piątek, 9 listopada 2012

69. Bez kawy


- Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze. – mamrotał do siebie Tony stojąc nerwowo w windzie wraz ze swoim mężem.
Jethro spojrzał na niego zirytowany.
- Co znowu mamroczesz? – zapytał robiąc krok w jego stronę. Tony natychmiast się cofnął i stanął w rogu, jak najdalej od  Jethro.
- Nic takiego. – odparł niewinnie i odwrócił wzrok. Nie mógł znieść tego spojrzenia pełnego gniewu. Powinien się już do niego przyzwyczaić, w końcu podobna sytuacja zdarzała się zawsze co pół roku.
Jethro fuknął wściekły i wyszedł z windy, która właśnie się zatrzymała. Tony ostrożnie poszedł za nim w pewnej odległości, bojąc się, że jeśli przez przypadek na niego wpadnie, to rozpęta się piekło.
W biurze zapanowała cisza, gdy tylko Jethro pojawił się w zasięgu wzroku. Każdy obserwował go uważnie, ale nie nachalnie. Wiedzieli, że jeśli tylko rozwścieczą mężczyznę, to nie będzie przyjemnie.
Tony usiadł przy swoim biurku i zaczął pracę bez słowa. Od czasu do czasu spoglądał na szefa, który wpatrywał się niecierpliwie w ekran monitora, zaciskając dłoń na blacie biurka tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.
Upewniając się ostatni raz, czy wszystko jest w porządku, Tony powrócił do pracy. Słyszał, jak małżonek mamrocze coś pod nosem, prawdopodobnie jakieś przekleństwa, ale jak na dzisiejszy dzień i tak było dość spokojnie. Do czasu.
Coś w komputerze Jethro poszło nie tak, jak chciał. W całym biurze rozbrzmiało uderzenie pieści o biurko, a chwile potem, Gibbs opuścił biuro przeklinając „diabelny sprzęt”.
Tony miał przeczucie, że powinien pójść za szefem, zdecydowanie nie powinien go zostawiać samego, ale do biura weszła Ziva wraz z McGee, oboje byli trochę zbici z tropu panującą w pomieszczeniu ciszą.
- Czemu tu tak cicho? – zapytała Ziva siadając przy swoim biurku.
- Jakby ktoś umarł. – powiedział Tim licząc na to, że podał zły powód.
- Zapomnieliście, jaki dzisiaj dzień? – zdziwił się Tony. Od tygodnia przypominał im o tym, a oni tak po prostu zapomnieli. 
- Jaki?
- Badania okresowe. Nie muszę wam chyba mówić, co to oznacza?
Tony i Ziva spojrzeli w kierunku biurka McGee, który cały blady pisnął cicho i wcisnął się bardziej w kąt pomiędzy biurkiem a ścianą.
- Czy Gibbs... – zaczęła Ziva, ale Tony szybko jej przytaknął, więc nie musiała kończyć.
- Jest wkurzony, nawet bardzo. – wyjaśnił, spoglądając na zegarek. Stracił minutę, w czasie której Jethro mógł już zdążyć coś zrobić. Coś bardzo nieodpowiedniego i niewskazanego. – Muszę iść i go znaleźć.
Ziva przytaknęła i spojrzała raz jeszcze na Tima. Co pół roku zawsze był jednakowo przestraszony. Sama też musiała przyznać, że ten dzień zawsze był przerażający. W końcu nie ma nic groźniejszego na świecie, niż Gibbs pozbawiony kawy przez cały dzień i pół następnego. 



Tony podążył śladem Jethro aż na parter, ale nigdzie nie mógł go znaleźć, tak jakby rozpłynął się w powietrzu.
- Powinienem od razu za nim pójść. – stwierdził drapiąc się w zamyśleniu po głowie.
Przez te wszystkie lata, Tony nauczył się już, co robić w przeddzień badań okresowych. Przede wszystkim musiał trzymać Jethro z dala od kawy. Drugim zadaniem było trzymanie wszystkich z dala od Jethro, a trzecim, przeżycie tego dnia. Jak na razie zawalił pierwszą część i wcale mu się to nie podobało.
W biurze były cztery maszyny z kawą, każda na innym piętrze, w tym jedna na parterze. Jethro mógł być przy każdej z nich, choć nie przepadał za kawą, którą podawały, ale w dniu takim jak ten, nawet Caf Pow było lepsze, niż brak kofeiny.
Tony ruszył w stronę maszyny na parterze, przypominając sobie po drodze położenie pozostałych trzech. Miał nadzieję, że jeszcze nie było za późno.
Znalazł się przy maszynie w samą porę, by zobaczyć, jak Jethro szantażuje jakąś młodą sprzątaczkę, która najwyraźniej została wyznaczona do odłączenia całego sprzętu podającego kawę. Tony nigdy wcześniej jej nie widział, więc musiała być nowa, a to oznaczało, że nie znała jeszcze Jethro i jego obsesji. Niezbyt miły sposób na poznanie kogoś.  
Tony przyspieszył kroku i stanął pomiędzy Jethro, a biedną i przerażoną kobietą, która zapewne nie wiedziała, co robić.
- Cześć, szefie, co słychać? – zagadał, jednocześnie odsuwając go z dala od maszyny.
Jethro dał się ruszyć zaledwie parę centymetrów, nim zaczął stawiać opór.
- Zejdź mi z drogi, DiNozzo. – wycedził przez zęby. To było na razie tylko ostrzeżenie. Na razie.
- Daj spokój, skarbie, zostaw tę biedna kobietę.
Użycia słowa skarbie nie był najlepszym pomysłem. Jethro natychmiast złapał go za kark i odepchnął od siebie, robiąc sobie drogę do maszyny.
Ale Tony nie zamierzał dać się pokonać. Szybko doskoczył do Jethro, objął go ramieniem i zaczął prowadzić w innym kierunku. Musiał użyć do tego sporo siły, ale nie pierwszy raz robił coś takiego.
- DiNozzo.
- Jethro, do diabła, nie możesz się napić kawy. – przypomniał mu już całkiem poważny.
Normalnie, gdy z jakichś powodów nie mógł napić się kawy, rekompensował to sobie seksem z Tonym, który był w takim przypadku bardzo brutalny – obaj mieli po nim tyle zadrapań i siniaków, że trudno było zliczyć. Tony’ego zawsze bolały wtedy biodra od mocnego chwytu Jethro, nie mówiąc już o śladach, które ten chwyt pozostawił, nigdy jednak na to nie narzekał, lubił czasem ostrzejszy seks. Tym razem nie znaleźli na niego wolnej chwili rano, musieli poczekać do powrotu z pracy. Do tego czasu Tony musiał powstrzymać męża przed wypiciem jakiejkolwiek kawy. Nie wiedział tylko, czy mu się to uda. Jak dotąd nigdy jeszcze nie poniósł porażki, ale gdyby tym razem tak się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczył.
Z wielkimi trudnościami udało mu się zaprowadzić Jethro z powrotem do biura i namówić do wypełnienia zaległych papierów. Poza seksem był to najlepszy sposób na zajęcie go czymś.
W całkowitym spokoju minęła cała godzina, Jethro co prawda dalej marudził i przeklinał lekarzy, którzy wymyślili badanie na czczo, ale nie ruszył się nawet o krok, by znaleźć kawę.
Tony nie chciał spuszczać męża z oczu, ale natura miała inne zamiary. Wstał i ruszył w kierunku toalety, po drodze mówiąc McGee, by miał oko na Jethro. Coś mu jednak podpowiadało, że to nie jest najlepszy pomysł, czuł to. Albo to po prostu pęcherz coraz mocniej dawał o sobie znać.
Zanim wrócił do biura, spojrzał jeszcze na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądał jeszcze tak źle, jak to zwykle miało miejsce tego dnia, Jethro zawsze potrafił go wykończyć przed południem. To musiał być jego szczęśliwy dzień.
Z uśmiechem na ustach opuścił pomieszczenie, a jego oczom ukazała się scena, której bardzo się obawiał, gdy wychodził na chwilę. Przeczucie go nie myliło, nie powinien wychodzić nawet na tak krótko, Jethro tylko na to czekał, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że McGee i Ziva nie będą w stanie go powstrzymać i tak też się działo.
- Szefie, nie możesz wypić kawy. – tłumaczył przerażony Tim, stojąc wraz z Zivą na drodze Jethro.
- Zejdźcie mi z drogi, bo nie ręczę za siebie. – zagroził robiąc krok w stronę swoich agentów. Pozostali ludzie w biurze przyglądali się temu z niepokojem, ani myśląc, żeby się wtrącić lub pomóc.
McGee, pomimo przerażenia, postanowił wywiązać się z obowiązku i zatrzymać szefa. Miał już okazję obserwować przy tym Tony’ego, widział, co wtedy robił i zamierzał wykorzystać jedną ze strategii. Złapał szefa za ramiona i spróbował skierować go z powrotem w stronę biurka.
Jethro zareagował natychmiast, równie szybko zrobił to Tony i w porę powstrzymał małżonka przed złamaniem rąk Timowi.
- Jethro, uspokój się, to już przechodzi wszelkie granice. – powiedział trzymając go z dala od McGee, który chował się teraz za Zivą. – Zachowujesz się jak dziecko, musisz przestać.
- Puść mnie, DiNozzo, natychmiast. – rozkazał ściskając mocno nadgarstki męża.
Tony zacisnął żeby z bólu, ale nie spasował. Odsunął Jethro jeszcze dalej i złapał jego twarz w dłonie. Nie odwracając się, powiedział do McGee:
- Probie, jazda stąd, natychmiast.
- Ale...
- Już! – powtórzył. – Ty też, Ziva.
Oboje posłusznie opuścili biuro, zostawiając małżeństwo. Wciąż nie byli sami, ale przynajmniej zniknęła osoba, która wywołała u Jethro agresję. Nadal trzymając Tony’ego za nadgarstki, piorunował go wzrokiem czekając, aż będzie mógł się wreszcie ruszyć i napić tej cholernej kawy.
Tony spoglądał na niego z taką samą zawziętością, być może nawet większą. Nie zamierzał pozwolić, by z powodu głupiej kawy, Jethro stracił pracę.
- Jethro, posłuchaj. – zaczął spokojnym głosem. – Wiem, że musisz się napić kawy, ale nie możesz. To nie pierwszy raz, dasz radę.
Jethro nie odpowiedział, dalej patrzył na niego ze złością, która jednak na szczęście malała.
Tony uśmiechnął się, czując jak mięśnie małżonka powoli się rozluźniają.
- Widzisz, to nie było takie trudne. – powiedział i pocałował Jethro w usta. Całe napięcie w jego ciele, natychmiast zniknęło.
- Dzięki, Tony.
Nareszcie użył imienia, to był dobry znak.
- Nie ma sprawy. Jestem za ciebie teraz odpowiedzialny, więc nie narozrabiaj, bo będę miał kłopoty.
Jethro uśmiechnął się i wrócił do swojego biurka. Spokojny już Tony również to zrobił, ale nim jeszcze zdążył przy nim usiąść, usłyszał odgłos odsuwanego krzesła. Gdy podniósł głowę, biurko Jethro było puste, a on sam był już w windzie i uśmiechał się do Tony’ego z wyższością.
- Jethro, to nie jest śmieszne! – krzyknął. Czuł się jakby pouczał dziecko albo tresował jakieś dzikie zwierzę, ale w porównaniu z Jethro pozbawionym kofeiny, wataha wściekłych, wygłodniałych wilków to jak stadko małych, uroczych szczeniaczków łatwych do okiełznania.   
Nim dobiegł do windy, jej drzwi się zamknęły.
- Kurwa! – przeklął i natychmiast ruszył schodami. Ten cały spokój, to była tylko sztuczka, powinien był się domyślić. Teraz nawet nie miał pojęcia, dokąd Jethro zamierza się udać, miał pięć możliwości, z czego jedna polegała na opuszczeniu agencji i pojechaniu do pierwszej lepszej kawiarni.
Zbiegając po schodach na niższe piętro, Tony natknął się na rozmawiających McGee i Zivę. 
- Musicie mi pomóc. – powiedział do nich i nie zatrzymując się pociągnął Tima za ramię, by za nim szedł. Ziva zrobiło tak i bez tego.
- Gibbs ci uciekł? – zapytała.
- I nie wiem dokąd, musimy go znaleźć zanim wypije kawę. Rozdzielimy się.
- Nie ma mowy, nie pójdę go szukać sam. – zaprotestował od razu Tim. Nadal miał w pamięci wściekły wzrok szefa, a na rękach wciąż czuł zaciskające się palce.
Tony westchnął i niechętnie się zgodził. Mieliby większe szanse, gdyby się rozdzielili.
- Ziva, zejdziesz na parter, zapytaj ochroniarzy, czy Jethro nie wychodził z budynku, a ty McGee idziesz ze mną.
Tony i Tim zatrzymali się na pierwszym piętrze, gdzie była kolejna maszyna z kawą i która okazała się być tą właściwą.
- Jethro! – krzyknął Tony i podbiegł do szefa. Zatrzymał się jednak w połowie, gdy zobaczył wycelowaną w niego broń. Musiał przyznać, że była to pewna nowość. 
- Nie zbliżaj się, DiNozzo, bo wpakuję ci kulkę między oczy.
- Daj spokój, nie mówisz tego poważnie. – powiedział, choć tak naprawdę nie był do końca przekonany co do swoich słów.
- Chcesz się przekonać?
- Przecież mnie nie zastrzelisz. Jesteśmy małżeństwem, kochamy się.
- Potrzebuję kawy.
- Dostaniesz ją, ale jutro po badaniach. – obiecał, robiąc mały krok w stronę Jethro. Dał znak Timowi, by się nie zbliżał, musiał uspokoić męża sam.
- To za długo.
- Jeth, proszę, odłóż broń. – musiał go do tego namówić, bo inni agenci nie zamierzali być tak pobłażliwi jak on i mieli swoje pistolety w pogotowiu.
Jethro nie skupiał już wzroku tylko na mężu, a to znaczyło, że zaczął się wahać. Tony postanowił to wykorzystać i przeszedł resztę dystansu, jaki mu pozostał i stanął tuż przed lufą pistoletu.  
Jethro popatrzył mu w oczy z takim żalem, że Tony miał ochotę objąć go mocno i nie puszczać. Zdawał sobie sprawę z obsesji męża, ale nigdy nie była ona tak dobrze widoczna, jak w tej chwili.
- Chodź. – powiedział Tony, odbierając szefowi broń. Objął go ramieniem, jakby był małym, przerażonym dzieckiem i poprowadził w stronę schodów. Jethro nawet nie próbował się stawiać. To na pewno nie była ostatni próba zdobycia kawy, wciąż jeszcze nie było południa, cały dzień przed nimi, ale na pewno nie doszłoby już do grożenia bronią, z czego Tony był bardzo zadowolony, już go zmęczyło to zadanie.
- Tony?
- Tak?
- Nie zostawiaj mnie więcej samego z Zivą i McGee, jeśli chcesz, żeby przeżyli.
Tony zaśmiał się i skinął na Tima, by znalazł Zivę i poinformował ją o chwilowym opanowaniu sytuacji.
Do końca dnia Jethro jeszcze kilka razy podejmował próbę zdobycia kawy, wszystkie jednak udało się Tony’emu udaremnić, a także nie dopuścić do zrobienia komukolwiek krzywdy. Na całe szczęście nie dostali żadnego śledztwa, bo mogłoby być jeszcze gorzej.
W końcu po wielu godzinach pilnowania szefa, zespół mógł udać się do domu na zasłużony odpoczynek. Co prawda przed nimi było jeszcze pół następnego dnia, ale gorzej już na pewno być nie mogło.
Przez całą drogę Jethro był podejrzenie spokojny, nawet nie zerknął w stronę swojego ulubionego sklepu z kawą, gdy przejeżdżali obok. Tony postanowił mieć się na baczności, ale nawet to nie przygotowało go na to, co stało się po dojechaniu na miejsce. 
Gdy tylko weszli do domu, został natychmiast pchnięty na zamknięte drzwi, a po chwili Jethro całował go tak brutalnie, że ich zęby zadzwoniły nieprzyjemnie, gdy uderzyły o siebie. 
Tony jęknął i złapał się Jethro równie desperacko, co on jego. Obaj zaczęli pospiesznie ściągać z siebie ubrania i wcale nie obchodziło ich, że nadal są w korytarzu tuż przy drzwiach. Wkrótce byli już nadzy, Jethro dalej przypierał do drzwi Tony’ego, który założył nogę na biodro męża, chcąc go tym samym przyciągnąć jeszcze bliżej i w końcu pomóc mu pozbyć się tego stresu. Może pozwoliłoby to przetrwać im obu do czasu badań. Może.



Rano Tony obudził się obolały, ale zadowolony. Gdy przyglądał się sobie w lustrze, w końcu mógł dostrzec efekt poprzedniej nocy. Uprawiali seks w korytarzu, a gdy w końcu przenieśli się do sypialni, znowu zaczęli się kochać, ale już znacznie wolniej i bez agresji, którą Jethro całkiem wyczerpał za pierwszym razem. Mimo to narobił mu w tym czasie kolejnych parę siniaków. Najbardziej widoczne były ślady jego palców na biodrach Tony’ego, a także malinki na całym ciele. Niektóre były tak wysoko na szyi, że nie zakryłby ich żaden golf.
Jethro wcale nie wyglądał lepiej, też miał pełno malinek i siniaków, ale największe i najbardziej bolesne były czerwone pręgi na całych jego plecach, które zostały pozostawione przez paznokcie Tony’ego.
Zrelaksowani udali się do pracy. Jethro już nie gromił wszystkich wzrokiem, więc w biurze było dużo spokojniej. Nikt nie miał wątpliwości, dlaczego tak jest, bo obaj małżonkowie nie zakryli malinek, choć Tony rozważał przykrycie ich podkładem, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. W końcu nie miał się czego wstydzić i tak wszyscy wiedzieli, że są małżeństwem – nie wszystkim się to podobało, ale to już nie był ich problem.
Po południu nadszedł czas na badanie zespołu Jethro. Ponieważ to on najbardziej się niecierpliwił, poszedł pierwszy. Odeskortował go Tony, tak na wszelki wypadek, a potem czekał na niego przed prosektorium, które zaadoptowano na gabinet na czas badań.
Kiedy czekał na męża, dołączyli do niego Ziva i McGee.
-Przynieśliście? – zapytał ich.
Tim przytaknął. Z torby, którą przyniósł ze sobą, wyciągnął parujący kubek z kawą i podał go Tony’emu.
- Czarna, nie słodzona, bez żadnych dodatków. – powiedział.
- Czyli taka, jak lubi. Należy mu się za te wczorajsze męczarnie.
- Koniec dnia miał chyba całkiem udany. – stwierdziła Ziva dotykając jednej z malinek na szyi Tony’ego.
- Zazdrościsz? – spytał ze złośliwym uśmieszkiem.
- Chciałbyś.
Minęło około dwudziestu minut, kiedy Jethro w kocu wyszedł, a pierwszym co poczuł, był zapach kawy. Ponieważ nie pił jej prawie dwa dni, aromat był niemalże przytłaczający.
Spojrzał zaskoczony na swój zespół. Cała trójka uśmiechała się do niego, podając mu tak bardzo upragnioną kawę, której kubek trzymał w wyciągniętej ręce Tony. Przyjął ją i od razu upił łyk. Omal nie jęknął, gdy poczuł jej smak i ciepło, kiedy powoli spływała mu do gardła.
- I jak? – zapytał nerwowo Tim. – Nie znam się, ale w kawiarni powiedzieli, że taką zawsze bierzesz.
- Jest idealna, McGee. – zapewnił go i uśmiechnął się.
- To taki nasz prezent dla ciebie. – powiedziała Ziva.
- Tego mi właśnie było trzeba.
- Więc nie zamierzasz już więcej do mnie strzelać? – zapytał dla pewności Tony.
- Kto wie, jeśli mnie wkurzysz.
- No wiesz, po wczorajszym nadal chcesz mnie zabić?
- Nie marudź, teraz twoja kolej na badanie. – popędził go, biorąc kolejny łyk kawy. – McGee, wybacz za wczoraj, nie chciałem ci połamać rąk.
- Było blisko, ale nic mi nie jest.
- Jego to przeprosiłeś. – mruknął urażony Tony.
- Wydawało mi się, że przeprosiłem cię wczoraj po pracy.
- To były przeprosiny? Rany, muszę częściej wzbudzać w tobie poczucie winy.
- Nie zapędzaj się tak, powiedziałem, że przepraszam, sam seks nie był przeprosinami.
Tim spoglądał niespokojnie na swojego szefa i współpracownika. Zdecydowanie nie podobało mu się, dokąd zmierza ta rozmowa. W przeciwieństwie do Zivy, która udawała obojętną, ale oczy jej wręcz błyszczały.
- Dziwne, nie pamiętam, żebyś to mówił.
- Może dlatego, że byłeś zbyt zajęty szczytowaniem.
- Możliwe, ale nadal tego nie pamiętam.
Jethro uśmiechnął się i stanął tuż przed Tonym. 
- Przepraszam za sprawianie ci kłopotów. – zaczął. – Przepraszam za dostarczenie ci kilku siwych włosów ze zdenerwowania. Przepraszam za niesłuchanie cię. I przepraszam za to, że chciałem do ciebie strzelać. 
Gdy przeprosił za ostatnie, ucałował męża w policzek. Na twarzy Tony’ego natychmiast pojawił się szeroki uśmiech.
- Teraz lepiej. – przyznał – Ale na wszelki wypadek za pół roku zamkniemy cię w klatce na ten czas.
Jethro nie zawahał się nawet przez chwilę. Klepnął Tony’ego w głowę, gdy ten tylko skończył mówić.
- Też cię kocham. – powiedział i wszedł do prosektorium.
Tim odprowadził go wzrokiem po czym wzdrygnął się, gdy napotkał niepokojące spojrzenie oczu Jethro.
- Szefie?
- McGee, przynieś mi drugą kawę. – rozkazał wyrzucając kubek do kosza.
- Ale Tony zaraz...
Ziva zasłoniła mu usta dłonią, nim zdążył dokończyć. 
- Już idzie. – zapewniła i podprowadziła Tima do windy, szepcząc mu po drodze do ucha: - Nie wystawiaj jego cierpliwości na sprzedaż.
- Próbę. – wybełkotał, choć nie brzmiało to zbyt wyraźnie, bo Ziva wciąż zasłaniała mu usta. 
- Nie ważne, idź po tę kawę i to już. – powiedziała i wepchnęła go do windy.
McGee przytaknął nerwowo nim zamknęły się drzwi. Żadne z nich nie chciało powtórki z poprzedniego dnia nie wcześniej, niż za pół roku.



Dochodziła północ, w agencji pozostało niewiele osób, kilku dyżurujących agentów, ochroniarze i sprzątaczki. Jedna z nich myła właśnie podłogę w biurze. Przechodząc obok jednego z biurek, zobaczyła leżący na nim kwiat. Chociaż wiedziała, że nie powinna tego robić, podniosła go i powąchała. Był piękny i roztaczał przyjemną woń. Jego płatki były pomarańczowe i nakrapiane na brązowo. Na jej oko, kwiat wyglądał na lilię, ale nigdy wcześniej takiej nie widziała. 
Odłożyła go na miejsce i wtedy zauważyła, że na posprzątanym zawsze biurku, została jakaś kartka, na której dużymi literami widniało jej imię. Zaskoczona wzięła papier do ręki, na odwrocie było napisane tylko jedno zdanie i podpis.


Przepraszam, że panią wczoraj przestraszyłem.

SA Gibbs


Kobieta uśmiechnęła się, schowała liścik do kieszeni, a lilię odłożyła w bezpieczne miejsce, by w domu wstawić ją do wazonu. Z poprawionym humorem, wróciła do pracy, myśląc o tym dziwnym agencie. 

***
Chyba trochę przesadziłam z obsesją Gibbsa na punkcie kawy. xD Ale świetnie się bawiłam pisząc to.
Okej, obecnie Marriage series ma 50 części. Boru, to mnie przeraża! Zobaczymy, czy uda się dobić do setki. :P
W przyszłą sobotę ruszamy z nowym opowiadaniem.

1 komentarz:

  1. A ja myślę, że nie przesadziłaś ^_^ Na moje właśnie tak zachowywałby się Gibbs, gdyby przez dwa dni nie pił kawy :) Toż to detoks! przypomniał mi się jeden z ulubionych odcinków House'a :) To było coś w tym stylu :)

    Starałam się za wszelką cenę nie wybuchnąć śmiechem w momencie, kiedy dowiedziałam się, że Gibbs jest wściekły, bo nie może wypić kawy, a potem nie rumienić (w wiadomym momencie ^^), żeby nie zwracać uwagi współlokatorki, ale i tak się zorientowała, że coś jest ze mną nie tak :) Normalka :) Czytanie Twoich opowiadań nigdy nie pozostaje bez większych emocji :)

    Ciesze się, że wiem co się zapowiada na sobotę :) Czuję się uprzywilejowana :)

    Asai ;*

    OdpowiedzUsuń