sobota, 21 lipca 2012

34. Stillwater 6/9

Tony uśmiechnął się zadowolony, ciesząc się, że zajęcia wreszcie się skończyły. Wciąż miał do odrobienia lekcje, ale to mogło zaczekać, jego dzienny poziom zapotrzebowania na obecność Gibbsa, nie został jeszcze zaspokojony i trzeba było coś z tym zrobić.

- Gdzie dzisiaj idziemy? – zapytał drugiego chłopaka, gdy razem wyszli ze szkoły.

- Możemy pójść do mnie. – zaproponował.

- Do ciebie? Czyżbyś coś kombinował? – Tony spojrzał na niego sugestywnie.

- Nie rozpędzaj się tak, mój ojciec jest w domu.

- Będziemy cicho.

- Nic z tego. Musimy odrobić lekcje.

- Pff, jesteś strasznie nudny. – westchnął Tony.

- Chyba nie oczekujesz, że lekcje zajmą nam cały dzień.

- Może nie cały, ale znając ciebie, później będziemy się uczyć do testu z historii.

- Spokojnie, pomyślałem o innych rozrywkach.

- Teraz nie brzmisz nudnie. Prowadź do swojej samotni!

Entuzjazm Tony’ego szybko przygasł, gdy jego mózg w końcu przetworzył bardzo istotną informację. Ojciec Gibbsa był w domu. Wiele pytań natychmiast zalało jego umysł. Czy Gibbs senior wiedział o tym, że jego syn spotyka się z innym chłopakiem, a jeśli tak, czy pochwalał to? A może w ogóle nie wiedział, ale w takim razie, jak zamierzali wyjawić jego obecność? Gibbs zamierzał go przedstawić jako kolegę?

- Tony, obudź się.

Słysząc swoje imię, Tony szybko oprzytomniał.

- Wybacz, zamyśliłem się.

Gibbs jedynie uśmiechnął się i otworzył drzwi, przez które przepuścił Tony’ego. Ten nawet nie podejrzewał, że są już na miejscu, bo weszli do sklepu.

- Gdzie jesteśmy? – zapytał zmieszany.

- U mnie.

- Mieszkasz w sklepie?

- Nie, na górze. Nie wspominałem ci, że mój ojciec ma sklep?

- Nie przypominam sobie.

Ten właśnie moment wybrał sobie Jackson, by pojawić się przed chłopcami. Jedno spojrzenie na młodzieńca, który stał obok jego syna wystarczyło mu do stwierdzenia, że to musi być Tony. Wyglądał na miłego dzieciaka, toteż Jackson postanowił mu zaufać.

- Cześć, tato. – przywitał się Jethro.

Jackson przytaknął na powitanie, dalej patrząc na drugiego chłopca.

- Ty musisz być Tony. – powiedział z przyjaznym uśmiechem i wyciągnął rękę w jego kierunku. – Jackson Gibbs.

- Anthony DiNozzo. – przywitał się niepewnie.

- Miło cię poznać Tony.

- Nawzajem.

- Cóż, nie będę wam zajmował więcej czasu. Leroy, zabierz swojego gościa do siebie.

- Taki miałem zamiar.

Jackson odsunął się i pozwolił chłopcom przejść w stronę schodów. Gdy byli już na górze, Tony zerknął jeszcze za siebie, a potem spojrzał na Gibbsa.

- Leroy?

- To moje imię. – westchnął.

- Myślałem, że masz na imię Jethro.

- Moje pełne imię to Leroy Jethro, po przyjacielu mojego ojca. – wyjaśnił.

- Skoro Leroy, to twoje pierwsze imię, czemu używasz drugiego?

- Bo nie lubię tego pierwszego. Nawet w szkolnych dokumentach mam zapisane tylko drugie. Tak więc jeśli komuś powiesz, jak naprawdę mam na imię, to możesz się uznać za martwego.

- Będę o tym pamiętał. – obiecał. – Leroy.

Gibbs spojrzał na niego groźnie, ale darował sobie komentarz i po prostu wpuścił Tony’ego do swojego pokoju. Trochę było mu wstyd, bo na podłodze pełno był wiórów i kawałków drewna, ale jakoś nigdy nie miał okazji tego posprzątać. Robił to od czasu do czasu i to tylko powierzchownie. Może jednak powinien robić to częściej?

Tony jednak nie zwrócił uwagi na bałagan tylko usiadł na łóżku i przyjrzał się biurku, na którym leżały niedokończone rzeźby z drewna.

- Gdzie ty odrabiasz lekcje? – zapytał Tony.

- Zwykle schodzę na dół.

- Możemy tam pójść.

- Nie ma mowy, mój ojciec zrobi ci przesłuchanie.

- Czy on... no wiesz, wie o nas? – wciąż go to nieco niepokoiło.

