środa, 31 października 2012

67. Wcale nie żałuję 4/4



Poranek nie był jego ulubiona porą. Douglas - dla bliskich Doug – zawsze miał problemy ze wstaniem rano z łóżka, zwłaszcza, gdy nie było nikogo, kto by go z niego ściągnął siłą. Za każdym razem, gdy musiał budzić się sam, trwało to kilkadziesiąt minut, dlatego zapobiegawczo nastawiał budzik na wcześniejszą godzinę. 
Choć rano był osowiały i nie miał ochoty na nic, to po rozbudzeniu był tak pełny energii, że mało co potrafiło go wtedy powstrzymać przed robieniem czegoś produktywnego.
Miał wiele zajęć. Jednym z nich była jazda na desce. Odkąd dostał ją w wieku 11 lat, zaliczył już wiele bolesnych upadków i doznał szeregu obrażeń, których nie powstydziliby się nawet jego ojcowie. Kilkukrotnie miał wybity bark, raz nawet złamał kostkę . O wielokrotnym stłuczeniu żeber nie wspominając. Po każdym z wypadków ojcowie byli na niego wściekli, ale nie winił ich. Zawsze byli w stosunku do niego bardzo opiekuńczy. I tak miał szczęście, że w ogóle mógł jeździć dalej na desce po pierwszym upadku, który zdarzył się zaraz po jej dostaniu.
Kolejne hobby było już bardziej bezpieczne. Kochał muzykę, nie mógł bez niej żyć. Wciąż pamiętał, jak w wieku pięciu lat poprosił o skrzypce, którymi zaczął się fascynować dzięki Ducky’emu, nazywanego przez niego dziadkiem.
Nauczenie się gry zajęło mu sporo czasu, sensowne utwory zaczął grać dopiero w wieku 13 lat, wtedy też zainteresował się gitarą i fortepianem. Nie był wirtuozem żadnego z tych instrumentów, ale nie musiał być. Grał dla przyjemności, nie dla nagród, których wygrał tylko dwie w całym swoim życiu. Od dawna kochał też książki i gry komputerowe, za to nie przepadał za filmami. Pomimo usilnych starań Tony’ego, nigdy ich nie polubił.
Od małego Doug charakteryzował się dużym poczuciem humoru i zadziornością, wielu ludzi go dzięki temu lubiło, choć za każdym razem, gdy był razem z ojcami przedstawiany nowym osobom, wszyscy przyglądali mu się ze zdziwieniem. To, że przyszedł na świat w związku homoseksualnym nikogo nie dziwiło, w końcu było to całkowicie normalne. Dziwiło ich, bo bardzo się od rodziców różnił. Oczywiście były podobieństwa, jego kolor oczu był taki sam, jak Jethro, a rysy twarzy, radosny uśmiech i kolor włosów takie same, jak u Tony’ego, ale wszystko inne – od ułożenia tychże włosów zaczynając a na sylwetce kończąc – wydawało się nie pasować.
Często nazywali go lalusiem, ze względu na zaczesaną na bok grzywkę. Nawet niewielki zarost nie sprawił, że przestali tak za nim wołać. Oprócz tego Doug nie miał imponującej budowy ciała. Był niższy od ojców – mierzył 175 cm, dużo mniej, niż Tony i Jethro - chudszy, nie miał kompletnie mięśni. Tylko ubiorem nie odstawał od reszty. Zazwyczaj składały się na niego dżinsy i luźne podkoszulki. Poza domem nie rozstawał się też z czarną czapką, którą zdejmował tylko w niezwykłych przypadkach. Nieco więcej uwagi zwracano na jego ręce, gdzie zawsze można było dostrzec bransoletki zrobione z paciorków czy innych materiałów, metali raczej unikał.
