Nie miał dzisiaj ochoty iść do pracy. Tak samo jak nie miał
na to ochoty wczoraj. I przedwczoraj. Nie miał wątpliwości, że jutro i po
jutrze też mu się nie będzie chciało iść. Dowodzenie zespołem było nie tylko
ciężką pracą, było po prostu niewykonalne. Gibbs się mylił, gdy powiedział mu,
że sobie poradzi. Nie poradził sobie wcale a wcale. Nie miał pojęcia, jak szef
zawsze tak dobrze sobie radzi, bo on nie radził sobie nawet w najmniejszym
stopniu.
Pierwszego dnia po objęciu dowództwa przyszedł do biura z
pozytywnym nastawieniem i dużą determinacją. Wszystko to jednak przestało mieć
znaczenie, gdy musiał wydać Zivie i Kate pierwszy rozkaz. Zignorowały go, tak
po prostu. Spróbował znowu i nic. A potem było już tylko gorzej. Na całe
szczęście nie dostali żadnego śledztwa, bo już byłby martwy.
Ale w biurze trzeba było robić wiele innych rzeczy, na
przykład segregować dokumenty, pisać raporty czy pomagać innym agentom. Jeden
zespół poprosił ich o pomoc, więc kazał Zivie się tym zająć. Odmówiła.
- Jak tak bardzo chcesz, to sam im pomóż.
Pomógł.
Później tego dnia przyszedł rozkaz od dyrektora. Ich zespół
miał uporządkować akta w archiwum. Powiedział o tym Kate i Zivie, ale one nawet
nie ruszyły się z miejsca. Musiał sam porządkować papiery. Skończył dopiero po
północy.
Tim westchnął i niechętnie wyszedł z windy. Gdyby mógł,
zatrzymałby ją i został w niej aż do powrotu szefa.
Kate i Ziva były już w pracy i sądząc po bałaganie na ich
biurkach, jadły śniadanie, choć powinny to zrobić w domu.
- Ziva, Kate, sprzątnijcie to. – poprosił cicho. Gdyby na
jego miejscu był Gibbs, pewnie użyłby innego tonu, ale nie potrafił go
zastosować z takim samym skutkiem.
- No co? Jemy śniadanie. – powiedziała Ziva i napiła się
kawy.
- Zrobiłyście to, o co was prosiłem wczoraj? – zapytał.
Kazał im napisać spóźniony raport z jednego ze śledztw.
-J eszcze nie, ale zajmiemy się tym. – obiecała Kate, ale
wcale nie zabrzmiało przekonywująco. – A, zapomniałabym, masz gościa.
- Gościa? – zdziwił się. Odłożył rzeczy na biurko i spojrzał
na Kate, oczekując więcej informacji.
- Jakiś wojskowy, jest u dyrektora.
Tim poczuł dreszcz strachu. Czemu wojskowy miałby do niego
przychodzić? Czy zrobił coś źle? Poza słabym dowodzeniem, oczywiście.
- Dobra, sprzątnijcie to, a ja pójdę się dowiedzieć, o co
chodzi. – powiedział spanikowany. – Naprawdę, sprzątnijcie to i zacznijcie
pisać raporty.
Ziva machnęła ręką lekceważąco, a Kate w ogóle nie
usłyszała, co powiedział. Tim nie zamierzał tracić czasu na powtarzanie tylko
szybko poszedł do dyrektora. Sekretarka pozwoliła mu wejść, więc bez zwlekania
otworzył drzwi, omal nie wpadając na wojskowego, który właśnie wychodził.
- Przepraszam, sir…
- wydukał z opuszczoną głową. Gibbs nigdy by tak nie zareagował,
pomyślał z goryczą, zawstydzony swoim zachowaniem. Tak się skompromitować przed
wojskowym. Znając jego szczęście to pewnie jakiś generał.
- Patrz mi w oczy, jak mnie przepraszasz.
Tim podniósł głowę i spojrzał zaskoczony na mężczyznę.
- Tato?
Tylko nie to, pomyślał. Czemu ojciec musiał przyjechać
akurat dzisiaj?
- Agencie McGee. – odezwał się dyrektor, który do nich
podszedł. – Właśnie mówiłem twojemu ojcu, że przejąłeś dowodzenie nad zespołem.
- Tak? – zapytał i uśmiechnął się niezręcznie. Wcale mu się
to nie podobało.
- Tom nie chciał mi jednak powiedzieć, gdzie się podział
Gibbs.
- Mówiłem ci, wyjechał na urlop.
- Jakoś trudno mi uwierzyć, by ktoś taki jak Gibbs wyjechał
na wakacje. – John McGee spojrzał przelotnie na dyrektora i znowu skupił się na
synu. – Ale przynajmniej zobaczę, jak sobie radzisz.
Tim przytaknął i uśmiechnął się, choć najchętniej uciekłby
jak najdalej od ojca. Ten dzień nie mógł już być gorszy. Jego ojciec zobaczy,
jak sobie nie radzi, jak robi wszystko za Zivę i Kate, jak ignorują one jego
rozkazy. Jak kiepskim jest dowódcą.
- Pójdziemy teraz do biura, co ty na to?
Znowu przytaknął i poprowadził ojca z powrotem do biura,
modląc się, by dziewczyny posprzątały już biurka i zaczęły pracować. Może jak
przedstawi im ojca, to okażą się pomocne i zaczną go słuchać. Chociaż na czas
wizyty Johna. Tyle chyba mogły zrobić.
Gdyby chociaż były w biurze.
- Cholera. – przeklął cicho pod nosem Tim. Zerknął ukradkiem
na ojca, który przyglądał się pustym biurkom i panującym na nich bałaganom.
- Gdzie twoi ludzie? – zapytał, siadając przy biurku Gibbsa,
które tymczasowo przejął Tim.
- Wysłałem je do roboty. – skłamał bez zająknięcia. Ktoś
inny mógł uwierzyć w to kłamstwo, ale nie John. On doskonale wiedział, kiedy
Tim, a także jego siostra, kłamią.
- Rozumiem.
John zaczął przeglądać dokumenty leżące nad biurku, podczas
gdy Tim stał nerwowo tuż obok, powstrzymując chęć wybiegnięcia z biura. Nie
martwił się, że ojciec znajdzie jakieś kompromitujące jego dowództwo dokumenty,
ale samo to że John tak skrzętnie sprawdza wszystko, doprowadzało go powoli o
paniki.
- Od kiedy nazywasz się David? – zapytał go ojciec,
trzymając w ręku wzór raportu. Odłożył go i podniósł następny. – Albo Todd?
- Co?
Tim szybko wziął papiery i przeczytał je, czując na sobie
wzrok ojca. Nie mógł w to uwierzyć. Ziva i Kate dały mu do napisania swoje
raporty. Już je nawet podpisały. Dlaczego mu to robiły? Dlaczego akurat
dzisiaj?
- Ziva i Kate musiały je tu zostawić. – wyjaśnił nerwowo i
odłożył oba dokumenty na odpowiednie biurka.
- Przypadkowo? – John nie był przekonany.
- Tak, na pewno przypadkowo.
- Możesz je zaraz o to zapytać.
John wstał i odszedł na bok, gdy Kate i Ziva wróciły,
rozmawiając o czymś zawzięcie. Tim zerknął na ojca, zebrał w sobie całą pewność
siebie, jaka mu jeszcze została, i podszedł do obu agentek.
- Kate, Ziva, miałyście wypełnić raporty. – powiedział im,
starając się brzmieć jak Gibbs.
Obie spojrzały na swoje biurka i zobaczyły na nich puste
raporty.
- Nie możesz ty ich napisać? – spytała Kate i wzięła swój
raport. Odłożyła go na biurko Tima. Ziva zrobiła to samo. – Robisz to najszybciej.
