Poranek nie był jego
ulubiona porą. Douglas - dla bliskich Doug – zawsze miał problemy ze wstaniem
rano z łóżka, zwłaszcza, gdy nie było nikogo, kto by go z niego ściągnął siłą.
Za każdym razem, gdy musiał budzić się sam, trwało to kilkadziesiąt minut, dlatego
zapobiegawczo nastawiał budzik na wcześniejszą godzinę.
Choć rano był osowiały i nie
miał ochoty na nic, to po rozbudzeniu był tak pełny energii, że mało co
potrafiło go wtedy powstrzymać przed robieniem czegoś produktywnego.
Miał wiele zajęć. Jednym z
nich była jazda na desce. Odkąd dostał ją w wieku 11 lat, zaliczył już wiele
bolesnych upadków i doznał szeregu obrażeń, których nie powstydziliby się nawet
jego ojcowie. Kilkukrotnie miał wybity bark, raz nawet złamał kostkę . O
wielokrotnym stłuczeniu żeber nie wspominając. Po każdym z wypadków ojcowie
byli na niego wściekli, ale nie winił ich. Zawsze byli w stosunku do niego
bardzo opiekuńczy. I tak miał szczęście, że w ogóle mógł jeździć dalej na desce
po pierwszym upadku, który zdarzył się zaraz po jej dostaniu.
Kolejne hobby było już
bardziej bezpieczne. Kochał muzykę, nie mógł bez niej żyć. Wciąż pamiętał, jak
w wieku pięciu lat poprosił o skrzypce, którymi zaczął się fascynować dzięki
Ducky’emu, nazywanego przez niego dziadkiem.
Nauczenie się gry zajęło mu
sporo czasu, sensowne utwory zaczął grać dopiero w wieku 13 lat, wtedy też
zainteresował się gitarą i fortepianem. Nie był wirtuozem żadnego z tych
instrumentów, ale nie musiał być. Grał dla przyjemności, nie dla nagród,
których wygrał tylko dwie w całym swoim życiu. Od dawna kochał też książki i
gry komputerowe, za to nie przepadał za filmami. Pomimo usilnych starań
Tony’ego, nigdy ich nie polubił.
Od małego Doug
charakteryzował się dużym poczuciem humoru i zadziornością, wielu ludzi go dzięki
temu lubiło, choć za każdym razem, gdy był razem z ojcami przedstawiany nowym
osobom, wszyscy przyglądali mu się ze zdziwieniem. To, że przyszedł na świat w
związku homoseksualnym nikogo nie dziwiło, w końcu było to całkowicie normalne.
Dziwiło ich, bo bardzo się od rodziców różnił. Oczywiście były podobieństwa,
jego kolor oczu był taki sam, jak Jethro, a rysy twarzy, radosny uśmiech i
kolor włosów takie same, jak u Tony’ego, ale wszystko inne – od ułożenia tychże
włosów zaczynając a na sylwetce kończąc – wydawało się nie pasować.
Często nazywali go lalusiem,
ze względu na zaczesaną na bok grzywkę. Nawet niewielki zarost nie sprawił, że
przestali tak za nim wołać. Oprócz tego Doug nie miał imponującej budowy ciała.
Był niższy od ojców – mierzył 175 cm, dużo mniej, niż Tony i Jethro - chudszy,
nie miał kompletnie mięśni. Tylko ubiorem nie odstawał od reszty. Zazwyczaj
składały się na niego dżinsy i luźne podkoszulki. Poza domem nie rozstawał się
też z czarną czapką, którą zdejmował tylko w niezwykłych przypadkach. Nieco
więcej uwagi zwracano na jego ręce, gdzie zawsze można było dostrzec
bransoletki zrobione z paciorków czy innych materiałów, metali raczej unikał.
Pomimo wątłej budowy, Doug
na pewno nie był bezbronny. Trudno zresztą być bezbronnym, gdy jest się
wychowywanym przez agentów federalnych, z których jeden to były Marines, a
drugi były gliniarz. Tony i Jethro poświęcili sporo czasu na nauczenie go
samoobrony. Uczyli go również strzelać, choć sam Doug nie posiadał własnej
broni, wciąż był na to za młody, ale potrafił się już nią posługiwać. Może
jeszcze nie był tak dobry, jak chociażby McGee, ale strzelał bardzo dobrze.
Do broni miał dostęp tylko
na strzelnicy, miał bezwzględny zakaz dotykania pistoletów ojców, zwłaszcza
tych służbowych. Tylko w nagłych wypadkach mógł to robić i jak dotąd, nie był
do tego zmuszony
Każdy jego poranek w dniu
szkolnym wyglądał tak samo. Wstawał, szykował się do szkoły, robił sobie
śniadanie i wychodził, co zawsze robił jako ostatni w dom. Teraz też nie było
inaczej. Jak tylko zamknął za sobą drzwi na klucz i poprawił plecak na
ramieniu, wskoczył na deskę i pojechał do szkoły. Nie mieszkał od niej daleko,
więc nie musiał wstawać jeszcze wcześniej, nie potrzebował też podwózki.
Ten rok był ostatni, wraz z
jego końcem miał się pożegnać ze szkołą. Wiedział już, co chce robić po
zakończeniu nauki, nie wiedział tylko jeszcze, jak powiedzieć o tym rodzicom.
Na pewno nie byliby z jego decyzji zadowoleni, woleliby pewnie, by poszedł na
studia, choć nigdy mu tego nie mówili. Nie ważne jednak, jaka byłaby ich
reakcja, nie zamierzał zmienić decyzji, którą już podjął. To było nie w jego
stylu.
Wyjechał na teren szkoły, a
potem także do budynku, witając się pod drodze z kilkoma kolegami. Chociaż nie
uprawiał sportu, kilku jego dobrych przyjaciół grało w szkolnej drużynie.
Prawdopodobnie to brak sportów powodował, że był taki chudy, bo na geny nie
mógł tego zwalić. Nie ciągnęło go do sportów, choć parokrotnie próbował kilku
dyscyplin, wszystko kończyło się jednak szybkim zniechęceniem. Jedynie do
deskorolki nie stracił zapału, czego nie podzielali jego nauczyciele.
- Panie Gibbs, zero
jeżdżenia na desce na terenie szkoły.
O wilku mowa.
- Przepraszam. – powiedział
z uśmiechem, schodząc z deski i biorąc ją pod pachę. Gdy tylko nauczyciel
zniknął mu z oczu, wskoczył na nią z powrotem, ruszając do klasy. Jego ojciec
nie byłby zadowolony z tego, że łamie zasady, ale przecież sam złamał jedną u
siebie w pracy.
Zajął swoje miejsce w
klasie, zaraz przy oknie, skąd miał dobry widok na zaczynający właśnie padać
deszcz. Niewątpliwie pokrzyżowałoby mu to plany, po zajęciach chciał odwiedzić
ojców, ale gdyby zupełnie się rozpadało, nie zamierzał przechodzić takiego
dystansu. Było już za późno na zmianę planu, bo nauczyciel wszedł właśnie do
klasy. Teraz już nie mógł zerwać się ze wszystkich lekcji, co i tak nie byłoby
dobrym pomysłem.
Spędził cały dzień w szkole,
głównie patrząc na padający deszcz i myśląc o tym, ja zamierza powiedzieć o
swojej decyzji najbliższym. Był blisko ze wszystkimi współpracownikami
rodziców, to była rodzina i niewątpliwie też nie popieraliby jego decyzji.
Westchnął na samą myśl ich
reakcji na jego słowa.
- Panie Gibbs, chciałby pan
coś dodać? – zapytał nauczyciel, który musiał uznać jego westchnięcie za
przeszkadzające w prowadzeniu lekcji.
- Nie, świetnie pan sobie
radzi. – odparł z uśmiechem. Może jednak powinien chociaż udawać, że słucha.
Kilka osób siedzących przed
nim odwróciło się i spojrzało na niego. Wśród nich była dziewczyna, urocza
brunetka Cyndie Walsh, z którą miał biologię i historię. Nie mógł zaprzeczyć,
że była ładna, ale nie miał na razie ochoty na chodzenie z kimkolwiek. Nie
szukał dziewczyny, chciał najpierw skończyć szkołę, a potem znaleźć pracę, to
były jego priorytety. Mimo to odwzajemnił uśmiech, który posłała mu Cyndie.
Dziewczyna zarumieniła się i spuściła wzrok. Jego tata miał racje, potrafił
wyrywać dziewczyny, a Cyndie nie był pierwszą, która się do niego zalecała.
Kilka długich godzin
później, zajęcia się skończyły, deszcz wciąż lał, ale Douglasowi już to teraz
zwisało. Był zbyt zestresowany nadchodzącą chwilą, by przejmować się deszczem.
Wyszedł ze szkoły i poszedł
na przystanek. Szybko jednak się zniecierpliwił czekając na autobus, więc
poszedł piechotą – zdecydowanie nie zamierzał ryzykować jazdą na desce w takim
deszczu. Kiedy dotarł do agencji, był już całkiem przemoczony, nawet włosy miał
mokre, choć były schowane pod czapką.
Przywitał się z
ochroniarzem, pokazał mu identyfikator i wjechał windą na górę, ostatni raz
powtarzając sobie w myślach, co zamierza powiedzieć.
Wchodząc do biura zapomniał
jednak wszystko, kiedy zderzył się z Abby.
- Doug, mój maleńki! –
kobieta natychmiast go przytuliła, choć był przemoczony. – Chcesz się
przeziębić? Czemu chodzisz w takim deszczu.
- Jest ciepły, ciociu,
naprawdę. – uspokoił ją. – Tata i pa są w biurze? – zapytał patrząc na biurka
za nią.
- Jasne, są u dyrektora, ale
zaraz powinni być. Trzymaj się, Doug.
Abby pocałowała go jeszcze w
policzek na pożegnanie, nim weszła do windy, a on podszedł do dobrze znanych mu
biurek, przy których spędził wiele godzin życia, gdy nikt nie mógł się nim
zająć w domu. Zawsze wtedy szedł do pracy razem z ojcami, gdzie wynajdywali mu
jakieś zajęcia.
- Doug, powinieneś być w
domu. – usłyszał za sobą głos ojca. Odwrócił się prędko, niespecjalnie
zdziwiony jego nagłym pojawieniem się. Tony, który stał tuż obok, uśmiechał się
do niego.
- Zaraz spadam, wpadłem wam
tylko coś powiedzieć.
- Najpierw się czymś
wytrzyj, wyglądasz jak po kąpieli.
- Nie ma sensu, pa, zaraz i
tak znowu zmoknę.
- To co chcesz powiedzieć? –
zapytał Tony siadając przy swoim biurku. Douglasowi wcale nie podobało się to,
że teraz musiał obracać głowę, by patrzeć obu ojcom w oczy.
Wziął głęboki wdech, ze
strachem zauważając, że nadal nie pamięta, co powiedzieć. Teraz musiał wymyślać
wszystko na nowo i to improwizując.
- Miesiąc temu pytaliście
mnie, co chcę robić po szkolę, prawda? – zapytał patrząc na nich na przemian.
Kontynuował dopiero, gdy przytaknęli. – Podjąłem już decyzję. W zasadzie znałem
ją już wtedy, ale bałem się powiedzieć.
Co za głupi tekst, skarcił
się w myślach, czując się jeszcze mniejszym, niż jest.
Zauważył, że ojcowie mają
złe przeczucia, ale to go nie powstrzymało, musiał im powiedzieć i zrobił to.
Tak jak się tego spodziewał, nie byli zadowoleni. Ale klamka już zapadła,
zamierzał być tym, kim chciał.
Był zdenerwowany. Tak
zdenerwowany, że tylko silna wola trzymała go na nogach. To i perspektywa
ośmieszenia się, gdyby teraz zemdlał. Musiał przestać być taki wrażliwy, bo
inaczej mógłby w przyszłości marnie skończyć. Bardzo marnie.
Oddychając głęboko, spojrzał
przed siebie, gdzie stali jego rodzice. Nawet z takiej odległości widział dumę
w ich oczach. Sam też czuł się dumny, gdy stojąc w szeregu czekał na swoją
kolej. Kątem oka spojrzał w prawo. Jeszcze dwie osoby. W końcu, mężczyzna
gratulujący każdemu z jego kolegów po kolei, zatrzymał się przed nim.
- Douglas Gibbs. – stanął na
baczność, wyprężył pierś i wziął kolejny głęboki wdech, przed tak długo
wyczekiwaną chwilą. – Gratuluję.
Doug uśmiechnął się,
uścisnął mężczyźnie dłoń i wziął od niego swoją pierwszą w życiu odznakę.
Nareszcie, nareszcie był policjantem. Gdy zaczynał akademię parę lat temu, miał
wątpliwości, czy w ogóle ją skończy, ale udało się, choć nadal był chudy i
zdecydowanie nie wyglądał na policjanta. Teraz jednak nim był, oficjalnie.
Mundur i odznaka o tym świadczyły. Teraz jego następnym krokiem było zostanie
detektywem, ale na to mógł jeszcze poczekać. Cieszył się z tego, co na razie
udało mu się osiągnąć.
Pół godziny później było już
po wszystkim, opuścił go cały stres, została tylko radość. Uśmiechnięty
podszedł do ojców i uścisnął obu.
- Teraz mogę wam wystawić
mandat. – powiedział dumnie, pokazując im odznakę. Tony przyglądał jej się z
pewną nostalgią.
- Pamiętam, jak sam dostałem
swoją. Omal nie skakałem z radości.
- A myślisz, że ja nie?
- Czego oni was uczą w tych
akademiach? – zapytał rozbawiony Jethro. – Ja tak nie przeżywałem zostania
żołnierzem.
- Twój ojczulek tylko tak
mówi. – powiedział Tony do syna. – W rzeczywistości przeżywał bardziej niż my.
Douglas zaśmiał się, gdy
jego tata dostał po głowie.
Znowu spojrzał na odznakę.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że patrzy na nią i trzyma w dłoni.
- Doug.
Spojrzał na rodziców, którzy
znów go uściskali, tym razem mocniej niż za pierwszym razem.
- Jesteśmy z ciebie dumni. –
szepnął Jethro. – Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Sprzeciwialiście się temu
pomysłowi. – przypomniał im. Byli na niego zdenerwowani całe dwa tygodnie,
zanim pogodzili się z jego decyzją.
- To normalne, po prostu się
martwiliśmy. – powiedział Tony. – I tak byśmy ci nie zabronili.
- Tylko jak znajdziesz
jakiegoś martwego Marines, to nie zabieraj nam pracy.
- Spokojnie, jeszcze do was
zadzwonię. – zapewnił ich, a przynajmniej Tony’ego, bo od dwóch lat Jethro był
już na emeryturze i tylko okazjonalnie pomagał zespołowi.
- Chodźmy, panie władzo,
trzeba uczcić tę okazję. – Tony poklepał syna po ramieniu i poprowadził go w
stronę wyjścia z terenów akademii.
Doug uśmiechnął się i
ostatni raz spojrzał na jej budynek. Zamknął jeden rozdział w swoim życiu,
zaczynał teraz następny, który na pewno nie zamierzał być łatwy. Niezależnie
jednak od tego, co miało się stać, wiedział, że może liczyć na pomoc obu ojców
i reszty rodziny, niczego więcej nie potrzebował.
***
Koniec! Musze przyznać, że trochę mi smutno z tego powodu, będę musiała kiedyś coś jeszcze do tego dopisać. :D
W sobotę Marriage series. Dam wtedy znać, co dalej z Ojcostwem i czy w najbliższym czasie pojawi się rozdział.
Lubię tego chłopaka :) Zawsze lubiłam ludzi, którzy mają własne zdanie i potrafią dążyć do celu :) No i proszę, został policjantem. Czy takie rzeczy ma się w genach, czy jak? :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jeszcze coś do tego dopiszesz. Nic nie stoi na przeszkodzie ;) A ja będę więcej niż szczęśliwa, mogąc przeczytać jak to się dalej potoczyło :D
Wybacz, że się nie rozpisuję, ale to był kosmicznie długi dzień. Ale podobało mi się niesamowicie, zwłaszcza to, że ten rozdział był o Douglasie :) Jeśli nie dopiszesz czegoś w przyszłości, to ten rozdział będzie ładnym zamknięciem tej krótkiej serii :)
Pozdrawiam i wena życzę :) Czekam do soboty :)
Asai