McGee przyglądał się z
niepokojem Tony’emu, który od kilku minut grzebał w biurku Zivy, wyjmując z
niego wszystko, co wydawało mu się ciekawe. Znalazł między innymi kilka noży,
Torę, parę zdjęć, na których najpewniej był aktualny chłopak Zivy, jakąś dziwną
maskotkę i kosmetyki.
- Um, Tony...
- Co? – zapytał nie
podnosząc głowy.
- Jesteś pewien, że to dobry
pomysł grzebać w biurku Zivy?
- A dlaczego nie?
- To jej prywatne rzeczy.
- Ona pewnie grzebie w
naszych biurkach, gdy nas nie ma.
- Gibbs może tu wejść w
każdej chwili. – powiedział rozglądając się niespokojnie.
- Czemu się martwisz, ty
tylko siedzisz.
Tony miał rację, był w
pewnym sensie niewinny, ale szef i tak by go pewnie ukarał, za przyglądanie się
wszystkiemu i nie interweniowanie.
- Tony, naprawdę myślę,
że...
- Probie, wiem, co zrobimy.
– przerwał Timowi i uśmiechnął się do niego.
- Co? – spytał, całkiem
zapominając, co miał powiedzieć.
- Włam się do komputera
Zivy. – polecił włączając urządzenie.
- Zabije mnie, jeśli się
dowie.
- Nie dowie, nie panikuj.
Przejrzymy tylko szybko jej pocztę i wyłączymy. – przekonywał go dalej Tony.
Dla niego był to świetny pomysł, chciał wywinąć Zivie taki numer, by
zapamiętała go na parę miesięcy, a co mogło być lepszego do zrobienia niż
włamanie się na komputer?
- Nie będziemy czytać jej
wiadomości. – nie zgodził się od razu McGee. Wolał nawet nie myśleć o tym, co
zrobiłabym Ziva im obu, gdyby się dowiedziała.
- Czyli na całą resztę się
zgadzasz?
- Nie.
- Chociaż zróbmy jej
wszystko różowe.
- Nie.
Tony przyjrzał mu się
podejrzliwie.
- Co z tobą? Boisz się? –
zapytał. Zawsze wiedział, że jeśli chodzi o Zivę, to Tim jest bardzo
strachliwy, ale nie sądził, że aż tak.
- A ty nie? Ziva zna 100
sposobów na zabicie człowieka spinaczem biurowym. – powiedział poważnie. Na
samą myśl zadrżał cały i dyskretnie zerknął na biurko nieobecnej kobiety, by
poszukać na nim spinacza.
- Ona tylko tak straszy,
widziałeś, żeby kogoś tak kiedyś zabiła?
- I tak nie będę się
włamywać. Jeśli Ziva przyjdzie i to zobaczy, będzie źle.
- Będę stał na czatach. –
obiecał.
- Wydasz mnie.
- Nie wydam, słowo harcerza.
- Nie byłeś harcerzem.
- Wtopa. – Tony zerknął za
zegarek, Ziva mogła się pojawić w każdej chwili, podobnie jak Gibbs, a wtedy
nici z zabawy. - Dalej, Probie! Bądź mężczyzną. – jeśli nie mógł go przekonać
perspektywą zabawy, postanowił jako argument wykorzystać coś, co podziałałoby
na ego Tima.
- Nie.
Powoli tracił cierpliwość.
- Powiem wszystkim, że
jesteś gejem.
- Gejem? – zdziwił się. –
Tony, ile my mamy lat według ciebie? Zresztą, nie zrobiłbyś tego.
- Zrobiłbym. – zapewnił ze
złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
Tim się zawahał. Wiedział,
do czego zdolny jest Tony choć nie miał pewności, czy i tego nie obawiałby się
zrobić. To nie byłaby pierwsza plotka, jaką rozdmuchałby na całą agencję.
- I tak nikt nie uwierzy. –
powiedział, ale bez przekonania w głosie.
- Chcesz się przekonać? –
zapytał, zrzucając mu tym samym wyzwanie.
Tim nadal nie był pewny.
Zerknął na zegarek, na windę, na schody, gdzie mógł się pojawić Gibbs, a potem
na Tony’ego, który czekał na jego odpowiedź, wyglądając przy tym na pewnego
siebie, jakby już wiedział, że wygrał.
I tak rzeczywiście było.
- No dobra, zrobię to. –
zgodził się pokonany, choć pomysł dalej mu się nie podobał. Niechętnie wstał od
swojego biurka i podszedł do tego, które należało do Zivy.
- Wiedziałem, że cię
przekonam.
Uradowany Tony zrobił
miejsce Timowi, który usiadł przy komputerze kobiety.
- To co mam robić? –
zapytał.
- Zdaję się na twoją
inwencję twórczą.
Tim poczuł ogarniający go
strach. Dzięki takiej taktyce, Tony mógł w przypadku ewentualnego przyłapania
zwalić wszystko na niego, że to był jego pomysł. Nie podobało mu się to. Bał
się Zivy, ale zemsty Tony’ego bał się jeszcze bardziej.
Z szybko bijącym sercem zabrał
się do pracy. Nie grzebał głęboko w plikach komputera, nie chciał czegoś przez
przypadek zniszczyć, więc poprzestał tylko na ukryciu niektórych dokumentów –
głównie raportów spraw – i odwróceniu obrazu ekranu do góry nogami. Przez cały
ten czas Tony zaglądał mu przez ramię, wyrażając swoją aprobatę przy każdej
zmianie, jakiej McGee dokonał.
- Uhu, teraz zrób jej
wszystko w kolorze różowym. – powiedział Tony. – Pokocha tę zmianę.
- Czuję się jak w
przedszkolu. – przyznał Tim, niechętnie wykonując polecenia. Musiał przyznać,
że trochę bawiło go to wszystko, ale tylko trochę.
- Nie gadaj, tylko rób. –
popędził go, zerkając na windę.
- Nie spodoba jej się to.
- I o to chodzi.
- Nie idzie? – zapytał
denerwując się coraz bardziej. Chciał zerknąć w stronę windy, ale Tony
zasłaniał mu widok, czego jeszcze chwilę temu nie robił. Coś było nie tak.
- Nie. – zaprzeczył od razu,
zerkając jeszcze raz przez ramię.
- Nie kłamiesz?
- Pisz ten skrypt... O hej,
Ziva!
- Co... – Tim oderwał wzrok
od komputera i spojrzał na Zivę, stojącą teraz tuż przed biurkiem. Patrzyła na
nich obu zdezorientowana, mrużąc oczy, widać byłp też na jej twarzy irytację i
niewielką złość.
- Co robicie przy moim
komputerze? – zapytała podejrzliwie. Jak tylko wyszła z windy wydało jej się dziwne,
że Tony i Tim są przy jej biurku, a teraz, gdy stała bliżej i zobaczyła
porozwalane na nim rzeczy, nabrała jeszcze większych podejrzeń.
- Próbuję powstrzymać
McHakera przed wgraniem ci wirusa. – wytłumaczył się Tony.
Tim spojrzał na niego
spanikowany, a później znowu na Zivę, która teraz przyglądała się tylko jemu.
- To nieprawda, kazał mi się
włamać. – powiedział zdenerwowany. Czuł, jak włoski na karku stają mu dęba.
- Wierzysz mu? – zapytał
Tony z miną niewiniątka.
- Bardziej niż tobie. – Ziva
położyła swoje rzeczy na biurku. - Tylko ty mogłeś coś takiego wymyślić.
- Chyba mnie za to nie
zabijesz? – spytał odsuwając się od Zivy.
- Nie od razu. Chodź tu. –
powiedziała i skinęła na niego palcem.
- Nie ma mowy.
Tony odskoczył w samą porę,
by nie zostać złapanym przez kobietę. Nie odwracając się pobiegł szybko jak
najdalej od niej, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Wracaj tu! – krzyknęła
Ziva i ruszyła za nim. Oboje przyciągnęli uwagę wszystkich w biurze.
- Ani mi się śni.
Tim przyglądał się z
zażenowaniem, jak dwójka jego współpracowników gania się po biurze niczym
pięcioletnie dzieci, które jedno drugiemu ukradło zabawkę. Gdyby teraz wszedł
tu Gibbs, dyrektor albo ktoś z niezapowiedzianej inspekcji, mieliby poważne
kłopoty.
Tony śmiejąc się, znowu
umknął Zivie w ostatnim momencie. Mocno już zdenerwowana kobieta miała powoli
dość i tylko duma nie pozwalała jej zakończyć pościgu, nawet gdyby miałaby mieć
przez to kłopoty. Tony’emu należało się niezłe manto za swoje dziecinne
zagrywki. Wciąż nie mogła pojąć, jak ktoś taki może być zastępcą Gibbsa.
W biurze rozległo się
dzwonienie telefonu. Nie było to nic niezwykłego, na każdym biurku stał jeden
aparat, a agenci mieli też komórki, ale w tym momencie odezwał się tylko jeden
telefon, ten należący do Gibbsa.
- Czas! – krzyknął do Zivy
Tony, nim zdążyła go dopaść. – Interes wzywa.
Zrezygnowana Ziva wygoniła
Tima ze swojego biurka i usiadła przy nim, starając się odwrócić wszelkie
zmiany dokonane w komputerze. W tym czasie Tony podszedł do biurka szefa i
podniósł słuchawkę do ucha.
- Telefon agenta Gibbsa,
słucham? – przez kilka chwil Tony cierpliwie słuchał drugiego rozmówcy. - Już
jedziemy. – powiedział w końcu i odłożył słuchawkę.
- Mamy sprawę? – zapytał
Tim.
- Zbrodnia nie śpi, dzwońcie
po Gibbsa, i do Batmobilu! – rozkazał, wyciągając z biurka szefa kluczyki
furgonetki.
Cała trójka zebrała swoje
rzeczy, Tim jedną ręką się pakował, a drugą wybierał numer komórki Gibbsa.
- Szefie, wybacz, że
przeszkadzam... Nie, to znaczy tak! To znaczy... Wiem, że to spotkanie jest
ważne, ale mamy wezwanie... Nie wiem gdzie, Tony odbierał.... Już go daję.
Tim podał Tony’emu telefon i
zaczął pakować resztę rzeczy.
- Co jest szefie? Jak tam
na... – Tony skrzywił się i odsunął telefon od ucha, gdy Gibbs zaczął mówić
nieco głośniej. – Na pewno potrzebują nas... Będziemy czekać przy furgonetce.
Tony rozłączył się i rzucił
Timowi jego telefon.
- Chyba jest nie w humorze.
– stwierdził chowając komórkę do kieszeni.
- Jak na to wpadłeś?
Tony nie miał pojęcia, czemu
Jethro jest taki zły. Gdy rozstali się w środku nocy, wydawał się zadowolony.
Obaj byli. Pewnie dyrektor go wkurzyła, stwierdził.
- Dobra, ludzie, idziemy. –
rozkazał. Cała trójka weszła do windy i zjechała na parking, gdzie jeszcze
przez kilka minut czekali na szefa. W międzyczasie zadzwonili po Ducky’ego i
przekazali mu adres, pod który ma się udać.
Gibbs w końcu się pojawił,
niosąc kubek z kawą. Gdy wystawił przed siebie wolną rękę, Tony od razu podał
mu kluczyki i z westchnieniem usiadł na miejscu pasażera, podczas gdy Ziva i
McGee usiedli z tyłu.
- Dlaczego tak krzyczałeś do
telefonu? – zapytał Tony, gdy wyjechali już na drogę.
- Musiałem sprawiać pozory
zainteresowanego spotkaniem. – odparł Gibbs. – Teraz wszystko dostanę w
dokumentach i nie będę musiał słuchać nudnej paplaniny. O mało nie usnąłem.
- Na jaki temat było
spotkanie? – wtrącił się McGee.
- Na temat twojego
przeniesienia. – odparł złośliwie Tony, ale gdy zobaczył w lusterku bladą twarz
Tima, odwrócił się szybko do niego. – Ej, ja tylko żartowałem.
- Żartował, McGee. –
zapewnił go szef. – To było spotkanie na temat szkoleń, chcą nas wysłać na
jakieś dodatkowe, żebyśmy byli bardziej efektywni.
- Pff, jakbyśmy już nie
byli. – Tony uśmiechnął się dumnie. – No bo kto rozwiązuje najwięcej spraw? No
kto?
- Na pewno nie ty. –
mruknęła Ziva.
Tony już otworzył usta, by
jej odpowiedzieć, gdy nagle zadzwonił telefon Gibbs. Prowadząc jedną ręką,
mężczyzna odebrał.
- Gibbs... Nie mogę za
bardzo rozmawiać, tato. – wszyscy w samochodzie zaczęli pilnie słuchać. Temat
ojca szefa ciekawił ich wszystkich, nawet Tony’ego, który przecież znał go
osobiście, czy Zivę, którą zwykle nie interesowały takie rzeczy. – Kasyno,
żartujesz sobie? Nie znasz się na hazardzie... Umiesz grać tylko w brydża i pokera...
Niech ci będzie, ale jak przegrasz wszystko, to nie przychodź do mnie po
pieniądze... Zadzwonię za tydzień, trzymaj się.
Gibbs rozłączył i bez słowa
prowadził dalej. Tony, będąc Tonym, nie potrafił się powstrzymać przed zadaniem
pytania.
- Co Jack chce robić w
kasynie?
- A co się robi w kasynie,
DiNozzo? – zapytał, przez ułamek sekundy spoglądając na swojego starszego
agenta. – Traci się wszystkie pieniądze.
- Jestem pewien, że Jack
będzie grał rozsądnie.
- Przynajmniej ty tak
myślisz.
- Szefie, nie chcę się
wtrącać. – zaczął Tim. – Ale nie powinieneś go jakoś powstrzymać?
- Jest dorosły, McGee, wie
co robi.
- Co jak naprawdę przegra
wszystko? – zapytała Ziva.
- Mam nadzieję, że nie. Nie
chcę mieszkać z nim przez kilka miesięcy.
Tony wychwycił dyskretne
spojrzenie Jethro, kiedy wypowiadał ostatnie zdanie. On również nie chciał, by
Jack zbankrutował i był zmuszony do zamieszkania z synem, wtedy nie mogliby się
tak często spotykać, chociażby po pracy. Oczywiście przykro by mu było z powodu
bankructwa Jacka, ale dla Tony’ego była to jednak sprawa drugiej kategorii.
Zespół dojeżdżał na miejsce,
już z daleka widzieli policyjne radiowozy i funkcjonariuszy pilnujących, by
nikt niepowołany nie dostał się na miejsce zbrodni. Przed żółtą taśmą zebrał
się spory tłum gapiów, ludzie robili zdjęcia ciału, które leżało na ziemi, a
przy którym znajdował się już Ducky.
Gibbs zaparkował wóz i od
razu z niego wyszedł. Nie czekając na pozwolenie, przekroczył taśmę i podszedł
do Ducky’ego.
- Co mamy? – zapytał
przyglądając się ciału.
Mężczyzna leżał na plecach,
z twarzą zwróconą w kierunku nieba. Miał na sobie mundur Marines, cały
poplamiony krwią, która wydobyła się z ran na jego piersi, a także twarzy. Cała
była porozcinana, ale nacięcia nie były głębokie, podobnie jak te w klatce
piersiowej.
- Dzień dobry, Jethro. –
przywitał się patolog. – Wygląda na to, że mamy tu młodego żołnierza, który
stał się ofiarą napadu.
- Skąd to przypuszczenie?
- Jego portfel jest pusty.
- Eeew!
Ducky odwrócił się i spojrzał
na Tony’ego, który przyszedł właśnie z Zivą i McGee.
- Coś nie tak, Anthony? –
spytał zmartwiony.
- Tak, jego twarz. –
powiedział robiąc zdjęcie. – Coś z nią nie tak.
- Miękniesz, Tony? –
zapytała zadziornie Ziva.
- Mówię poważnie, coś jest
nie tak, jego twarz się ruszyła.
Gibbs spojrzał pytająco na
Ducky’ego, który jedynie wzruszył ramionami.
- Na pewno nie żyje, nie ma
pulsu. – zapewnił.
- Sprawdź jeszcze raz. –
poprosił.
Ducky przytaknął i ponownie
sprawdził funkcje życiowe.
- Nic, jest martwy.
- Widziałem. – powiedział
Tony. – Poruszył się.
- Przywidziało ci się. –
stwierdził Tim.
- Może jednak nie. – Gibbs
ukucnął przy ciele i przyjrzał się twarzy. – Ducky, mogę pożyczyć coś do
podważenia?
- Oczywiście. – patolog
sięgnął do swojej torby i wyjął niej termometr. – Może być?
- Pewnie.
Zespół przyglądał się z
zainteresowaniem, jak Gibbs otwiera usta ofierze i wsadza jej do środka
termometr. Wszyscy odskoczyli do tyłu, gdy niespodziewanie coś niezwykle szybko
wyskoczyło z ust denata i zniknęło w alejce.
- Co to było? – zapytał Tim.
- Jaszczurka. – odparł Gibbs
wstając. – Musiało jej być tam ciepło.
- Słyszałam o szczurach
robiących sobie legowisko z trupa, ale nigdy o jaszczurkach.
- To mi przypomina, jak
podczas studiów medycznych przywieźli nam ciało, w którym...
- Ducky, jaka jest przyczyna
zgonu? – przerwał mu Gibbs.
- Wykrwawił się na śmierć.
Został parokrotnie pchnięty nożem, ale niezbyt głęboko. Albo nóż był krótki,
albo sprawca nie używał całej siły, ale to i tak wystarczyło do zabicia.
- Gdzie są jego dokumenty?
- Żeby tylko jego.
- Co masz na myśli?
- Panie Palmer, może mi pan
przynieść portfele?
Jimmy przytknął i podał
mężczyźnie dwie torby na dowody.
- Proszę, doktorze.
- Dziękuje. – Ducky podał
jedną z toreb Gibbsowi. – Ten portfel, który trzymam, należy do ofiary.
- A ten drugi? – zapytał
otwierając torbę i wyjmując z niej portfel. W środku było prawo jazdy.
- Przypuszczam, że to
naszego napastnika, musiał go zgubić w czasie ataku, bo leżał przy ciele.
Tony i Tim zajrzeli szefowi
przez ramię i spojrzeli na zdjęcie.
- Ej, widziałem go już
gdzieś. – powiedział Tony.
- Gdzie? – spytał Gibbs
podając podwładnemu portfel.
- Stoi tam, w tłumie. –
wskazał.
Agenci spojrzeli w stronę
zbiegowiska. Tuż przy taśmie stał mężczyzna ze zdjęcia z prawa jazdy. Gdy tylko
zdał sobie sprawę, że to na niego patrzą agenci, przecisnął się przez tłum i
zaczął uciekać.
- Ziva, McGee, łapcie go! –
rozkazał Gibbs.
Nim jeszcze skończył wydawać
rozkaz, Ziva i Tim już ruszyli w pościg.
- Szefie, nie pomożemy im?
- Sami sobie poradzą,
DiNozzo.
I rzeczywiście, zaledwie
dwie minuty później Ziva i McGee wrócili, prowadząc skutego mężczyznę ze sobą.
- Już się przyznał. –
powiedziała zadowolona Ziva.
- I miał to, w kieszeni. –
dodał Tim pokazując szefowi niewielki, zakrwawiony nóż.
- Czyli możemy wracać. –
Tony westchnął zawiedziony. – A mogło być tak ciekawie.
- Ja się cieszę, liczyłam na
spokojny dzień.
- Ja też. – Tim z uśmiechem
zapakował nóż do torby na dowody. – Teraz tylko napiszemy raporty i mamy
spokój.
- Nie chwal dnia przed
zachodem słońca, McGee. – ostrzegł Gibbs. – Ducky, poradzisz sobie sam?
- Naturalnie, pan Palmer i
ja zaraz jedziemy. Zrobiliście wszystkie potrzebne zdjęcia?
- DiNozzo?
- Wszystko jest bezpieczne
na karcie.
- Więc jedziemy. Trzymaj
się, Ducky, wyślę później kogoś po raport z sekcji.
- Będę czekał.
Zespół szybko dokończył
resztę formalności i wrócił do biura, gdzie każdy od razu zasiadł do pisania
raportów. Tim skończył pierwszy i od razu oddał go Gibbsowi do przeczytania i
zatwierdzenia. Tony i Ziva nie mieli już tyle chęci i ciągle przerywali pracę,
by choć na chwilę zająć się czymś innym. Szef ich nie poganiał, więc
postanowili się nie spieszyć.
- Hej, Ziva, łap!
Kobieta w ostatniej chwili
złapała rzuconą przez Tony’ego kulkę papieru.
- Po co mi to? – zapytała
zdziwiona.
- Nudzi mi się, porzucajmy
sobie. Podaj do McGee.
- Ja nie gram. – powiedział
od razu, ale Ziva wyjątkowo postanowiła posłuchać Tony’ego i kulka wylądowała
na biurku Tima. – Nie chcę grać. – powtórzył, patrząc z niepokojem na Gibbsa,
ale szef nie zwracał na ich zabawę uwagi.
- Nie bądź sztywniak, podaj.
McGee niepewnie rzucił kulkę
do Tony’ego, który podał ją do Zivy, a ta z powrotem do Tima. Trójka agentów
rzucała ją tak do siebie przez kilka minut, pilnując by nie trafić Gibbsa. Gdy
znowu przyszła kolej Tony’ego, by rzucać, kulka nie trafiła do Zivy, odbiła się
od agenta, który właśnie przechodził pomiędzy ich biurkami.
- Ups, wybacz. – powiedział
Tony, udając, że pracuje.
Agent nic nie odpowiedział,
tylko podszedł do biurka Gibbsa.
- Agencie Gibbs, policja do
pana. – poinformował i skinął na dwóch mundurowych, którzy stali przy windzie.
Gibbs odłożył raport, zdjął
okulary i przyjrzał się uważnie funkcjonariuszom. Nie tylko on miał ich na oku,
jego zespół również.
- Agent specjalny Gibbs? –
zapytał jeden z policjantów.
- O co chodzi?
Drugi mężczyzna podał
Gibbsowi papier, który do tej pory trzymał.
- Mamy nakaz pańskiego
aresztowania. – wyjaśnił.
W biurze zrobiła się cisza,
wszyscy spoglądali po sobie niespokojnie, byli w szoku. Zwłaszcza Tony, McGee i
Ziva, którzy wlepiali wzrok szefa, jakby był z innej planety.
Gibbs zachowywał spokój i to
ich dziwiło najbardziej. Jakby wiedział, że nic nie zrobił. Albo był winny i po
prostu się tego spodziewał. Tony mógł przysiąc, że widział w jego oczach
zaskoczenie, ale szef tak szybko przywdział swoją zwyczajową maskę spokoju, że
mogło to być równie dobrze przywidzenie.
- Zarzut? – zapytał Gibbs.
- Jest pan podejrzany o
morderstwo. Proszę oddać broń i odznakę, i iść z nami.
Jethro wstał i odczepił
kaburę, kładąc ja na biurku. Tony nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Gibbs,
jego szef, jego kochanek, był oskarżony o morderstwo. Był pewny, że to jakaś
pomyłka, Jethro nie zrobiłby czegoś takiego, nie zabiłby z premedytacją
drugiego człowieka. Cokolwiek na niego mieli, musiało być błędne albo
sfałszowane. Nie dopuszczał do siebie możliwości, że mogło być inaczej.
Patrzył, jak Gibbs podchodzi
do policjantów i ma już z nimi odejść. Nie, to się nie dzieje naprawdę,
przekonywał siebie w myślach. Nie zabierajcie go, on jest niewinny.
- Szefie! – zawołał wstając
gwałtownie.
Gibbs odwrócił się i
spojrzał na Tony’ego. Widząc, co chce zrobić, uniósł rękę, by go powstrzymać.
- Zostań, DiNozzo. – powiedział
i podszedł jeszcze do swojego biurka.
- Ale...
- Dowodzisz zespołem. Jeśli
napatoczy się sprawa, rozwiąż ją. Trzymaj. – Gibbs podniósł swoją odznakę i
rzucił ją Tony’emu, który złapał ją nawet bez patrzenia, cały czas spoglądał na
szefa. – Przechowaj ją. – poprosił i wrócił do policjantów, z którymi wszedł do
windy. Chwilę potem, już go nie było, a jego zespół tylko wpatrywał się z
niedowierzaniem w zamknięte drzwi.
To wszystko było dla nich
jak sen, koszmar. Byli zagubieni, nie wiedzieli, co mają teraz robić. Iść do
pani dyrektor, do Ducky’ego, biec za szefem? Nie mogli w ogóle pojąć, jakim
cudem Gibbs może być oskarżony o morderstwo. Znali go, nie zrobiłby tego, ktoś
musiał go wrobić. Musiał.
Przez głowę całej trójki
przeszła myśl, że szef może być naprawdę winny, ale długo nad tym nie myśleli.
Ufali Gibbsowi, nie zawiódłby tak ich zaufania. Nie mógłby. Mógł?
Tony nie zamierzał siedzieć
bezczynnie. Wybiegł szybko z biura, nie wyjaśniając niczego Timowi i Zivie.
Musiał porozmawiać z kimś, kto na pewno wiedział coś więcej.
Gibbs
miał racje, nie powinni chwalić dnia przed zachodem słońca. Ten jeszcze się nie
skończył, a oni już mieli nie lada problem do rozwiązania. Jak wyciągnąć szefa
z więzienia zanim jego życie będzie skończone. ***
Na początku sielanka, a później dramat. Mówiłam, że teraz to Gibbs będzie potrzebował pomocy. ^^ Teraz już chyba wiecie, czemu opowiadanie nazywa się Test zaufania.
Widzimy się z 3 rozdziałem w sobotę.
"Co się chichrasz? " było wypowiedzianym zdaniem przez moją współlokatorkę, gdy czytałam początek opowiadania xD No bo jak tu się nie śmiać? Tony ma czasami pomysły, jakby mentalnie tkwił w podstawówce :) A jak się ganiali? xD istne przedszkole :D
OdpowiedzUsuńTo była chyba najkrótsza i najprostsza sprawa w historii NCIS :D
Gibbs nic nie zrobił, nie mógłby, prawda? Co się k*** dzieje? Nie no, tak się nie robi! Ja tu siedzę jak na szpilkach i czekam, a teraz będę czekać do soboty!
Okrutna Ty! Ja chcę dalej!
^_^
Asai