- Każdy pisze raporty za siebie. – przypomniał. Gdyby tylko
był tu Gibbs, już on by im kazał napisać te raporty i nawet nie próbowałyby się
kłócić.
- Ta sprawa ma już dwa miesiące i nagle zachciało im się
raportów?
- Nie, skończono ją wczoraj, inny zespół ją zamknął, a my
pomagaliśmy w pewnym momencie, dlatego potrzebny jest raport.
- Taką małą rolę w tym mieliśmy, szkoda drzew.
Tim chciał znowu wydać rozkaz, ale Kate i Ziva szybko
odeszły, zostawiając go z raportami i ojcem, który niewątpliwie był
rozczarowany. Czuł jak John staje tuż za nim.
- Lepiej ściągnijcie Gibbs z tego urlopu.
Nim poszedł, ojciec poklepał go jeszcze po ramieniu, ale
wbrew pozorom to nie miało go wcale pocieszyć.
Tim miał ochotę coś rozwalić. Był wściekły na Kate, Zivę,
ojca, Gibbsa, ale przede wszystkim na siebie, bo nie był dość silny i
stanowczy, by być szefem. Bez wahania mógłby się teraz zamienić z Gibbsem na
miejsca. Wolał spędzać czas z napalonym dziewiętnastolatkiem niż ponosić
porażkę w biurze.
Ze zrezygnowaniem usiadł przy biurku i zaczął wypełniać swój
raport. Potem zająłby się raportem Kate i Zivy. Nie chciał ich pisać, ale
dyrektor chciał je dostać jeszcze dzisiaj, nie miał więc wyboru. Co innego mógł
zrobić, skoro rozkazy nie przynosiły efektu? Może po prostu wejdzie na dach
agencji i skoczy? Nie, za wysoko, miał lęk wysokości, nie potrafiłby nawet
stanąć na krawędzi budynku.
Tim poczuł się osamotniony, musiał z kimś pogadać.
Ale przecież mam pracę, zwrócił uwagę sam sobie i spojrzał
na raporty Kate i Zivy, które musiał napisać dla dyrektora.
- Chyba nic się nie stanie, jak zostawię na chwilę biuro i
zrobię sobie przerwę. – wymamrotał pod nosem. Przerwa dobrze mu zrobi, powinien
coś zjeść i czegoś się napić. Ale nie kawy, już i tak miał za wysokie ciśnienie.
Zrobię to zaraz, jak tylko z kimś porozmawiam, zadecydował.
Już czuł się odrobinę lepiej.
Zwykle jak potrzebował z kimś pogadać, szedł do Zivy albo
Kate, ale ponieważ chciał o nich na chwilę zapomnieć, to nie były najlepszym
wyborem. Abby miała dużo roboty, więc ją też wykluczył. Ducky powinien mieć
czas, on zawsze go miał, a jak nie on, to Palmer. Każdy był w tym momencie
lepszym partnerem do rozmowy niż Ziva i Kate oraz jego ojciec. Zastanawiał się,
gdzie poszedł, ale też w duchu modlił się, by był jak najdalej i nie wracał
więcej do biura, by oglądać jego porażkę. Najgorszy szef świata, brawo McGee.
W prosektorium panował nieprzyjemny zapach i Tim szybko
przekonał się, dlaczego. Na stole najbliżej wejścia leżał topielec. Jego ciało
zrobiło się zielone, całe napuchło i wyciekała z niego woda. Obrzydliwy widok,
ale ani Ducky ani Jimmy nie byli tym przejęci.
- Timothy, co za miła niespodzianka. – powiedział Ducky,
przerywając chwilowo pracę. – Czym mogę ci dzisiaj służyć?
Tim skinął na Jimmy’ego, który wyszeptał ciche dzień dobry,
a potem skupił się na Duckym.
- Chciałem pogadać, ale widzę, że jesteś zajęty. –
powiedział, pocierając nos, by choć trochę nie czuć zapachu rozkładu. Już mu
było niedobrze. – Wpadnę później.
- Nonsens, zostań, Anthony nigdzie nie ucieknie.
- Anthony?
- Imię ofiary. – wyjaśnił Ducky, zdejmując z twarzy maskę. –
Biedny mężczyzna, leżał w wodzie sporo czasu.
- Czuję to.
- Na moim biurku masz olejek miętowy, wetrzyj go sobie pod
nosem, będziesz mógł oddychać.
Tim podszedł do biurka i bez problemu odnalazł słoiczek
olejku, ale nawet po użyciu go, smród trupa wciąż był wyczuwalny.
- Ducky, możemy pogadać na zewnątrz? – spytał. – Nadal czuję
ten smród, trochę mi niedobrze.
- Oczywiście. Panie Palmer, proszę zająć się ciałem.
- Tak, doktorze.
Ducky wyprowadził Tima poza prosektorium, na korytarz. Tutaj
nie czuć było rozkładu.
- O czym chciałeś porozmawiać, mój drogi? – zapytał go
Ducky. Jego fartuch i rękawiczki były we krwi.
- O niczym szczególnym. – przyznał. A już zwłaszcza nie o
Zivie i Kate, pomyślał z goryczą.
- Tęsknisz za nim, prawda?
- Co?
- Za Jethro. Brakuje ci go w biurze. Nie ma się czego
wstydzić, też mi go trochę brak. Mam nadzieję, że dobrze sobie radzi.
W przeciwieństwie do Tima, Ducky nie wiedział nic o misji,
której podjął się Gibbs. Wiedział, że pracuje pod przykrywką, ale nie znał
szczegółów, co nawet było lepsze. Na pewno wygłosiłby moralną pogawędkę na
temat uwodzenia i łamania serc dziewiętnastolatkom, a Gibbs na pewno nie miałby
ochoty tego słuchać.
- Na pewno nic mu nie jest. – zapewnił go, choć sam nie był
pewien. Gibbs nie mógł się z nimi kontaktować, był sam. Jasne, mógł dzwonić do
dyrektora w sprawie postępów, ale nic poza tym. Tim wątpił, że usłyszy jego
głos w najbliższym czasie.
- A jak ty sobie radzisz?
- Dobrze. – odpowiedział od razu. – Awansowałem, czemu
miałbym czuć się źle?
- Może dlatego, że zachowujesz się, jakby cię zdegradowali,
a nie awansowali.
Tim pochylił głowę we wstydzie. Czego innego mógł się
spodziewać? Wieści o jego nieudolnym dowodzeniu szybko się rozniosły, zapewne
dzięki zasługom sekretarki dyrektora i jednej kobiety z ochrony, dwóch
największych plotkar w agencji. Wieści dotarły nawet do prosektorium, a tu mało
kto zaglądał. Zastanawiał się, ilu agentów śmieje się za jego plecami.
- Widzę, że nic się tu nie ukryje. – powiedział cicho. – Od
kogo się dowiedziałeś?
- Abby była tu wczoraj i mówiła, jak sobie radzisz. Musisz
coś szybko zrobić, Timothy, bo to będzie koniec twojej kariery. Nie możesz do
końca życia pracować jako zastępca Gibbsa, kiedyś będziesz musiał go zastąpić.
- Kiedyś, ale nie teraz. To za wcześnie, a szef zwalił to na
mnie z dnia na dzień. – do tej pory nie zdawał sobie sprawy, jaki jest wściekły
z tego powodu. – Jestem dobry przy komputerach, na tym się znam, nie potrafię
dowodzić ludźmi jak Gibbs.
- To prawda, Jethro ma naturalne zdolności w tym względzie,
ale wydaje mi się, że ty też je masz.
Tim zaśmiał się, bardziej z żalu niż z rozbawienia.
- Cała agencja ma okazję podziwiać te umiejętności, gdy
próbuję kierować Zivą i Kate.
- Są nieprzyzwyczajone, że dowodzi nimi ktoś inny niż
Jethro.
- Założę się, że gdyby to mój ojciec miał nimi dowodzić, to
kuliłyby się ze strachu przed nim.
- Nie musisz ich straszyć, by wykonywały twoje rozkazy.
- A znasz inny sposób, by mnie słuchały? – zapytał z
nadzieją. Ducky wiele już przeżył, był inteligentny, na pewno znał jakiś
sposób.
Ducky pokręcił głową.
- Obawiam się, że sam będziesz musiał go znaleźć.
- Doktorze?
Tim i Ducky spojrzeli na Palmera, który stał w progu.
- Tak, panie Palmer?
- Chyba coś zrobiłem nie tak. – powiedział i wskazał na
kałużę za sobą. Teraz nawet w korytarzu śmierdziało.
Ducky westchnął i odwrócił się do Tima ostatni raz.
- Niestety musimy przerwać naszą rozmowę. Powodzenia w dowodzeniu
zespołem. Na pewno sobie poradzisz.
Gibbs mówił to samo, pomyślał, ale nie powiedział tego na
głos. Przytaknął tylko i wrócił do biura. Po wizycie w prosektorium odechciało
mu się jeść, dlatego postanowił zabrać się za pisanie raportów. Jeszcze musiał
napisać swój, dobrze, że miał na to cały dzień.
Niestety po wejściu do biura odechciało mu się nawet tego,
gdy znów zobaczył swojego ojca, który rozmawiał z jednym agentów. Gdy John go
dostrzegł, przeprosił swojego rozmówcę i poszedł do syna.
- Twoi ludzie dalej nie wrócili. – powiedział, wskazując na
puste biurka. Można by pomyśleć, że mówi to bez żadnego konkretnego powodu, ale
tak naprawdę chodziło mu o upokorzenie syna. Tim to wiedział.
- Nie wiem, gdzie są. – przyznał. Nie widział sensu w kłamaniu,
ojciec i tak znał już prawdę.
- Domyśliłem się. – John znowu usiadł przy biurku Gibbsa. Z
jakiegoś powodu Tim poczuł gniew. Szef zwolnił mu swoje miejsce na czas
operacji, nikt inny nie miał prawa tam siedzieć, nawet admirał.
Tim znalazł w sobie odwagę, by poinformować o tym ojca.
- Mógłbyś zejść? – poprosił. Był zaskoczony brzmieniem
własnego głosu. Gdyby tylko udało mu się to powtórzyć w przypadku Zivy i
Kate...
- Słucham?
Szkoda, że na Johna to nie zadziałało.
- To miejsce Gibbsa. – wyjaśnił już nieco mniej pewnym
głosem. – Nie wolno tu nikomu siedzieć.
- Gibbsa tu nie ma. Poza tym, ty jakoś siedzisz.
- Pozwolił mi... – wyszeptał. Cała odwaga zniknęła.
- Co?
- Nic takiego. – Tim rozejrzał się nerwowo po biurze. Kilka
osób na nich patrzyło. – Pójdę do dyrektora. – powiedział i szybko wszedł po
schodach na górę, nie poszedł jednak do biura, tylko zamknął się w sali
konferencyjnej. Gdy przekręcił zamek i oparł się o drzwi, zauważył, że ręce mu
drżą. Czuł się, jakby znowu to był jego pierwszy dzień w NCIS. Gibbs przerażał
go wtedy równie mocno, co wysokości, bał się odezwać w jego obecności, a jak
już to robił, zaczynał się jąkać albo mówił szeptem. Zupełnie jak chwilę temu
przy ojcu.
- Naprawdę zawaliłem sprawę. – powiedział na głos. Podszedł
do najbliższego fotela i usiadł przy stole, chowając twarz w dłonie. – Nie
nadaję się na szefa. Jak mam dowodzić ludźmi, jeśli nawet własnemu ojcu nie
potrafię się postawić? Dzieci z przedszkola robią to lepiej.
Westchnął i oparł czoło o blat stołu.
- Jestem frajerem.
Siedział tak w ciszy kilkadziesiąt minut, myśląc o tym jak
spieprzył sprawę i co zrobić, by odejść z honorem. Jeśli jakiś mu pozostał.
Cała agencja się z niego śmiała, Kate i Ziva się z niego śmiały, a Gibbs...
Gibbs pewnie będzie tym wszystkim rozczarowany, jak wróci.
To będzie dzień, w którym w końcu mnie zabije, stwierdził,
przyglądając się słojom w drewnianym stole.
Omal nie dostał zawału, gdy nagle zadzwonił telefon. Wyjął
go niezgrabnie z kieszeni, prawie upuszczając go na podłogę.
- Agent specjalny McGee. – przedstawił się profesjonalnie.
- Możesz mi wyjaśnić, McGee, co się do cholery dzieje w
biurze?
Szef. Gibbs do niego zadzwonił. Jak dobrze było słyszeć jego
głos, nawet jeśli był wściekły. Gdyby Gibbs był tu z nim teraz, ucałowałby go.
- Szefie? – zapytał dla pewności. Może to Ziva albo Kate
robiły sobie żarty. Miał nadzieje, że to Gibbs, nawet jeśli jego telefon był
raczej niespodziewany, ale jednak podnoszący na duchu.
Szef mi pomoże.
- We własnej osobie. Dowiedziałem się ciekawych rzeczy o
twoim dowodzeniu.
Radość Tima nieco przygasła, gdy usłyszał zawód w głosie
szefa.
- Chyba się do tego nie nadaję, szefie. – przyznał cicho. –
Kate i Ziva w ogóle mnie nie słuchają.
- Bo nie jesteś stanowczy. Pokaż im, że teraz ty dowodzisz,
a nie dalej zgrywasz bezradnego agenta.
- Ale jak? – spytał zdesperowany. – Próbowałem być jak ty,
ale to nie działa.
- Nie bądź taki jak ja, nie jesteś mną, nie będą cię tak
słuchać.
Coś w tym jest, pomyślał. Kate i Ziva pewnie uznały, że próbuję
zastąpić Gibbsa na stałe i bronią się przed tym. Ale jeśli nie miał być
Gibbsem, to kim? Timem nerdem?
- Kiedy nie próbuję być jak ty jest jeszcze gorzej. Jakbym
nie miał dość kłopotów, to jeszcze przyjechał mój ojciec, by sprawdzić jak
sobie radzę.
- Twój ojciec?
Nie zdziwiła go nuta gniewu w głosie Gibbsa, nigdy nie lubił
Johna. Wciąż pamiętał ich pierwsze spotkanie, nie poszło za dobrze.
- Tak. Nie jest zadowolony. – wyznał. Powoli ogarniała go
panika. – Nie wiem co robić, Gibbs.
- Posłuchaj, Tim. – omal nie westchnął głośno, gdy usłyszał
ten łagodny ton. Gibbs rzadko go używał. – Kate i Ziva nie mają prawa tobą tak
pomiatać, to nie im przekazałem dowodzenie.
- Ale one nie chcą tego zrozumieć. Uważają, że to któraś z
nich powinna dowodzić. – wyjaśnił, wpadając równocześnie na genialny pomysł. –
Zadzwoń do nich!
- Nie mogę. Nie powinienem nawet do ciebie dzwonić, ale Abby
opowiedziała mi, że sobie nie radzisz.
- To kompletna porażka. – zgodził się, czując wstyd. Zawiódł
Gibbsa, czuł się z tym potwornie.
- Dasz radę. – zapewnił go Gibbs. Tim z każdą chwilą stawał
się pewniejszy siebie.
- Ale jak?
- Już mówiłem, bądź stanowczy, nie bój się ich. Wiedzą,
kiedy się boisz i wtedy one nie mają się czego bać. Zapamiętaj to sobie.
- Czy to samo stosujesz w naszym przypadku?
- A boicie się mnie? – zapytał. Tim mógł przysiąc, że się
uśmiecha.
- Nie wiem jak Ziva i Kate, ale ja na pewno. – przyznał.
- Masz swoją odpowiedź. Muszę już kończyć, powodzenia,
McGee.
- Dzięki, szefie.
Tim rozłączył się, wziął głęboki wdech i odchylił w krześle.
Gibbs nie dał mu jakiś wielkich czy konkretnych wskazówek, ale sama rozmowa z
nim dodała mu sił. Czuł się, jakby dostał jego błogosławieństwo. Ponownie. Nie
zamierzał znowu tego zepsuć.
Z wysoko uniesioną głową i pewnym krokiem wrócił do biura.
Kate i Ziva siedziały przy swoich biurkach, obecny był również John.
Tim stanął na środku, obejrzał się za siebie, gdzie ojciec
znów był pochłonięty w rozmowie z jednym z agentów, a potem znowu spojrzał na
biurka Zivy i Kate, które były zajęte własnymi sprawami. Wziął kolejny głęboki
wdech, nim podszedł do nich.
- Kate, napisz ten raport, o którym mówiłem. – powiedział,
kładąc jej na biurku kartkę.
- Za chwilę. – nawet na niego nie spojrzała, była zbyt
zajęta rysowaniem.
- Teraz, Kate. – powtórzył podniesionym głosem pełnym
autorytetu.
Kate spojrzała na niego wielkimi oczami, nim jednak zdążyła
coś powiedzieć, znów się odezwał.
- Masz zdążyć do wieczora, dyrektor chce je mieć jeszcze
dzisiaj. – przypomniał jej. Potem zwrócił się do Zivy. – Abby mówiła wczoraj,
że ma jakieś problemy z papierami, idź zobacz o co chodzi i pomóż jej, a potem
też napisz raport.
- Ale...
- Nie powtórzę się. – powiedział, patrząc na nią
nieustępliwie. Kątem oka zauważył, że Kate już zabrała się do roboty, Ziva też
to zauważyła i nadal w szoku wstała od biurka i poszła do Abby.
Tim spojrzał jeszcze na Kate, nim odwrócił się i podszedł do
ojca, który patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Dobra robota. – pochwalił, kładąc mu dłoń na ramieniu. –
Naprawdę.
Tim przytaknął, wypuścił z drżeniem powietrze i uśmiechnął się
zadowolony. ***
Pierwszy i ostatni rozdział z McGee, teraz już będzie tylko Tony i Gibbs. :)
Kto by pomyślał, że McGee jest w stanie znaleźć w sobie tyle siły, żeby zapanować nad Zivą i Kate :D I zrobić to w taki sposób, żeby ojciec go pochwalił :D Oczywiście, gdyby nie Gibbs, nic by z tego nie wyszło, ale i tak fakt, że w końcu zachował się jak na szefa przystało jest nieprawdopodobny xD Ale ostatecznie wierzę w niego :) Kiedyś, a może nawet już niedługo, będzie gotowy prowadzić własny zespół :D No, może jeszcze trochę, bo podejrzewam, że jak tylko wróci Gibbs, odetchnie z ulgą i odda odznakę szeryfa bez większego żalu xD
OdpowiedzUsuńCzekam na rozwój akcji z Gibbsem i Tonym w rolach głównych :)
Asai
Rozdział fajny, ale cieszę się, że to ostatni z McGee`m! Zobaczyliśmy jak sobie nie radzi, a później radzi (na szczęście!!!) Dobrze, że Gibbs do niego zadzwonił, to go jakoś zmotywowało! Kate i Ziva były koszmarne, ale jakoś to będzie... Albo nie będzie xD
OdpowiedzUsuńCzekam na Tony`ego i Gibbsa... Zastanawiam się jak poprowadzisz akcję :)
Pozdrawiam B.