobrze zniósł wieść o jego biseksualizmie. Powiedział nawet, że będzie go wspierał w jego decyzjach. Przyjaciele też byli po jego stronie, nie znał więc sytuacji takiej, w jakiej znalazł się Tony. Wkurzało go to, chciał mu pomóc, nie wiedząc jak.

- Może poczekaj aż się uspokoi i wtedy z nim pogadaj. – zaproponował.

- Tak zrobię, ale nie w najbliższym czasie. Nie chcę go nawet widzieć. Tak po prawdzie, to w pewnym sensie uciekłem z domu. Muszę tylko wrócić po parę rzeczy.

- I pewnie chcesz przeczekać u mnie? – zapytał dla pewności Jethro.

- Nawet mi to do głowy nie przyszło, ale skoro ładnie prosisz.

Jethro pokręcił głową, widząc rozpromienioną twarz Tony’ego.

- Mamy gościnny pokój, możesz tam spać.

- Dzięki. – uśmiech Tony’ego przygasł, ale stał się tym samym bardziej szczery. – Twój ojciec nie będzie miał nic przeciwko?

- Tak długo jak nie będziesz się wślizgiwał w nocy do mojego pokoju, powinno być dobrze.

- Obiecuję spać z rączkami na kołdrze. – powiedział, unosząc prawą dłoń.

Jethro wyłączył silnik samochodu, ale nie wyszedł z niego od razu. Trzymając ręce na kierownicy, patrzył przed siebie. Choć od czasu wyjaśnienia sprawy minęło kilka godzin, wciąż czuł resztki strachu. Niewiele brakowało, a policja spieprzyłaby całe jego życie. Nigdy nie lubił Ariego, ale w tym jednym przypadku był mu niesamowicie wdzięczny. Pewnie dlatego zdecydował się przyjechać do szpitala i mu podziękować.

Z westchnieniem wyszedł z samochodu i wszedł do szpitala. Zapytał w recepcji, gdzie leży Ari i od razu tam poszedł. Ku jego uldze, Zivy ani ojca rodzeństwa, nie było teraz w szpitalu. W przeciwnym razie pewnie nie pozwoliliby mu tu przyjść.

Biorąc głęboki wdech, Jethro zapukał do drzwi.

Ari odwrócił głowę w jego kierunku. Nie wydawał się specjalnie zaskoczony wizytą Jethro.

- Czego chcesz? – zapytał oschle.

Jethro nie odpowiedział od razu tylko wszedł do sali. Próbując zmusić się do odpowiedzi, przyjrzał się chłopakowi. Jego twarz była spuchnięta i obwiązana bandażami. Wokół obu oczu skóra była blado niebieska, choć wcześniej była zapewne mocno fioletowa.

Nie chcąc wyjść na niegrzecznego, Jethro w końcu odpowiedział:

- Chciałem ci podziękować.

- Za co? – zdziwił się Ari, głównie dlatego, że Gibbs w ogóle przepraszał.

- Za to, że nie zwaliłeś winy za pobicie na mnie.

- Nie ma za co. – odparł. – Ale nadal cię nie lubię.

- Nie martw się, ja ciebie też. Dlatego myślałem, że zwalisz winę na mnie.

- Cóż, ty nie próbowałeś mnie zabić.

- Co się właściwie stało? – zapytał Jethro. Nie przeczył, że był ciekawy, podobnie zresztą, jak cała szkoła. – Kto cię pobił?

Ari z trudem usiadł na łóżku, uważając przy tym, by nie urwać kroplówki podłączonej do jego ciała.

- Moi sąsiedzi. Antysemici swoją drogą. Nie podobało im się, że na tej samej ulicy, co oni, mieszkają Żydzi. Uznali więc, że sami się tym zajmą.

- Grozili wam już wcześniej?

- Tak, ale ojciec miał to gdzieś. Nie pierwszy raz spotkaliśmy się z nienawiścią w stosunku do nas.

-Zgaduję, że nie miałeś szans się obronić?

- Ujmę to tak. – zaczął ze skwaszoną miną, przypominając sobie atak. - Jesteś większy i silniejszy ode mnie, ale nawet ciebie by położyli we dwóch. Nawet jeden by cię oklepał. Nie widziałeś ich, to są prawdziwe bydlaki, prawie dwa metry wzrostu, a cały dzień to chyba na siłowni spędzają, pożywiając się w przerwach sterydami. Nie widziałem nawet, kiedy się przede mną pojawili, a już leżałem na ziemi. I w sumie tylko tyle pamiętam, chyba straciłem przytomność już po kilku ciosach.

- Jeszcze raz dzięki. – powiedział jeszcze Jethro. Nie czuł potrzeby, by dłużej tu siedzieć, podziękował już i tylko po tu przyszedł. Ari pewnie też liczył na jak najszybsze jego wyjście. – Pójdę już.

- Gibbs! – zawołał jeszcze za nim Ari. – Przepraszam za ten samochód.

- Płacisz za koła.

Tony czuł pustkę. Prawdziwą pustkę. Na myśl o tym, że w sąsiednim pokoju śpi Jethro, a nie jego własny ojciec, serce ściskało mu się boleśnie. Zastanawiał się, czy ucieczka z domu to był taki dobry pomysł. Nie to, że nie czuł się dobrze w swoim nowym, tymczasowym domu. Po prostu tęsknił za ojcem. Dręczyły go też wyrzuty sumienia, nie powinien tak na niego krzyczeć nawet jeśli senior nie miał racji. Tony nie mógł na to jednak nic poradzić. W czasie kłótni był naprawdę wściekły, że jego ojciec go nie akceptuje. Teraz, gdy o tym myślał, nie czuł już gniewu. Senior z pewnością dał się ponieść emocjom i dlatego zareagował tak, a nie inaczej. Może gdyby zamiast uciekać z domu próbowaliby porozmawiać ze sobą, teraz leżałby we własnym łóżku.

Jeszcze nie był po swoje rzeczy i nie zamierzał już iść. Postanowił, że wróci do domu i spróbuje pogodzić się z ojcem. Jeśli się nie uda, wtedy wróci do Jethro.

Przekręcając się na lewy bok, Tony spojrzał na drzwi do pokoju. Noc nie zapowiadała się dla niego najlepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz