sobota, 21 lipca 2012

37. Stillwater 9/9

Z samego rana Tony podziękował Gibbsom za gościnę i poszedł do domu. Jethro i jego ojciec go nie zatrzymywali.

Spieszył się domu, musiał złapać ojca przed pracą i przed swoimi zajęciami w szkole. Gdyby nie zdążył, nie był pewny, czy odważyłby się na późniejszą konfrontację z nim. Jeszcze wczoraj w nocy chciał z nim porozmawiać, ale teraz miał wątpliwości, czy pomoże to w jakikolwiek sposób, wprost przeciwnie, rozmowa mogła pogorszyć sprawę, ale to było jedyne rozwiązanie tej sytuacji, a Tony nie zamierzał koczować u Gibbs do końca liceum. Nie chciał się narzucać, a poza tym miał własny dom i chciał do niego wrócić.

Gdy dotarł do domu, jego ojciec właśnie szedł do samochodu.

- Tato, czekaj! – zawołał podbiegając do niego szybko.

Senior zatrzymał się w pół drogi do auta, spoglądając na syna.

- Myślałem, że poszedłeś do swojego chłopaka. – zauważył. To co zwróciło uwagę Tony’ego, to brak obrzydzenia czy gniewu w głosie ojca, kiedy wypowiedział słowo chłopak.

- Byłem u niego i zostałem na noc, ale musiałem...

- Wrócić po rzeczy do szkoły. – dokończył za niego. – Masz tu klucze, spieszy mi się. – powiedział szybko idąc do samochodu.

- Nie chodzi o rzeczy. – wyjaśnił, ale schował klucze do kieszeni. – Muszę z tobą porozmawiać.

- Nie mam czasu, pogadamy jak wrócę.

- Ale to ważne. – nie dawał za wygraną. – Proszę, tato.

Senior siedział już w samochodzie i czekał tylko aż Tony puści drzwi, ale ten nie zamierzał tego zrobić. Patrząc w błagające oczy syna mężczyzna w końcu się zlitował i wysiadł idąc z powrotem w kierunku domu.

- Masz pięć minut.

Tony przytaknął i wszedł za ojcem do środka.

- Chciałem przeprosić. – zaczął od razu.

- Za co?

- Wczoraj mnie nieco poniosło. Nie powinienem też się na ciebie wściekać. Moje wrzaski nie sprawią, że mnie zaakceptujesz.

- Akceptuję cię.

Tony, jakby tego nie słysząc, kontynuował.

- Mam chociaż nadzieję, że jakoś zniesiesz mieszkanie ze mną, dopóki nie uzyskam pełnoletności i się nie wyprowadzę.

- Ogłuchłeś przez noc, junior? Mówię przecież, że cię akceptuję.

Jego ojciec wyglądał w tym momencie dla niego jak jakiś kosmita.

- Naprawdę? – zapytał zdziwiony. Był pewny, że usłyszy kolejne pretensje i krzyki, a potem sam zacnie krzyczeć. Znowu.

- Miałem całą noc, by przemyśleć sprawę twojego homoseksualizmu. – zaczął mężczyzna. – I doszedłem do wniosku, że to nie jest niczyja wina ani tym bardziej jakikolwiek problem. Jest wiele gorszych rzeczy od bycia gejem. Chyba bym nie przeżył, gdybyś był przykładowo transwestytą.

Tony uśmiechnął się na tę uwagę.

- Przy takim zestawieniu. – kontynuował. – Homoseksualizm naprawdę nie wypada źle. Poza tym miałeś racje, że to wcale nie czyni cię innym, więc jeśli chcesz, to bądź sobie tym gejem, może ci się kiedyś odwidzi...

- To nie moda, tato. – przerwał mu, ale szybko zamilknął, bo ojciec mówił dalej.

- Ale póki co upewnij się, że stan, w którym zamierzasz w przyszłości mieszkać ze swoim... partnerem, dopuszcza adopcje przez pary homoseksualne. Co jak co, ale ucieszyłbym się z wnuka.

Tony był w takim szoku, że zapomniał języka w gębie. Nie mógł uwierzyć, że jego ojciec właśnie go poparł, a przynajmniej zaakceptował. I nawet życzył mu – poniekąd – dzieci. Zresztą czego innego mógł się spodziewać, senior zapewne zdał sobie sprawę, że jego syn nie zamierza przejąć firmy, więc liczył chociaż na to, że wnuk to zrobi.

- Dzięki, tato. – wybełkotał w końcu. – To naprawdę... to znaczy... rany, to wciąż trudne do uwierzenia.

- Mogę w końcu pojechać do firmy? – spytał zirytowany czekaniem senior. – Tobie też radziłbym przyszykować się do szkoły.

- Co? A tak, jasne. Do zobaczenia później.

Mężczyzna wyszedł, a Tony zaczął szykować się do szkoły, szczerząc się przy tym jak głupi. Nie mógł się już doczekać, aż powie o wszystkim Gibbsowi.

Myślenie o Jethro przypomniało mu, że wciąż czeka na niego obiad w sobotę u niego w domu.

Cały dobry humor wynikający z pogodzenia się z ojcem nagle przepadł. Cała sprawa z Arim i teraz ta kłótnia całkowicie wybiła mu z głowy obiad. Nigdy wcześniej na takich spotkaniach nie bywał, nie wiedział, czego ma się spodziewać, zwłaszcza ze strony ojca Jethro. Zamierzał go wypytywać o różne banały, jak w filmach? Albo o relacje z jego synem? Z tego co zauważył, Jackson Gibbs to dobry rodzic, troszczący się o syna, więc zapewne chciałby wiedzieć, czy Tony nie zamierza mu złamać serca lub czegoś w tym stylu.

- Zabawne. – stwierdził Tony, szykując sobie śniadanie. – Zawsze mi się wydawało, że ojcowie troszczą się w ten sposób tylko o córki.

Jethro nie miał siostry, był jedynakiem, cała ojcowska miłość i troska skupiała się na nim, ale Tony wciąż nie mógł zrozumieć, że można aż tak przejmować się związkami syna. Zwłaszcza syna, który jest niemal pełnoletni i na pewno potrafi o siebie zadbać. Jackson niewątpliwie ufał synowi, inaczej nie kupiłby mu samochodu, ale w przypadku związków, wydawał się być bardziej ostrożny. Tony nie wiedział, jak to było z byłą dziewczyną jego chłopaka, z Jen, ale przypuszczał, że znacznie lepiej. Dlaczego więc mężczyzna miałby się martwić teraz?

Jakikolwiek był tego powód, Tony postanowił, że zrobi wszystko, by Jackson Gibbs dobrze o nim myślał i nie martwił się - jeśli w ogóle się martwił, wciąż tego nie wiedział. Naprawdę zależało mu na związku z Jethro. Chłopak był miły, zabawny i przystojny, lubił go i chciał chodzić z nim tak długo, aż wyszłoby z tego coś więcej.

- Jak adopcja dzieci. – zaśmiał się Tony. – Raju, znowu gadam do siebie.

Zawsze to robił, gdy znajdował się w stresowych sytuacjach, już od czasów podstawówki gadał sam do siebie, nawet przy ludziach. W pewnym momencie nauczyciele rozważali nawet zaproponowanie psychologa.

- Nienawidzę psychologów. – mruknął. – Cholera. – przeklął, gdy zdał sobie sprawę, że znowu to robi.

Może faktycznie potrzebuję psychologa, stwierdził, ale to, zrobił już w myślach.

Sobota nadeszła szybciej, niż Tony sobie tego życzył. Wciąż nie miał pojęcia, jak ten cały obiad będzie wyglądać. Całe szczęście przyszedł po niego Jethro, więc nie musiał się stresować samotnie, ale o dziwo jego chłopak był spokojny.

