sobota, 25 maja 2013

108. Zielona heroina 8/26



Gibbs miał ochotę wymiotować. Najlepiej przez cały dzień. Tylko wieloletni trening pozwolił mu w klubie zachować zimną krew i opierać się DiNozzo. Sam nie wiedział, co go bardziej brzydziło, sposób zachowania dzieciaka, który powinien uczyć się na studiach, a który zachowywał się jeszcze gorzej, niż wskazywały akta, czy to, że prawie mu uległ. Naprawdę chciał go przelecieć. Dziewiętnastolatka. Wiedział, że tego nie uniknie, prędzej czy później będzie musiał się poddać, ale na samą myśl robiło mu się niedobrze. Dzieciak był zwyczajnie obrzydliwy. Kto wie, co robił przed przyjściem do klubu. Znając jego reputację, nie było to nic niewinnego. Dlatego właśnie Gibbs nie pozwolił się pocałować. A kusiło go, zresztą nie tylko to. Dopóki jednak nie upewni się, że DiNozzo nic nie robił tymi ustami przed spotkaniem z nim, nie zamierzał mu na nic pozwalać.
Miał nadzieję, że dzieciak połknął przynętę. Udawanie niedostępnego nie było jego planem od samego początku. Dopiero gdy zorientował się z kim naprawdę ma doczynienia, postanowił zmienić taktykę. Gdyby od razu dał DiNozzo to, czego chciał, więcej pewnie już by się nie widzieli. Musiał czymś zainteresować dzieciaka i chyba mu się udało. Szczeniak wyglądał na wkurzonego, gdy zostawił go z niczym przy barze. Jeśli DiNozzo miał wielkie ego, na pewno zadzwoni, w przeciwnym razie oznaczałoby to poniesioną porażkę. Na pewno nie przywykł do tego, że mu odmawiano. Louis wspominał, że sam mu odmówił, ale zrobił to z wiadomych względów – był hetero. DiNozzo raczej nie czuł się zraniony, gdy ktoś taki go odrzucił, ale gdy robił to mężczyzna, który wyraźnie był na niego napalony? To musiało zaboleć, zwłaszcza że sam wybierał cel i uchodził za tego, który kontroluje całą sytuację. Teraz zdecydowanie jej nie kontrolował, Gibbs mu na to nie pozwolił.
Leżał w łóżku do 8, co nigdy mu się nie zdarzało, nim w końcu wstał, by zrobić sobie śniadanie. Obrzydzenie do dzieciaka i samego siebie trochę mu przeszło, ale i tak zdołał zjeść tylko dwie kromki chleba z samym masłem. A może chciało mu się rzygać, bo miał kaca? Z drugiej strony, nie wypił dużo poprzedniej nocy. Czasami pijał więcej i czuł się dobrze, więc to jednak musiała być wina tego gnojka.  
Nie zaskoczyło go wcale, jak arogancki był ten dzieciak. Uważał się za lepszego i sądził, że wszystko mu się należy – łącznie z cudzymi kutasami – bo tatuś zarabia kupę forsy ze sprzedaży narkotyków. Nienawidził takich ludzi. Nie życzył im śmierci, ale tego, by choć przez chwilę poczuli się tak, jak „gorsi” od nich ludzie. DiNozzo raczej nie przeżyłby długo ze zwykłej pensji. Pewnie wydawał więcej na jedną parę spodni, niż Gibbs zarabiał przez dwa miesiące. Jeśli nie więcej.
Włączył przy jedzeniu telewizor, licząc na jakieś wieści w sprawie zgonu sierżanta Hole. Niestety jak to zwykle bywało w tak wielkim mieście, gdy przestępstwem nie była bomba podłożona przez terrorystów albo masakra, podczas której zginęło 20 osób, szybko o nim zapominano na rzecz nowych i ciekawszych tematów. Kto by się interesował zaćpanym żołnierzem, Stany miały ich jeszcze wielu i ginęli codziennie, nie tylko w D.C. Wielu morderstw czy przestępstw z nim związanych nie było nawet w telewizji. Ludzie nie lubili słuchać o tym, jak giną ich obrońcy, zwłaszcza gdy łamali prawo.
Sierżant Hole i tak miał szczęście, że w ogóle znalazł się w wiadomościach, ale to było kilka dni temu i wyłącznie z inicjatywy NCIS i wojska. Teraz wspominał o nim tylko pasek u dołu ekranu. Wciąż nie znaleźli sprawcy.
Gibbs zastanawiał się, czy DiNozzo Senior poczuł się po tym urządzonym w mediach przedstawieniu spokojnie. Czy nie martwił się, że agenci wpadli na jego trop? Czy stał się nieostrożny i nieuważny na tyle, by nie wydało mu się podejrzane, że koło jego syna ktoś się kręci? A może wcale się tym nie przejmował, bo był pewny, że i tak go nigdy nie złapią? To było nawet prawdopodobne. To nie ten, kto pociąga za sznurki trafia do więzienia, gdy policja rozbija jakiś kartel. To kukiełki idą siedzieć. Ale dzięki smarkaczowi może im się udać zamknąć władcę marionetek. Trzeba tylko znaleźć dowody albo przekonać go do ich oddania. Gibbs nie miał pojęcia, w jakich dokładnie relacjach z ojcem jest dzieciak, nikt tego nie wiedział, ale miał nadzieję, że w kiepskich i przekonanie go, by zdradził rodziciela, nie będzie trudne.
Na talerzu nie została już żadna kanapka, a w telewizji nie leciały już wiadomości tylko zapowiedzi jakichś programów. Gibbs wyłączył telewizor i poszedł się umyć przed zadzwonieniem do dyrektora w celu złożenia raportu. Tom na pewno chętnie posłucha, że udało mu się porozmawiać z DiNozzo tak szybko.
Kiedy w końcu wziął telefon do ręki, przez chwilę poczuł cień zwątpienia. Może ojciec miał rację i nie powinien przyjmować tego zadania. Na początku czuł się z tym dobrze, ale teraz nie był już taki pewny, czy to dobry pomysł. Nie lubił tego dzieciaka, nie chciał mieć z nim nic wspólnego. No może poza wzięciem go do łóżka na jedną noc. Jeszcze nie było za późno, by zrezygnować, DiNozzo jeszcze się do niego nie przywiązał, nawet by nie zauważył, że ktoś inny próbuje się do niego zbliżyć.
Wykręcił numer i słuchając sygnału w głośniku zaczął się zastawiać nad jakimś racjonalnym powodem zrezygnowania z zadania. Telefon odebrała Abby.
- Dlaczego ty odebrałaś, a nie Tom? – zapytał ją, gdy się odezwała.
- Dyrektor jest na ważnym spotkaniu z jakimś wojskowym, przekazał mi, bym pilnowała telefonu. – wyjaśniła mu. Jej głos był radosny, cieszyła się, że Gibbs do niej zadzwonił. – Co u ciebie?
Nie zamierzał mówić Abby, że myślał o rezygnacji. Nie chciał w jej oczach wyjść na słabego.
- Znalazłem dzieciaka. Rozmawiałem z nim.
- Już? Nie traciłeś czasu! Jaki jest w łóżku?
- Nie dotarliśmy aż tak daleko.
- No to chociaż powiedz, czy rzeczywiście tak dobrze obciąga, jak mówią.
Gibbs westchnął do telefonu.
- Na nic mu nie pozwoliłem, Abby.
Przez chwilę Abby była cicho.
- Dlaczego? – jej głos się zmienił, była zmartwiona. – Coś się stało?
- Niezupełnie.
Gibbs wyjaśnił jej, jaki miał plan, by uwieść dzieciaka oraz to, jak się zachowywał. Gdy opisał jej, jak bezpośredni był DiNozzo w stosunku do niego – nieznajomego faceta – była równie zdegustowana, co on sam.
- Raju, to obrzydliwe. – stwierdziła. – Rozumiem, że ludzie mogą lubić seks, ale to po prostu złe. W klubach, do których chodzę, nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak on. Czy na pewno ma tylko 19 lat?
- Wcześnie musiał zacząć. – akta jednak o tym nie mówiły. – Nawet nie chcę myśleć o tym, ile facetów go wczoraj zaliczyło po tym jak wyszedłem.
- Pewnie dużo.
Cieszył się, że Abby się z nim zgadzała. Już się bał, że jest nienormalny i powinien być raczej zadowolony, że młody chłopak chce się z nim zabawić. Na szczęście jego odczucia okazały się słuszne.
- Jak sobie radzi Tim? – zapytał. Do tej pory nie myślał o swoim zespole, ale gdy znowu usłyszał głos Abby, poczuł się, jakby wcale nie brał udziału w tajnej akcji i po prostu był na wakacjach. To było przyjemne uczucie, które przypomniało mu o Timie, Kate i Zivie.
- Chciałeś raczej zapytać, jak sobie NIE radzi. – Abby zachichotała jak nastolatka rozprawiająca o idolu. – Biedny Timmy nie kontroluje sytuacji. 
Jak DiNozzo wczoraj, pomyślał Gibbs, zaskoczony tym nietypowym skojarzeniem.
- Co masz na myśli?
- Kate i Ziva robią co chcą, nie słuchają go i zwalają na niego całą robotę. Są jak małe dzieci, które wrabiają swoją opiekunkę i manipulują nią, by pozwoliła im zjeść lody przed obiadem.
Porównanie Abby wywołało uśmiech na jego twarzy, choć martwił się o sytuację Tima.
- A on im na to pozwala?
- Nie potrafi się im postawić, a kiedy próbuje, Ziva mu grozi i Tim natychmiast ucieka z podkulonym ogonem, by szlochać nad swoim losem w sali konferencyjnej.
Z płakaniem Abby na pewno przesadzała, ale na pewno nie hiperbolizowała kwestii grożenia.
Był rozczarowany postawą Tima. Sądził, że przygotował go do prowadzenia zespołu nieco lepiej. Fakt, wszystkie obowiązki spadły na niego z dnia na dzień, ale Gibbs wierzył, że Tim sobie poradzi. Najwyraźniej się mylił. Powinien był załatwić im tymczasowego dowódcę na czas akcji. Tim nie był jeszcze gotowy na tak dużą odpowiedzialność.
- Możesz mu przekazać wiadomość ode mnie? – poprosił.
- Co tylko zechcesz, Bossman.
- Powiedz mu, żeby nie bał się Zivy i Kate ani tego, jak będą go postrzegać, gdy zacznie nimi rządzić. Niech ruszy tyłek do roboty i zapanuje nad nimi, bo chcę do czegoś wrócić, więc lepiej żeby nie nawalił.
To były ostre słowa, ale takie najlepiej działały.
Abby znowu się zaśmiała.
- Przekażę mu to. – obiecała.
- Świetnie. Nie zapomnij też powiedzieć dyrektorowi mojego planu.
- Nie zapomnę. Trzymaj się, Gibbs.
Pożegnał się z Abby i rozłączył się. Miał już odnieść telefon na miejsce, tam gdzie go chował, ale powstrzymał się i znowu zadzwonił.
Tim odebrał po trzech sygnałach.
- Agent specjalny McGee.
Przedstawił się profesjonalnie, a daje sobą pomiatać.
- Możesz mi wyjaśnić, McGee, co się do cholery dzieje w biurze? – zapytał wściekle Gibbs.
Nie powinien dzwonić, ale nie mógł pozwolić, by Kate i Ziva rządziły Timem przez tyle miesięcy i doprowadziły go do załamania nerwowego. 
- Szefie? – Tim był zaskoczony, ale w jego głosie dało się też słyszeć radość i ulgę.
- We własnej osobie. Dowiedziałem się ciekawych rzeczy o twoim dowodzeniu.
- Chyba się do tego nie nadaję, szefie. – przyznał cicho. – Kate i Ziva w ogóle mnie nie słuchają.
- Bo nie jesteś stanowczy. Pokaż im, że teraz ty dowodzisz, a nie dalej zgrywasz bezradnego agenta.
- Ale jak? – spytał zdesperowany. Zbyt zdesperowany, jak na gust Gibbsa. Tim kompletnie się pogubił. – Próbowałem być jak ty, ale to nie działa.
- Nie bądź taki jak ja, nie jesteś mną, nie będą cię tak słuchać.
- Kiedy nie próbuję być jak ty jest jeszcze gorzej. Jakbym nie miał dość kłopotów, to jeszcze przyjechał mój ojciec, by sprawdzić jak sobie radzę.
- Twój ojciec?
Poznał ojca McGee dwa lata temu. Admirał John McGee zawsze oczekiwał od syna jak największych sukcesów i był rozczarowany za każdym razem, gdy coś mu nie wychodziło. Jeśli nie zmienił się przez te dwa lata, to Tim przeżywał teraz w pracy prawdziwe piekło.
- Tak. Nie jest zadowolony. – Gibbs słyszał jak oddech Tima przyspiesza, jakby naprawdę miał zaraz się rozkleić. – Nie wiem co robić, Gibbs.   
- Posłuchaj, Tim. – tym razem zwrócił się do niego łagodniejszym głosem. – Kate i Ziva nie mają prawa tobą tak pomiatać, to nie im przekazałem dowodzenie.
- Ale one nie chcą tego zrozumieć. Uważają, że to któraś z nich powinna dowodzić. Zadzwoń do nich!
Miał wrażenie, że jest w przedszkolu.
- Nie mogę. Nie powinienem nawet do ciebie dzwonić, ale Abby opowiedziała mi, że sobie nie radzisz.
- To kompletna porażka.
- Dasz radę.
- Ale jak?
- Już mówiłem, bądź stanowczy, nie bój się ich. Wiedzą, kiedy się boisz i wtedy one nie mają się czego bać. Zapamiętaj to sobie.
- Czy to samo stosujesz w naszym przypadku?
- A boicie się mnie?
- Nie wiem jak Ziva i Kate, ale ja na pewno.
- Masz swoją odpowiedź. Muszę już kończyć, powodzenia, McGee.
- Dzięki, szefie.
Gibbs rozłączył się i rzucił telefon na stół. Przynajmniej jeden problem miał z głowy. Na razie. Niestety nie spędził dużo czasu w ciszy, bo po kilku minutach rozdzwonił się drugi telefon. Nie znał numeru, ale domyślał się kto dzwoni.  
- Cześć, skarbie.
Głos DiNozzo był rozpoznawalny nawet po zniekształceniu przez telefon i nadal był tak samo kuszący, jak poprzedniej nocy. Niech szlag trafi tego dzieciaka. I jego samego za pożądanie go po jednym spotkaniu. Miał tylko 19 lat, do diabła, nikt w tym wieku nie powinien być taką kurwą.
- Cześć, dzieciaku. – odpowiedział przyjaznym tonem.
- Pamiętasz mnie. – DiNozzo wydawał się być zadowolony z siebie. Pewnie myślał, że znowu ma kontrolę.
- Kogoś takiego się nie zapomina.
- Święta prawda, wystarczy tylko raz mnie poznać, by zapamiętać mnie na zawsze.
- Nie pozwalasz nikomu o sobie zapomnieć.
Tony zaśmiał się, ale słychać było, że nie jest rozbawiony.
- Jak masz na imię? – spytał nagle. Gibbs nie spodziewał się tego pytania. DiNozzo sam powiedział, że imię nie jest mu potrzebne.
- Czemu powinienem ci powiedzieć?
- Ty moje znasz.
Bo sam mi je powiedziałeś.
- Nie wydaje mi się, żeby było ci potrzebne moje. Jutro o mnie zapomnisz.  Jak o wszystkich facetach, którym tak chętnie obciągasz.  
- Nie czuj się urażony, skarbie, przecież nie zapomniałem o tobie przez noc. – wymruczał DiNozzo do telefonu. – Kto wie, może będziemy się spotykać częściej.
- Do tego nie potrzebne jest imię.
- Nie chcesz posłuchać, jak jęczę ci je do ucha? Szkoda.
Gibbs zadrżał na sama myśl. Musiał się opanować, to on musiał kontrolować rozmowę, nie ten obrzydliwy smarkacz.
- Powiem ci moje imię, jak znowu się zobaczymy. – postawił warunek. To powinno zainteresować DiNozzo.
- Zgoda. Zresztą po to do ciebie dzwonię, wybieram się do klubu wieczorem. Mam nadzieję, że tym razem będziesz bardziej chętny.
Gibbs mógł przysiąc, że DiNozzo oblizuje usta. Wyobraził to sobie i poczuł jednocześnie rosnące pożądanie, jak i odrazę. Ten język dotknął pewnie większej ilości kutasów niż urolog, nie powinno go to podniecać. 
- Zależy na co.
- Zostaw to mnie, słodziutki, już ja coś wymyślę.
Znowu to samo. Chyba powinien się rozłączyć i zwymiotować.
- Mam kolejny warunek.
DiNozzo nie odezwał się od razu, zapewne rozważając, czy się na niego zgodzić.
- Jaki? – zapytał ostrożnie.
- Tego wieczora zajmujesz się wyłącznie mną, jasne? Nikt przed i nikt po, tylko ja.
Jeśli miał to zrobić, musiał się upewnić, że DiNozzo nie dotknie wcześniej kogoś innego. Po już go tak nie obchodziło, ale liczył na to, że ten dodatkowy warunek sprawi, że DiNozzo znowu poczuje się zagrożony i przez to łatwej go będzie okiełznać. Dzieciak wyraźnie nie lubił tracić kontroli, nie wiedział tylko czy to przez nadmuchane do monstrualnych rozmiarów ego, czy strach przed krzywdą, ale był wtedy bezradny i zdezorientowany.
- Dobrze. – zgodził się, ale dość niepewnie. Jego entuzjazm przygasł. – Będziesz mnie miał dla siebie. Ale to ja decyduję, co będziemy robić albo możesz zapomnieć o położeniu na mnie ręki.
- Sprawiedliwe warunki. Zobaczymy się przed klubem.
Nie czekał na odpowiedź dzieciaka tylko się rozłączył. DiNozzo połknął przynętę, teraz pozostało tylko w odpowiednim momencie wciągnąć żyłkę.

Spoglądał na telefon dobrych kilka minut, nim w końcu pogodził się z tym, że przegrał. Znowu. Jeden jego warunek na dwa warunki tego faceta. Nie tak chciał to rozegrać, ale za bardzo zależało mu na zaliczeniu tego gościa, żeby odmówić. Tu już nie chodziło tylko o poczucie własnej wartości, ale i o ciekawość. Wkurzało go, że ten mężczyzna mu się opierał, ale jednocześnie ciekawił go powód tego oporu. Facet coś od niego chciał i to nie było tylko ciało. Tego wieczora miał okazję dowiedzieć się wszystkiego, choć miał już jedno przypuszczenie.
 - Mark, czy ja jestem nieatrakcyjny? – spytał Tony, przyglądając się sobie w lustrze. Planował wyjść i zabawić się przed wieczorem, ale po rozmowie przez telefon stracił na to ochotę. No i raz w życiu chciał wywiązać się z umowy, nawet jeśli nie można by mu udowodnić, czy komuś obciągnął.
Mark przerwał czytanie książki i spojrzał na swojego pracodawcę.
- Muszę odpowiadać?
- Nie. – Tony westchnął i ściągnął koszulę, którą miał na sobie. – Zastanawiam się tylko...
- Ktoś odrzucił ofertę, chociaż jest gejem. – to nie było pytanie.
- Tak. Był zainteresowany, ale nie seksem ze mną, czymś innym.
- Może szukał czegoś więcej, proszę pana. – zasugerował Mark.
- Nie bądź niedorzeczny, gdyby szukał czegoś więcej, poszedłby na szybką randkę, a nie do gejowskiego klubu.
- Może to zabrzmi jak tekst z durnej telenoweli, ale miłość można znaleźć wszędzie.
Tony roześmiał się i odwrócił w stronę szofera.
- Masz rację, brzmi jak z telenoweli. – powiedział i założył na ramiona czystą koszulę. – Nie wiem, czego ten gość ode mnie chce, ale na pewno nie miłości.
- Więc czego?
- Zamierzam się tego dowiedzieć. Dziś w nocy. Przy drugim spotkaniu już mi się nie oprze.
- Niech mi pan oszczędzi szczegółów. – poprosił Mark ze skwaszoną miną.
Tony spojrzał na niego na chwilę, a potem odwrócił się do lustra. Nie było mowy, by ktoś oparł mu się po raz drugi. Zamierzał o to zadbać.
***
Następny rozdział to będzie taka zapchajdziura, zobaczymy jak radzi sobie McGee. ;) Tak więc drugie spotkanie pomiędzy Gibbsem a Tonym dopiero w dziesiątym rozdziale. Tym razem nie skończy się ucieczką Gibbsa.

3 komentarze:

  1. Zastanawiam się komu współczuć bardziej, Gibbsowi konieczności męczenia się z Tonym, który na świetnego gościa nie wygląda, czy Tony'emu, który pierwszy raz stracił kontrolę i miota się, nie wiedząc o co chodzi. Cóż, chyba jednak najbardziej współczuję McGee :) ten to jest chyba w najgorszej sytuacji :) I raczej bez pomocy Gibbsa nie da sobie rady xD dlatego cieszy mnie ta zapchajdziura za tydzień, bo jestem ciekawa jakim szefem będzie Tim :)

    Wiem, że mówiłam, że przeczytam jutro, ale nie mogłam się powstrzymać ^^

    Czekam na kolejną część ^^
    Asai

    OdpowiedzUsuń
  2. Tony jest koszmarny, no naprawdę w tym ficku chyba go nie polubię (no chyba, że się zmieni!) co prawda podoba mi się to, że Tony nie wie w co się pakuje i nie ma kontroli nad spotkaniami z Gibbsem :)
    Nie dziwię się reakcji Gibbsa, każdy po spotkaniu z takim dzieciakiem jak Tony byłby... Zdegustowany! Czekam na ich kolejne spotkanie :) Jak nie Gibbs ucieknie to może Tony zdezerteruje, ale byłoby jajo :)
    Biedny Tim, ma przewalone!!! Mam nadzieję, że jednak nie da sobie wejść na głowę... Za bardzo :) Przyjechał do niego admirał więc ma jeszcze gorzej. Ciesz mnie ta "zapchajdziura" dowiemy się czy McGee pokarze jaja xD
    czekam na kolejny rozdział,
    Pozdrawiam B.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się to opowiadanie, jest zupełnie inne od Twoich wszystkich. Tony w takim wydaniu, no cóż, nieco specyficzny. Śmieszy mnie to jego zagubienie, no ale co się dziwić jak po raz pierwszy zainteresowany nim facet mu się oparł. Czekam na dalsze rozwinięcie tej relacji Gibbs x Tony i na następny rozdział, chociaż na 10 jeszcze bardziej. ;D
    Szybko to się czyta, szkoda, że nie piszesz dłuższych rozdziałów, no ale ja tak lubię Twoje opowiadania, że nawet najdłuższy rozdział byłby dla mnie za krótki. xD
    Pozdrawiam,
    Yuuka-chan97

    OdpowiedzUsuń