- Pewnie, że wie, powiedziałem mu.

- Powiedziałeś? – zdziwił się. – Jak można coś takiego powiedzieć ojcu?

- Spokojnie, on nie ma nic przeciwko. Gdyby miał, nie byłby do ciebie tak przyjaźnie nastawiony.

- Chciałbym mieć takiego wyrozumiałego ojca. – westchnął smutno. – Dobra, bierzmy się za te lekcje. Może wtedy zdążymy coś porobić.

Wspólnymi siłami szybko uwinęli się z pracą, którą mieli napisać na trzy strony. Gdy skończyli, Gibbs pokazał Tony’emu swoje dotychczasowe dzieła. Od prostych geometrycznych figur, po te nieco bardziej skomplikowane przedstawiające zwierzęta w ruchu.

Ostatecznie jednak chłopcy nigdzie nie poszli i przesiedzieli resztę dnia w pokoju, spędzając ten czas na rozmowie. Pewnie znowu zagadaliby się, jak wtedy na dachu, ale zadzwonił ojciec Tony’ego i kazał synowi wracać do domu.

- Podwiozę cię, będzie szybciej. – zaoferował Gibbs.

- Z przyjemnością! – Tony już nie mógł się doczekać jazdy maszyną Jethro. Po cichu liczył, że któregoś dnia da mu się nią samemu przejechać. Co prawda nie miał prawa jazdy i nigdy nie jeździł samochodem, ale byłby ostrożny.

Przechodząc przez sklep, by dostać się do garażu, chłopcy zostali jeszcze zatrzymani przez Jacksona.

- Tony, zechciałbyś przyjść do nas na kolacje w sobotę? – zapytał mężczyzna.

Tony spojrzał na swojego chłopaka, ale ten zawzięcie unikał jego spojrzenia, był więc zdany tylko na siebie. Kolacja nie wydawała mu się takim złym pomysłem, wprost przeciwnie, był to nawet dobry znak.

- Z przyjemnością. – odparł z uśmiechem.

- Doskonale, Leroy jeszcze cię poinformuje, o której masz przyjść.

Tony przytaknął i razem z Gibbsem wszedł do garażu, zacierając ręce z radości, jednak ta nie trwała długo, gdy zobaczył, co stało się z samochodem. Aż bał się teraz odzywać do Gibbsa, musiał być wściekły, choć wyglądał na spokojnego. Zdradzały go jedynie spięte mięsnie.

Jethro obszedł dookoła swój ukochany samochód i przyjrzał mu się uważnie. Zajrzał nawet pod podwozie i pod maskę.

- Wszystkie opony przebite. – mruknął do siebie, ale wystarczająco głośno, że Tony to usłyszał.

Gibbs podszedł do drzwi garażu i sprawdził je. Były zamknięte, tak jak małe okno, przez które i tak nie przeszedłby żaden człowiek, może tylko kilkuletnie dziecko.

- Kto to mógł zrobić? – zapytał Tony. Może nie był tak wściekły jak Gibbs, ale jemu też nie podobało się, że ktoś unieruchomił tę wspaniałą maszynę. Niszczenie samochodu, jakiekolwiek zniszczenie, było dla niego zwyczajną zbrodnią przeciw motoryzacji.

- Ari.

- Ari? – zdziwił się. Jak Gibbs mógł to wywnioskować tylko z przebitych opon? – Skąd wiesz?

Gibbs podniósł bluzę, które leżała na skrzyniach obok samochodu.

- Musiał ją zdjąć, by jej nie ubrudzić i zapomniał jej.

- Jesteś pewien, że to jego?

- Tylko on taką nosi. No i miał powód, by uszkodzić mi samochód. Ma sukinsyn szczęście, że nie zadrapał lakieru.

- To... co teraz?

- Jutro w szkole pogadam sobie z Arim, a teraz odprowadzę cię do domu.

- Gentleman. – zażartował Tony i wyszedł z Gibbsem z garażu, ostatni raz patrząc na samochód. – Biedna maszyna. – mruknął do siebie.

Nazajutrz, gdy Tony dotarł do szkoły, Gibbs już na niego czekał przy bramie. W dłoni trzymał bluzę Ariego.

- Jest już w szkole? – zapytał Tony.

- Jest i zamierzam mu dokopać.

- Ej, bo cię zawieszą.

Ale Gibbs go nie słyszał, bo już szedł w kierunku Ariego, który na nieszczęście, stał do niego odwrócony tyłem.

- Ari! – krzyknął Gibbs i rzucił w niego jego własną bluzą. – Coś wczoraj u mnie zostawiłeś.

Ari odwrócił się do Gibbsa, który był już dość blisko niego, by go uderzyć, nie robił tego jednak, co niepokoiło drugiego chłopaka.

