Tony’ego obudziła lecąca w łazience woda. Spojrzał na puste
miejsce na łóżku po swojej prawej stronie. Jethro już wstał, ale on postanowił
jeszcze chwilę poleżeć, miał czas, najwyżej tylko trochę spóźniłby się do
pracy.
Kiedy Jethro wyszedł z łazienki, Tony udawał, że śpi, żeby
jeszcze trochę poleżeć. Nie spodziewał się, że to zadziała, Jethro zawsze
wiedział, kiedy nie śpi, ale jeśli teraz też to wiedział, to nic nie zrobił.
Ubrał się tylko i zszedł na parter, zostawiając Tony’ego samego w sypialni. Słyszał,
jak na dole Jethro krząta się po kuchni, szykując kawę. Z jakiegoś powodu
przynosiło mu to ulgę. Odkąd wyprowadził się z domu, zawsze mieszkał sam. Miło
było z samego rana słyszeć inną osobę, spędzać z nią poranek, jeść śniadanie.
Od śmierci matki Tony nie miał tego luksusu, dlatego teraz brał z niego pełnymi
garściami.
Przeciągając się, sięgnął do jednej z dwóch szafek stojących
po obu stronach łóżka. Otworzył szufladę w poszukiwaniu swoich lekarstw, które
nadal musiał brać. Kilka dni temu polepszyło mu się na tyle, że mógł już wrócić
do pracy, ale Ducky zalecił mu ostrożność. Tony’emu nie trzeba tego było dwa
razy powtarzać. Grypa, którą przechodził była najgorsza, jaką kiedykolwiek
złapał i zdecydowanie nie chciał znowu chorować, zwłaszcza w najbliższym
czasie. Dlatego tak ważne były lekarstwa, które miały wzmocnić jego odporność,
ale w szufladzie ich nie było.
Zdziwiony Tony przesunął się na druga połowę łóżka, na
której spał Jethro i zajrzał do jego szuflady. Chwilę próbował natrafić ręką na
ślepo, ale wyczuwał tylko kilka długopisów, zegarek i jakiś papier, który
szeleścił mu w dłoni. Zirytowany podniósł się, by zajrzeć do szuflady, wyjął
przy okazji kartkę, by nie zasłaniała mu widoku. Treść, która się na niej
znajdowała, uchwycił tylko kątem oka, ale natychmiast zwróciła jego uwagę.
Zapominając chwilowo o lekach, Tony wczytał się w dokument, nie mogąc uwierzyć
własnym oczom. Dlaczego trzymał w rękach pozew rozwodowy? Dlaczego ten pozew
leżał w szafce Jethro? I dlaczego Jethro w ogóle go miał? Chciał się z nim
rozwieść? Ale dlaczego, przecież było im razem dobrze. Zaledwie tydzień temu
Jethro się nim opiekował. Czy w ciągu siedmiu dni można się kimś znudzić?
Tony nie miał czasu na zapoznanie się z dokumentem, a tym
bardziej z argumentacją tam zawartą, bo usłyszał kroki na schodach. Nie chciał,
by Jethro wiedział o tym, że znalazł pozew. To mogło tylko przyspieszyć całą
sprawę, a Tony nie zamierzał na to pozwolić. Musiał to powstrzymać póki był
jeszcze czas, a mógł to zrobić tylko wtedy, gdy będzie udawał, że nic nie wie.
Tylko jak miał teraz przekonać Jethro do zmiany zdania?
Schował dokument w idealnym momencie, bo kilka sekund
później Jethro wszedł do sypialni i uśmiechnął się do Tony’ego.
- W końcu wstałeś. – powiedział, wcale nie mając na myśli
obudzenia się ze snu.
- Tak. – Tony zdecydował się zachowywać normalnie, ale nie
był w stanie tego robić idealnie. Myśl o rozwodzie przyprawiała go o dreszcze i
skurcze żołądka. Nie chciał stracić Jethro. – Nie wiesz, gdzie są moje leki?
- W łazience. – odparł i podszedł do szafy. Wyciągnął z niej
krawat, który szybko zawiązał sobie wokół szyi. – Pamiętaj, żeby najpierw zjeść
śniadanie.
- Jasne.
Tony szybko wyszedł z pokoju. Nie mógł patrzeć na Jethro i
słuchać jego troski po tym, co znalazł. To bolało. Nie rozumiał, czemu mąż
wciąż udaje troskę, jeśli chce się rozwieść. Był aż tak okrutny? Przecież wiele
lat temu obiecał, że nigdy go nie skrzywdzi w żaden sposób. Obiecali to sobie
nawzajem, a Jethro nigdy nie łamał danych obietnic.
Nie miał pojęcia, co takiego zrobił, że doczekał się
rodowodu, ale cokolwiek to było, zamierzał to poprawić, by do tego rozwodu nie
dopuścić. Jeszcze nie wiedział, co zrobi, ale był gotowy na wszystko, byle
tylko zatrzymać przy sobie Jethro. W przeciwnym razie nie zniósłby już wspólnej
pracy z nim, samo widywanie go byłoby bolesne. Za bardzo się już przyzwyczaił
do wszystkiego, nie mógł tego stracić i to tuż przed... Całkiem o tym zapomniał
w całym tym stresie. Niedługo miała być ich rocznica ślubu.
- O boże, on zamierza mi to dać w rocznicę. – przeraził się.
Nagle poczuł, że choroba wraca, zrobiło mu się niedobrze na samą myśl o takim
okrutnym „prezencie”. – Jethro, dlaczego?
Tony próbował się uspokoić i wytłumaczyć samemu sobie, że to
tylko nieporozumienie. Wszyscy wiedzieli, jak dobrze im jest ze sobą, jak są w
sobie zakochani, tyle osób nie mogło się mylić. Oczywiście obaj świetnie
potrafili udawać kogoś, kim nie są, ale to wciąż niemożliwe, by Jethro tak po
prostu sobie z niego kpił bóg wie jak długo.
To musi być pomyłka, powtarzał w myślach Tony. To nie może
być prawda.
- Tony?
Aż podskoczył, gdy usłyszał za sobą głos Jethro. Jak długo
tam stał?
- Tak? – spytał, starając się ukryć drżenie głosu. Dawno już
nie czuł się taki zrozpaczony.
- W porządku? Jesteś strasznie blady.
- Trochę mi niedobrze. – przyznał. – Pewnie choroba wraca.
- Może zostań dziś w domu. – zaproponował. Tony nie mógł
znieść tego pełnego troski spojrzenia.
- Nie, będzie dobrze jak tylko coś zjem i wezmę leki. –
powiedział, siląc się na uśmiech. W normalnych okolicznościach Jethro
wiedziałby od razu, że coś jest nie tak, ale tym razem najwyraźniej uznał to za
objaw choroby.
- Dobrze, ale jak poczujesz się gorzej, masz pójść do
Ducky’ego.
- Okej.
Jethro wrócił na górę, a Tony, dalej stojąc na schodach
usiłował się dowiedzieć, co zrobił nie tak i kiedy zawinił. Przecież tak się
starał, by niczego nie zepsuć, by nie obrazić czymś męża. Najwyraźniej nie był
tak ostrożny, jak sądził.
- Co ja teraz zrobię?
Rozmowa na razie nie wchodziła w grę, więc co mu pozostało?
Jak mógł dowiedzieć się czegoś więcej, a jednocześnie upewnić się, że jego
małżeństwo jest bezpieczne.
Przez myśl przeszło mu, że mógłby zapytać zespół o opinię,
ale musiałby to zrobić tak, by niczego się nie domyślili i nie donieśli Jethro.
Z planem na cały dzień, Tony nieco się uspokoił, ale nie na
tyle, by zniknął cały niepokój, który towarzyszył mu odkąd tylko dotknął pozwu.
Tony dostrzegł swoją szansę na przepytanie zespołu już na
początku pracy, gdy Jethro został wezwany do gabinetu Jen. Ziva szybko wyszła z
biura z telefonem trzymanym blisko ucha, a Tim został z Tonym, który dowoli
mógł zbadać całą sprawę i nie narazić się na wykrycie albo kpiny ze strony
Zivy.
- Probie, co myślisz o kolacji dla dwojga? – zapytał,
przysuwając krzesło do biurka przyjaciela.
Tim popatrzył na niego z mieszaniną zdziwienia i
przerażenia.
- Nie jestem gejem, Tony. – przypomniał mu. Powoli zaczynał
się czuć zażenowany.
- Nie mówiłem o tobie.
- Oh. – Tim zarumienił się. – A dlaczego mnie pytasz?
- Bez powodu. – odparł. Opierając brodę na splecionych
dłoniach zaczął świdrować Tima oczami. Może było to trochę nachalne z jego
strony, ale musiał usłyszeć odpowiedź.
- Um, nie wiem. – powiedział i wzruszył ramionami. –
Gibbsowi na pewno się spodoba. On lubi wszystko, co dla niego robisz.
- Myślisz? – spytał, a jego oczy aż zalśniły z powodu
nadziei.
- Wystarczy zobaczyć, jak na ciebie patrzy, gdy przynosisz
mu kawę, by to wiedzieć.
- Hmm. Dzięki, Probie.
Tim nie zapytał go, gdzie mu się tak śpieszy, gdy Tony
szybko wstał i wyszedł z biura. Powrócił do pracy i szybko zapomniał o tej
rozmowie.
Tony jej nie zapomniał. Była nadzieja na to, że jednak źle
zinterpretował obecność papierów rozwodowych w domu, Tim potwierdził to na co
liczył. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Wciąż musiał zapytać także inny,
tylko dyskretnie.
Następną wybrał Abby, która w kompletnych ciemnościach
siedziała w laboratorium. Przez chwile Tony miał nawet wrażenie, że jej tu nie
ma, ale wtedy wyskoczyła mu przed twarzą, omal nie przyprawiając go o zawał.
- Abby! Uprzedzaj następnym razem. – powiedział, łapiąc się
za klatkę piersiową.
Abby zaśmiała się i zapaliła światło.
- Wybacz, trenowałam jogę.
- W ciemnościach?
- Lepszy efekt.
- Oh. – Tony nie zamierzał dalej o to pytać, miał ważniejsze
pytania na głowie. – Wiesz, jaka niedługo data?
Abby przekręciła głowę w bok i zastanowiła się.
- Oh, wiem! – powiedziała podekscytowana. – Walentynki!
- To też, ale nie o to mi chodzi.
- Niepodległość Sir Lanki? – próbowała dalej.
- Nie.
- Dzień Prezydenta?
- Jest takie coś? – zdziwił się Tony.
- Rocznica urodzin Abrahama Lincolna?
- Nie!
- No to co się wydarzy? – miała jeszcze parę pomysłów na
różne święta i okoliczności, ale nie mogła się już doczekać odpowiedzi.
- Niedługo rocznica moja i Jethro. – odparł z nieukrywaną
dumą w głosie, choć jednocześnie serce mu krwawiło na samą myśl o tym, co miał
dostać. – Dokładnie za miesiąc.
- Naprawdę? To już rok?! Nie mogę w to uwierzyć! Jesteście
taką uroczą parą!
- Serio?
Proszę, powiedz tak, błagał w myślach.
- Lepszej nie znajdziesz! – zapewniała Abby. – Dawno nie
widziałam takiej miłości, jaka jest pomiędzy wami. Jesteście zakochani po uszy!
Chyba jednak nie jest taka wielka, przynajmniej nie ze
strony Jethro, skoro chce się rozwieść, pomyślał ze smutkiem Tony. Wciąż nie
mógł w to wszystko uwierzyć, ale przynajmniej teraz miał już dwie osoby, które
potwierdziły, że jego związek z Jethro jest w porządku i nic nie wskazuje na
to, by miał się zakończyć.
- Wyprawiacie jakieś przyjęcie?
- Co? – zapytał zaskoczony. Tak się zamyślił, że nie
usłyszał pytania Abby.
- Przyjęcie. – powtórzyła, wcale nie zrażona jego chwilowym
„zacięciem”. Uznała, że po prostu się rozmarzył, choć smutek na jego twarzy
wskazywał na co innego. – Wyprawiacie jakieś?
- Nie, jeszcze o tym nie myśleliśmy. – odparł, starając się
nie popsuć sobie wizji tego dnia, który zawsze sobie wyobrażał. Nie udało się.
Nie ma o czym myśleć. To już koniec, stwierdził.
- Zrobię wam prezent, co wy na to? – zaproponowała, już się
paląc do roboty.
- Nie trzeba.
- Chcę wam zrobić prezent!
- Okej, dobrze. – wolał zakończyć tę rozmowę już teraz i tak
by nie wygrał, jak długo by się nie kłócił.
- Super.
- Wracam na górę, bo Jethro mnie zabije za obijanie się w
pracy. A ty wracaj do swojej jogi.
- Pa, Tonyboy!
Tony nie wrócił do biura, udał się do Ducky’ego, który był
właśnie w trakcie sekcji zwłok. Co dziwne Palmera nie było w pobliżu, ale Tony
uznał to za zaletę.
- Hej, Ducky. – przywitał się, siadając na pustym stole
obok. Mimowolnie spojrzał na rozcięte zwłoki jakiegoś biednego faceta.
- Dzień dobry, Anthony. Jak twoje zdrowie? – zapytał
uprzejmie patolog, chwilowo przerywając pracę.
- Coraz lepiej.
- Cieszę się. Jethro mówił mi, że niedługo wasza rocznica.
- Tak, za miesiąc.
- Gratulacje. – Ducky chciał uścisnąć mu dłoń, ale zważywszy
na zakrwawione rękawiczki, które miał na dłoniach, powstrzymał się. – Mam
nadzieję, że dalej będzie wam się tak dobrze układało. Nie mogliście się lepiej
dobrać.
- Tak, tylko ja znoszę wszystkie dziwne hobby Jethro. –
zażartował Tony, choć było w tym sporo prawdy. Niewiele osób potrafiło
zaakceptować budowanie przez Jethro oraz jego nadmierne picie kawy.
- Między innymi. – przyznał rozbawiony Ducky. – Dobrze na
siebie działacie. Co prawda głównie spotykam martwych ludzi, ale dawno już nie
widziałem, by ktoś tak się ożywił po ślubie czy po jakimkolwiek związku. To
naprawdę niezwykłe, chyba nigdy się sobie nie znudzicie. – głos Ducky’ego był
pełen podziwu.
- Chyba, że ożywienie zmaleje. – zasugerował ostrożnie
Tony.
- Nie sądzę.
Kolejna pozytywna opinia pocieszyła Tony’ego. O ile Abby i
Tima Jethro był w stanie oszukać, to Ducky’ego już nie, więc jeśli ktoś miał
znać jego prawdziwy stosunek do tego małżeństwa, to tylko on.
- Dzięki za rozmowę, Ducky. – Tony zeskoczył ze stołu i
ruszył do wyjścia.
- To ja dziękuję.
Do przepytania została już tylko Ziva, którą na szczęście
spotkał na schodach, kończącą właśnie rozmawiać przez telefon. Sądząc po jej
wyrazie twarzy, rozmawiała z chłopakiem. Normalnie zacząłby jej dokuczać z tego
powodu, ale dzisiaj nie miał na to ochoty, nawet po tym, jak każda z opinii
poprawiła mu humor. Wciąż się bał, że straci to, o czym zawsze marzył - osobę,
która kocha go bezwarunkowo.
Wrócił z Zivą do biura. Jethro dalej nie było, a McGee też
gdzieś zniknął. Tony znowu zwietrzył okazję i by sprowokować Zivę do rozmowy,
usiadł przy biurku szefa i zaczął mu grzebać w szufladach, choć po znalezisku z
rana bała się, na co natrafi tym razem.
Pomysł zadziałał, Ziva od razu zwróciła na niego uwagę,
zwłaszcza, że starał się wyglądać prowokacyjnie, tak jakby coś knuł.
- Znowu grzebiesz w biurku Gibbsa? – zapytała. – Kiedyś cię
za to zabije.
- Nie zabije, bo mnie kocha. – odparł, licząc na to, że Ziva
połknie przynętę.
- Może kocha cię na zabój? – zasugerowała z zadziornym
uśmiechem. – Ale masz rację, pewnie nic ci nie zrobi. Tęsknię za czasami, kiedy
dostawałeś za nic. Chociaż teraz pewnie coś kombinujesz.
Tony odetchnął z ulgą. Jeśli nawet Ziva dostrzegała miłość
pomiędzy nim a Jethro, to coś musiało być na rzeczy i papiery rozwodowe to
rzeczywiście pomyłka. Ale Tony był zraniony zbyt wiele razy, by stracić
czujność i zacząć udawać, że wszystko jest wyjaśnione i w porządku. Wciąż nie
miał całkowitej pewności, czy Jethro nie chce rozwodu, ale był zbyt przerażony,
by zapytać. Bał się tego, co może usłyszeć dlatego postanowił chwilowo dać temu
spokój i liczyć na to, że wszelkie obawy są bezpodstawne i w rocznice czeka ich
happy end, a nie coś zgoła innego. W przeciwnym razie nie miał pojęcia, co by
wtedy zrobił. Tylko wyjazd z kraju przyniósłby mu jakąś ulgę. Ale on nie chciał
żadnej ulgi. Chciał tylko, by wszystko pozostało tak, jak teraz.
Tony nie mógł zasnąć tej nocy. Znowu. Zbyt dużo myśli
kłębiło mu się w głowie. Zastanawiał się, co by było, gdyby nie znalazł tego
pozwu. Czy gdyby Jethro mu go dał, bolałoby mniej, czy bardziej? Czy wiedząc,
co go czeka, mógł nazwać się szczęściarzem? Wolałby, żeby ten papier w ogóle
nie istniał.
Kiedy brali ślub był szczęśliwy i nigdy przez myśl mu nie
przeszło, że mogłoby się to skończyć, a już na pewno nie w taki sposób.
Wszystkiego by się spodziewał tylko nie tego.
Wciąż nie wiedział, co takiego zrobił, że Jethro chciał z
nim rozwodu. Myślał nad tym cały dzień, ale nic sobie nie przypomniał, choć
rozważał, czy to nie przez ostatnią chorobę. Może był ciężarem i Jethro nie
chciał się nim opiekować, nie chciał kogoś, kto potrzebował niańki przy zwykłej
chorobie. Albo w ogóle nie chciał go w zespole. Kto by chciał takiego
chorowitego agenta, który nie może znieść odrobiny kurzu? Ludzie zawsze uważali
go za niepotrzebny balast, łącznie z jego własnym ojcem, czemu Jethro miałby
sądzić inaczej?
Bo cię kocha, idioto, dlatego, skarcił samego siebie w
myślach i o dziwo, dodało mu to dość otuchy, by poczuć się zmęczonym. To nie
był jego dzień.
Spojrzał na śpiącego obok Jethro i mimowolnie przysunął się bliżej
niego, obejmując go mocno. Nie mógł go stracić, nie kiedy poznał, jak to dobrze
jest z nim być.
Wow... nie tego się spodziewałam. Nie żebym coś podejrzewała, ale papiery rozwodowe to nie jest coś, co trzyma się przy łóżku. I nie znajduję żadnego wytłumaczenie, dlaczego Gibbs je tam trzyma. To się może skończyć... oh... mam pewien pomysł czym to się może skończyć :) Obym miała rację :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle proszę o więcej! Bo to nie jest moment, w którym powinno się kończyć! ;)
Asai
Ja również zastanawiałam się, dlaczego Gibbs ma w szufladzie papiery rozwodowe. Nie mogę uwierzyć w to, że naprawdę chce się rozstać z Tonym, dlatego starałam się to racjonalnie wytłumaczyć, ale nic nie wymyśliłam D:
OdpowiedzUsuńBędzie ciąg dalszy? Przez cały czas jak czytałam ten rozdział, to miałam nadzieję, że się to wyjaśni, no ale rozdział się skończył, a wytłumaczenia się nie doczekałam. Mam nadzieję, że to wyjaśnisz w następnej części.
Yuuka-chan97