Pomimo wątłej budowy, Doug na pewno nie był bezbronny. Trudno zresztą być bezbronnym, gdy jest się wychowywanym przez agentów federalnych, z których jeden to były Marines, a drugi były gliniarz. Tony i Jethro poświęcili sporo czasu na nauczenie go samoobrony. Uczyli go również strzelać, choć sam Doug nie posiadał własnej broni, wciąż był na to za młody, ale potrafił się już nią posługiwać. Może jeszcze nie był tak dobry, jak chociażby McGee, ale strzelał bardzo dobrze.
Do broni miał dostęp tylko na strzelnicy, miał bezwzględny zakaz dotykania pistoletów ojców, zwłaszcza tych służbowych. Tylko w nagłych wypadkach mógł to robić i jak dotąd, nie był do tego zmuszony
Każdy jego poranek w dniu szkolnym wyglądał tak samo. Wstawał, szykował się do szkoły, robił sobie śniadanie i wychodził, co zawsze robił jako ostatni w dom. Teraz też nie było inaczej. Jak tylko zamknął za sobą drzwi na klucz i poprawił plecak na ramieniu, wskoczył na deskę i pojechał do szkoły. Nie mieszkał od niej daleko, więc nie musiał wstawać jeszcze wcześniej, nie potrzebował też podwózki.
Ten rok był ostatni, wraz z jego końcem miał się pożegnać ze szkołą. Wiedział już, co chce robić po zakończeniu nauki, nie wiedział tylko jeszcze, jak powiedzieć o tym rodzicom. Na pewno nie byliby z jego decyzji zadowoleni, woleliby pewnie, by poszedł na studia, choć nigdy mu tego nie mówili. Nie ważne jednak, jaka byłaby ich reakcja, nie zamierzał zmienić decyzji, którą już podjął. To było nie w jego stylu.
Wyjechał na teren szkoły, a potem także do budynku, witając się pod drodze z kilkoma kolegami. Chociaż nie uprawiał sportu, kilku jego dobrych przyjaciół grało w szkolnej drużynie. Prawdopodobnie to brak sportów powodował, że był taki chudy, bo na geny nie mógł tego zwalić. Nie ciągnęło go do sportów, choć parokrotnie próbował kilku dyscyplin, wszystko kończyło się jednak szybkim zniechęceniem. Jedynie do deskorolki nie stracił zapału, czego nie podzielali jego nauczyciele.
- Panie Gibbs, zero jeżdżenia na desce na terenie szkoły.
O wilku mowa.
- Przepraszam. – powiedział z uśmiechem, schodząc z deski i biorąc ją pod pachę. Gdy tylko nauczyciel zniknął mu z oczu, wskoczył na nią z powrotem, ruszając do klasy. Jego ojciec nie byłby zadowolony z tego, że łamie zasady, ale przecież sam złamał jedną u siebie w pracy.
Zajął swoje miejsce w klasie, zaraz przy oknie, skąd miał dobry widok na zaczynający właśnie padać deszcz. Niewątpliwie pokrzyżowałoby mu to plany, po zajęciach chciał odwiedzić ojców, ale gdyby zupełnie się rozpadało, nie zamierzał przechodzić takiego dystansu. Było już za późno na zmianę planu, bo nauczyciel wszedł właśnie do klasy. Teraz już nie mógł zerwać się ze wszystkich lekcji, co i tak nie byłoby dobrym pomysłem. 
Spędził cały dzień w szkole, głównie patrząc na padający deszcz i myśląc o tym, ja zamierza powiedzieć o swojej decyzji najbliższym. Był blisko ze wszystkimi współpracownikami rodziców, to była rodzina i niewątpliwie też nie popieraliby jego decyzji.
Westchnął na samą myśl ich reakcji na jego słowa.
- Panie Gibbs, chciałby pan coś dodać? – zapytał nauczyciel, który musiał uznać jego westchnięcie za przeszkadzające w prowadzeniu lekcji.
- Nie, świetnie pan sobie radzi. – odparł z uśmiechem. Może jednak powinien chociaż udawać, że słucha.
Kilka osób siedzących przed nim odwróciło się i spojrzało na niego. Wśród nich była dziewczyna, urocza brunetka Cyndie Walsh, z którą miał biologię i historię. Nie mógł zaprzeczyć, że była ładna, ale nie miał na razie ochoty na chodzenie z kimkolwiek. Nie szukał dziewczyny, chciał najpierw skończyć szkołę, a potem znaleźć pracę, to były jego priorytety. Mimo to odwzajemnił uśmiech, który posłała mu Cyndie. Dziewczyna zarumieniła się i spuściła wzrok. Jego tata miał racje, potrafił wyrywać dziewczyny, a Cyndie nie był pierwszą, która się do niego zalecała.
Kilka długich godzin później, zajęcia się skończyły, deszcz wciąż lał, ale Douglasowi już to teraz zwisało. Był zbyt zestresowany nadchodzącą chwilą, by przejmować się deszczem.
Wyszedł ze szkoły i poszedł na przystanek. Szybko jednak się zniecierpliwił czekając na autobus, więc poszedł piechotą – zdecydowanie nie zamierzał ryzykować jazdą na desce w takim deszczu. Kiedy dotarł do agencji, był już całkiem przemoczony, nawet włosy miał mokre, choć były schowane pod czapką.
Przywitał się z ochroniarzem, pokazał mu identyfikator i wjechał windą na górę, ostatni raz powtarzając sobie w myślach, co zamierza powiedzieć.
Wchodząc do biura zapomniał jednak wszystko, kiedy zderzył się z Abby.
- Doug, mój maleńki! – kobieta natychmiast go przytuliła, choć był przemoczony. – Chcesz się przeziębić? Czemu chodzisz w takim deszczu.
- Jest ciepły, ciociu, naprawdę. – uspokoił ją. – Tata i pa są w biurze? – zapytał patrząc na biurka za nią.
- Jasne, są u dyrektora, ale zaraz powinni być. Trzymaj się, Doug.
Abby pocałowała go jeszcze w policzek na pożegnanie, nim weszła do windy, a on podszedł do dobrze znanych mu biurek, przy których spędził wiele godzin życia, gdy nikt nie mógł się nim zająć w domu. Zawsze wtedy szedł do pracy razem z ojcami, gdzie wynajdywali mu jakieś zajęcia.
- Doug, powinieneś być w domu. – usłyszał za sobą głos ojca. Odwrócił się prędko, niespecjalnie zdziwiony jego nagłym pojawieniem się. Tony, który stał tuż obok, uśmiechał się do niego.
- Zaraz spadam, wpadłem wam tylko coś powiedzieć.
- Najpierw się czymś wytrzyj, wyglądasz jak po kąpieli.
- Nie ma sensu, pa, zaraz i tak znowu zmoknę.
- To co chcesz powiedzieć? – zapytał Tony siadając przy swoim biurku. Douglasowi wcale nie podobało się to, że teraz musiał obracać głowę, by patrzeć obu ojcom w oczy.
Wziął głęboki wdech, ze strachem zauważając, że nadal nie pamięta, co powiedzieć. Teraz musiał wymyślać wszystko na nowo i to improwizując.
- Miesiąc temu pytaliście mnie, co chcę robić po szkolę, prawda? – zapytał patrząc na nich na przemian. Kontynuował dopiero, gdy przytaknęli. – Podjąłem już decyzję. W zasadzie znałem ją już wtedy, ale bałem się powiedzieć.
Co za głupi tekst, skarcił się w myślach, czując się jeszcze mniejszym, niż jest.
Zauważył, że ojcowie mają złe przeczucia, ale to go nie powstrzymało, musiał im powiedzieć i zrobił to. Tak jak się tego spodziewał, nie byli zadowoleni. Ale klamka już zapadła, zamierzał być tym, kim chciał. 



Był zdenerwowany. Tak zdenerwowany, że tylko silna wola trzymała go na nogach. To i perspektywa ośmieszenia się, gdyby teraz zemdlał. Musiał przestać być taki wrażliwy, bo inaczej mógłby w przyszłości marnie skończyć. Bardzo marnie.
Oddychając głęboko, spojrzał przed siebie, gdzie stali jego rodzice. Nawet z takiej odległości widział dumę w ich oczach. Sam też czuł się dumny, gdy stojąc w szeregu czekał na swoją kolej. Kątem oka spojrzał w prawo. Jeszcze dwie osoby. W końcu, mężczyzna gratulujący każdemu z jego kolegów po kolei, zatrzymał się przed nim.
- Douglas Gibbs. – stanął na baczność, wyprężył pierś i wziął kolejny głęboki wdech, przed tak długo wyczekiwaną chwilą. – Gratuluję.
Doug uśmiechnął się, uścisnął mężczyźnie dłoń i wziął od niego swoją pierwszą w życiu odznakę. Nareszcie, nareszcie był policjantem. Gdy zaczynał akademię parę lat temu, miał wątpliwości, czy w ogóle ją skończy, ale udało się, choć nadal był chudy i zdecydowanie nie wyglądał na policjanta. Teraz jednak nim był, oficjalnie. Mundur i odznaka o tym świadczyły. Teraz jego następnym krokiem było zostanie detektywem, ale na to mógł jeszcze poczekać. Cieszył się z tego, co na razie udało mu się osiągnąć.
Pół godziny później było już po wszystkim, opuścił go cały stres, została tylko radość. Uśmiechnięty podszedł do ojców i uścisnął obu.
- Teraz mogę wam wystawić mandat. – powiedział dumnie, pokazując im odznakę. Tony przyglądał jej się z pewną nostalgią.
- Pamiętam, jak sam dostałem swoją. Omal nie skakałem z radości.
- A myślisz, że ja nie?
- Czego oni was uczą w tych akademiach? – zapytał rozbawiony Jethro. – Ja tak nie przeżywałem zostania żołnierzem.
- Twój ojczulek tylko tak mówi. – powiedział Tony do syna. – W rzeczywistości przeżywał bardziej niż my.
Douglas zaśmiał się, gdy jego tata dostał po głowie.
Znowu spojrzał na odznakę. Wciąż nie mógł uwierzyć, że patrzy na nią i trzyma w dłoni.
- Doug.
Spojrzał na rodziców, którzy znów go uściskali, tym razem mocniej niż za pierwszym razem.
- Jesteśmy z ciebie dumni. – szepnął Jethro. – Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Sprzeciwialiście się temu pomysłowi. – przypomniał im. Byli na niego zdenerwowani całe dwa tygodnie, zanim pogodzili się z jego decyzją.
- To normalne, po prostu się martwiliśmy. – powiedział Tony. – I tak byśmy ci nie zabronili.
- Tylko jak znajdziesz jakiegoś martwego Marines, to nie zabieraj nam pracy.
- Spokojnie, jeszcze do was zadzwonię. – zapewnił ich, a przynajmniej Tony’ego, bo od dwóch lat Jethro był już na emeryturze i tylko okazjonalnie pomagał zespołowi.
- Chodźmy, panie władzo, trzeba uczcić tę okazję. – Tony poklepał syna po ramieniu i poprowadził go w stronę wyjścia z terenów akademii.
Doug uśmiechnął się i ostatni raz spojrzał na jej budynek. Zamknął jeden rozdział w swoim życiu, zaczynał teraz następny, który na pewno nie zamierzał być łatwy. Niezależnie jednak od tego, co miało się stać, wiedział, że może liczyć na pomoc obu ojców i reszty rodziny, niczego więcej nie potrzebował.
***
Koniec! Musze przyznać, że trochę mi smutno z tego powodu, będę musiała kiedyś coś jeszcze do tego dopisać. :D
W sobotę Marriage series. Dam wtedy znać, co dalej z Ojcostwem i czy w najbliższym czasie pojawi się rozdział.

1 komentarz:

  1. Lubię tego chłopaka :) Zawsze lubiłam ludzi, którzy mają własne zdanie i potrafią dążyć do celu :) No i proszę, został policjantem. Czy takie rzeczy ma się w genach, czy jak? :D

    Mam nadzieję, że jeszcze coś do tego dopiszesz. Nic nie stoi na przeszkodzie ;) A ja będę więcej niż szczęśliwa, mogąc przeczytać jak to się dalej potoczyło :D

    Wybacz, że się nie rozpisuję, ale to był kosmicznie długi dzień. Ale podobało mi się niesamowicie, zwłaszcza to, że ten rozdział był o Douglasie :) Jeśli nie dopiszesz czegoś w przyszłości, to ten rozdział będzie ładnym zamknięciem tej krótkiej serii :)

    Pozdrawiam i wena życzę :) Czekam do soboty :)
    Asai

    OdpowiedzUsuń