- Nie wiem o czym mówisz, Gibbs. – bronił się, ale po głosie można było poznać, że kłamie. – Dzięki za bluzę, szukałem jej.

Pozostali uczniowie, którzy byli przed szkołą, zaczęli się schodzić, by zobaczyć, co się dzieje. Gibbsa jednak nie przejął się publicznością i złapał Ariego, popychając i przyciskając go do pobliskiego drzewa.

- Tknij jeszcze raz mój samochód, a przysięgam, że cię zabiję. – zagroził, po czym puścił drugiego chłopaka i odszedł, ignorując nauczyciela, który przyszedł uspokajać uczniów.

Tony szybko pobiegł za sowim chłopakiem, słysząc jeszcze pod drodze, jak dzieciaki zaczęły szeptać między sobą. Do końca dnia, cała szkoła miała huczeć od plotek.

- Już się bałem, że go uderzysz. – powiedział Tony, doganiając Gibbsa.

- Niewiele brakował. – warknął. – Drugi raz już mu to nie ujdzie na sucho.

- I tego się obawiam.

Tony w żadnym wypadku nie chciał, by Gibbs wpakował się w jakieś kłopoty, ale wiedział też, że go przed tą ewentualnością nie powstrzyma. Miał tylko nadzieję, że chociaż jego ojciec coś z tym zrobi.

Gibbs był wymęczony. Znowu zasiedział się z Tonym na randce i wrócił późno do domu. Spał zaledwie trzy godziny, dlatego teraz nie miał najmniejszej ochoty wstać z łóżka.

- Leroy, natychmiast na dół! – wrzasnął z dołu jego ojciec.

- Jeszcze kilka minut! – odkrzyknął.

- Żadne kilka minut, złaź w tej chwili, bo sam się do ciebie wybiorę!

Niedobrze, pomyślał Jethro. Jego ojciec nie brzmiał na zadowolonego, właściwie brzmiał, jakby wpadł w furię, toteż tym razem Jethro postanowił go usłuchać i jak najszybciej zszedł do sklepu.

- Coś ty znowu narobił, Leroy? – zapytał mężczyzna. W jego głosie dało się słyszeć rozczarowanie.

- Ja? Ja nic... – dopiero teraz Jethro zauważył dwóch policjantów stojących w sklepie. Miał kłopoty, wiedział to, nie wiedział tylko z jakiego powodu.

- Policja chce z tobą porozmawiać.

- W jakiej sprawie? – zapytał ostrożnie Jethro. Nie chciał się przyznać przypadkiem do czegoś, o czym nie wiedziała policja.

- Gdzie byłeś wczoraj około szóstej wieczorem? – spytał jeden z funkcjonariuszy.

- Na randce.

- Z kim?

- Z Tonym DiNozzo, to mój chłopak.

- Może to potwierdzić.

- Oczywiście, że może, co to za pytanie?

- Ktoś jeszcze widział cię na tej randce?

- Nie, byliśmy w lesie za miastem. – funkcjonariusze popatrzyli na siebie porozumiewawczo. – Czy mogę wiedzieć o co chodzi?

- Ari Haswari został wczoraj pobity, jest w śpiączce. Wiesz coś o tym?

Jethro nie mógł powiedzieć, że się cieszył. Jasne, nienawidził Ariego, ale nikomu nie życzyłby czegoś takiego.

- Absolutnie nic, wróciłem do domu dopiero nad ranem.

- Wiele osób w szkole słyszało, jak grozisz Ariemu śmiercią.

- Nie pobiłem go! – zaprzeczył.

- Jeszcze to ustalimy. - powiedział funkcjonariusz. – Panie Gibbs, zostawiamy panu wezwanie na przesłuchanie, jutro o 13. Do widzenia.

Policjanci opuścili sklep, zostawiając Jethro tylko z ojcem.

- Leroy, nie zrobiłeś tego, prawda? – zapytał poważnie.

- Oczywiście że nie, chyba mi wierzysz?

- Połowa szkoły słyszała, jak grozisz mu śmiercią, poprzedniego dnia uszkodził ci samochód, a już wcześniej miałeś z nim sprzeczkę.

- Nawet go nie tknąłem poza tym krótkim incydentem w szkole. Przysięgam, nic mu nie zrobiłem, cały dzień byłem z Tonym. – Jethro czuł, jak ogarnia go coraz większy strach. Nie chciał trafić do więzienia. – Wierzysz mi, prawda?

- Oczywiście, że ci wierzę. – powiedział Jackson i objął syna, prowadząc go w stronę schodów. – Ale twoja sytuacja nie jest najlepsza. Lepiej zostań dzisiaj w domu, żeby nie wzbudzać sensacji.

Jethro przytaknął i nieprzytomnie wszedł po schodach na górę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz