- To w ogóle możliwe?
- Mój kuzyn mówił, że tak.
- Bez jaj, nikt nie potrafi
wygiąć ręki aż tak.
- Manipulacja?
- Prawdopodobnie.
Ziva przyglądała się, jak Tony i
Isaac siedzieli przy biurku tego pierwszego i oglądali jakieś dziwne filmy w
Internecie. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ci dwaj się zaprzyjaźnili. Myślała, że
to niemożliwe po tym, jak Isaac próbował dobrać się do Tony’ego, ale
najwyraźniej obaj już o tym zapomnieli i teraz dogadywali się świetnie. Isaac
świetnie zastępował Tima. Nie stawał się jednak tak jak on ofiarą kawałów
Tony’ego, który teraz znalazł sobie nowy cel. Biedny Jimmy nie miał chwili
spokoju. Zaledwie dzień wcześniej Tony wylał klej na jego długopis. Dopiero
Abby pomogła mu go odkleić od ręki, używając rozpuszczalnika.
Ziva nie była zadowolona, że
Isaac maczał w tym palce. Umawiali się ze sobą, nie chciała więc, żeby jej
chłopak nauczył się wycinać komuś kawały.
Gibbs nie miał nic przeciwko
nagłej przyjaźni pomiędzy Tonym a Isaaciem. Po ustaleniu zasad nawet zaczęli ze
sobą rozmawiać od czasu do czasu. Wszystko było więc w idealnym porządku.
Zadzwonił telefon na biurku
Gibbsa. Wszyscy spojrzeli w jego kierunku, zastanawiając się, czy odebrać. To
mogło być śledztwo.
- Kto odbierze? – zapytał Isaac.
- Może ty? – zaproponował Tony.
- Ja jestem nowy.
- Ziva?
- Na ciebie się nie wścieknie.
Tony westchnął i wstał, ale nim
zdążył się chociażby ruszyć, do biura wrócił Gibbs i odebrał telefon.
- Gibbs. – Cała trójka zdziwiła
się, gdy Gibbs zrobił się nagle blady na twarzy. – Kiedy i gdzie? – zapytał
swojego rozmówcę. – Przyjadę.
Nim Tony dążył zapytać, co się
stało, Gibbs poszedł szybko na górę, mówiąc, że musi porozmawiać z Jen.
- Co się właśnie wydarzyło? –
zdziwił się Isaac.
- Wybiegł jakby się paliło –
stwierdziła Ziva.
- Coś się musiało stać.
- Był strasznie blady,
zauważyliście?
Tony i Isaac jej przytaknęli.
Gibbs wrócił po kilku minutach,
dalej był blady, jakby zobaczył ducha.
- DiNozzo, idziemy – nakazał,
zabierając z biurka swoje rzeczy.
- Od dawna nie używa mojego
nazwiska – szepnął do Isaaca Tony, również się pakując.
- Ziva, dowodzisz dopóki nie
wrócimy.
- A gdzie jedziecie?
- Do Stillwater – odparł. – Mój
ojciec jest w szpitalu.
Tony przystanął, słysząc to. Jack
w szpitalu? Nie, to niemożliwe. Jack był silny, nie mógł tak po prostu trafić
do szpitala. Jethro opowiadał mu, że ostatni raz, kiedy jego ojciec był w
szpitalu było przy okazji jego narodzin.
- Co się stało? – zapytał.
- Powiem ci po drodze. Pospiesz
się.
Jethro zatrzymał się po drodze do
domu, by zabrać trochę rzeczy, nie wiedział, ile czasu zostaną w
Stillwater. Wszystko zajęło mu jakieś
pięć minut, potem wrócił do samochodu i pojechali.
Widząc w jakim mąż jest stanie,
Tony postanowił sam zająć się jedną sprawą, o której zapomnieli. Wyjął komórkę
i zadzwonił do Abby.
- Hej, Abbs, mogłabyś wziąć do
siebie LJ’a na kilka dni? – zapytał, cały czas obserwując Jethro. – Musimy na
kilka dni wyjechać do Stillwater, Jack jest w szpitalu... Dzięki, na razie.
- Utuczy go przez te kilka dni –
odezwał się Jethro, nie odrywając wzroku od drogi.
- Albo ona albo Ducky. Powiesz
mi, co się stało?
- Ojciec miał zawał, stracił
przytomność.
- Był z nim ktoś wtedy? – Tony
nie znał się na zawałach, ale wiedział, że zwykle da się je wyczuć, zanim
stanie się coś poważnego. Jeśli Jack tak po prostu zemdlał, to musiał być
rozległy zawał.
- Akurat był klient w sklepie.
Zadzwonił po karetkę.
- W Stillwater jest szpital?
- Nie. W Benton też nie, zabrali
go do Bloomsburg.
- To daleko?
- Bliżej niż do Stillwater.
Pomimo mniejszej odległości,
dojechanie do Bloomsburg zajęło im ponad trzy godziny. Jethro zatrzymał się
przed szpitalem i wysiadł, każąc Tony’emu jechać do Stillwater.
- Ale dlaczego? – zapytał. Chciał
zostać i wesprzeć Jethro.
- Zajmij się sklepem, nie wiem,
czy ktoś go zamknął czy nie. Jak skończysz, to przyjedź.
Tony w końcu odpuścił i zgodził
się. Odjechał, podczas gdy Jethro wszedł do szpitala. Szybko dowiedział się,
gdzie leży Jack i udał się tam jeszcze szybciej.
Jego ojciec nie wyglądał dobrze,
był podpięty do różnych maszyn, przez co wydawał się jeszcze słabszy. Pierwszy
raz widział ojca tak zmizerniałego, nawet po śmierci mamy miał w sobie więcej
siły. Przynajmniej był przytomny.
- Tato?
- Leroy, przyjechałeś. – Nawet
jego głos był słaby.
- Jak tylko do mnie zadzwonili. –
Jethro podszedł bliżej szpitalnego łóżka i usiadł na jego brzegu. – Tony jest
ze mną.
- Po co go ciągnąłeś? Żeby
widział umierającego starca?
- Nie umierasz, tato.
- Miałem zawał, to bliskie
stadium śmierci.
- Tak ci powiedzieli lekarze?
- Jeszcze żaden ze mną na ten
temat nie rozmawiał. Zrobili mi EKG, jakieś badania i sobie poszli.
Jethro przytaknął i odetchnął
głęboko. Dawno nie czuł się tak potwornie.
Jack w pewnym momencie zasnął,
więc zaczął czuwać przy łóżku ojca. Lekarze wciąż nie przychodzili, szybciej
przyjechał Tony.
- Zamknąłem sklep, jakiś dzieciak
z sąsiedztwa go pilnował – powiedział, gdy tylko wszedł do sali. – Co z nim?
- Był przytomny, gdy przyszedłem,
zasnął niedawno. Lekarze wciąż nie przyszli.
- Chcesz może kawy? – Nie był
pewny, czy to dobry pomysł dawać roztrzęsionemu Gibbsowi kofeinę, ale to była
jedyna rzecz, która go uspokajała.
Jethro przytaknął, więc Tony
poszedł po kawę. Gdy wrócił, Jack był znowu przytomny i uśmiechnął się na jego
widok.
- Tony, nie musiałeś przyjeżdżać.
- Daj spokój, Jack, jesteś dla
mnie jak ojciec, jak mógłbym nie przyjechać? – Tony podał Jethro kawę i stanął
przy łóżku Jacka. – Jak się czujesz?
- Całkiem nieźle. Choć trochę
irytują mnie te zapachy.
- Znam ten ból, też nienawidzę
szpitali.
Lekarz w końcu przyszedł i miał
ze sobą wyniki badań.
- Dzień dobry, panom – przywitał
się wchodząc. – Zakładam, że panowie z rodziny.
- Jethro Gibbs, to mój mąż Tony –
przedstawił ich Jethro. – Co z moim ojcem?
- Leroy, nie naskakuj tak na
niego, daj mu się odezwać.
Lekarz uśmiechnął się, wcale nie
urażony tą sytuacją.
- Zawał nie był rozległy, panie
Gibbs, nic panu nie będzie – oznajmił. – Oczywiście będzie pan musiał brać
leki, ale pożyje pan jeszcze parę lat.
- Mówiłem, że nie umrzesz –
powiedział Jethro, patrząc na ojca z ulgą.
- Uwierz mi, wiem kiedy nadchodzi
koniec.
- Nie polegałbym na pana
przeczuciach, zawały powodują lęk przed śmiercią i wrażenie jej zbliżania –
wyjaśnił lekarz. – Zostawię państwa, za godzinę przyjdzie pielęgniarka, a z
parę dni wypiszemy pana do domu.
- Dzięki, doktorku.
Po wyjściu lekarza, Jethro
spojrzał na ojca i zauważył, że nie był już taki blady. Dobre wieści na temat
stanu zdrowia zdecydowanie poprawiły mu samopoczucie.
- Dobrze, chłopcy, skoro już
wiecie wszystko, jedźcie do Stillwater i rozpakujcie się, bo coś mi mówi, że
trochę tu zostaniecie.
- Będziesz potrzebował opieki,
jak wyjdziesz ze szpitala – przypomniał mu Jethro. – Może przeprowadzisz się do
D.C?
- Nie ma mowy, zamierzam umrzeć w
Stillwater a nie w D.C.
- Nie umrzesz, Jack. Kto wtedy
będzie pilnował Jethro?
- Na pewno sobie poradzisz, Tony.
Tony nie odpowiedział nic
Jackowi. Razem z Jethro pożegnał się z nim i wyszli, by mógł odpocząć.
- Polepszyło mu się, chyba nic mu
nie będzie – powiedział do męża, gdy jechali do Stillwater.
- Mówi, że niedługo umrze, ale
robi to już od jakiegoś czasu – odparł Jethro. – Martwi mnie tylko to, że chce
tu siedzieć sam. Wolałbym, żeby ktoś przy nim był.
- Pielęgniarka byłaby dobra, ale
im trzeba płacić.
- Gdyby nie był taki uparty,
wziąłbym go do D.C. Przynajmniej miałbym na niego oko.
- Jest dorosły, Jeth, w dodatku
jest twoim ojcem. Jeśli chce zostać w Stillwater, to siłą go stąd nie
wyciągniesz.
- Niestety.
Tony westchnął i położył dłoń na
ramieniu Jethro.
- Będzie okej, zobaczysz –
zapewnił. – Lekarze mówią, że przed nim jeszcze kilka lat życia. Założę się, że
nawet za 10 lat będzie ci marudził przez telefon, że go nie odwiedzasz.
- Mam nadzieję.
Dojechanie do Stillwater zajęło
im pół godziny. Jethro otworzył sklep, podczas gdy Tony poszedł rozpakować ich
rzeczy. Gdy skończył, postanowił sprawdzić, czy biuro jeszcze stoi. Ziva
odebrała po pierwszym sygnale.
- Wszystko w porządku, Tony? –
zapytała.
- Tak, a u was? – Tony zaczął z
ciekawości przeglądać rzeczy w starej sypialni Jethro. Zawsze go ciekawiło jego
dzieciństwo.
- Dyrektor nas uziemiła, nie
pozwoliła nam zająć się morderstwem.
- Założę się, że Isaac nie
narzeka. Możecie pobyć sami.
- Skończ błaznować – powiedziała
mu. – Co z Jackiem?
Podejrzewał, że o to zapyta,
martwiła się równie mocno, co on sam.
- Miał zawał – odparł. – Nie był
poważny, lekarze mówią, że jeszcze wiele lat życia przed nim.
- Jak Gibbs to znosi?
- Jest spięty, ale da sobie radę.
- Oby. Jack to jego jedyna rodzina.
- Hej, a ja to co? – oburzył się.
- Nie o to mi chodziło.
- Wiem. – Tony usłyszał, że
Jethro wrócił do domu. – Musze kończyć, pozdrów Isaaca i przypomnij mu, że w
biurze są kamery.
- Ale w toalecie ich nie ma.
- Punkt dla ciebie.
Gdy Tony się rozłączył, Jethro
akurat wszedł do pokoju.
- Otworzyłem sklep. Zajmiemy się
nim, dopóki Jack nie odzyska pełni sił.
- Ile tak w ogóle mamy wolnego? –
zapytał. Nie wątpił, że Jethro nawet bez pozwolenia udałby się do Stillwater,
ale Jen raczej dała im urlop.
- Poprosiłem o nieograniczoną
przerwę.
- I Jen się zgodziła?
- Wyjaśniłem jej sytuacje. Wbrew
pozorom Jen nie jest bez serca.
Tony czasami miał co do tego
wątpliwości.
Bardzo szybko Tony i Jethro
popadli w rutynę. Z samego rana jechali odwiedzić Jacka, po godzinie jeden z
nich wracał i otwierał sklep, a po kolejnej godzinie drugi dołączał. Odwiedzali
Jacka także pod wieczór, by dotrzymać mu towarzystwa.
Z każdym dniem ojciec Jethro
wyglądał coraz lepiej, zbliżał się też dzień jego wypisania ze szpitala. Tego
dnia Jethro pojechał sam, obiecując wrócić z Jackiem. Gdy wyjeżdżał, Tony miał
złe przeczucia. Nie wiedział skąd się wzięły, to było znajome uczucie
niepokoju, którego ostatni raz doświadczył, gdy Jethro leżał w szpitalu po
wybuchu bomby.
Zadzwonił telefon, jakby czekał
na ten moment. Tony podniósł słuchawkę.
- Halo?
- Dzwonię ze szpitala w
Bloomsburg – odezwał się głos kobiety. – Czy mogę rozmawiać z Jethro Gibbsem?
- Właśnie pojechał do szpitala.
Coś przekazać?
- Jeśli jest w drodze do szpitala,
to nie ma takiej potrzeby.
- Przepraszam, ale o co tak w
ogóle chodzi? – spytał, gdy kobieta chciała się rozłączyć.
- Jest pan członkiem rodziny?
- Jack Gibbs to mój dziadek –
skłamał. Dobrze wiedział, że gdyby powiedział, jakie naprawdę łączą go z
Jackiem relacje, to kobieta mogłaby mu nic nie powiedzieć.
- Oh. W takim razie muszę panu
przekazać złą wiadomość. – Tony nie musiał nawet słuchać do końca by wiedzieć,
co się stało. – Pański dziadek zmarł, nastąpiło zatrzymanie akcji serca.
Przykro mi.
- Dziękuję za informacje.
Tony nie zwlekając rozłączył się
i wybiegł z domu. Ucieszył się, gdy zobaczył sąsiada Jacka po drugiej stronie
ulicy.
- Hej! – zawołał i podbiegł do
niego. – Jestem...
- Przyjechałeś z Leroyem.
Tony nie miał pojęcia, skąd facet
to wie.
- Właśnie – potwierdził. – Mam
nagłą sprawę, muszę pojechać do szpitala, gdzie leży Jack, ale nie mam
samochodu. Nie znalazłby pan czasu, żeby mnie podwieźć.
Ostatecznie Tony musiał zapłacić
facetowi dwadzieścia dolarów za benzynę, ale gdyby była taka potrzeba, dałby
nawet i sto, byle tylko dojechać na miejsce.
Mężczyzna tylko zdążył zaparkować
przed szpitalem, a Tony już był na zewnątrz samochodu. Szybko przypomniał
sobie, gdzie był pokój Jacka. Już na początku korytarza dostrzegł otwarte na
oścież drzwi. Podszedł do nich i zajrzał do środka. Jack leżał na łóżku, jakby
spał, o jego śmierci świadczyło tylko to, że wszystkie maszyny były wyłączone,
a jego klatka piersiowa nie poruszała się przy oddechu, którego nie było.
Jethro siedział obok na krześle.
Ktoś nie znający go mógłby pomyśleć, że nie obchodzi go śmierć ojca, siedział
wyprostowany, ręce miał złożone na piersi i po prostu patrzył na twarz Jacka.
Tony jednak znał go najlepiej ze wszystkich ludzi i dobrze wiedział, że Jethro
wcale nie jest spokojny.
- Jethro?
Ledwo zwrócił na siebie jego
uwagę, Jethro oderwał wzrok od Jacka tylko na sekundę, by spojrzeć na Tony’ego.
Potem znowu skupił się na ojcu, wzdychając.
Tony nigdy nie był w sytuacji
takiej jak ta, nie wiedział, jak zareagować, więc zrobił jedyną rzecz, jaka
przyszła mu do głowy. Podszedł do męża, przyklęknął obok i objął go. Jethro
spiął się, przez chwilę się nie ruszając. Dopiero po chwili też objął Tony’ego.
Uścisk był mocny, Tony miał wrażenie, że zaraz pękną mu kości. Nic jednak nie
powiedział, tylko pozwolił Jethro w ciszy opłakiwać ojca.
Jack został pochowany w
Stillwater kilka dni później. Jethro zachowywał się w tym czasie jakby sam
umarł, mało jadł i spał, nie pił nawet kawy. Tony często znajdował go
siedzącego w nocy przed domem i patrzącego przed siebie. Za każdym razem siadał
obok niego bez słowa i razem spędzali tak czas aż do rana.
Na pogrzebie było kilku znajomych
Jacka. Tony obserwował z boku, jak składają Jethro kondolencje.
Gdy było po wszystkim, Jethro kazał
mu wracać do domu i zająć się zespołem. On chciał tu jeszcze trochę zostać.
Tony nie zamierzał się kłócić.
Nie powiedzieli nikomu o śmierci
Jacka, więc to na niego spadł obowiązek podzielenia się tą informacją z
przyjaciółmi.
Wrócił do D.C po południu i
jeszcze tego samego dnia pojechał do biura. Nie spodziewał się znaleźć tam
Abby, która trzymała LJ’a na smyczy.
- Abbs, zabierz go stąd –
poprosił, gdy bernardyn zaczął wokół niego biegać. Nie miał czasu ani ochoty
się z nim bawić, był zmęczony i w kiepskim humorze.
- Strasznie piszczał, gdy
zostawiałam go w domu – wyjaśniła Abby. – Gdzie Gibbs?
- Został jeszcze w Stillwater.
- Opiekuje się ojcem? – zapytał
Isaac.
Tony westchnął smutno i spojrzał
na wszystkich z osobna.
- Jack nie żyje.
Był przygotowany na to, że Abby
go przytuli, dlatego gdy tylko podeszła i usiadła mu na kolanach, objął ją
mocno, tak jak kilka dni temu objął Jethro.
- Ale przecież mówiłeś...
- Wiem, co mówiłem, Ziva –
przerwał jej. – Najwyraźniej lekarze się pomylili. Albo to naprawdę był jego
czas.
- Zostawiłeś Gibbsa samego?
- Nie zrobi nic głupiego,
potrzebuje tylko trochę czasu. Poza tym, ktoś musi się tam wszystkim zająć. Nie
wiem, co chce zrobić ze sklepem i z domem, zapytam go, jak wróci.
- Może lepiej zadzwoń do niego –
zasugerowała Abby, dalej wtulając się w niego. Nie płakała, ale czuł, że jest
blisko.
- Później – obiecał.
Jen pozwoliła mu jeszcze wrócić
do domu i przyjść do pracy dopiero jutro. Musiał minąć tydzień, nim Jethro też
wrócił do D.C. Tony przez cały czas próbował się do niego dodzwonić, ale nikt
nie odbierał. Mimo to wiedział, że Jethro nic nie jest.
Przyjechał w środku nocy, Tony
jeszcze nie spał i z daleka słyszał silnik zbliżającego się Dodge’a.
- Hej, Tony – przywitał się
Jethro, wchodząc do środka.
- Hej. – Jethro usiadł obok niego
na kanapie, Tony wyłączył telewizor, by im nie przeszkadzał. – Jak się czujesz?
- Źle. Cały tydzień przeglądałem
stare rzeczy, które Jack schował na strychu. Niektóre nawet po kilka razy.
- Znalazłeś coś ciekawego?
- Nie. Ale część rzeczy
przywołało wiele wspomnień.
- Chcesz o tym pogadać?
- Niespecjalnie.
- Ale radzisz sobie? – zapytał. –
Nie muszę się o ciebie martwić? Co oczywiście nie znaczy, że nie będę.
- Wiedziałem, że tak się
stanie.
Tony nie był pewny, o co mu
dokładnie chodzi.
- To znaczy?
- Wiedziałem, że nie wyjdzie z
tego szpitala. Czułem to, obaj to czuliśmy, ale nie chciałem w to wierzyć.
- Chyba każdemu byłoby w tej
chwili trudno.
- Wiesz co mi powiedział dzień
przed śmiercią? – Tony pokręcił głową. – Że przeprowadzi się do D.C. – Jethro
prychnął, bardziej z żalu niż z powodu rozbawienia. – Stary drań.
Przesiedzieli na kanapie resztę
nocy. Jethro opowiedział Tony’emu kilka historii ze swojego dzieciństwa, w
których Jack zawsze grał pierwsze skrzypce. Zasnęli dopiero nad ranem, pierwszy
był Jethro. Tony jeszcze przez chwilę był przytomny i po prostu patrzył na
męża, jak śpi. Wiedział, że będzie musiał go wspierać tak jak nigdy przedtem.
Ale wszystko będzie dobrze. Wierzył w to.
***
Muszę sobie zrobić przerwę od zabijania postaci w opowiadaniach. To już czwarty trup w przeciągu kilku dni.
Bardzo mi przykro z powodu śmierci Jack'a. to był jeden z moich ulubionych bohaterów. Mam nadzieję, że Gibbs sobie z tym poradzi :'(
OdpowiedzUsuńAna
Cały czas liczyłam, że jednak zmienisz zdanie :(
OdpowiedzUsuńŚmierć Jacka przygnębiła mnie podwójnie. Nie tylko dlatego, że to ojciec Gibbsa, ale też dlatego, że Tony także znalazł w nim ojca, którego tak potrzebował. Nie wspominając już o tym, jak bardzo go lubiłam. Przeżywam to razem z nimi.
Lekarze jak zwykle coś spartolili i to jest powód, dlaczego im nie ufam.
Przydałoby się teraz coś optymistycznego, bo faktycznie ostatnio uśmiercasz bohaterów na potęgę :)
Asai
Ja też bardzo lubię Jacka, trudno czytało mi się ten rozdział, bo przypuszczałam, że on umrze. Do końca miałam nadzieję, że uda mu się z tego wyjść. To był jeden z Twoich najsmutniejszych rozdziałów. Jak to dobrze, że w innych opowiadaniach ojciec Gibbsa żyje.
OdpowiedzUsuńYuka-chan97