DiNozzo rzucił się w pościg za podejrzanym, natychmiast zostawiając McGee i Gibbsa daleko w tyle. Szef krzyczał, by się zatrzymał, ale nie posłuchał. Ten drań Jackson chciał ich zastrzelić, nie zamierzał pozwolić mu uciec.
Jackson spojrzał za siebie i przeklął, gdy zobaczył goniącego go agenta. Wydawało mu się, że wszystko dobrze zaplanował, że nie natrafią na jego ślad.
Popychając ludzi na swojej drodze, mężczyzna wyjął broń i zaczął strzelać na oślep. Ludzie momentalnie zaczęli przywierać do ziemi, ale Tony biegł dalej, kule jakimś cudem go omijały.
Jackson zmienił magazynek i znów zaczął strzelać. To była ostatnia amunicja jaką miał, w dodatku był zmęczony, jeśli teraz nie uda mu się pozbyć agenta, to na bank go złapią. Modlił się o trafienie.
Choć Tony miał przy sobie broń, nie mógł odpowiedzieć ogniem, zbyt duże było ryzyko, że trafiłby spanikowanych przechodniów. Mógł liczyć tylko na to, że Jacksonowi skończy się amunicja, zanim trafi jego lub kogoś innego.
Nagle Tony poczuł ból w prawej nodze, pod kolanem.
- Cholera! – przeklął, tracąc równowagę i padając na chodnik. Zaciskając zęby z bólu, Tony złapał się za ranę, patrząc przez łzy jak Jackson znika za rogiem. Ledwie zdążył to zrobić, a już wrócił, prowadzony przez Gibbsa, który najwyraźniej zaszedł go od tyłu.
- Tony! – McGee dobiegł do przyjaciela i uklęknął przy nim, sprawdzając obrażenia. – Jesteś cały?
- Co to za głupie pytanie? – warknął zły, kładąc się na chodniku z mocno zamkniętymi oczami. Bolało go jak cholera, przy każdym najmniejszym ruchu nogą. Spod zamkniętych powiek powoli zaczęły mu lecieć łzy, gdy poczuł kolejny impuls bólu. Boże, jak go bolało!
- Szefie, Tony dostał w nogę, chyba w kość.
- Zadzwoń po karetkę i jedź z nim do szpitala, ja zajmę się Jacksonem, spotkamy się na miejscu.
- Tak, szefie.
Zaraz po przewiezieniu do szpitala, Tony został zabrany na operację. Był na sali już dwie godziny, gdy na miejsce przyjechał Gibbs. Jackson został już przez niego przesłuchany i był właśnie w drodze do aresztu.
Po kolejnych dwóch godzinach operacja była zakończona i Tony został przewieziony do sali. Przed nim czekało kilka miesięcy rehabilitacji i nudnej papierkowej roboty w biurze.
Kilka dni po operacji, Tony czuł się już lepiej, choć nadal odczuwał ból w całej nodze, ale zwalił go na ranę, która wciąż się goiła. Powoli też chodził już tylko o jednej kuli, a nie o dwóch.
Siedząc w sypialni swojej i Gibbsa, Tony powoli zdejmował bandaż z nogi, by zmienić go po raz pierwszy. Zaciskał przy tym zęby z bólu, bo noga bolała go całymi dniami i tylko Tylenol łagodził jakoś ten ból. Gdyby mógł, brałby go całymi garściami, ale Ducky mu to odradził, by nie uszkodził wątroby.
Dostał w piszczel, więc zabandażowaną miał nogę od łydki aż do kolana. Bandaż strasznie go irytował, ale wolał to niż gips.
Po kilku minutach zmagania się z bandażem, Tony odsłonił wreszcie kawałek kostki, omal nie doznając szoku. Skóra w tym miejscu była niemal czarna, a z ciała wypływała jakaś dziwna, śmierdząca ciecz.
- O mój boże. – przeraził się Tony, szybko odsłaniając dalszą część nogi. Reszta kończyny aż do miejsca postrzału, była taka sama.
Ostrożnie dotykając ciemnej części, Tony ze strachem zauważył, że nie czuje nogi, nawet stopy, która wciąż wyglądała normalnie, podobnie jak reszta nogi powyżej kolana.
- Jethro. – zawołał przerażony. – Gibbs!
Kilka sekund później, Tony usłyszał, jak jego kochanek wbiega po schodach i otwiera drzwi do sypialni.
- Co jest? – zapytał zmartwiony. Przerażenie w głosie Tony’ego, gdy ten go zawołał, mu się nie podobało.
- Moja noga. – wyjąkał.
Gibbs szybko usiadł obok młodszego mężczyzny i ostrożnie dotknął jego nogi. Widział już coś podobnego, gdy jeszcze był w Marines.
- Tony, to gangrena. – powiedział, zabandażowując nogę z powrotem.
- Gangrena?
- Chodź, musimy iść do szpitala.
Gibbs pomógł Tony’emu wstać, a potem zejść ze schodów i wsiąść do samochodu. Przez cały ten czas, Tony wpatrywał się w swoją nogę, jak w coś przerażającego.
- Jeth, skoro to gangrena, to czy...
- Nie myśl o tym. – przerwał mu szybko, wiedząc, co ma na myśli. – Wszystko będzie w porządku.
Tony przytaknął, odwracając wzrok od nogi.
- Jak to możliwe, że wcześniej tego nie poczułem?
- Tylenol musiał załagodzić ból. Nie rozumiem tylko, czemu nie poczuliśmy zapachu rozkładu.
Tony zadrżał na dźwięk słowa rozkład. Wolał nie myśleć o tym, że jego noga jest praktycznie martw. Obawiał się najgorszego.
Lekarz w szpitalu przyjął ich od razu i od razu też zaczął oględziny nogi. Pobrał również próbkę do badań, choć był stuprocentowo pewny, że ma do czynienia ze zgorzelem.
Gdy lekarz wyszedł, Tony zaczął panikować. Wiedział, co może się stać z jego nogą jeśli zakażenie zaszło zbyt daleko.
Gibbs starał się go uspokoić, ale niewiele to pomagało.
Gdy lekarz wrócił do sali, Tony wstrzymał oddech.
- Niestety nie mam dobrych wieści. Niewątpliwie mamy tu doczynienia ze zgorzelem i to w bardzo zaawansowanym stadium. Obawiam się, że niezbędna jest amputacja kończyny, póki zakażenie nie rozprzestrzeniło się na inne tkanki.
Tony zbladł momentalnie i zaczął nieznacznie drżeć. By dodać mu otuchy, Gibbs położył dłoń na jego ramieniu i ścisnął je lekko.
- Ale jak to amputacja? Jestem agentem federalnym, nie mogę stracić nogi, muszę je mieć obie!
- Przykro mi, ale zakażenie jest zbyt rozległe, nie da się go wyleczyć antybiotykami.
- To nie może być prawda. Lubię swoją nogę.
Gibbs objął swojego kochanka ramieniem i dał znak lekarzowi, by ich na chwilę zostawić.
- Pójdę umówić zabieg i załatwić pomoc psychologa. – powiedział wychodząc.
- Jethro, powiedz, że to jakiś chory sen. – poprosił Tony, kurczowo trzymając swoją nogę, gdzie nie była ona zainfekowana.
Gibbs nie odpowiedział tylko objął go mocniej.
Następnego dnia, Tony został już przygotowany do operacji i zabrany na salę. Lekarze nie chcieli zwlekać i dopuścić do rozprzestrzenienia się gangreny.
Gibbs siedział w poczekalni, popijając kawę. Razem z nim był Ducky, który tłumaczył mu żargon lekarzy na normalny język. Chwilowo tylko on wiedział o tym, co się stało z Tonym, pozostali byli przekonani, że jest po prostu w szpitalu na badaniach.
- Wszystko z nim będzie w porządku, Jethro. – powiedział Ducky, kładąc dłoń na ramieniu spiętego przyjaciela. – Zgorzel nie sięgnął daleko, mogło być zdecydowanie gorzej.
- Nie martwię się o jego zdrowie fizyczne. – przyznał. - Agencja zapłaci za protezy i rehabilitację, a Tony będzie mógł chodzić. Bardziej martwi mnie jego stan psychiczny.
- Niewątpliwie będzie to problem. Człowiekowi, który od urodzenia nie musiał się zmagać z brakiem kończyny, trudno się przystosować. Ale Anthony jest silny, poradzi sobie.
- Nie jestem tego taki pewien.
- Ważne, żeby miał oparcie najbliższych mu osób. Ciebie i zespołu. Bez tego z pewnością sobie nie poradzi.
- Dzięki, Ducky.
- Pójdę zobaczyć, jak postępuje amputacja.
Gibbs przytaknął i wyrzucił pusty kubek po kawie do śmieci. Z ciężkim westchnieniem usiadł na jednym z wielu krzeseł ustawionych w poczekalni. Na wprost niego siedziała zapłakana kobieta, która niespokojnie spoglądała na drzwi oddziału operacyjnego. Niewiele myśląc, wstał z miejsca i usiadł obok niej.
- To ktoś bardzo ważny? – zapytał.
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona, nie chcąc odpowiadać, ale chwilę później poczuła potrzebę wygadania się, wyrzucenia z siebie tego całego bólu.
- Mój mąż. Potrącił go samochód, gdy wracał z pracy. Ma zmiażdżoną nogę i muszą ją odciąć.
Kobieta odetchnęła głęboko i otarła kolejne łzy.
- A pan?
- Mój... partner, został postrzelony. Wdało się zakażenie, są zmuszeni amputować nogę.
- Przykro mi. Wygląda na to, że i mój mąż, i pański partner będą musieli wiele wycierpieć.
- Tak. Ale poradzą sobie. Muszą.
Kobieta uśmiechnęła się nieśmiało i otarła kolejne łzy.
- Przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem Rachel. – przedstawiła się, wyciągając rękę. Gibbs ją uścisnął.
- Jethro.
Ostatnie godziny operacji, Rachel i Jethro przesiedzieli blisko siebie, wspierając się nawzajem i czekając na informacje na zakończenie zabiegu.
Informacje o mężu Rachel były pierwsze i okazały się dobre. Kobieta podziękowała Jethro za rozmowę i poszła do sali męża. Zaledwie godzinę później wrócił również Ducky z chirurgiem operującym Tony’ego.
Gibbs wstrzymał oddech, spodziewając się złych wieści, ale spokojny wyraz twarzy Ducky’ego uspokoił go, nim lekarz jeszcze zaczął mówić.
- Wszystko poszło bez żadnych utrudnień. Zgorzel nie sięgnął kolana, amputowaliśmy więc nogę tylko na wysokości golenia. Znacząco ułatwi to późniejszą rehabilitację i przyzwyczajenie się do protezy. Gdyby zakażenie sięgnęło wyżej i zmuszeni byśmy byli amputować nogę wyżej, agentowi DiNozzo byłoby zdecydowanie trudniej.
- Dzięki doktorze, mogę go zobaczyć?
- Oczywiście. Powinien wybudzić się z narkozy za około dwie godziny. Pielęgniarka pana zaprowadzi.
- Ducky, zadzwoń do Abby. Powinna wiedzieć, co się dzieje z Tonym.
- A co z resztą? – zapytał Ducky.
- Później. Nie mam siły uspokajać ich wszystkich na raz.
Pielęgniarka zaprowadziła Gibbsa do sali Tony’ego. Mężczyzna był blady, ale nie to rzucało się w oczy jako pierwsze. Tam gdzie powinna być jego prawa noga, pościel opadała na materac.
Serce ścisnęło mu się na ten widok. Choć Tony przetrwał już gorsze rzeczy, jak dżumę, teraz wyglądał jeszcze słabiej niż wtedy. Gibbs wiedział, że dużo czasu upłynie, nim jego kochanek przywyknie do nowej sytuacji, ale nie zamierzał zostawić go z tym samego.
Gibbs przysunął do szpitalnego łóżka krzesło i usiadł na nim, zmęczony całą tą sytuacją.
Po godzinie czuwania, czuł ogarniający go sen. Zdążył jednak zamknąć oczy tylko na chwilę, gdy do sali wpadła Abby, cała zdyszana. Gibbs natychmiast do niej podszedł, by ją uspokoić.
- Ducky mi wszystko powiedział. Nic mu nie będzie? – zapytała zmartwiona. Jej zawsze nienaganny makijaż rozmazał się teraz od łez, które nieprzerwanie spływały jej po policzkach.
- Wyjdzie z tego. – zapewnił, obejmując ją ramieniem i sadzając na krześle, na którym sam chwilę temu siedział.
Abby przytaknęła i pociągnęła nosem. Starała się patrzeć na twarz Tony’ego, a nie na miejsce, w którym powinna być jego noga. Gdy Ducky do niej zadzwonił, nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Przecież Tony był niezniszczalny. Jemu i Gibbsowi nigdy nie powinno się nic stać, byli jak super bohaterowie z komiksów, nie wrażliwi na ludzkie rany i schorzenia. Tylko nieznana siła z kosmosu mogłaby ich pokonać! Więc czemu Tony leżał teraz przed nią słaby i bez kończyny? To nie powinno się zdarzyć.
- Co jeśli z tego nie wyjdzie? – zapytała nagle spanikowana. – Co my zrobimy jak go zabraknie?
- Abby, spokojnie. Wszystko jest już w porządku.
- Nie jest! Tony nie ma nogi, on już nigdy nie będzie taki sam, on...
- Abby... Abby, uspokój się. Z nogą czy bez, to wciąż ten sam Tony. Zobaczysz, wszystko się ułoży.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Abby objęła desperacko Gibbsa i zaczęła szlochać w jego koszulę. Przed obojgiem z nich, a przede wszystkim przed Tonym, czekało teraz wiele trudności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz