Stwierdzenie, że Jackson Gibbs był zaniepokojony, było niedomówieniem. Był śmiertelnie zmartwiony. Jego syn wrócił do domu dopiero rano, praktycznie nieprzytomny, ale jednak w dobrym humorze. Jackson wiedział, gdzie był przez całą noc i to go martwiło. Niewątpliwie doszło już do tego, że jego syn oszalał na punkcie Tony’ego, choć ten mógł w każdej chwili wyjechać. To zdecydowanie nie mogło skończyć się dobrze. Mimo to, postanowił dalej nie drążyć tematu. Już raz rozmawiał o tym ze swoim synem, a ten był dość inteligentny i dojrzały, by samemu sobie z tym poradzić. O ile hormony i miłość, nie zdążyły jeszcze poprzestawiać mu czegoś w głowie. Nie ważne jak był dojrzały, Leroy wciąż był nastolatkiem i emocje odgrywały w jego życiu wielką rolę. Dlatego właśnie dał się swego czasu sprowokować Ariemu, a teraz, nie zważając na potencjalne konsekwencję, wdał się w związek, który mógł zranić jego uczucia. Życie potrafi być bezwzględnym nauczycielem.
Jackson wszedł na piętro, a potem do pokoju syna. Leroy spał na łóżku w ubraniu, w którym przyszedł do domu, nawet nie zdjął butów.
- Co za dzieciak. – westchnął Jackson i podszedł do łóżka. Zdjął synowi buty i spodnie, by wygodniej mu się spało. Przez ten czas, chłopak nawet nie drgnął ani tym bardziej się nie obudził. Jackson jednak musiał to zrobić.
- Leroy obudź się. – powiedział, potrząsając jego ramieniem.
- Co? – mruknął sennie chłopak.
- Jak było na randce? – zapytał. Pytał o to teraz, bo później nie miałby okazji. Póki Leroy był senny nie mógł się bronić przed tym tematem.
- Nie możemy o tym pogadać, jak się wyśpię?
- Nie. Jak się wyśpisz, to pewnie znowu pognasz na spotkanie z Tonym.
- Jakbyś zgadł.
Jethro odwrócił się plecami do ojca i spróbował znowu zasnąć.
Jackson wiedząc, że i tak nic już z dzieciaka nie wyciągnie, zostawił go w spokoju, przykrywając go jeszcze kołdrą, nim opuścił pokój i zszedł z powrotem do sklepu, by go w końcu otworzyć.
Tony wiedział, że ma przerąbane, gdy wracał do domu, ale mimo to nie mógł przestać szczerzyć się jak głupi. To była pierwsza w jego życiu randka, której nie chciał kończyć. Spędził z Gibbsem resztę nocy na dachu, głównie rozmawiając. Obaj omal tam nie zasnęli, ale wtedy na dach wszedł właściciel budynku i wygonił ich stamtąd. Wtedy zdali sobie sprawę, że jest już ranek i zdecydowanie przeholowali z czasem.
- Ojciec mnie zabije. – stwierdził, otwierając drzwi. Z trudem trafił kluczem w zamek, taki był zmęczony. – Ale było warto.
Tony nie zdążył nawet zrobić kroku po wejściu do domu, gdy nagle jego ojciec wynurzył się jak spod ziemi. Jego srogi wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego, ale mimo wszystko, Tony uśmiechnął się niezrażony.
- Cześć. – powiedział, szukając jakiejś drogi ucieczki.
- Gdzie byłeś całą noc? – zapytał senior.
- Um... na randce. – odparł, jakby mówił o czymś oczywistym. – Mówiłem ci, że wychodzę.
- Na całą noc? – mężczyzna nie dawał temu wiary.
- Straciliśmy poczucie czasu. – wzruszył ramionami Tony i wyminął ojca, by dostać się do pokoju i trochę pospać przed następnym spotkaniem. Senior jednak nie zamierzał go tak łatwo wypuścić. Złapał go za ramie i zatrzymał w miejscu. – Co? – spytał chłopak, nie wiedząc, o co ojcu chodzi.
- Co masz na szyi?
Tony natychmiast przypomniał sobie, jak w czasie jednego z pocałunków Gibbsa trochę poniosło.
Żeby tylko jego, dodał w myślach, przypominając sobie, jak on też zostawił na szyi drugiego chłopaka parę niespodzianek.
- To malinki. – odpowiedział Tony. Trochę zaniepokoiła go twarz seniora, która wyrażała zdziwienie, gdy tylko usłyszał tę odpowiedź. – Co, nigdy nie miałeś malinek, tato?
- Naprawdę chcesz ze mną o tym rozmawiać, junior?
- Ty zacząłeś. – obronił się Tony i wyszarpnął rękę z uścisku ojca. – Idę się przespać, wychodzę później. – powiedział jeszcze.
- Znowu na całą noc?
- Nie wiem. – odparł i znikł za drzwiami swojego pokoju.
DiNozzo senior miał kilka pomysłów, co mogło się dziać na całonocnej randce i szczerze mówiąc, wolał o tym nie myśleć, choć z drugiej strony nie chciał, by jego syn nabawił się jakiejś choroby przez swoją nieodpowiedzialność. To by uniemożliwiło mu spłodzenie potencjalnego potomka, by podtrzymać rodzinę.