- Nie przejmujesz się tym obiadem? – zapytał.

- Nie.

- Dlaczego?

- A czym tu się przejmować? To tylko obiad z moim ojcem, a nie egzekucja.

- Może dla ciebie, ja się niepokoję.

- Przesadzasz.

- Może tak, może nie. Nie chcę umierać.

- Nie umrzesz. – uspokajał go Gibbs, niestety nie miał już na to zbyt wiele czasu, bo byli już pod domem. Mógł mieć tylko nadzieję, że Tony nie spanikuje.

- Nareszcie jesteście, chłopcy. – przywitał ich z radością Jackson, gdy weszli do domu. – Siadajcie, zaraz podam obiad.

- Mówiłem, że nie ma się czego bać. – szepnął Jethro.

- Nie mów hop, w filmach zawsze wszystko zaczyna się podczas jedzenia.

- To nie jest film.

Ale Tony już go nie słuchał. Teraz, kiedy nie było już żadnego odwrotu, był jeszcze bardziej zestresowany niż wcześniej. Nie wiedział, co zrobić rękoma, które zaczęły mu się pocić. Powtarzał sobie w myślach, że naprawdę nie ma się czego bać, to nie było jego pierwsze spotkanie z ojcem Jethro, ale racjonalna część jego umysłu najwyraźniej postanowiła wziąć sobie wolne i pozwolić mu się bać.

- Leroy powiedział mi, że pogodziłeś się już z ojcem, Tony. – zaczął rozmowę Jackson, stawiając na stole parujące półmiski z jedzeniem, po czym sam usiadł do obiadu.

Tony przełknął gulę w gardle, czując się już trochę spokojniejszym po usłyszeniu przyjaznego tonu mężczyzny.

- Tak, nie było tak źle jak myślałem. – odparł.

Jethro wiedząc, że ojciec będzie rozmawiał wyłącznie z Tonym, postanowił w ogóle się nie odzywać i po prostu słuchać, by w razie czego interweniować, gdyby rozmowa zeszła na niewygodne dla chłopaka tematy. Póki co nic się na to nie zapowiadało, więc zaczął spokojnie jeść.

- Cieszę się. – przyznał szczerze Jackson. – W razie czego pamiętaj, że możesz u nas zawsze przenocować. Leroy raczej nie będzie miał nic przeciwko i ja też nie.

- Dziękuje panu, ale zamierzam postarać się, by do takich sytuacji więcej nie doszło.

Tony spojrzał prosząco na swojego chłopaka, by ten też się odezwał i uratował go od rozmowy, ale Jethro unikał jego wzroku, wodząc nim po ścianach, jakby te były nagle interesujące.

- I bardzo słusznie. Takie sprzeczki mogą tylko rozbijać rodziny, po co to komu.

Tony uśmiechnął się niezręcznie. Nie chciał, by temat zszedł kompletnie na rodzinę. Na szczęście Jackson zauważył niezręczność u chłopaka, więc postanowił szybko zmienić temat.

- Co zamierzasz robić w przyszłości, Tony? – zapytał uprzejmie.

- Jeszcze nie do końca wiem. – odparł zaraz po tym, jak odetchnął z ulgą. – Na pewno nie chcę przejąć firmy po ojcu, ale jeśli nie znajdę żadnej pracy, to tylko to mi pozostanie.

- Leroy chce wstąpić do Marines. Pewnie ci już to mówił.

- Tylko raz.

- Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym, żeby znalazł sobie jakieś bezpieczniejsze zajęcie, ale nie zamierzam go powstrzymywać. Jest zbyt uparty.

Jethro zarumienił się nieznacznie, ale nic nie powiedział, po prostu udawał, że go tu nie ma.

- Jeśli go nigdzie nie wyślą do walk, to chyba nie ma się czymś martwić.

- Obawiam się, że on sam się będzie rwał na pole walki. – westchnął Jackson. – Ale przynajmniej będzie robił coś, co kocha. Ty na pewno też coś znajdziesz.

- Mam nadzieję.

- Co zamierzacie razem robić po szkole?

Jethro miał szczęście, że akurat nic nie miał w ustach, kiedy jego ojciec o to zapytał, bo był pewny, że by się zakrztusił. Zaskoczony spojrzał na Tony’ego, który był w równie wielkim szoku. Obaj nie wiedzieli, co odpowiedzieć na to pytanie.

- Nie bardzo rozumiem. – wybełkotał w końcu Tony.

- Chyba nie zamierzacie rozstać się po szkole, prawda? Dlatego pytam, co po niej.

- Tato, jesteśmy w liceum, w takim wieku nie planuje się wspólnego życia. Nie chodzimy ze sobą nawet dwóch miesięcy.

- Nie widzę w czym problem. Ja z twoją matką w twoim wieku planowaliśmy już ślub, a krótko po nim byłeś już w planach.

- Tato!

- No co? Nie jesteście jakoś szczególnie młodzi, by nie rozmawiać z wami o seksie.

- To zawstydzające. – mruknął Jethro, pochylając głowę i starając się ignorować głupkowaty uśmiech Tony’ego. Teraz przynajmniej wiedział czemu jego chłopak się tak martwił przed obiadem, ale wyszło na to, że robił to niepotrzebnie, bo to nie on miał powody do wstydu.

- Przesadzasz, Leroy. Ale jeśli tak cię to krępuję, to przestanę.

- Będę bardzo wdzięczny.

Tony uśmiechnął się do Jethro, ale ten znowu unikał jego wzroku, więc dał sobie spokój, kontynuując rozmowę z Jacksonem na nieco bardziej neutralne tematy.

Ten obiad to nie taki zły pomysł, stwierdził słuchając historii, która opowiadał mężczyzna. Jakby na złość Jethro, była ona o nim.

Kolejne dni mijały spokojnie. W szkole zbliżały się egzaminy, więc Tony i Gibbs nie mieli za bardzo czasu, by się spotykać poza szkołą, ale musieli jakoś to przecierpieć, jeśli chcieli zaliczyć egzamin.

- Junior, choć do mnie na sekundkę.

Tony zaznaczył stronę w książce, którą czytał i poszedł do ojca, który ostatnio był bardzo często w domu. Coś było w powietrzu.

- Tato, musze się uczyć, więc lepiej, żeby to było ważne. – powiedział wchodząc do salonu.

- Po twoim egzaminie przenosimy się do Bostonu. – oznajmił bez ogródek mężczyzna.

- Co? Nie ma mowy! – odmówił natychmiast.

- To już postanowione. Dobrze wiedziałeś, że prędzej czy później stąd się przeprowadzimy.

- Ale...

- Żadnych ale. Napiszesz egzamin i się przenosimy. Wyniki przyślą ci na nowy adres.

- A co z Gibbsem? – zapytał z desperacją.

- Wymienicie się adresami mailowymi, swoje numery już macie. To powinno wystarczyć.

- To nie to samo.

- Przykro mi, ale to już postanowione. Mogłeś się z nikim nie wiązać.

- Mam do końca życia być sam?

- Będziesz dorosły, to sobie kogoś znajdziesz, do tego czasu lepiej oszczędź sobie rozczarowań.

- Nie przekonam cię w żaden sposób, prawda?

- Niestety nie.

Tony westchnął. Nie chciał się kłócić, więc musiał odpuścić, czy to mu się podobało czy nie.

- Naprawdę mi przykro, junior, ale muszę się zająć firmą. – wyjaśnił mężczyzna.

- Nie możesz zatrudnić kogoś do tego? Sam nie musisz jeździć po całym kraju, możesz mieć od tego ludzi.

- Nie mam zaufania do nikogo w tej sprawie.

- Cóż... pójdę się uczyć. – powiedział zrezygnowany.

- Junior, wiem, że pewnie mnie za to nienawidzisz, ale niestety innego wyjścia nie ma.

- Wiem, powtarzasz to od kilku lat.

Jackson patrzył z żalem, jak jego syn już od 10 minut wpatruje się w jedną i tą samą stronę w książce. Odkąd dowiedział się, że Tony wyjeżdża, nie mógł się na niczym skupić. Mężczyzna chciał jakoś pocieszyć syna, ale nic nie pomagało. Wiedział, że prędzej czy później tak się stanie i był pewny, że będzie wtedy winił Tony’ego za samopoczucie Jethro, ale o dziwo nie potrafił tak teraz myśleć. Chłopak przyszedł do nich dwa dni temu, by podzielić się z nimi tą informacją. Tony’emu było wtedy tak przykro, że nie trudno to było zobaczyć. Widząc go w takim stanie, Jackson nie mógł się zmusić do tego, by czuć złość, nawet na jego ojca.

Jethro nagle poderwał się z miejsca i zabierając książkę pobiegł na górę do swojego pokoju. Jackson poszedł za nim, by upewnić się, że chłopak nie wpadł na jakiś głupi pomysł. Zapukał do drzwi pokoju i po chwili wszedł do środka. Jethro szukał czegoś zawzięcie w szufladzie biurka.

- Leroy, co robisz? – zapytał.

- Szukam czegoś. – odparł, by po chwili przekląć pod nosem, gdy nie znalazł tego, czego szukał. Podszedł szybko do komody i tam kontynuował poszukiwania.

- Czym jest to coś?

- Zobaczysz.

Wiedząc, że nic więcej się już nie dowie, Jackson westchnął i opuścił pokój, mając nadzieję, że wszystko będzie niedługo w porządku.

Tak jak zapowiedział ojciec Tony’ego, dzień po egzaminie pod ich dom podjechała ciężarówka wynajęta przez firmę do przeprowadzek. Tony już dwa dni wcześniej się spakował, więc skorzystał z wolnego czasu i z samego rana poszedł do Gibbsa, by się pożegnać. Z Abby i resztą pożegnał się już dzień wcześniej.

Jethro już na niego czekał i to nie byle jak, bo w swoim samochodzie.

- Chcesz się przejechać ostatni raz? – zapytał.

Tony nawet gdyby chciał, nie potrafiły powiedzieć nie.

Pojechali drogą numer 177 kawałek za miasto, by wycisnąć jak najwięcej z silnika, a potem wrócili. Przez całą drogę żaden z nich się nie odzywał, po prostu cieszyli się swoją obecnością.

Po tej wyciecze Jethro odwiózł Tony’ego pod teraz już były dom.

- Dzięki za ostatnią przejażdżkę tym autem. – podziękował szczerze.

- Nie ma za co. – odparł, wyciągając coś z kieszeni. – Trzymaj. Chciałeś samochód, ale to chyba będzie lepsze.

Tony wziął do ręki rzeźbę orła, który zlatywał na swoją ofiarę. Miał nawet więcej szczegółów niż ten, który był przypięty do kluczy Jethro. Widać było nawet źrenicę oka choć była niezwykle mała.

- Wow! – wysapał z podziwem. – To Java?

- Niezupełnie. Wzór wziąłem ze zdjęcia, ale wszystko inne wyrzeźbiłem obserwując Javę. Pewnie zawaliłem przez to egzamin, więc lepiej go nie zniszcz ani nie zgub.

Tony zaśmiał się, chowając rzeźbę bezpiecznie do kieszeni.

- Dzięki. To nawet lepsze niż samochód.

- Cieszę się.

- No, to do zobaczenia. – powiedział, wyciągając rękę. Jethro od razu ją uścisnął.

- Semper fi, Tony.

- Semper fi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz