środa, 31 lipca 2013

123. Jack


- To w ogóle możliwe?
- Mój kuzyn mówił, że tak.
- Bez jaj, nikt nie potrafi wygiąć ręki aż tak.
- Manipulacja?
- Prawdopodobnie.
Ziva przyglądała się, jak Tony i Isaac siedzieli przy biurku tego pierwszego i oglądali jakieś dziwne filmy w Internecie. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ci dwaj się zaprzyjaźnili. Myślała, że to niemożliwe po tym, jak Isaac próbował dobrać się do Tony’ego, ale najwyraźniej obaj już o tym zapomnieli i teraz dogadywali się świetnie. Isaac świetnie zastępował Tima. Nie stawał się jednak tak jak on ofiarą kawałów Tony’ego, który teraz znalazł sobie nowy cel. Biedny Jimmy nie miał chwili spokoju. Zaledwie dzień wcześniej Tony wylał klej na jego długopis. Dopiero Abby pomogła mu go odkleić od ręki, używając rozpuszczalnika.
Ziva nie była zadowolona, że Isaac maczał w tym palce. Umawiali się ze sobą, nie chciała więc, żeby jej chłopak nauczył się wycinać komuś kawały.
Gibbs nie miał nic przeciwko nagłej przyjaźni pomiędzy Tonym a Isaaciem. Po ustaleniu zasad nawet zaczęli ze sobą rozmawiać od czasu do czasu. Wszystko było więc w idealnym porządku.
Zadzwonił telefon na biurku Gibbsa. Wszyscy spojrzeli w jego kierunku, zastanawiając się, czy odebrać. To mogło być śledztwo.
- Kto odbierze? – zapytał Isaac.
- Może ty? – zaproponował Tony.
- Ja jestem nowy.
- Ziva?
- Na ciebie się nie wścieknie.
Tony westchnął i wstał, ale nim zdążył się chociażby ruszyć, do biura wrócił Gibbs i odebrał telefon.
- Gibbs. – Cała trójka zdziwiła się, gdy Gibbs zrobił się nagle blady na twarzy. – Kiedy i gdzie? – zapytał swojego rozmówcę. – Przyjadę.
Nim Tony dążył zapytać, co się stało, Gibbs poszedł szybko na górę, mówiąc, że musi porozmawiać z Jen.  
- Co się właśnie wydarzyło? – zdziwił się Isaac.
- Wybiegł jakby się paliło – stwierdziła Ziva. 
- Coś się musiało stać.
- Był strasznie blady, zauważyliście?
Tony i Isaac jej przytaknęli.
Gibbs wrócił po kilku minutach, dalej był blady, jakby zobaczył ducha.  
- DiNozzo, idziemy – nakazał, zabierając z biurka swoje rzeczy.
- Od dawna nie używa mojego nazwiska – szepnął do Isaaca Tony, również się pakując.
- Ziva, dowodzisz dopóki nie wrócimy.
- A gdzie jedziecie?
- Do Stillwater – odparł. – Mój ojciec jest w szpitalu.
Tony przystanął, słysząc to. Jack w szpitalu? Nie, to niemożliwe. Jack był silny, nie mógł tak po prostu trafić do szpitala. Jethro opowiadał mu, że ostatni raz, kiedy jego ojciec był w szpitalu było przy okazji jego narodzin.
- Co się stało? – zapytał.
- Powiem ci po drodze. Pospiesz się.
Jethro zatrzymał się po drodze do domu, by zabrać trochę rzeczy, nie wiedział, ile czasu zostaną w Stillwater.  Wszystko zajęło mu jakieś pięć minut, potem wrócił do samochodu i pojechali.
Widząc w jakim mąż jest stanie, Tony postanowił sam zająć się jedną sprawą, o której zapomnieli. Wyjął komórkę i zadzwonił do Abby.
- Hej, Abbs, mogłabyś wziąć do siebie LJ’a na kilka dni? – zapytał, cały czas obserwując Jethro. – Musimy na kilka dni wyjechać do Stillwater, Jack jest w szpitalu... Dzięki, na razie.
- Utuczy go przez te kilka dni – odezwał się Jethro, nie odrywając wzroku od drogi.
- Albo ona albo Ducky. Powiesz mi, co się stało?
- Ojciec miał zawał, stracił przytomność.
- Był z nim ktoś wtedy? – Tony nie znał się na zawałach, ale wiedział, że zwykle da się je wyczuć, zanim stanie się coś poważnego. Jeśli Jack tak po prostu zemdlał, to musiał być rozległy zawał.
- Akurat był klient w sklepie. Zadzwonił po karetkę.
- W Stillwater jest szpital?
- Nie. W Benton też nie, zabrali go do Bloomsburg.
- To daleko?
- Bliżej niż do Stillwater.
Pomimo mniejszej odległości, dojechanie do Bloomsburg zajęło im ponad trzy godziny. Jethro zatrzymał się przed szpitalem i wysiadł, każąc Tony’emu jechać do Stillwater.
- Ale dlaczego? – zapytał. Chciał zostać i wesprzeć Jethro.
- Zajmij się sklepem, nie wiem, czy ktoś go zamknął czy nie. Jak skończysz, to przyjedź.
Tony w końcu odpuścił i zgodził się. Odjechał, podczas gdy Jethro wszedł do szpitala. Szybko dowiedział się, gdzie leży Jack i udał się tam jeszcze szybciej.
Jego ojciec nie wyglądał dobrze, był podpięty do różnych maszyn, przez co wydawał się jeszcze słabszy. Pierwszy raz widział ojca tak zmizerniałego, nawet po śmierci mamy miał w sobie więcej siły. Przynajmniej był przytomny.
- Tato?
- Leroy, przyjechałeś. – Nawet jego głos był słaby.
- Jak tylko do mnie zadzwonili. – Jethro podszedł bliżej szpitalnego łóżka i usiadł na jego brzegu. – Tony jest ze mną.
- Po co go ciągnąłeś? Żeby widział umierającego starca?
- Nie umierasz, tato.
- Miałem zawał, to bliskie stadium śmierci.
- Tak ci powiedzieli lekarze?
- Jeszcze żaden ze mną na ten temat nie rozmawiał. Zrobili mi EKG, jakieś badania i sobie poszli.
Jethro przytaknął i odetchnął głęboko. Dawno nie czuł się tak potwornie.
Jack w pewnym momencie zasnął, więc zaczął czuwać przy łóżku ojca. Lekarze wciąż nie przychodzili, szybciej przyjechał Tony.
- Zamknąłem sklep, jakiś dzieciak z sąsiedztwa go pilnował – powiedział, gdy tylko wszedł do sali. – Co z nim?
- Był przytomny, gdy przyszedłem, zasnął niedawno. Lekarze wciąż nie przyszli.
- Chcesz może kawy? – Nie był pewny, czy to dobry pomysł dawać roztrzęsionemu Gibbsowi kofeinę, ale to była jedyna rzecz, która go uspokajała.
Jethro przytaknął, więc Tony poszedł po kawę. Gdy wrócił, Jack był znowu przytomny i uśmiechnął się na jego widok.
- Tony, nie musiałeś przyjeżdżać.
- Daj spokój, Jack, jesteś dla mnie jak ojciec, jak mógłbym nie przyjechać? – Tony podał Jethro kawę i stanął przy łóżku Jacka. – Jak się czujesz?
- Całkiem nieźle. Choć trochę irytują mnie te zapachy.
- Znam ten ból, też nienawidzę szpitali.
Lekarz w końcu przyszedł i miał ze sobą wyniki badań.
- Dzień dobry, panom – przywitał się wchodząc. – Zakładam, że panowie z rodziny.
- Jethro Gibbs, to mój mąż Tony – przedstawił ich Jethro. – Co z moim ojcem?
- Leroy, nie naskakuj tak na niego, daj mu się odezwać.
Lekarz uśmiechnął się, wcale nie urażony tą sytuacją.
- Zawał nie był rozległy, panie Gibbs, nic panu nie będzie – oznajmił. – Oczywiście będzie pan musiał brać leki, ale pożyje pan jeszcze parę lat. 
- Mówiłem, że nie umrzesz – powiedział Jethro, patrząc na ojca z ulgą.
- Uwierz mi, wiem kiedy nadchodzi koniec.
- Nie polegałbym na pana przeczuciach, zawały powodują lęk przed śmiercią i wrażenie jej zbliżania – wyjaśnił lekarz. – Zostawię państwa, za godzinę przyjdzie pielęgniarka, a z parę dni wypiszemy pana do domu.
- Dzięki, doktorku.
Po wyjściu lekarza, Jethro spojrzał na ojca i zauważył, że nie był już taki blady. Dobre wieści na temat stanu zdrowia zdecydowanie poprawiły mu samopoczucie.
- Dobrze, chłopcy, skoro już wiecie wszystko, jedźcie do Stillwater i rozpakujcie się, bo coś mi mówi, że trochę tu zostaniecie.
- Będziesz potrzebował opieki, jak wyjdziesz ze szpitala – przypomniał mu Jethro. – Może przeprowadzisz się do D.C?
- Nie ma mowy, zamierzam umrzeć w Stillwater a nie w D.C.
- Nie umrzesz, Jack. Kto wtedy będzie pilnował Jethro?
- Na pewno sobie poradzisz, Tony.
Tony nie odpowiedział nic Jackowi. Razem z Jethro pożegnał się z nim i wyszli, by mógł odpocząć.
- Polepszyło mu się, chyba nic mu nie będzie – powiedział do męża, gdy jechali do Stillwater.
- Mówi, że niedługo umrze, ale robi to już od jakiegoś czasu – odparł Jethro. – Martwi mnie tylko to, że chce tu siedzieć sam. Wolałbym, żeby ktoś przy nim był.
- Pielęgniarka byłaby dobra, ale im trzeba płacić.
- Gdyby nie był taki uparty, wziąłbym go do D.C. Przynajmniej miałbym na niego oko.
- Jest dorosły, Jeth, w dodatku jest twoim ojcem. Jeśli chce zostać w Stillwater, to siłą go stąd nie wyciągniesz.
- Niestety.
Tony westchnął i położył dłoń na ramieniu Jethro.
- Będzie okej, zobaczysz – zapewnił. – Lekarze mówią, że przed nim jeszcze kilka lat życia. Założę się, że nawet za 10 lat będzie ci marudził przez telefon, że go nie odwiedzasz.
- Mam nadzieję.
Dojechanie do Stillwater zajęło im pół godziny. Jethro otworzył sklep, podczas gdy Tony poszedł rozpakować ich rzeczy. Gdy skończył, postanowił sprawdzić, czy biuro jeszcze stoi. Ziva odebrała po pierwszym sygnale.
- Wszystko w porządku, Tony? – zapytała.
- Tak, a u was? – Tony zaczął z ciekawości przeglądać rzeczy w starej sypialni Jethro. Zawsze go ciekawiło jego dzieciństwo.
- Dyrektor nas uziemiła, nie pozwoliła nam zająć się morderstwem.
- Założę się, że Isaac nie narzeka. Możecie pobyć sami.
- Skończ błaznować – powiedziała mu. – Co z Jackiem?
Podejrzewał, że o to zapyta, martwiła się równie mocno, co on sam.
- Miał zawał – odparł. – Nie był poważny, lekarze mówią, że jeszcze wiele lat życia przed nim.
- Jak Gibbs to znosi?
- Jest spięty, ale da sobie radę.
- Oby. Jack to jego jedyna rodzina.
- Hej, a ja to co? – oburzył się.
- Nie o to mi chodziło.
- Wiem. – Tony usłyszał, że Jethro wrócił do domu. – Musze kończyć, pozdrów Isaaca i przypomnij mu, że w biurze są kamery.
- Ale w toalecie ich nie ma.
- Punkt dla ciebie.
Gdy Tony się rozłączył, Jethro akurat wszedł do pokoju.
- Otworzyłem sklep. Zajmiemy się nim, dopóki Jack nie odzyska pełni sił.
- Ile tak w ogóle mamy wolnego? – zapytał. Nie wątpił, że Jethro nawet bez pozwolenia udałby się do Stillwater, ale Jen raczej dała im urlop.
- Poprosiłem o nieograniczoną przerwę.
- I Jen się zgodziła?
- Wyjaśniłem jej sytuacje. Wbrew pozorom Jen nie jest bez serca.
Tony czasami miał co do tego wątpliwości.

Bardzo szybko Tony i Jethro popadli w rutynę. Z samego rana jechali odwiedzić Jacka, po godzinie jeden z nich wracał i otwierał sklep, a po kolejnej godzinie drugi dołączał. Odwiedzali Jacka także pod wieczór, by dotrzymać mu towarzystwa.
Z każdym dniem ojciec Jethro wyglądał coraz lepiej, zbliżał się też dzień jego wypisania ze szpitala. Tego dnia Jethro pojechał sam, obiecując wrócić z Jackiem. Gdy wyjeżdżał, Tony miał złe przeczucia. Nie wiedział skąd się wzięły, to było znajome uczucie niepokoju, którego ostatni raz doświadczył, gdy Jethro leżał w szpitalu po wybuchu bomby.
Zadzwonił telefon, jakby czekał na ten moment. Tony podniósł słuchawkę.
- Halo?
- Dzwonię ze szpitala w Bloomsburg – odezwał się głos kobiety. – Czy mogę rozmawiać z Jethro Gibbsem?
- Właśnie pojechał do szpitala. Coś przekazać?
- Jeśli jest w drodze do szpitala, to nie ma takiej potrzeby.
- Przepraszam, ale o co tak w ogóle chodzi? – spytał, gdy kobieta chciała się rozłączyć.
- Jest pan członkiem rodziny?
- Jack Gibbs to mój dziadek – skłamał. Dobrze wiedział, że gdyby powiedział, jakie naprawdę łączą go z Jackiem relacje, to kobieta mogłaby mu nic nie powiedzieć.
- Oh. W takim razie muszę panu przekazać złą wiadomość. – Tony nie musiał nawet słuchać do końca by wiedzieć, co się stało. – Pański dziadek zmarł, nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Przykro mi.
- Dziękuję za informacje.
Tony nie zwlekając rozłączył się i wybiegł z domu. Ucieszył się, gdy zobaczył sąsiada Jacka po drugiej stronie ulicy.
- Hej! – zawołał i podbiegł do niego. – Jestem...
- Przyjechałeś z Leroyem.
Tony nie miał pojęcia, skąd facet to wie.
- Właśnie – potwierdził. – Mam nagłą sprawę, muszę pojechać do szpitala, gdzie leży Jack, ale nie mam samochodu. Nie znalazłby pan czasu, żeby mnie podwieźć.
Ostatecznie Tony musiał zapłacić facetowi dwadzieścia dolarów za benzynę, ale gdyby była taka potrzeba, dałby nawet i sto, byle tylko dojechać na miejsce.
Mężczyzna tylko zdążył zaparkować przed szpitalem, a Tony już był na zewnątrz samochodu. Szybko przypomniał sobie, gdzie był pokój Jacka. Już na początku korytarza dostrzegł otwarte na oścież drzwi. Podszedł do nich i zajrzał do środka. Jack leżał na łóżku, jakby spał, o jego śmierci świadczyło tylko to, że wszystkie maszyny były wyłączone, a jego klatka piersiowa nie poruszała się przy oddechu, którego nie było.
Jethro siedział obok na krześle. Ktoś nie znający go mógłby pomyśleć, że nie obchodzi go śmierć ojca, siedział wyprostowany, ręce miał złożone na piersi i po prostu patrzył na twarz Jacka. Tony jednak znał go najlepiej ze wszystkich ludzi i dobrze wiedział, że Jethro wcale nie jest spokojny. 
- Jethro?
Ledwo zwrócił na siebie jego uwagę, Jethro oderwał wzrok od Jacka tylko na sekundę, by spojrzeć na Tony’ego. Potem znowu skupił się na ojcu, wzdychając.  
Tony nigdy nie był w sytuacji takiej jak ta, nie wiedział, jak zareagować, więc zrobił jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Podszedł do męża, przyklęknął obok i objął go. Jethro spiął się, przez chwilę się nie ruszając. Dopiero po chwili też objął Tony’ego. Uścisk był mocny, Tony miał wrażenie, że zaraz pękną mu kości. Nic jednak nie powiedział, tylko pozwolił Jethro w ciszy opłakiwać ojca. 

Jack został pochowany w Stillwater kilka dni później. Jethro zachowywał się w tym czasie jakby sam umarł, mało jadł i spał, nie pił nawet kawy. Tony często znajdował go siedzącego w nocy przed domem i patrzącego przed siebie. Za każdym razem siadał obok niego bez słowa i razem spędzali tak czas aż do rana.
Na pogrzebie było kilku znajomych Jacka. Tony obserwował z boku, jak składają Jethro kondolencje.
Gdy było po wszystkim, Jethro kazał mu wracać do domu i zająć się zespołem. On chciał tu jeszcze trochę zostać. Tony nie zamierzał się kłócić.
Nie powiedzieli nikomu o śmierci Jacka, więc to na niego spadł obowiązek podzielenia się tą informacją z przyjaciółmi.
Wrócił do D.C po południu i jeszcze tego samego dnia pojechał do biura. Nie spodziewał się znaleźć tam Abby, która trzymała LJ’a na smyczy.
- Abbs, zabierz go stąd – poprosił, gdy bernardyn zaczął wokół niego biegać. Nie miał czasu ani ochoty się z nim bawić, był zmęczony i w kiepskim humorze.
- Strasznie piszczał, gdy zostawiałam go w domu – wyjaśniła Abby. – Gdzie Gibbs?
- Został jeszcze w Stillwater.
- Opiekuje się ojcem? – zapytał Isaac.
Tony westchnął smutno i spojrzał na wszystkich z osobna.
- Jack nie żyje.
Był przygotowany na to, że Abby go przytuli, dlatego gdy tylko podeszła i usiadła mu na kolanach, objął ją mocno, tak jak kilka dni temu objął Jethro.
- Ale przecież mówiłeś...
- Wiem, co mówiłem, Ziva – przerwał jej. – Najwyraźniej lekarze się pomylili. Albo to naprawdę był jego czas.
- Zostawiłeś Gibbsa samego? 
- Nie zrobi nic głupiego, potrzebuje tylko trochę czasu. Poza tym, ktoś musi się tam wszystkim zająć. Nie wiem, co chce zrobić ze sklepem i z domem, zapytam go, jak wróci.
- Może lepiej zadzwoń do niego – zasugerowała Abby, dalej wtulając się w niego. Nie płakała, ale czuł, że jest blisko.
- Później – obiecał.
Jen pozwoliła mu jeszcze wrócić do domu i przyjść do pracy dopiero jutro. Musiał minąć tydzień, nim Jethro też wrócił do D.C. Tony przez cały czas próbował się do niego dodzwonić, ale nikt nie odbierał. Mimo to wiedział, że Jethro nic nie jest.
Przyjechał w środku nocy, Tony jeszcze nie spał i z daleka słyszał silnik zbliżającego się Dodge’a.
- Hej, Tony – przywitał się Jethro, wchodząc do środka.
- Hej. – Jethro usiadł obok niego na kanapie, Tony wyłączył telewizor, by im nie przeszkadzał. – Jak się czujesz?
- Źle. Cały tydzień przeglądałem stare rzeczy, które Jack schował na strychu. Niektóre nawet po kilka razy.
- Znalazłeś coś ciekawego?
- Nie. Ale część rzeczy przywołało wiele wspomnień.
- Chcesz o tym pogadać?
- Niespecjalnie.
- Ale radzisz sobie? – zapytał. – Nie muszę się o ciebie martwić? Co oczywiście nie znaczy, że nie będę.
- Wiedziałem, że tak się stanie. 
Tony nie był pewny, o co mu dokładnie chodzi.
- To znaczy?
- Wiedziałem, że nie wyjdzie z tego szpitala. Czułem to, obaj to czuliśmy, ale nie chciałem w to wierzyć.
- Chyba każdemu byłoby w tej chwili trudno.
- Wiesz co mi powiedział dzień przed śmiercią? – Tony pokręcił głową. – Że przeprowadzi się do D.C. – Jethro prychnął, bardziej z żalu niż z powodu rozbawienia. – Stary drań.
Przesiedzieli na kanapie resztę nocy. Jethro opowiedział Tony’emu kilka historii ze swojego dzieciństwa, w których Jack zawsze grał pierwsze skrzypce. Zasnęli dopiero nad ranem, pierwszy był Jethro. Tony jeszcze przez chwilę był przytomny i po prostu patrzył na męża, jak śpi. Wiedział, że będzie musiał go wspierać tak jak nigdy przedtem. Ale wszystko będzie dobrze. Wierzył w to.   
***
Muszę sobie zrobić przerwę od zabijania postaci w opowiadaniach. To już czwarty trup w przeciągu kilku dni. 

3 komentarze:

  1. Bardzo mi przykro z powodu śmierci Jack'a. to był jeden z moich ulubionych bohaterów. Mam nadzieję, że Gibbs sobie z tym poradzi :'(
    Ana

    OdpowiedzUsuń
  2. Cały czas liczyłam, że jednak zmienisz zdanie :(

    Śmierć Jacka przygnębiła mnie podwójnie. Nie tylko dlatego, że to ojciec Gibbsa, ale też dlatego, że Tony także znalazł w nim ojca, którego tak potrzebował. Nie wspominając już o tym, jak bardzo go lubiłam. Przeżywam to razem z nimi.

    Lekarze jak zwykle coś spartolili i to jest powód, dlaczego im nie ufam.

    Przydałoby się teraz coś optymistycznego, bo faktycznie ostatnio uśmiercasz bohaterów na potęgę :)

    Asai

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też bardzo lubię Jacka, trudno czytało mi się ten rozdział, bo przypuszczałam, że on umrze. Do końca miałam nadzieję, że uda mu się z tego wyjść. To był jeden z Twoich najsmutniejszych rozdziałów. Jak to dobrze, że w innych opowiadaniach ojciec Gibbsa żyje.
    Yuka-chan97

    OdpowiedzUsuń