Tydzień po tym, jak Tony dostał zapalenia płuc, jego stan wciąż nie był najlepszy, ale antybiotyki wyraźnie działały. Dużą zasługą było z pewnością szybkie wykrycie choroby i nie bagatelizowanie jej.
Podczas gdy Tony miał zajęcia z fizjoterapeutą, Gibbs postanowił pierwszy raz od tygodnia wrócić do biura i zając się w końcu sprawą Jen i tego nowego agenta, którego nie zaszczycił nawet jednym spojrzeniem, gdy go mijał.
Agent Brand był zdezorientowany. Co prawda już podczas pierwszego spotkania z Gibbsem wiedział, że starszy mężczyzna go nie polubi, ale wciąż nie wiedział dlaczego.
- Dlaczego agent Gibbs jest wobec mnie taki... oschły? – zapytał Zivę i McGee, gdy Gibbs zniknął na górze w biurze pani dyrektor.
Ziva i McGee popatrzyli na siebie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie mieli nic przeciwko Brandowi, był sympatycznym i zdolnym agentem, miał po prostu pecha i w niewłaściwym czasie został przydzielony do niewłaściwego zespołu.
- Gibbs jest po prostu nie w humorze. – odparł w końcu McGee. – Jego... um, chłopak, też agent, jest w szpitalu, to dlatego.
Brand przytaknął i odszedł od reszty. Słyszał plotki na temat rannego agenta, jakie krążyły po biurze, wiele razy obiło mu się o uszy nazwisko DiNozzo, ale nigdy nie udało mu się usłyszeć czegoś więcej. Zresztą, nie należał do osób, które podsłuchiwały rozmowy innych, gdy nie było to konieczne. Uznała jednak obecną sytuację za konieczną i poszedł do biura dyrektor, skąd Gibbs jeszcze nie wyszedł. Pomimo nalegań sekretarki dyrektor Shepard, Brand nie odszedł tylko stał pod drzwiami, słuchając wymiany zdań toczącej się w biurze. Nie musiał się nawet wysilać, bo wszystko było słychać dokładnie.
- Nie miałaś prawa, Jen! – usłyszał krzyk Gibbsa. Mężczyzna był wyraźnie wściekły.
- Agent DiNozzo jest niezdolny do pełnienia służby, a twój zespół potrzebuje jego zastępcy! – dyrektor Shepard nie pozostawała dłużna i również krzyczała.
- Mój zespół potrzebuje Tony’ego, nie nowego agenta! Pracowaliśmy z DiNozzo tylko we dwójkę i dawaliśmy radę, zanim Kate i McGee do nas dołączyli. Zanim ty zostałaś dyrektorem!
- To było zanim stracił nogę! Zrozum to, Jethro, on jest teraz kaleką. Nie ważne, jak dobrą będzie miał protezę, agent DiNozzo nigdy nie będzie sprawny tak jak kiedyś, czym może narazić resztę na niebezpieczeństwo!
Brak nogi? O tym Brand również słyszał w biurze, ale słyszał też o wielu innych przypadłościach, które przydarzyły się agentowi DiNozzo. Teraz przynajmniej wiedział, co tak naprawdę się stało.
- Wcześniej nie miałaś z tym problemu. Obiecałaś, że po rehabilitacji Tony będzie mógł wrócić do służby, a teraz wysyłasz go na rentę? Gdzie jest teraz twoje słowo honoru, Jen? Zostawiłaś w biurze jakiegoś wysoko postawionego urzędnika, kiedy wchodziłaś mu w tyłek?!
- Dość, agencie Gibbs! Agent Brand zostanie w twoim zespole i zastąpi agenta DiNozzo, czy to ci się podoba, czy nie!
Brand nie mógł uwierzyć, co właśnie usłyszał. Gdy dyrektor zaproponowała mu tę pracę powiedziała mu, że został do niej przydzielony za zgodą agenta Gibbsa, by zastąpić poprzedniego członka zespołu, który odszedł za emeryturę. Do tej pory nie łączył go z DiNozzo, o którym mówili wszyscy, myślał, że to agent z innego zespołu. Teraz wszystko stało się jasne, łącznie z tym, dlaczego Gibbs traktował go jak wroga, a McGee i Ziva pomimo niewielkiej sympatii, również trzymali dystans.
Biorąc głęboki wdech, Brand wszedł do biura, przerywając Gibbsowi i dyrektor w dalszej kłótni.
- Agencie Brand, co tu robisz? To prywatna rozmowa. – Jen nie zamierzała zajmować się jeszcze jedną osobą. Gibbs, który patrzył na drugiego mężczyznę z niechęcią, w zupełności jej wystarczał.
- Przepraszam, pani dyrektor, ale obawiam się, że jestem zmuszony zrezygnować z tej pracy. – wyjaśnił Brand, uważnie obserwując zmianę nastawienia Gibbsa.
- Jak to? – zdziwiła się dyrektor.
- Przyjąłem tę posadę, bo byłem przekonany, że zastępuję agenta, który odszedł z zespołu. Teraz dowiedziałem się, że tak nie jest, dlatego nie mogę zatrzymać tej posady. Jutro rano przyślę prośbę o przeniesienie, a teraz, jeśli pani pozwoli... – Brand ukłonił się ruszył do wyjścia. Zatrzymał się jeszcze w drzwiach i spojrzał na Gibbsa.
- Przepraszam za zamieszanie, agencie Gibbs. O niczym nie wiedziałem.
Jethro przytaknął, dając znak, że rozumie i ponownie zwrócił uwagę na Jen. Agent Brand nie słyszał już jednak, czy dalej się kłócili, bo jak najszybciej opuścił piętro, od razu zabierając się za pakowanie swoich rzeczy. Czuł się naprawdę źle, że o niczym nie wiedział. Gdyby było inaczej, nigdy nie przyjąłby tej posady, nie śmiałby zająć czyjegoś miejsca, które tej osobie się należało, nawet jeśli ta osoba jest niepełnosprawna.
- Dlaczego się pakujesz? – zapytał McGee. Ziva również była zaciekawiona.
- Odchodzę. Nie chcę zajmować miejsca agenta DiNozzo. – odparł, nie przestając pakować części rzeczy, które mógł dzisiaj zabrać. Po resztę wróciłby jutro.
- Nie musisz jeszcze odchodzić. – Brand aż podskoczył, gdy usłyszał za sobą głos Gibbsa. Potwierdziła się kolejna plotka, jaką słyszał w biurze. Mężczyzna potrafił się teleportować. – Tony nie wróci do pracy jeszcze przez kilka miesięcy, do tego czasu możesz zostać.
- Dziękuję, agencie Gibbs. – Brand odwrócił się, by patrzeć mężczyźnie w oczy. – Chętnie bym został, ale źle się czuję ze świadomością, że dyrektor wrobiła mnie w coś takiego.
Gibbs rozumiał dlatego pozwolił młodemu agentowi opuścić biuro.
- Więc Tony jednak do nas wraca? – zapytała Ziva, by się upewnić.
- Nie wiem. – westchnął Gibbs. – Jen jest wściekła jak osa i pewnie będzie szukać kolejnego agenta. Uważajcie na siebie, bo pewnie będzie się chciała na was odegrać, dopóki się nie uspokoi.
Ziva i McGee przytaknęli, wracając do swojej pracy. Wiedzieli, że byli zdani tylko na siebie, Gibbs prawdopodobnie nie wróciłby do biura przez kolejny tydzień, był zbyt zajęty wspieraniem Tony’ego, zwłaszcza teraz, gdy ten nabawił się zapalenia płuc. Gibbs już nawet nie spędzał nocy w domu, spał w szpitalu, na dodatkowym łóżku, które postawiły mu pielęgniarki. Do domu chodził tylko po to, by się przebrać i umyć, a robił to zwykle wtedy, gdy jego kochanek jeszcze spał.
Abby również spędzała mniej czasu w pracy i odwiedzała przyjaciela, ale zły humor dyrektor Shepard odbiłby się teraz zapewne także na niej. Tylko Ducky mógł sobie pozwolić na tak częste przebywanie w szpitalu, jak Jethro. Jako lekarz Tony’ego, miał prawo kontrolować jego stan zdrowia i konsultować się z medykami ze szpitala, podczas gdy prosektorium zostawiał pod opieką Palmera. Ufał mu już na tyle, by zostawiać go samego, ale sekcje wciąż przeprowadzał sam.
-Wracam do szpitala. – poinformował ich Gibbs. – Zadzwońcie, jeśli będzie się działo coś poważnego.
Tony był w trakcie przenoszenia na przemian swojego kikuta raz na miękką poduszkę, a później na twardy materac, kiedy Gibbs wszedł do sali.
- Hej. – przywitał się Tony z uśmiechem. Gibbsa trochę zdziwił ten dobry humor, bo gdy zostawiał kochanka, był nieco przygaszony. – Właśnie kończę rehabilitację. Lekarz powiedział, że jeśli przejdzie mi zapalenie płuc, to za tydzień wypiszą mnie do domu.
- A więc stąd ten dobry humor. – Gibbs usiadł na swoim zwyczajowym miejscu, odwzajemniając uśmiech Tony’ego.
- Przecież wiesz, jak nienawidzę szpitali. – przypomniał mu. Jego głos brzmiał już o wiele lepiej niż kilka dni temu, nie kasłał już tak często, a w samym kaszlu nie było już żadnej wydzieliny. Wracał do zdrowia, co wcale nie znaczyło, że zapalenie nie pogorszyło kondycji jego płuc. Teraz musiał uważać, by się nie przeziębić i nie ryzykować kolejnego zapalenia. Zupełnie tak jak po dżumie.
- Wiem, też ich nie cierpię.
- Załóżmy stowarzyszenie ludzi nienawidzących szpitali. – zaproponował Tony, znowu przekładając kikut. – Naprawdę nienawidzę ruszać tą nogą.
- Dlaczego?
- Nie wiem. – przyznał szczerze, dotykając zabandażowanego kikuta. Nie obrzydzał go już tak bardzo, ale dalej starał się ograniczyć dotykanie go do minimum. – Czuję się, jakby nie była moja. No i wbrew pozorom jest trochę ciężka.
- Jej ciężar to chyba najmniejszy z twoich problemów. – zauważył Gibbs.
- Mów co chcesz, to męczy jak cholera.
Gibbs zaśmiał się i pokręcił głową. Za to właśnie kochał Tony’ego. Potrafił nawet najgorsze sytuacje obrócić w żart, bagatelizować je i śmiać się z nich. Tylko dzięki niemu zespół jeszcze nie popadł w paranoje po zobaczeniu tylu szokujących zbrodni. Tony po prostu jako jedyny nie bał się rozluźnić atmosfery, nawet atmosfery morderstwa lub porwania i nigdy nie robił tego w niesmaczny sposób. To dzięki niemu McGee przestał bać się najmniejszej pomyłki w czasie prowadzenia sprawy, a Ziva stała się bardziej społeczna i otwarta na ludzi. To właśnie robił, zmieniał ludzi, choćby w niewielkim stopniu. Potrafił być też dupkiem, ale o tym wiedzą już tylko jego byłe dziewczyny, ale poza tym, Tony był po prostu doskonałym przyjacielem. Nie było więc nic dziwnego w tym, że Abby tak za nim szalała.
To przypomniało Gibbsowi, że laborantka miała dziś wpaść z wizytą. Ostatnim razem przyszła z różami i balonami. Czarnymi, oczywiście. Kolor mało poprawiający humor, do szpitala zwykle przynosi się kolorowe rzeczy, ale Tony i Gibbs wiedzieli, że Abby dawała to wszystko od serca.
- To co tam w biurze? – zapytał Tony. Abby nie mówiła mu nic szczegółowego, to samo Ducky.
Gibbs nie odpowiedział od razu. Rozważał, czy powiedzieć Tony’emu o jego zastępstwie i o tym, że Jen na jednym nie poprzestanie. To mogłoby go zdenerwować, a wtedy jego stan mógłby się pogorszyć. Z drugiej strony, Gibbs nie chciał przed nim tego ukrywać, już i tak robił to zbyt długo.
- Jen szuka dla ciebie zastępstwa. – odparł w końcu.
- Ale... przecież mam wrócić do służby, jak tylko nauczę się chodzić z protezą. – przypomniał mu. – To tylko tymczasowe zastępstwo?
- Obawiam się, że nie. Jen jest zdeterminowana, by cię zastąpić, bo uważa, że będziesz nieprzydatny dla zespołu. – wyjaśnił, uważnie obserwując zachowanie kochanka. Nie uszło jego uwadze, że linia na echokardiografie nieznacznie przyspieszyła.
Tony milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w ścianę. Wargi miał zaciśnięte w prostą linię, podobnie jak pięści, które zaciskał na kołdrze.
- ...
- Co mówiłeś? – Gibbs zawsze miał dobry słuch, ale tym razem, nie usłyszał, co wymamrotał młodszy mężczyzna.
- Suka. – powtórzył Tony. – Jen to zwykła suka, która łamie dane słowo. Nie rozumiem, jak kiedyś w ogóle mogłeś rozpatrzyć bycie z nią. Muszę cię wyleczyć z tej mani na punkcie rudych włosów.
- Jakbyś nie zauważył, nie masz rudych włosów, więc nie mam żadnej manii. Nigdy nie miałem. – Jethro bynajmniej nie odetchnął z ulgą. Spodziewał się wybuchu złości, ale Tony przyjął wszystko zaskakująco spokojnie. A kiedy Tony był spokojny w obliczu takich sytuacji, to było naprawdę źle. Nawet on sam nie wchodził wtedy młodszemu mężczyźnie w drogę.
- Ta jasne, a te wszystkie byłe żony to pewnie blondynki były?
- Okej, może przez jakiś czas miałem małą manię, ale teraz już nie mam.
- Gówno prawda, chciałbyś, żebym przefarbował włosy, prawda? – zapytał Tony, szczerząc się jak głupi. – Możesz się przyznać, Jeth, nikomu nie powiem.
- Oczywiście, że nie powiesz. Nikt nie znajdzie twojego ciała w lesie, a martwi nie gadają.
- Wiesz, jeśli mnie ładnie poprosisz, to zmienię kolor włosów. Co powiesz na kolor w stylu tego, który ma David Caruso?
- Kim do cholery jest David Caruso?
- Um, Gibbs? To aktor grający w CSI:Miami.
- CSI:Miami?
- To serial telewizyjny, oglądaliśmy go miesiąc temu, nie pamiętasz?
- Nie bardzo. Przestałem zwracać uwagę, gdy zbadali DNA w kilka minut.
- To się nazywa magia kina! Kto by chciał oglądać jeden serial kilka dni? A w ogóle to... – Tony był zmuszony przerwać swój wywód, bo złapał go nagły atak kaszlu. Gibbs szybko podał mu szklankę wody, przygotowaną właśnie na taka ewentualność.
- Dzięki. – wyspała, Tony, gdy był już w stanie mówić. – Wracając do naszej rozmowy. Już nigdy nie obejrzę z tobą serialu kryminalnego. Nie nadajesz się!
- To nie moja wina, że pokazują tam straszne głupoty.
- To serial, on ma bawić, nie edukować. Gdybym chciał ci pokazać edukujący serial, puściłbym ci Kapitana Planetę! – Tony zdał sobie sprawę, co powiedział, gdy Gibbs uniósł jedną z brwi do góry. – No, to może zły przykład, akurat w Kapitanie Planecie, wątek edukacyjny był do niczego. Ale zawsze pozostaje Investigation Discovery, tam masz programy oparte na faktach.
- Nie skorzystam.
Tony westchnął. Zaczynał wątpić, czy kiedykolwiek przekona Gibbsa do filmów.
- Następnym razem oglądamy Animal Planet. – oświadczył.
- Mogę się zgodzić na Manguma. To przynajmniej nie jest zbyt głupie.
- Awww! Jestem wzruszony, lubisz mój ulubiony serial! Jest dla ciebie nadzieja!
- Nie ekscytuj się tak, bo znowu dostaniesz ataku.
- Nie obchodzi mnie to, powinieneś dostać całusa! W nagrodę.
- Zamierzacie się pocałować? Przyszłam w sama porę! – Abby podskakiwała z ekscytacją w progu sali, czekając na pocałunek. Pod jedną pachą trzymała odtwarzacz DVD, a pod drugą kilka pudełek z filmami.
- Abby, przyniosłaś filmy? – zapytał Tony, zapominając o pocałunku.
- Oczywiście! Mam tu Byliśmy żołnierzami, Polowanie na Czerwony Październik, Liberatora i To nie jest kraj dla starych ludzi. – wyliczyła. – Ale nie dostaniesz ich dopóki się nie pocałujecie. – zagroziła, nakręcając się coraz bardziej.
- Nie da rady, Abby. – Gibbs ugasił jej zapały. – Lekarz wyraźnie zabronił wymiany płynów ustrojowych.
- Ej, wcale tak... – Gibbs szybko klepnął Tony’ego w tył głowy i posłał mu znaczące spojrzenie, co skutecznie go uciszyło. – No tak, zapomniałem. – Tony uderzył się w czoło, niedowierzając swojej głupocie. – Przykro mi Abby, zalecenia to zalecenia. – powiedział, wiedząc, że dostanie swój pocałunek później. Czy może raczej Gibbs dostanie.
- Nie wierzę wam, ale trudno. – Abby podłączyła szybko odtwarzacz do telewizora i czekała aż Tony wybierze film.
- Obejrzyjmy Byliśmy żołnierzami. – zdecydował, podając przyjaciółce płytę. – Spodoba ci się, Jeth, zobaczysz.
- Zadziwiające, że za każdym razem, kiedy to mówisz, to później żałuję, że zgodziłem się na oglądanie z tobą filmu. Wciąż nie wiem, czemu się zgadzam.
- Bo mnie kochasz, to oczywiste.
- Raczej go irytujesz swoimi błaganiami. – poprawiła go Abby, kładąc się obok Tony’ego na łóżku, gdy już puściła film. Może nie mieli za dużo miejsca na tak wąskim posłaniu, ale obojgu to nie przeszkadzało. Już nie jeden raz w czasie wizyty Abby kładła się obok Tony’ego i zazwyczaj zostawała tam dopóki nie wygoniła jej pielęgniarka, oznajmiająca koniec czasu odwiedzin. Tylko Gibbs mógł wtedy zostać w sali, lekarze za bardzo się bali, by go wypraszać, szczególnie, że cały czas miał przy sobie broń.
Było po ósmej rano, Tony właśnie jadł śniadanie, które o dziwo było całkiem zdatne do jedzenia. Gibbs jak zwykle dotrzymywał mu towarzystwa, jednocześnie pilnując, by zjadł wszystko, co dały mu pielęgniarki.
Tony miał już włożyć do ust kolejny kęs bliżej niezidentyfikowanego, ale jednak dobrego dania, kiedy zadzwonił telefon jego kochanka.
- Gibbs. – odebrał, chwilę potem wstając szybko. – Już jadę. – powiedział i rozłączył się.
- Coś się stało? – zaniepokoił się Tony.
- Abby chce zrobić coś wyjątkowo głupiego. – wyjaśnił, zakładając marynarkę. – Muszę ją uspokoić, bo Ziva, McGee i Ducky sobie nie radzą.
- Co masz na myśli mówiąc coś głupiego?
- Abby dowiedziała się, że Jen chce cię zastąpić i teraz zamierza ją najwyraźniej pobić.
- I co w tym złego, Jen zasłużyła.
- Owszem, zasłużyła, ale Abby może za coś takiego stracić pracę.
- No tak.
- Postaram się wrócić za godzinę.
- Tylko się nie spóźnij, bo inaczej kikut będzie musiał masować ten obrzydliwy pielęgniarz. – Tony aż wzdrygnął się na sama myśl.
- Następnym razem załatwię ci przystojnego pielęgniarza.
- Trzymam za słowo.
McGee rozglądał się niespokojnie po biurze, czekając na Gibbsa. Modlił się, by nie przyszedł, gdy już będzie za późno. Na szczęście, gdy po spojrzeniu na zegarek po raz dwudziesty, Gibbs w końcu wyszedł z windy, McGee odetchnął z ulgą i szybko wyszedł mu na spotkanie.
- Dobrze, że jesteś, szefie, Abby oszalała.
- Gdzie ona teraz jest?
- W prosektorium, Ducky i Ziva usiłują ją powstrzymać, ale ona ich nie słucha. Tylko dzięki temu, że Ziva stanęła w drzwiach, Abby jeszcze nie jest u pani dyrektor.
- Idziemy.
Obaj mężczyźni zrezygnowali z jazdy windą i zeszli do prosektorium schodami, tak było szybciej.
Gdy tylko Abby zobaczyła, że Gibbs wchodzi do środka, szybko do niego podbiegła.
- Gibbs, musisz z nią coś zrobić! – zawołała, oceniając swoje obecne szanse ucieczki, by skopać tyłek pani dyrektor. Nie wyglądały najlepiej, pojawienie się Gibbs zmniejszyły je do mniej niż jednego procenta.
- Zrobić co, z kim? – zapytał Jethro, łapiąc Abby za ramiona i odsuwając ją od wyjścia.
- Z Jen! Ta suka, nie dotrzymująca słowa. Dziwka, zabiję ją!
- Abby, uspokój się. Pogorszysz tylko sprawę.
- Nie obchodzi mnie to, idę do niej! - Abby zamierzała minąć Gibbsa, ale ten w porę złapał ją w pasie i uniósł do góry. – Puść mnie, Gibbs, puść mnie! – krzyczała, szarpiąc się w jego uścisku.
- Abby, posłuchaj mnie uważnie. – powiedział. Musiał się spieszyć, nie utrzymałby Abby zbyt długo, nawet jeśli nie ważyła zbyt wiele. – Jeśli pójdziesz teraz do Jen i coś jej zrobisz, cokolwiek, to możesz stracić pracę. W najlepszym wypadku Jen się na ciebie uweźmie i dowali ci tyle roboty, że nie będziesz miała czasu odwiedzać Tony’ego. A skoro już o nim mowa, po twojej awanturze, Jen będzie chciała jeszcze bardziej go zastąpić, by uprzykrzyć nam wszystkim życie, więc lepiej zastanów się, co chcesz zrobić.
Gibbs puścił Abby i tak jak się spodziewał, kobieta nie ruszyła do wyjścia. Stała w miejscu, walcząc z chęcią pójścia do Jen. Naprawdę miała wielką chęć jej coś zrobić za to, jak potraktowała Tony’ego. Najpierw obiecała mu, że wróci do służby, a teraz zniszczyła jego wszelkie nadzieje. Już wystarczająco było mu ciężko, nie potrzebował, by ktoś wszystko jeszcze komplikował.
Gibbs miał racje, powinna spojrzeć na to logicznie i to od samego początku. Przez nią Tony został sam w szpitalu, a to mu nie służyło.
- Przepraszam. – odezwała się w końcu. Wciąż była zdenerwowana i chciała powiedzieć pani dyrektor, co o niej myśli, ale kontrolowała się. – Ona mnie po prostu wkurzyła.
- Rozumiemy, Abby, ale musisz nad sobą panować. Nie chcę, by zespół się rozpadł.
- Już się uspokajam, możesz wracać do Tony’ego.
- Na pewno? – Abby przytaknęła i usiadła na jednym ze stołów sekcyjnych. Ducky od razu do niej podszedł i położył jej dłoń na ramieniu.
- Oddychaj spokojnie, Abigail. – poinstruował.
- Pilnujcie jej. – szepnął jeszcze Gibbs do McGee i Zivy, gdy wychodził z prosektorium.
Uspokojenie Abby pomogło, ale sytuacja w biurze bynajmniej się nie zmieniła. Jen dalej szukała zastępstwa, codziennie przeglądała akta agentów z innych stanów lub krajów, ale nie zdołała natrafić na kogoś godnego uwagi. Chciała, by zastępca był naprawdę dobry, Gibbs musiał się przekonać, że Tony nie jest niezastąpiony i jest wielu innych lepszych od niego.
Poszukiwania agenta trwały już tydzień, zaś rehabilitacja Tony’ego wypadała coraz lepiej. Przeszło mu też zapalnie płuc, więc zgodnie z obietnicą lekarzy miał być wypisany do domu, nim jednak miało to nastąpić, czekało go przymierzenie protezy. Nie była jego, lekarze musieli prostu zobaczyć, jaki jest potrzebny rozmiar, potem zostałby zrobiony odlew i reszta pomiarów kikuta, i w końcu, sztuczna kończyna zostałaby wykonana.
- Gotowy, agencie DiNozzo? – zapytał fizjoterapeuta, trzymając protezę przed Tonym, który miał już założoną na kikut specjalną skarpetę zapobiegającą obtarciom.
- Chyba tak. – odparł niepewnie. Spojrzał Gibbsowi w oczy i nie rozczarował się, gdy zobaczył w nich wsparcie, którego potrzebował. – Dobra, zakładajmy.
- Proszę się uważnie przyglądać, poprawne założenie protezy, to podstawa, musi się pan tego nauczyć, agencie.
Tony przytaknął i skupił się na fizjoterapeucie, który powoli zaczął zakładać mu protezę, tłumacząc przy tym wszystko dokładnie. Przyglądanie się temu, było dziwnym uczuciem.
- Gotowe. – oznajmił mężczyzna. – Zapamiętał pan trochę?
- Trochę. – przyznał. Ciężko było się skupić na wszystkim. Zakładanie protezy nie było czymś, czego kiedykolwiek chciał doświadczyć, dlatego większą wagę przykładał do uczucia posiadanie tego czegoś doczepionego do jego nogi, niż do słów fizjoterapeuty.
- Jak się pan czuje z protezą, agencie DiNozzo?
- Jak uszkodzony terminator.
- To z pewnością dobre porównanie. – zaśmiał się mężczyzna.
- Czy ty kiedykolwiek skończysz porównywać wszystko do filmu? – zapytał Gibbs, w duchu również śmiejąc się z wygłupów kochanka.
- Nie lubisz gubernatora, Gibbs? – zapytał, naśladując austriacki akcent, po czym wymierzył w Gibbs palcami, udając, że to broń. – Hasta la vista, baby!
- Tony.
- Już przestaję. – obiecał, choć miał ochotę użyć kolejnego odniesienia do filmu. To go uspokajało, a teraz był zdenerwowany, jak cholera.
- Nie będzie się pan jeszcze uczyć stać, agencie, ani tym bardziej chodzić, zaczniemy to, gdy dostanie pan swoją protezę, ale chciałbym, by przyzwyczaił się pan do uczucia posiadania protezy podczas stania. Agencie Gibbs, mógłby mi pan pomóc podtrzymać pańskiego partnera?
Gibbs przytaknął i podtrzymując Tony’ego razem z fizjoterapeutą, udało im się postawić go na jedną nogę. Proteza dotykała podłogi i gdyby tylko Tony potrafił nią poruszać, mógłby również na niej oprzeć ciężar swojego ciała, ale gdyby zdecydował się to zrobić już teraz, czekałoby go spotkanie z podłogą.
- I jak? – zapytał Gibbs.
- To jest dziwne, ale nieco znajome. – przyznał, poruszając kikutem do przodu i do tyłu. Proteza rozhuśtała się nieznacznie. – Czuję się, jakbym miał na nogę założony gips.
- Dobrze, wystarczy. – fizjoterapeuta posadził Tony’ego z powrotem na łóżku i zdjął mu z kikuta protezę. – Teraz jeszcze zmierzymy kikuta, zrobimy odlew i może pan iść do domu. Proszę nie zapominać o ćwiczeniach wzmacniających.
- Bez obaw, dopilnuję tego. – obiecał Gibbs.
Fizjoterapeuta przytaknął i wyszedł z sali, zostawiając obu mężczyzn samych w oczekiwaniu na pielęgniarkę z wózkiem.
Tony nie mógł się pozbyć tego dziwnego uczucia, które pozostało po zdjętej protezie. Wciąż czuł jej ciężar, do którego musiał się teraz przyzwyczaić. Proteza miała być teraz częścią jego życia. W duchu cieszył się, że nie zdarzyło mu się coś podobnego w dzieciństwie. Szybciej przyzwyczaiłby się do całej sytuacji, ale musiałby ciągle wymieniać protezę, aż przestałby rosnąć. Teraz przynajmniej nie miał takich problemów.
- Co będzie, gdy już nauczę się z tym chodzić? – zapytał Gibbsa, który usiadł obok niego.
- Wrócisz do pracy.
- Przecież Jen...
- Do diabła z nią. – przerwał mu. – Jeśli będzie trzeba, zwrócę się do kogoś wyżej, żeby cię przywrócono.
- Na przykład do prezydenta? – zażartował.
- To nawet nie taki zły pomysł. Poproszę Abby o plany Białego Domu, na pewno chętnie mi pomoże.
- Po tym co chciała zrobić tydzień temu? Na pewno. – zaśmiał się Tony, ale szybko się opanował, gdy do pokoju weszła pielęgniarka. – No, to czas na odlew. To będzie dzieło sztuki.
Gibbs pomógł młodszemu mężczyźnie usiąść na wózku. Obaj chcieli jak najszybciej się stąd wynieść, mieli już dość szpitala i wszechobecnych lekarzy. To czego potrzebowali to dom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz