Tony westchnął zmęczony, wyrzucając zużytą chusteczkę do
pełnego od dawna kosza. Nie trafił, chusteczka odbiła się od reszty i spadła na
podłogę, pociągając za sobą resztę.
- Głupi katar. – powiedział Tony, sięgając po kolejną. Nos
miał już czerwony od ciągłego wydmuchiwania, bolało, gdy go dotykał, ale katar
nie ustępował.
- Tak się kończy robienie aniołków na śniegu.
Tony spojrzał z wyrzutem na Jethro, który wszedł do pokoju
niosąc ze sobą termofor.
- To było w grudniu. – przypomniał mu, z wdzięcznością
przyjmując nagrzany przedmiot.
- Nie tak dawno temu, mamy początek stycznia.
- Mógłbyś okazać trochę współczucia.
- Przyniosłem ci termofor, to mało?
- Wolałbym buzi.
- Jak mocno bym cię nie kochał, nie zamierzam cię całować
dopóki jesteś chory. To obrzydliwe.
- Dzięki.
Tony zakrył usta dłonią, gdy zakasłał. Płuca zaczęły go
palić, a przepona boleć. Kaszel był dla niego jeszcze gorszy niż katar.
- Nienawidzę być chory. – szepnął, zakopując się głębiej w
pościeli. Chwilowa ulga, jaką jeszcze chwilę temu dawał mu termofor, teraz
zniknęła. Znowu było mu zimno.
Zachorował trzy dni wcześniej, już przed pracą nie czuł się
dobrze, a potem było już tylko gorzej. Dostał gorączki, zaczął kasłać i omal
nie zemdlał. Jethro zawiózł go do szpitala, by lekarze sprawdzili, czy choroba
nie zagraża jego płucom. Na szczęście wirus okazał się niegroźny, zalecono
Tony’emu dużo odpoczynku i mnóstwo lekarstw. Samych syropów na kaszel miał trzy
rodzaje i każdy musiał brać o innej porze.
O ile syropy pomagały, to krople do nosa już nie. Nie ważne
ile ich brał, katar wciąż był i utrudniał mu oddychanie. W ciągu tych trzech
dni częściej używał inhalatora, niż przez cały rok.
- Za parę dni wyzdrowiejesz. – zapewnił go Jethro. Opiekował
się Tonym jak tylko mógł, przynosił mu wszystko, czego potrzebował, czasem
dotrzymywał mu towarzystwa. Wciąż jednak musiał chodzić do pracy, więc nie mógł
z nim siedzieć cały dzień.
- Chcę wyzdrowieć już. – jęknął zachrypniętym głosem Tony.
Spod kołdry wystawał tylko jego oczy i czubek głowy. Mokre od potu włosy kleiły
mu się do lepkiego czoła. Jethro mu je przemywał, ale niewiele to dawało, bo
Tony, któremu ciągle było zimno, pocił się w zastraszającym tempie w takich
warunkach. Zawsze miał na sobie grube swetry, a przykryty był nie tylko kołdrą,
ale i kocem, a na stopy założył dwie pary skarpet. Do tego dochodziły jeszcze
rozgrzewające leki, termofor i podkręcone ogrzewanie, od którego Jethro
dostawał już świra i tylko czekał, aż wyjdzie na chłodne, styczniowe powietrze.
Nawet spacery z psem cieszyły go bardziej, bo to oznaczało odrobinę chłodu. Nie
miał pojęcia, jak małżonek wytrzymuje w takim cieple, jakie panowało w domu,
ale Tony ciągle utrzymywał, że jest mu zimno. Jethro mu wierzył, bo Tony często
szczękał zębami. Musiał więc wytrzymać to ciepło jeszcze przez kilka dni. A
potem naszprycowałby męża lekami tak, by już nigdy nie zachorował.
- Muszę już iść do pracy. – powiedział Jethro. Na samą myśl
o chłodzie zrobiło mu się lepiej.
- Nie idź, zostań. – poprosił Tony. Wyciągnął rękę, chcąc złapać
małżonka, ale nie zdążył.
- Bardzo bym chciał, ale nie mogę.
- Chcesz to cię zarażę, wtedy obaj posiedzimy w domu. –
zaproponował klepiąc miejsce na łóżku tuż obok siebie.
- Ja nie choruję.
- A buzi na pożegnanie? – spróbował jeszcze raz Tony.
Jethro westchnął i wrócił do łóżka. Pochylając się nad mężem
pocałował go w czoło, odgarniając mu z niego włosy.
- To wciąż obrzydliwe. – stwierdził.
Tony zmrużył oczy, fuknął i odwrócił się do męża plecami.
- Zapamiętam to sobie.
- Miłego dnia, Tony. W lodówce masz obiad, odgrzej go sobie
w mikrofalówce.
- Dzięki.
Tony ruszył się dopiero, gdy jedynym dźwiękiem, jaki
słyszał, był chodzący po domu LJ. Wsłuchał się w jego stukot pazurów o podłogę
i sapanie. W końcu i to przestało być słyszalne, bernardyn najwyraźniej się
położył.
Tony westchnął i spojrzał w stronę okna. Był już jasno, a
mimo to nic się nie działo. Było po prostu nudno, a jemu nudziło się w
szczególności. Wolałby, żeby Jethro nie szedł do pracy tylko został z nim w
domu. Czuł się samotny, nie lubił być sam, gdy chorował, a w dzieciństwie
najczęściej tak właśnie było. Ojciec nie pozwalał mu wychodzić z pokoju, by
nikogo nie zaraził, a już zwłaszcza jego. Mówił, że nie będzie mógł wtedy
zarabiać pieniędzy i to będzie wina Tony’ego.
Dlatego nie lubił być sam, czuł się wtedy tak samo jak przed
laty, zapomniany i niekochany. Jethro pokazał mu, że wcale nie musi tak być,
ale to było za mało. Potrzebował go cały czas, nie tylko przez chwilę rano i
wieczorem. Od wczoraj mieli jeszcze mniej czasu, bo zespół miał śledztwo na
głowie. Tony chciał im pomóc, zrobiłby wszystko, byle tylko nie siedzieć samemu
w domu. Kilka razy złapał się na tym, że oczekiwał aż ojciec zajrzy do pokoju i
spyta, czy w końcu wyzdrowiał.
- To pewnie gorączka, mam halucynacje. – powiedział sam do
siebie.
Spojrzał na zegarek, Jethro nie było tylko 10 minut, a on
już nie mógł wytrzymać. Zadowoliłby się nawet obecnością Abby, kogokolwiek
tylko żeby ktoś z nim posiedział.
Sięgnął po telefon i wybrał numer. Powstrzymując kaszel, czekał
aż Jethro odbierze.
- Tony, nie ma mnie zaledwie chwilę.
Tony poczuł ulgę, słysząc coś innego niż własny oddech,
nawet jeśli Jethro był zirytowany.
- Nie mogłem się powstrzymać. – powiedział. – W domu jest za
cicho.
- Włącz sobie muzykę.
- Nie możesz wrócić do domu?
- Tony, przerabialiśmy to już, mam pracę, nie mogę z tobą
siedzieć cały dzień. – wyjaśnił raz jeszcze Jethro. Nie czuł się dobrze,
zostawiając małżonka samego, ale nie miał wyboru.
- Probie i Ziva poradzą sobie bez ciebie.
- Nie poradzą. Przykro mi, Tony.
- Wróć do domu, Jethro. Proszę.
Jethro omal nie zahamował i nie zawrócił samochodu, słysząc
rozpacz w głosie Tony’ego. Teraz naprawdę czuł się jak dupek, a będzie jeszcze
gorzej, gdy odmówi. Miał wyrzuty sumienia za samą chęć wyjścia z domu, by tylko
uciec przed gorącem.
- Wybacz, Tony.
Jethro rozłączył się, nim Tony mógł jeszcze coś powiedzieć,
bo tym razem nie dałby rady się powstrzymać i wróciłby do domu jak najszybciej
mógł.
Tony patrzył na telefon z mieszaniną smutku i gniewu. Jethro
rzadko mu odmawiał, gdy go potrzebował. W zasadzie, to był pierwszy taki
przypadek. Rozumiał, że ma prace, ale śledztwo było łatwe, McGee i Ziva mogli
sobie poradzić bez niego, a mimo to nie wrócił. Tony dawno nie czuł się tak
porzucony.
Odłożył telefon na miejsce i spojrzał w sufit. Usłyszał
warknięcie dochodzące z parteru. LJ, może on mógł mu pomóc. Nigdy nie rozważał
bernardyna jako towarzystwa, które miało mu pomóc, z psem nie da się pogadać, a
tego właśnie potrzebował. Był jednak tak zdesperowany, że nawet pies był lepszy
niż siedzenie samemu.
- LJ! – krzyknął. – LJ, chodź mały!
Szczeniak po chwili wbiegł do sypialni i wskoczył na łóżko
swojego pana.
- Dobry piesek. – pochwalił go Tony. Od razu zrobiło mu się
lepiej, gdy zobaczył radosnego psa. – Chcesz ze mną posiedzieć?
LJ położył się obok Tony’ego, kładąc mu głowę na biodrze.
Tony podrapał psa za uchem. Wciąż czuł się samotny, ale było już dużo lepiej.
Może jakoś przetrwałby ten dzień. Ale jeśli już dziś ledwo wytrzymywał, co
miało być jutro?
Znowu wziął telefon i zadzwonił. Tym razem zamierzał użyć
innej taktyki. Jethro odebrał natychmiast, tak jakby cały czas trzymał komórkę
w dłoni.
- Tony, co tym razem?
- Myślę o tobie cały dzień. – powiedział ponętnym głosem.
Miał nadzieję, że to zadziała. Zazwyczaj działało, ale domyślał się – co Jethro
już kilkukrotnie zauważył – że gdy jest chory, to nie jest najbardziej
podniecającym mężczyzną.
- Nie minęła nawet godzina, to nie cały dzień.
- To prawie cała wieczność.
- Jesteś chory, a jedyne o czym możesz myśleć, to jak
zaciągnąć mnie do łóżka?
- Ja już w nim jestem, to połowa sukcesu. – Tony czuł, że
jego strategia działa.
- Jak ty to robisz?
- Po prostu mam zbereźny umysł, dobrą wyobraźnię i jestem
napalony.
- Nie wątpię, że jesteś gorący, ale z innego powodu.
- Co za różnica, przyjedziesz?
- Przepraszam, Tony, ale nie mogę.
- Jethro, proszę, możesz przecież... do diabła z tobą. –
Jethro rozłączył się, nim Tony zdążył poprosić drugi raz. To nie było okrutne,
tylko niemiłe. – Więc jednak jesteśmy sami. – powiedział do LJ’a. Bernardyn
spojrzał na niego, nie unosząc głowy. Przysunął się jeszcze bliżej, chcąc dać
mu nieco oparcia.
- Przynajmniej na tobie mogę polegać, nie to co na Jethro.
Został w łóżku jeszcze kilka minut, starając się zasnąć, ale
nie był w stanie. Było zdecydowanie za cicho. Drżąc z zimna wyszedł spod kołdry
i razem z psem zszedł do salonu. Na dole było zimniej niż w sypialni, więc
szybko okrył się kocem, który leżał na kanapie. Jethro spał tu ostatniej nocy,
gdy Tony strasznie rzęził przez sen i nie dawał mu zasnąć. Jego gardło wciąż
nie było w dobrym stanie, ale było już lepiej niż na początku.
Tony położył się na kanapie i włączył telewizor. Wcale nie
pomógł na samotność, ale nie było już tak cicho i nudno.
LJ ułożył się na podłodze i zaczął cicho chrapać, gdy
zasnął. Kolejny dźwięk. Tony ułożył się wygodniej, wszystko go bolało, płuca,
gardło, ramiona, głowa, nawet włosy. Już nawet nie obchodziło go, że Jethro
przy nim nie ma. Był zmęczony, a telewizor go usypiał. Przymknął oczy, tylko na
chwilę, by mu odpoczęły, ale już ich nie otworzył. Zasnął.
Jethro zatrzymał się na światłach, które musiały się zmienić
akurat wtedy, kiedy spieszył się do domu. Wciąż czuł poczucie winy związane z
zostawieniem Tony’ego samego, gdy ten był tak zdesperowany. Powinien zostać i
być przy nim. Teraz nie miałby mu za złe, gdyby się obraził. Doskonale
wiedział, że Tony nie lubi być sam w chorobie, przerabiał to już z nim przy
okazji dżumy. Winę za takie zachowanie ponosił nie kto inny tylko Senior.
Jethro nigdy w pełni nie mógłby mu zaufać. Nie po tym, jak traktował Tony’ego w
dzieciństwie, nawet jeśli teraz było już lepiej.
W końcu światła zmieniły się na zielone. Jethro docisnął
pedał gazu, by być w domu szybciej. Trochę się zmartwił, gdy Tony więcej już
tego dnia nie dzwonił, ale szybko odeszło to na drugi plan, gdy w końcu
znaleźli ślad, którego potrzebowali do aresztowania. Nim skończyli wszystkie
formalności był już wieczór i dopiero wtedy znów przypomniał sobie o Tonym.
- Idźcie do domu. – polecił jeszcze, nim sam wyszedł.
Przejechanie całej drogi zajęło mu 13 minut. Nie kłopotał
się z zaparkowaniem samochodu w garażu, zostawił go na podjeździe i szybko
wszedł do domu. Skierował się od razu do salonu, skąd dochodził odgłos
włączonego telewizora. To co zobaczył na kanapie sprawiło, że zmiękło mu serce.
Tony leżał z głową ułożoną na swojej ręce, druga zwisała swobodnie z kanapy.
Włosy miał roztrzepane, usta lekko uchylone. Chrapał.
Jethro podszedł do niego i poprawił koc, który zsunął mu się
z ramion. Tony od razu przestał chrapać, ale nie obudził się, tylko trochę
poruszył i znów zapadł w twardy sen. Jethro nie mógł się oprzeć wrażeniu, że
małżonek wygląda uroczo w takim stanie.
Coś pociągnęło go za nogawkę. Odwrócił się i zobaczył LJ’a
trzymającego w pysku smycz.
- Nie wypuścił cię na podwórko, co? – zapytał, przypinając
bernardynowi smycz. – Jeść też ci pewnie nie dał?
Jethro pospacerował z psem trochę, a po powrocie do domu
nakarmił go. Jedzenie Tony’ego wciąż stało w lodówce, więc odgrzał je i sam zjadł,
by się nie marnowało. Tony raczej nie zamierzał już wstawać tej nocy, a on nie
chciał go budzić.
Nim poszedł spać wyłączył jeszcze telewizor i znowu poprawił
koc Tony’ego, którego pocałował w czoło, życząc mu dobrej nocy.
Jethro obudził się zaledwie godzinę później, gdy usłyszał
kroki na schodach. Przez moment pomyślał, że to ktoś obcy, ale gdy usłyszał
kasłanie, nie miał już wątpliwości, kto idzie na górę.
Tony, wciąż kaszląc, wszedł do sypialni, owinięty kocem jak
kokonem. Wygonił bernardyna z łóżka i położył się obok męża, od razu
przytulając się do jego pleców, by przejąć nieco ciepła.
- Jak miło, że w końcu jesteś w domu. – wyjąkał. Ze względu
na szczękające zęby i obolałe gardło, Jethro ledwie go zrozumiał.
- Przepraszam, że cię zostawiłem. – powiedział, odwracając
się, tak że teraz leżeli przodem do siebie. Jethro przyłożył dłoń do czoła
męża, które było rozpalone. Miał gorączkę.
- Tak, to nie było przyjemne. – zgodził się Tony, zwijając
się w jak najmniejsza kulkę. Było mu zimno jak nigdy, cały dygotał.
- Brałeś leki? – zapytał zmartwiony Jethro. Widząc stan w
jakim był Tony, żałował jeszcze bardziej, że nie posiedział z nim w domu, w
jego oczach widział żal z tego powodu.
- Zasnąłem. Nie wstawałem ani razu.
- Chryste, Tony, musisz być głodny, a gorączki masz ze 104
stopnie.
- I czyja to wina? – zapytał z wyrzutem. Wiedział, że za
pogorszenie się choroby nie odpowiada Jethro, ale wciąż był zły za zostawienie
go samego.
Jethro pogładził go po policzku i pocałował w rozgrzane
czoło.
- Przepraszam. – szepnął i znowu go pocałował. Tony od razu
poczuł się odrobinę lepiej, ale nie fizycznie. – Wrócę za chwilę. – powiedział
i wstał z łóżka. Żałował, że zjadł obiad Tony’ego. Teraz naprawdę by się
przydał.
- Gdzie idziesz? – usłyszał słaby głos męża, zagłuszany
przez kołdrę.
- Po coś do jedzenia dla ciebie, potem dam ci lekarstwa.
- Nie jestem głodny. – przyznał. Tak naprawdę czuł się
potwornie zmęczony, chciał dalej spać, ale było mu zbyt zimno, a głowa bolała
niemiłosiernie. Jakby tego było mało, znów zaczął kasłać i z trudem oddychał
przez zatkany nos. Na samą myśl o jedzeniu robiło mu się niedobrze.
- Musisz coś zjeść, nie możesz wziąć lekarstw na pusty
żołądek.
- Zaraz będzie jeszcze bardziej pusty. – powiedział,
zasłaniając usta dłonią. Kaszel wzmógł nudności, które dopiero co poczuł.
Jethro nie mógł poczuć się bardziej winny, niż był teraz.
Podświadomie wiedział, że to nie jego wina, ale gdyby był z Tonym cały dzień,
dopilnowałby, żeby wziął lekarstwa i nic takiego by się nie wydarzyło.
Tony zwymiotował, gdy tylko Jethro przyniósł mu miskę. Nie
było tego wiele, bo śniadanie było już dawno strawione, wymiotował praktycznie
niczym. Na całe szczęście nie dostrzegł ani kropelki krwi, co znaczyło, że
płuca wciąż działają poprawnie pomimo choroby.
- Dzwonię po Ducky’ego. – zdecydował Jethro, gdy po
kilkunastu minutach jego mąż wciąż odczuwał nudności.
Tony przytaknął słabo, nie miał siły, by mówić, od dawano
nie czuł się tak źle. Gdy w dzieciństwie chorował na grypę, zawsze przechodził
ją łagodnie, teraz miał wrażenie, jakby znowu miał dżumę.
- Ducky będzie za 20 minut. – powiedział Jethro, wracając do
sypialni ze szklanką wody, którą podał Tony’emu. Musiał pomóc mu ją wypić, bo
ręce mężczyzny tak się trzęsły, że wszystko by na siebie wylał.
- Dzięki. – wyszeptał i zaraz potem zakasłał.
- Podkręcić ogrzewanie? – zapytał Jethro widząc, że Tony’emu
nie jest ani trochę cieplej.
- Nie trzeba.
Poczekali na Ducky’ego nie rozmawiając ze sobą. Tony kasłał
co chwila, więc nie potrzebne mu było dodatkowe podrażnienie gardła wywołane
mówieniem.
W końcu Ducky przyjechał, wciąż wyraźnie nie rozbudzony, ale
gdy tylko zobaczył w jakim stanie jest Tony, szybko się otrząsnął.
- To nierozsądne nie brać leków, Anthony, zwłaszcza gdy ma
się grypę. – powiedział patolog, gdy osłuchiwał płuca mężczyzny.
- Zasnąłem. – wyjaśnił.
- Powinieneś więc nastawić sobie budzik. Podam ci coś na
obniżenie gorączki, a rano, zaraz po śniadaniu masz wziąć swoje przepisane
leki, zrozumiano, chłopcze?
Choć znał Ducky’ego od lat, Tony nigdy nie przywykł do jego
surowego spojrzenia, którym obdarzył go także teraz.
- Rozumiem. – przytaknął Tony i szybko schował się pod
kołdrę. – Dzięki za przyjście.
- Drobiazg. – Ducky spakował swoje rzeczy. – Jethro, pozwól
ze mną.
Jethro niechętnie podążył za przyjacielem aż do drzwi.
Wiedział, co zaraz usłyszy.
- Anthony jest w bardzo złym stanie, Jethro, wiesz co to
oznacza? – zapytał Ducky, zakładając swój płaszcz i kapelusz.
- Tak.
- Ma 104 stopnie gorączki, jeśli do jutra mu nie przejdzie,
zadzwoń do szpitala i doktora Pitta, bo to może się źle skończyć.
Ku zdziwieniu Jethro, nie usłyszał on w głosie przyjaciela
rozczarowania ani podobnych uczuć, jedynie zmartwienie.
- To wszystko, co mogę teraz zrobić?
- Teraz? Wcześniej też coś chciałeś?
- Nie powinienem go zostawiać samego.
- Może i nie powinieneś. Anthony to dorosły mężczyzna, umie
o siebie zadbać, a ty miałeś pracę do wykonania, nie mogłeś przewidzieć, że tak
mu się pogorszy.
- Pogorszyło mu się przeze mnie. Prosił mnie, bym został w
domu.
- Nie przeczę, że samotne siedzenie w domu mogło na niego
źle wpłynąć, ale na pewno nie stało się tak tylko z powodu dzisiejszego dnia.
Anthony już wcześniej musiał być osłabiony samotnością.
- Ale wszystko z nim w porządku?
- Brak leków i jedzenia, to wszystko. – Jethro odetchnął z
ulgą. – Powinno być z nim lepiej rano po leku, który mu podałem, ale tak jak
mówiłem, trzymaj rękę na pulsie.
- Dzięki, Ducky.
- I jeszcze jedno, Jethro. Jeśli tak cię gryzie to, że
zostawiłeś go samego, to może weź sobie wolne?
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. – przyznał. – Nie
chcę go znowu zostawiać, ale z drugiej strony...
- Timothy i Ziva sobie poradzą przez kilka dni, nic im nie
będzie. W razie czego zadzwonią. – zapewnił Ducky, klepiąc przyjaciela po
ramieniu. – Zostań w domu i pomóż mężowi się wyleczyć. Pies to dobry towarzysz,
ale to nie jego Anthony teraz potrzebuje.
I właśnie tego Tony cały czas ode mnie chciał. Powinienem
zostać z nim od samego początku.
- Dzięki za przyjście, Ducky, nie wiem, co bym bez ciebie
zrobił.
- Jakby były jeszcze jakieś problemy, to daj znać.
- Tak zrobię, dobranoc, Ducky.
Jethro zamknął za patologiem drzwi i wrócił na górę do
Tony’ego, który leżał zwinięty w kłębek pod kołdrą. Wyglądał, jakby spał, ale
gdy tylko zdał sobie sprawę z obecności męża, otworzył zaczerwienione oczy i
spojrzał na niego.
- Kładziesz się? – spytał zaspanym głosem.
- Chyba, że czegoś jeszcze potrzebujesz.
- Tylko ciebie.
Nie rozumiał tego. Nie rozumiał, jak po czymś takim Tony
wciąż tak desperacko go potrzebował, ale nie zamierzał tego kwestionować.
Położył się obok męża i objął mocno.
- Zostaję jutro z tobą w domu.
- Naprawdę?
- Tak.
- Najwyższy czas. – Tony rozluźnił się nieco, gdy dreszcze
przestały być tak silne, jak jeszcze kilka minut temu. – Dzięki, Jethro, tego
mi było trzeba.
Żałuję tylko, że nie dałem ci tego wcześniej. Naprawdę żałuję.
Biedny Tony, jeśli po tej dżumie każda jego grypa wygląda w taki sposób, to musi być koszmarne. Jak dobrze, że ma troskliwego męża, który wreszcie zrozumiał, że świat nie ulegnie samozagładzie jeśli weźmie sobie kilka dni wolnego i zaopiekuje się biednym Tonym :)
OdpowiedzUsuńKocham Cię, ale Ty to wiesz ;)
Asai
Za krótkie. Szybko się czytało i nawet się nie zorientowałam a się rozdział skończył D:
OdpowiedzUsuńYuuka-chan97