Na całe szczęście, DiNozzo senior nie wiedział, że te szanse już są bardzo niewielkie.
Chłopcy spędzili ze sobą cały weekend, a w poniedziałek razem poszli do szkoły. Nie wywołało to jakiegoś wielkiego poruszenia, bo zachowywali się wobec siebie jak zwykli znajomi. Niestety przed Abby nie dało się nic ukryć – czego i tak wcale nie próbowali – i wkrótce wiedziała o ich związku cała szkoła. Połowa osób to olała, druga była zdziwiona, ale nic poza tym. Poważnym problemem był Ari, który gdy tylko usłyszał szybko roznoszące się po szkole wieść, dostrzegł w całej tej sytuacji okazję do zemsty na Gibbsie za upokorzenie. Choć cała szkoła już o tym zapomniała, on nie zapomniał i nie zamierzał, póki nie ośmieszyłby Gibbsa w równie wielkim stopniu, a być może i większym, co on jego. Jedynym problemem byłoby przekonanie Zivy do pomocy. Jego siostra ostatnimi czasy zaczęła zadawać się odrobinę z Kate i przechodzić na ich stronę. Ari mimo to uważał, że ze wszystkiego da się zrobić zaletę. Musiał tylko najpierw odnaleźć swoją siostrę i wprowadzić ją w swój plan ośmieszenia Gibbsa.
Przeszukał wzrokiem teren szkoły, by znaleźć Zivę. Nie znalazł jej jednak. Stwierdził, że pewnie jest z chłopakiem, o którym opowiadała poprzedniego dnia w czasie kolacji. Ari nawet się nie kłopotał, by jej wtedy słuchać. Nie obchodziło go, z kim umawia się jego siostra, dopóki nie zrobili jej czegoś złego, wtedy nie było miejsca, w którym mogli się przed nim ukryć. Czasami żałował, że Ziva nigdy nie umawiała się z Gibbsem, a ten nie złamał jej serca. Wtedy miałby pretekst, by się na nim odgryźć i może nawet dyrektor odpuściłby mu wtedy karę za bójkę.
Nie zamierzając czekać na siostrę, Ari wykorzystał moment, że nowy chłopak Gibbsa został zupełnie sam. No, niezupełnie, wciąż było wokół pełno ludzi, ale nigdzie w pobliżu nie było samego Gibbsa i jego siepaczy, jak to lubił ich nazywać jego ojciec, który popierał jego chęć odegrania się za upokorzenie.
- No, no, chłopaczek Gibbsa bez obstawy? – zadrwił, podchodząc do Tony’ego.
- Niech zgadnę, Ari, prawda? – zapytał niewzruszony. Doskonale wiedział, że to właśnie on.
- A ty jesteś?
- Tony.
- Miło cię poznać. Naprawdę.
- Jeśli przyszedłeś mnie na straszyć czy coś, to sobie daruj. Z gorszymi od ciebie chodziłem na randki.
Ari skrzywił się, wyraźnie niezadowolony z porównywania go do jakiegoś geja.
- Przyszedłem tylko pogadać. Musiało być ci ciężko przyjść tutaj pierwszego dnia.
- Musiało być ci ciężko bycie upokorzonym. – odgryzł się Tony. Wiedział, że tego pożałuje, ale nie potrafił utrzymać języka za zębami.
Ari zbiesił się momentalnie.
- Słuchaj no ty...
- Daruj sobie, Ari. – warknął Gibbs, podchodząc do Tony’ego. – Jeśli chcesz coś ode mnie, to gadaj ze mną, a nie zaczepiasz Tony’ego.
Ari nie odpowiedział, tylko odszedł od nich. Nie czuł się jednak pokonany, to jeszcze nie był koniec.
- Mogę sam o siebie zadbać, wiesz? – przypomniał Gibbsowi Tony.
- Po co, skoro można wszystko zrobić szybciej?
- Przez ciebie będę miał opinię wymoczka.
- Następnym razem się nie wtrącę. Teraz musiałem, bo Ari wyraźnie chciał cię uderzyć. Co cię napadło, by wspominać o mojej i jego bójce?
- Uważasz, żebym sobie z nim nie poradził? – Tony czuł się urażony. Nie lubił, kiedy traktowano go jak dziewczynę, był przecież facetem, co z tego, że w związku homoseksualnym. To nie znaczyło, że jeden z nich musi odgrywać rolę kobiety.
- Nie wątpię, ale gdybyście zaczęli się bić, zostalibyście zawieszeni, więc musiałem powstrzymać was obu.
- O, urocze, martwisz się o Ariego! – zażartował Tony.
- Nie chcę, by znowu się mnie czepiał. Wystarczy mi, że nadal ma uraz za tę przegraną bójkę rok temu.
- Trzeba było się nie bić.
- Mógł nie prowokować.
Tony nie mógł uwierzyć, że dyskutują o czymś takim. To było głupie, ale przyjemne zarazem.
- Dobra, chodźmy na te matematykę. – zaproponował Tony i wziął Gibbsa za rękę, ciągnąc go w stronę drzwi budynku szkoły. Dopiero teraz dotarła do niego powaga całej sytuacji. Coś mu mówiło, że Ari będzie niedługo sprawiał jeszcze większe kłopoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz