niedziela, 28 października 2012

65. Wieczór strachu

Z drobnym opóźnieniem, ale jest. Szczerze? Po prostu niedawno skończyłam tę część. Miałam strasznie dużo roboty w szkole, więc rozumiecie. 
To jak na razie najdłuższy one-shot, jaki napisałam.

 ***
- Urządźmy sobie wieczór strachu!
Jethro potrzebował chwili, by przetworzyć informację, którą właśnie usłyszał. Przyszedł do Abby, by sprawdzić wyniki badań DNA, a zamiast nich usłyszał coś o wieczorze strachu. Nie miał pojęcia, co to takiego ani na czym polega, ale jeśli wpadła na to Abby, to na pewno nie był to dobry pomysł.
- Co urządźmy? – zapytał biorąc łyk kawy, z którą tu przyszedł. Kubek z Caf Pow podał Abby.
- Wieczór strachu. – powtórzyła entuzjastycznie. – Nigdy o tym nie słyszałeś?
- Nie miałem okazji. – Jethro rozejrzał się po komputerach. – Masz wyniki?
- Serio? Serio?! Nigdy nie brałeś udziału w wieczorze strachu? – zapytała zszokowana. Patrzyła na niego, jakby miał dwie głowy.
- Nie, Abby, nie brałem. – odparł z westchnieniem. – Wyniki. – przypomniał jej.
- O raju, skąd ty się urwałeś? Wszyscy wiedzą, co to jest wieczór strachu i chociaż raz brali w nim udział.
- Ja nie. – Jethro czuł powoli rosnącą irytację.
- Nie przyznawaj się nikomu. – poradziła. – Jeszcze cię wyśmieją.
- Nie przyznam się. Czy teraz mogę dostać wyniki?
- Jakie wyniki?
- Badań DNA. – przypomniał jej.
- Ah, te wyniki. – Abby chwyciła plik kartek z biurka i podała je szefowi. – Proszę bardzo.
- Dzięki, Abbs. Na razie. – pożegnał się i ruszył do wyjścia. 
- Czekaj! – krzyknęła za nim i objęła go od tyłu. – Trzeba ustalić wszystko związane z wieczorem strachu.
- Może najpierw powiesz mi, co to, wtedy o tym pomyślę. – zaproponował zatrzymując się.
- Wieczór strachu to najlepsza halloweenowa impreza!
- I?
- Co i?
- Co dalej z tą imprezą?
Abby patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem przez kilka sekund.
- Jaką imprezą?
Jethro westchnął i zaprowadził kobietę do krzesła, na którym ją posadził.
- Ile dziś kaw wypiłaś? – zapytał zabierając jej tą, którą sam przyniósł. Zawsze mógł ją dać McGee.
Abby zaczęła wyliczać na palcach.
- 9. – odpowiedziała.
- No pięknie. Chcesz się zabić?
- Ty pijesz mocniejszą i nic ci nie jest.
- Ja to co innego. Chodź, zabiorę cię do Ducky’ego.
- Nie! – odmówiła, chwytając się mocno krzesła, gdy Jethro próbował ją z niego podnieść. – Nie ruszę się stąd, muszę ci wytłumaczyć o co chodzi w tej imprezie.
Jethro nie chciał tu dłużej zostawiać Abby, wolał ją zabrać gdzieś, gdzie spadłoby jej ciśnienie, ale wiedział, że nie ma szans w walce z jej uporem.
- W porządku, mów.
Abby wzięła głęboki wdech i zaczęła opowiadać, gestykulując przy tym żywo.
- Wieczór strachu organizuje się w noc Halloween. Zbierają się wtedy przyjaciele, rodzina i próbują się nawzajem nastraszyć różnymi historiami. Mogą też oglądać horrory. Straszne, horrory, ale takie naprawdę straszne! Oczywiście w grę wchodzą też przekąski! Zróbmy to Bossman, zróbmy! Zaprosimy Zivę i Tima. I Ducky’ego też. I Jimmy’ego!
- Abby, jest jeden problem. – powiedział. – W Halloween pracujemy.
- No to dzień po, wtedy mamy wolne! Proszę, proszę, proszę! – błagała dalej, z trudem siedząc na stołku. Energia tak ją rozpierała, że gdyby nie ręka Jethro na jej ramieniu, najpewniej biegałaby po całym laboratorium.
- Gdzie chcesz to urządzić? – zapytał. Przecież mógł się zgodzić na jeden wieczór, na pewno nie doprowadziłoby to do niczego złego.
- U ciebie i Tony’ego oczywiście! Macie duży dom, wszyscy z łatwością się pomieścimy. No i duży telewizor z dobrym nagłośnieniem. W takich warunkach najlepiej ogląda się filmy.
- Ale mamy też psa, który będzie chciał się bawić cały wieczór. 
- Wezmę go na długi spacer i tak go wymęczę, że nie będzie się mógł ruszyć wieczorem.
- A kto zajmie się przygotowaniem tego wszystkiego?
- Ja! – oznajmiła, podnosząc się nagle. – Przygotuję jedzenie i repertuar, Tony mi w tym pomoże. Udekoruję też dom na bardziej straszny. Będzie ekstra!
- Bez dekoracji. – poprosił Jethro. – A już zwłaszcza tych na zewnątrz.
- Mogą być chociaż świecie? – zapytała robiąc maślane oczka.
- Jeśli tylko nie spalisz nam domu, to tak. Ale wtedy LJ musi być zamknięty na górze, bo inaczej powywraca świece. Albo je zje.
- Biedne psisko, wy mu tam jakąś musztrę urządzacie. 
- Normalnie nie siedzi zamknięty w sypialni, ale jeśli chcesz to przyjęcie, to niestety będzie musiał.
- Czyli się zgadzasz? – zapytała dla pewności.
Jethro wzruszył ramionami.
- Może być miło. Pomysł przestraszenia McGee wydaje się interesujący.
- Gibbs, ty stary diable! Wiedziałam, że lubisz się nad nim znęcać.
- To zabawne.
- A Tony’ego zawsze karzesz, gdy to robi.
- Gdybym tego nie robił, McGee zrezygnowałby z pracy. Tony potrafi być niezłym wrzodem na tyłku.
- Ty nigdy nie narzekałeś. – zauważyła Abby i uśmiechnęła się sugestywnie. – Mogłabym nawet powiedzieć, że zawsze ci się podobało, gdy próbował zwrócić na siebie twoją uwagę.
- Zdaje się, że rozmawialiśmy o twoim wieczorze, a nie moim małżeństwie.
- Ale ja chcę porozmawiać o tym drugim. – jęknęła Abby i złapała Jethro za ramiona. – Nigdy nic nie mówicie, nie powiedzieliście nawet, kiedy właściwie się w sobie zakochaliście.
- To chyba powinno zostawać w małżeństwie.
- Ale...
- To co z tym twoim wieczorem? – Jethro naprawdę nie miał ochoty rozmawiać o swoim małżeństwie z Tonym. Nie dlatego, bo im się nie układało, ale dlatego, bo to była ich prywatna sprawa. Wciąż nie mogli się jeszcze sobą nacieszyć i nie chcieli się sobą dzielić, nawet w formie wspomnień.
- Właśnie, wieczór! – Abby znowu się rozruszała. – Przyjdę z samego rana i zacznę wszystko szykować.
- Jeśli przyjdziesz w południe, też zdążysz. Tony i ja chcielibyśmy trochę pospać.
- Będę cicho jak mysz, nie będę wam przeszkadzać. – obiecała.
- Ale będziesz nas chciała podglądać, prawda? Zapomnij, Abby, nie uprawiamy rano seksu z Tonym.
Abby wydała z siebie jęk zawodu.
- To mam być w południe?
- Powinno ci starczyć czasu. W razie czego ci pomożemy. Tylko zanim zaczniesz wszystko szykować, upewnij się, że każdy będzie chciał przyjść. Szkoda by było, gdybyś napracowała się na marne. 
- W porządku, jeszcze dzisiaj zapytam wszystkich.
- Możesz zapytać Ducky’ego jako pierwszego, idziemy.
Tym razem Abby dała się zaprowadzić do windy, z której właśnie wyszedł zaniepokojony Tony.
- Wszystko w porządku? – zapytał widząc w jakim stanie jest Abby.
- Abby przesadziła z kofeiną. – odparł Jethro. – Co tu robisz?
- Długo nie wracałeś, przyszedłem sprawdzić, czy wszystko jest okej.
- Aww, to urocze, że już nie boicie się okazywać sobie troski publicznie. – powiedziała Abby podskakując w miejscu.
Jethro popatrzył na nią, kręcąc głową z niedowierzania.
- Zaprowadzisz ją do Ducky’ego? – zapytał Tony’ego. – Ja wrócę do biura i zagonię McGee i Zivę do pracy.
- Spokojnie, już ich zagoniłem. – zapewnił go Tony, odbierając od niego podekscytowaną Abby.
- I myślisz, że nie zaczęli się obijać, gdy tylko wyszedłeś?
- Trochę ich postraszyłem. – Tony mrugnął do Jethro i wszedł z powrotem do windy. – Przy okazji, Probie znalazł wreszcie adres tego Jacoba.
- Dobrze, zaraz któreś z was do niego pojedzie.
Jethro odwrócił się i ruszył w stronę schodów, którymi mógł dostać się do biura szybciej. Mimo pośpiechu, zatrzymał się na klatce schodowej, by jeszcze raz rozważyć pomysł Abby. Nie wydawał mu się taki głupi, choć nie przepadał za Halloween. Miał tak już od dziecka, nigdy się nie przebierał i nie wychodził z przyjaciółmi, siedział wtedy w domu. Ojciec wielokrotnie próbował go zachęcić, ale nic z tego nie wychodziło. Po prostu uważał to święto za głupie. Oprócz tego zwyczajnie bał się tych wszystkich przebranych dzieciaków. To był okres, kiedy był bardzo strachliwy. Inną sprawą była też odległość od miasta, w którym można było w ogóle chodzić i zbierać cukierki. W Stillwater praktycznie nie było po jakich domach chodzić. By uzbierać coś więcej, trzeba było jechać na północ do Benton. Samochodem nie trwało to długo, ale pójście piechotą, to była zupełnie inna sprawa. W noc Halloween zawsze było strasznie tamtędy chodzić, ale dużo było osób, które były dość odważne. Rodzice pozwalali na to dzieciakom, nie sądzili, że mogłoby się im coś stać przez jedną godzinę drogi w obie strony, zwłaszcza że zawsze chodziły w grupie. Ale jednego roku było inaczej.
Jethro miał wtedy 13 lat i już nawet nie interesowało go Halloween, ale w miasteczku była piątka dzieciaków, która szalała za tym świętem. W feralną noc wybrały się piechotą do Benton, jednak wieczorem było już dość ciemno, by się zgubiły. Skręciły niepotrzebnie w jedną z dróg, a potem w kolejną i straciły orientację w ciemności. W końcu dzieciakom udało się wrócić bez niepokojenia rodziców, ale tylko czwórce. Piąte dziecko wciąż nie wróciło do domu. Od razu rozpoczęto poszukiwania, ojciec Jethro był jedną z wielu osób, które pomagały. Sam Jethro też chciał pomóc i iść z tatą, ale ten kazał mu zostać w domu. Niechętnie, ale usłuchał. Był z tego powodu rozgoryczony, ale gdy tylko nadszedł ranek, ucieszył się z tego. Gdyby poszedł wtedy z ojcem, natknąłby się na ciało zaginionego dziecka, które w ciemności przewróciło się i straciło przytomność. Leżąc całą noc na zimnie, zmarło krótko po tym, bez udziału osób trzecich.
To właśnie wtedy Jethro całkiem zniechęcił się do Halloween. Wiedział, że to bezsensowne, że wypadki się zdarzają, ale ten zdarzył się akurat wtedy. To wydarzenie pozostało w jego pamięci jeszcze przez wiele lat i nawet po tak długim czasie było silne. Tak silne, że Shannon musiała go wręcz zmuszać, by pozwolił Kelly chodzić wraz z przyjaciółkami po okolicy, ale nawet wtedy czatował przy oknie i obserwował każdy krok córki. Nie chciał, by sytuacja się powtórzyła.
Po śmierci Shannon i Kelly, Jethro przywiązywał mniejszą wagę do Halloween, nie musiał się już nim przejmować. Zawsze spędzał tę noc w ciemnej piwnicy, nigdy nie otwierał drzwi dzieciakom, które przychodziły do niego po słodycze. W ciągu zaledwie trzech lat zyskał sobie przydomek Scrooge’a Halloween,  a dzieciaki przestały zaglądać, uznając go za strasznego, mimo że na co dzień był dla nich przyjemny. W pewnym sensie było mu miło z tego powodu. Gdy dzieci chciały przestraszyć się nawzajem, zawsze wspominały o nim, jakby był jakąś atrakcją, która sprawia im zabawę. Przynajmniej nie psuł im tego dnia, tak jak zawsze myślał, że robi. Jedna z sąsiadek powiedziała mu kiedyś, że jej pięcioletni syn nazwał go jednodniowym wampirem, który tylko w Halloween pożera dzieci. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz śmiał się tak, jak tamtego dnia.
Jethro uśmiechnął się na to wspomnienie. Niezależnie od siebie stał się miejscowym straszydłem, swego rodzaju miejską legendą. Nigdy nie mówił o tym nikomu poza Tony, ale z drugiej strony, obaj mówili sobie wszystko, a jeszcze przed małżeństwem często spędzali ze sobą Halloween, więc siłą rzeczy Tony poznał prawdę. 
Święto dla jego męża również nigdy nie było najlepsze, ale ze względu na surowego ojca, a nie jego własną niechęć. Tony wielokrotnie opowiadał, jak co roku sam robił sobie kostium, by na koniec usłyszeć, że nie może wyjść, bo: „DiNozzo nie zajmują się takimi głupimi rzeczami”. Kilkulatek nie rozumiał, czemu nie może się bawić tak, jak inne dzieci, nie rozumiał co znaczy dobre imię rodziny ani wielki biznes. Po prostu chciał się bawić jak wszyscy. Przed kolegami ze szkoły zawsze chwalił się, że w dzień Halloween wyjeżdżał z miasta na jakąś egzotyczną wyspę, gdzie ojciec sam załatwiał mu wszelkie słodkości. Grał przed nimi bogatego i rozpieszczonego dzieciaka, bo za bardzo wstydził się swojego prawdziwego ja. 
To między innymi dla Tony’ego postanowił się zgodzić na tę imprezę. Chciał, żeby obaj mieli w końcu jakieś przyjemne wspomnienia z Halloween spędzone z przyjaciółmi, a nie same złe. Należało im się.
Jethro dopił resztkę swojej kawy i wszedł po ostatnich schodach do biura, gdzie wszyscy już na niego czekali.
- No wreszcie. – odezwał się zniecierpliwiony Tony. – Już miałem znowu po ciebie iść.
- Jak tam Abby? – zapytał podchodząc do swojego biurka.
- Ducky dał jej coś na ciśnienie i kazał się położyć.
Jethro przytaknął.
- McGee, co znalazłeś?
Tim usiadł przy komputerze i wyświetlił informacje na ekranie. Scharakteryzował bardzo szczegółowo wszystko, co znalazł.
- ... potem przeniósł się tutaj i tu już został, a przynajmniej tak mówią jego dane. - skończył i odchylił się w krześle.
- Palce bolą, Probie? – zapytał zadziornie Tony, za co szybko został ukarany klepnięciem w głowę.
- Skup się, DiNozzo.
- Tak, szefie.
- McGee, dobra robota. – pochwalił młodego agenta i zwrócił się do Zivy. – Bierz Tony’ego ze sobą i jedźcie do Jacoba. 
Tony i Ziva natychmiast zaczęli się zbierać.
- A co ja mam robić? – zapytał Tim.
- Napij się kawy. – odparł i postawił mu na biurku Caf Pow należący do Abby.
- Dzięki, szefie. – powiedział z uśmiechem.
Tony, który jeszcze nie wyszedł, spojrzał na niego zły.
- Lizus. – mruknął pod nosem.
- DiNozzo, do roboty!
Małżeństwo czy nie, w pracy nic się pomiędzy nimi nie zmieniło. 
- Robi się, szefie. Ziva, ja prowadzę.
- Prowadziłeś ostatnio.
- Bo ty prawie wjechałaś w latarnię.
- Jak mam się nauczyć jeździć, gdy mi nie pozwalacie?
- Trenuj sobie, tylko nie ze mną jako pasażerem.
- Zaraz skończysz jako pasażer bagażnika.
- Do roboty! Następnym razem nie powtórzę. – krzyknął na nich Jethro.
Tony i Ziva szybko wyszli, dalej się kłócąc. Tim odpoczywał, pijąc kawę, a Jethro znów zaczął myśleć o pomyśle Abby.



Halloween przyszło i minęło. Cały dzień był raczej spokojny, nie tylko w ich pracy, ale w ogóle w całym Waszyngtonie. Poza kilkoma incydentami, policja nie musiała interweniować. Następny dzień rozpoczął się równie spokojnie, Tony i Jethro nie mogli wymarzyć sobie lepszego, by odespać kilka ostatnich dni ciężkiej pracy.
Była piąta rano, obaj jeszcze spali i nie zamierzali wstawać przez kilka następnych godzin. LJ zwykle budzący ich z samego rana, sam smacznie spał na swoim posłaniu w salonie i nic nie wskazywało na to, że szybko się to zmieni.
Nagły huk zbudził jednak wszystkich domowników zdecydowanie zbyt wcześnie, niż by sobie tego życzyli.
- Co do... – stęknął Tony i usiadł na łóżku.
- To pewnie Abby. – mruknął Jethro w poduszkę, nawet nie otwierając oczu.  
- Mam nadzieję, że Abby, bo nie chcę stracić mojego kina domowego. – powiedział przecierając zaspane oczy. – Co ona robi tak wcześnie, miała przyjść w południe.
- Nie wiem.
- Nie zobaczy nas tak?
- Zamknąłem drzwi na klucz. Śpij dalej, Tony. – powiedział i pociągnął męża w dół, by się koło niego położył. 
Tony zaczął rozważać tę opcję, ale wtedy z dołu znowu dobiegł hałas jakiegoś przedmiotu spadającego na podłogę.
- Zaraz zniszczy nam dom. – stwierdził Tony.
Jethro westchnął i podniósł się z łóżka. Liczył na to, że dzisiaj się wyśpi, ale Abby jak widać miała inne plany, choć kilka razy powtarzał jej, by nie przychodziła z samego rana. 
Ubrał się z Tonym i razem zeszli na dół, gdzie po kuchni krzątała się Abby, cała w skowronkach.
- Część, chłopcy! – przywitała się, całując obu w policzki. – Nakarmiłam wam psa. – powiedziała dumnie, wskazując na LJ, który wyjadał ostatnie kawałki karmy z miski.
- Abby, mówiłem, żebyś nie przychodziła tak wcześnie. – przypomniał jej Jethro podchodząc do ekspresu do kawy i nalewając sobie sporą jej ilość.
- Nie mogłam się powstrzymać, nie śpię od trzeciej.
- Jest piąta. – zauważył Tony, ziewając.
- Prawie szósta. – poprawiła go Abby.
- Wcześnie. – dołączył się Jethro.
- Możecie przecież iść dalej spać. A tak w ogóle, przepraszam za zrzucenie tostera, powinien dalej działać.
- Właśnie dlatego lepiej będzie, jeśli nie położymy się znowu spać. – stwierdził Jethro. – Jadłaś coś?
- Nie mam czasu na jedzenie, trzeba przygotować imprezę.
- Zaprosiłaś wszystkich na 19, to 15 godzin. 
- A ja mam dużo do zrobienia! Poza tym nie jestem głodna.
- Ale ja i Tony tak. Najpierw zjemy śniadanie, a potem możemy się powoli zabierać do pracy.
- Ale...
- Żadnych ale, Abby. – Jethro odstawił pusty już kubek po kawie na szafkę i podszedł do kobiety. – Musisz coś zjeść, bo nie wytrzymasz fizycznie. Tony miał zamiar przygotować włoskie śniadanie, chociaż tobie nie powinniśmy go dawać. 
- Fakt, ma dużo cukru. – przyznał Tony. – Ty i tak już jesteś nakręcona.
- Wcale nie!
- Właśnie o tym mówię.
- Chodź, Abby. – Jethro objął przyjaciółkę ramieniem i poprowadził ja do drzwi. – Dajmy Tony’emu w spokoju zrobić śniadanie, my pójdziemy się przejść, przyda ci się trochę świeżego powietrza.
- Nie zdążymy z imprezą. – powiedziała oglądając się za siebie, gdzie Tony już zaczął szykować wszystko co niezbędne do śniadania.
- Zdążymy. – uspokajał ją dalej Jethro. Założył na siebie płaszcz i podał Abby jej własny. – LJ, noga!
Bernardyn szybko przybiegł do pana i dał sobie zapiąć smycz.
- Gibbs, muszę omówić z Tonym wybór filmów, musimy zostać!
- Musimy wyjść, możesz z nim o tym pogadać później, idziemy.
Musiał wyciągać Abby z domu siłą, ale nie miał innego wyboru.
- Ile kaw dzisiaj wypiłaś? – zapytał, gdy byli już na zewnątrz i szli cichą ulicą.
- Żadnej. – Jethro spojrzał na nią sceptycznie. – Poważnie, nie wypiłam nawet maleńkiego łyczka!
- Więc czemu jesteś taka podekscytowana? To tylko wieczór z przyjaciółmi, nie robisz go dla obcych osób. 
- Po prostu się denerwuję. – przyznała zatrzymując się. Przykucnęła, by pogłaskać bernardyna, który zaczął ją lizać po twarzy. – Chcę, żeby wszystko wyszło idealnie i żeby każdy się dobrze bawił.
- Jeśli jedna czy dwie małe rzeczy nie wyjdą, to jeszcze nie oznacza kiepskiej imprezy.
- A co jak nikomu się nie spodoba? – zapytała patrząc na niego zmartwionymi oczami.
- Na pewno każdemu się spodoba. – zapewnił ją. – To nie pierwsza impreza, którą robisz.
- Ale pierwsza tak ważna. Będziemy wszyscy razem. 
- Właśnie. To wystarczy, by wszystko się udało.
- Dlaczego ty zawsze jesteś taki pewny siebie?
- Nie wiem, taki już po prostu jestem. – Jethro pomógł Abby stanąć na nogi i objął ją pocieszająco ramieniem. – Chodź, przejdziemy się jeszcze trochę i wracamy, inaczej Tony zje nam całe śniadanie.
Kiedy wrócili do domu, jedzenie już stało przygotowane na stole, a Tony siedział na podłodze w salonie przed swoją półką z filmami. Jethro zrobił mu ją krótko po ich ślubie, gdy zdali sobie sprawę, że w całym domu nie ma innego miejsca, gdzie płyty mogłyby się zmieścić.
- Zacząłeś beze mnie! – wykrzyczała z wyrzutem Abby. Chciała podbiec do Tony’ego, ale Jethro trzymał ją mocno.
- Najpierw śniadanie. – przypomniał jej.
- Ale Tony nie jadł!
- Już jadłem. – powiedział wyciągając kilka obiecujących filmów. – Jeth, twoja kawa jest czarna.
- Nie jestem głodna. – Abby za wszelką cenę chciała uniknąć śniadania i po prostu zacząć wszystko przygotowywać. Bardzo jej zależało, by wszystko się udało, robiła imprezę dla swoich najbliższych, obiecała im świetną zabawę. Gdyby ich zawiodła, czułaby się z tym źle. Nie powinno się zawodzić przyjaciół.
- Abby, zjesz to śniadanie, czy tego chcesz, czy nie. – powiedział poważnie Jethro, sadzając ja przy stole. Gdy Abby chciała znów zaprotestować, uciszył ją uniesioną dłonią. – Jeszcze jedno słowo i zmienię zdanie, żadna impreza się wtedy nie odbędzie, zwłaszcza w moim domu.
Abby skuliła się na krześle i potulnie zaczęła jeść.
Jethro wyszedł z kuchni i dołączył do Tony’ego w salonie. Nie lubił podnosić głosu na Abby, zwłaszcza na nią, ale cała sytuacja zaczynała mu działać na nerwy. Nie chciał tego wszystkiego odwoływać, wszyscy już byli zaproszeni, ale Abby zachowywała się tak absurdalnie, że musiał jakoś utemperować jej zapał. W przeciwnym razie impreza naprawdę mogła nie wyjść. 
Tony popatrzył ze swojego miejsca na podłodze, jak jego małżonek siada na kanapie.
- Zachowałeś się jak ojciec-tyran. – stwierdził.
- Nie, Tony, tak zachowuje się normalny ojciec. Jeśli kiedykolwiek będziemy mieli dziecko, zobaczysz, jak to działa.
Znowu poruszył temat dziecka. Tony miał coraz większa pewność, że w głębi serca Jethro chce znów zostać ojcem, ale najwyraźniej boi się podsunąć ten pomysł jemu.
Kilkukrotnie, Tony zastanawiał się już nad dzieckiem, ale za każdym razem stwierdzał, że to jeszcze za wcześnie. Sami niedawno stali się rodziną, to nie był odpowiedni moment, by wprowadzać do niej nowego członka rodziny. Na razie wystarczał im pies, ale może kiedyś obaj zdecydowaliby się na dziecko, gdy tylko Jethro nabierze dość odwagi, by to zaproponować. 
Jak tylko Abby, a także i Jethro, zjedli śniadanie, cała trójka usiadła w salonie, by omówić szczegóły wieczoru. Abby wyjęła listę, na której punkt po punkcie miała zapisane, co trzeba przygotować.
- Przede wszystkim miejsce. – przeczytała i rozejrzała się po salonie. – Za mało tu mroku, czy możemy to zorganizować w piwnicy?
- Wykluczone. – odmówił od razu Jethro. – Za dużo łatwopalnych materiałów, puścisz z dymem cały dom.
- No dobra, więc salon. – zgodziła się niechętnie. Miała już plan, jak udekorować piwnicę, by wyglądała na straszniejszą, teraz musiała wszystko zmieniać. – Tutaj mogę ustawić świece?
- Jeśli są rzeczywiście takie niezbędne...
- Nadadzą klimat.
- Niech będzie.
- A co z filmami? – zapytał Tony. Przed telewizorem leżała już sterta tytułów, które wybrał. Było ich za dużo na jeden wieczór, więc z większością i tak musieli się pożegnać.
- A co proponujesz?
Jethro na czas tej rozmowy postanowił się wyłączyć.
- Bez kilku klasyków się nie obejdzie. No bo serio, co to za halloween bez Piątku trzynastego. Albo Egzorcysty? Gabinet figur woskowych to też niezły wybór. Mogę też wybrać coś, co z założenia miało być horrorem, ale jest komedią.
- Zmierzch? – zaproponowała z uśmiechem Abby.
- Dobre. – przyznał i odwzajemnił uśmiech. – Ale chyba nie chcemy wszystkich ogłupić?
- Może Zivie spodobałby się Edward.
- Prędzej wbiłaby mu kołek w serce, gdyby istniał naprawdę. Nie mówiąc już o Jethro. Oglądając ten film pewnie popełniłby samobójstwo.
- Mnie w to nie mieszaj. – mruknął.
- Ja tylko chcę chronić twoje zdrowie psychiczne.
- Miło z twojej strony.
- Wiem. – przyznał nieskromnie.
- Tony, co chciałbyś zjeść wieczorem? – zapytała wykreślając kolejny punkt z listy.
- Co za głupie pytanie, oczywiście że...
- Żadnej pizzy. – przerwał mu Jethro.
- Czemu nie?
- Abby, możesz zamówić cokolwiek, tylko nie pizzę.
Tony chciał zaprotestować, ale nim zdążył to zrobić, Jethro uciszył go krótkim pocałunkiem.
- Nie martw się, dostaniesz swoją pizzę. – obiecał.
- Kiedy? Nie pozwalasz zamówić.
- Zaufaj mi.
- Jesteście słodcy. – stwierdziła Abby.
- Staramy się. – przyznał Tony, obejmując Jethro ramieniem. – Jaki jest następny punkt?
- Straszne historię. Każdy musi jedną opowiedzieć, bez wyjątków. Ty też, Gibbs.
- Nie znam żadnej.
- Więc masz czas, by ją wymyślić. – Tony uśmiechnął się do małżonka. – Chętnie posłucham twojej opowieści.
- Chyba zaczynam żałować, że się na to zgodziłem.
- Jeszcze mi podziękujesz. – Abby uśmiechnęła się do niego, a potem znowu spojrzała na listę. – Dobra, mamy wszystko, czas rozpocząć przygotowania!



Wbrew obawom Abby, do godziny 19 wszystko było już zrobione i teraz wystarczyło już tylko czekać na przybycie gości. Niemal wszystko zrobiła sama, tylko czasami poprosiła o pomoc Jethro i Tony’ego, którzy cały dzień przesiedzieli u siebie w sypialni. Nie chcieli przeszkadzać Abby w przygotowaniach, gdy nie byli potrzebni, a na górze było dość zajęć, by się nie nudzić.
W końcu zbliżała się upragniona, 19 godzina, Abby dopinała całość na ostatni guzik, podczas gdy Tony i Jethro czekali na przybycie wszystkich, siedząc na schodach. Wybrali to miejsce, bo obaj chcieli wystraszyć McGee. W całym domu były pogaszone światła – tylko w salonie paliły się świecie – więc nie byłoby ich widać zaraz po wejściu do środka. Idealne warunki, by kogoś nastraszyć.
Tak jak oczekiwali, Tim pojawił się pierwszy, najpewniej bojąc się spóźnić i rozgniewać Abby.
Nim McGee wszedł do środka, Jethro stanął przy drzwiach i czekał.
- Abby?! – zawołał Tim wchodząc do ciemnego domu. Tony nadal siedzący na schodach ledwo powstrzymywał śmiech. W przeciwieństwie do przyjaciela, jego oczy zdążyły już się przyzwyczaić do ciemności i widział Jethro doskonale. – Szefie, Tony, gdzie jesteście?
Jethro postanowił dłużej nie zwlekać. Podszedł cicho do Tima i klepnął go w ramię. Spodziewał się, że wywoła to u niego strach, ale nie aż taki.
Przerażony McGee krzyknął wysokim głosem i odskoczył jak najdalej od Jethro, który zapalił światło. Tony nie mógł się już powstrzymać i roześmiał się głośno.
Tim patrzył zdezorientowany na nich obu, nie wiedząc, co się stało i co robić dalej. Był w tak dużym szoku, że ledwo kontaktował z rzeczywistością. 
- Piszczysz jak dziewczyna, Probie. – Tony otarł łzy z oczu i zaśmiał się znowu.
Tim zarumienił się, wreszcie pojmując, co się przed chwilą stało oraz to, że to Jethro go przestraszył, a teraz śmiał się cicho razem ze swoim mężem.
- Zamknij się, Tony. – mruknął zawstydzony.
- Szkoda, że nie miałem kamery. – stwierdził Tony. Powoli już się uspokajał.
- Nie przejmuj się, McGee. – Jethro podszedł do podwładnego i poklepał go po ramieniu. – To zostanie tylko między nami, nawet Ziva się nie dowie.
- Czego się nie dowiem? – zapytała kobieta, właśnie wchodząc do domu.
- Probie właśnie...
Tim szybko zasłonił mu usta ręką, by nie mógł nic więcej powiedzieć. 
- Nic takiego, Ziva. – zapewnił ją, uśmiechając się, by uwiarygodnić swoją wersję. Nagle zabrał swoją rękę, jakby coś ją oparzyło i spojrzał zdziwiony na Tony’ego. – Polizałeś mnie?
Starszy agent uśmiechnął się jedynie.
Z salonu wyszła Abby, która słyszała całe zajście.
- Tim, Ziva, jak dobrze, że jesteście! – powiedziała uradowana i przywitała się z obojgiem.
- Miałabym przegapić okazję do zobaczenia przestraszonego Tony’ego? Nigdy w życiu.
- Nie boje się horrorów ani Halloween, Ziva. – powiedział pewny siebie Tony. – Zobaczymy przy którym filmie ty będziesz chciała do mamusi. Probie już pokazał, jaki z niego twardziel.
- Założę się, że już w połowie pierwszego filmu zobaczę cię chowającego się za Gibbsem.
- Przynajmniej mam się za kim schować. 
- Czy wy zawsze musicie dyskutować na takie tematy? – westchnął Jethro podchodząc do Tony’ego.
- Tym razem to nie ja zacząłem. – powiedział niewinnie i objął mocno małżonka. – Obronisz mnie przed potworami, prawda, mój ty bohaterze? – zapytał gładząc biceps mężczyzny i udając przerażonego.
Jethro jedynie odsunął go od siebie i poszedł do salonu razem z Abby.
- Chyba jednak nie masz się za kim schować. – zauważyła Ziva i poszła za szefem.
- Zdrajca! – krzyknął za nim Tony. – Chodź, Probie, posiedź koło mnie, poczekamy na Ducky’ego i jego małego pomocnika.
McGee niechętnie, ale usiadł obok Tony’ego na schodach.
- Nie przestraszysz mnie znowu, prawda? – zapytał, na wszelki wypadek zostawiając pomiędzy nimi większy dystans.
- Hej, to był pomysł Jethro, nie mój. 
Tymczasem w salonie, Ziva przyglądała się wystrojowi. Abby porozstawiała wszędzie świece i porozwieszała ozdoby na ścianach. Gdzieniegdzie stały też dynie, które rzucały niepokojące cienie twarzy na całe pomieszczenie. Ogień w kominku się nie palił, ale dostrzegła przygotowane polano, a obok torbę z nieznana jej zawartością. Na stoliku przy kanapie leżały przygotowane filmy. Ziva podeszła do nich i przejrzała je.
- Obejrzymy je wszystkie? – zapytała, nie rozpoznając żadnego z tytułów.
- Tony ma taki zamiar. – odparł Jethro i usiadł na kanapie. Abby, która skończyła zmieniać położenie niektórych świec, dosiadła się do niego.  
- Mogę już rozpalić w kominku? – zapytała. Choć nie piła kawy, była podekscytowana niczym po kilku porcjach.
- Jeszcze jest czas, Abbs. – zapewnił ją i uśmiechnął się.
- Dzięki, że się zgodziłeś na ten wieczór! – wykrzyknęła uradowana i przytuliła się do niego.
- Nie ma za co.
Jethro pocałował ją w policzek i objął ramieniem, czemu Ziva przyglądała się z zadziornym uśmiechem.
- Dobrze, że Tony was teraz nie widzi, bo poczułby się zazdrosny.  
- Przecież nie robimy nic złego. – uśmiechnęła się niewinnie Abby.
- Na pewno.
Zadzwonił telefon. Nie puszczając Abby, Jethro podniósł słuchawkę.
- Gibbs.... Rozumiem, powiem jej... Na pewno nie będzie ci miała za złe... Trzymaj się, Ducky.
- Coś się stało? – zapytała zmartwiona Abby.
- Ducky nie może przyjść, jego matka musi pojechać do szpitala. – wyjaśnił. – Powiedział, że mu przykro i że chciał przyjść, ale nie może jej zostawić samej.
Abby spochmurniała i spojrzała na podłogę.
- Szkoda, myślałam, że przyjdzie.
- Gdyby mógł, na pewno by to zrobił. Zawsze może się pojawić za rok.
- Już teraz zgadzasz się na powtórkę? – zapytała rozchmurzona.
- Jeśli tylko wszystko przetrwa ten wieczór to tak.
- Dzięki, Gibbs! 
- Do usług.
- Ej, patrzcie kto przybył! – zakomunikował Tony wchodząc do salonu. Tuż za nim szedł Tim i Jimmy, który dopiero co zajechał.
- Miło, że do nas dołączyłeś, Jimmy! – Abby podbiegła do mężczyzny i przytuliła go. – Ducky’ego nie będzie, jego matka zachorowała.
- Wiem, dzwonił już do mnie.
- Świetnie, wszyscy już są, możemy zaczynać!
- Ja siedzę obok Jethro. – powiedział szybko Tony.
- Nie ma mowy! – Abby wróciła na swoje miejsce i chwyciła mężczyznę za ramię. – Ja siedzę obok.
- Ja też. – Ziva usiadła po jego prawej i zrobiła to samo, co Abby, jednak w przeciwieństwie do niej, była to czysta złośliwość, nic więcej.
- No dajcie spokój, to mój mąż. – jęknął Tony. – Czy wy to widzicie? – zapytał zwracając się do Tima i Jimmy’ego.
- Ty i tak obsługujesz dvd. – zauważył McGee.
- Poza tym masz go na co dzień. – dodała Abby.
- I na pewno nie mógłbyś utrzymać łap przy sobie. – stwierdziła Ziva.
- Przegrałeś, DiNozzo. – Jethro uśmiechnął się do męża, rozbawiony całą sytuacją. – Zawsze możesz usiąść mi na kolanach. 
- Nienawidzę was. – oznajmił poważnie Tony i podszedł do dvd, by włączyć pierwszy film.
- Nie martw się, Tony, wciąż jesteś moim numerem jeden. – zapewnił go małżonek.
Tony na chwilę zaprzestał ruchów. Te same słowa, co przed chwilą, usłyszał kilka dni po tym, jak dołączyła do nich Kate i tak jak wtedy, zrobiło mu się dzięki nim cieplej na sercu. 
Już z uśmiechem na ustach, puścił jeden z filmów.
Jako pierwszy na odstrzał poszedł Egzorcysta. Wszyscy poza Jethro i Zivą oglądali go chociaż raz, więc byli przygotowani na wszystkie straszniejsze sceny, poza tym nie oglądali filmu sami, ale to i tak nie powstrzymało Abby przed krzyczeniem.
Tony, który ostatecznie usiadł na podłodze obok McGee, spojrzał na nią i na Zivę. Obie wciąż kurczowo trzymały się Jethro, który oglądał film raczej ze znudzeniem.
Abby znowu pisnęła ze strachu i wtuliła się w ramię szefa, śmiejąc się przy tym. Lubiła się bać, adrenalina dawała jej lepszego kopa, niż kofeina.
- Abby, tulisz się do mojego męża. – zwrócił jej znowu uwagę Tony.
- Raz na jakiś czas możesz się podzielić.
- Ale on nie bez powodu jest mój.
- Też się możesz przytulić, Tony. – powiedział Jethro.
- Ha, i co teraz powie...
- Jak tylko zaczniesz się bać. – dodał po chwili. 
- Do czego to doszło, żebym do własnego męża nie mógł się przytulić. – westchnął Tony i powrócił do oglądania. – Już się boję, mogę teraz zamienić się z Zivą na miejsca? – zapytał licząc na to, że kobieta nawet w żarcie nie przyzna się do strachu.  
- Wybacz, Tony, ale ja też się boję, a przy Gibbsie jest bezpiecznie. – odparła uśmiechając się złośliwie. 
- Ona kłamie.
- Ty też.
- Zakład o 10 dolców, że Tony i Ziva zaraz zaczną się bić? – szepnął do Jimmy’ego McGee. Na jego nieszczęście, Tony go usłyszał i klepnął go w głowę.
- Nie przeciągaj struny, Probie. – ostrzegł i wstał ze swojego miejsca. Podszedł do Jethro i z uśmiechem usiadł mu na kolanach. – Sam powiedziałeś, że mogę. – przypomniał mu, gdy starszy mężczyzna spojrzał na niego groźnie.
- Tony, zaraz zaliczysz twarde lądowanie. – zauważył McGee widząc, jak Jethro podnosi rękę.
Ale stało się coś zupełnie innego. Tony nie został zepchnięty tylko przyciągnięty bliżej. Mimowolnie Ziva i Abby odsunęły się, patrząc ze zdziwieniem na obu mężczyzn. Nie spodziewały się, że szef pozwoli na coś takiego.
- Dopóki nie zaczną mnie boleć nogi, możesz tu siedzieć. – szepnął mu do ucha, ale na tyle głośno, że reszta też usłyszała.
Tony uśmiechnął się i cmoknął Jethro w usta, po czym odwrócił się do Zivy.
- Jeden do jednego. – powiedział zadowolony i rozsiadł się wygodniej, uważając przy tym, by nie obciążać za bardzo nóg Jethro, w tym tej jednej, która była gorszym stanie. Przesiedział tak resztę filmu, a także następny. Abby przesiadła się na podłogę, gdzie zaczęła napastować McGee, a Ziva postanowiła sprawić sobie radość strasząc i jego, i Jimmy’ego.
Jethro obserwował to z uśmiechem na twarzy. Dawno nie było mu tak przyjemnie w dużej grupie osób. Rano, gdy jeszcze wszystko szykowali, miał nawet obawy, że to nie był najlepszy pomysł pozwalać Abby na zorganizowanie tego wieczoru, ale teraz, gdy patrzył jak wszyscy dobrze się bawili – nawet straszeni Tim i Jimmy – czuł radość. Spędzał czas z przyjaciółmi i mężczyzną, którego kochał, czego mógł chcieć więcej? Tylko powtórki tego wieczoru za rok.
Obejrzeli dwa filmy i połowę jednego, gdy stwierdzili, że czas coś zjeść. Ponieważ nie mogli zorganizować wieczoru w ogrodzie albo gdzieś na łonie natury za miastem - w końcu musieli być dostępni przez cały czas - nie mogli rozpalić ogniska, przy którym mogli podzielić się strasznymi historiami. Ale od czego ma się kominek, który daje prawie tyle samo frajdy, zwłaszcza gdy do jego rozpalenia używa się prawdziwego drewna pochodzącego z własnoręcznie zebranego opału?
Ziva dowiedziała się w końcu, co było w torbie stojącej przy kominku. Pianki. Abby postanowiła, że fajnie będzie upiec je nad ogniem, by jak najbardziej upodobnić ten wieczór do wyjazdu do lasu. Oczywiście mieli też inne rzeczy do jedzenia – Tony jednak dostał swoja upragnioną pizzę, którą łaskawie podzielił się z resztą – ale to pianki były priorytetem, więc gdy tylko choć po części opanowali głód, zabrali się za nie, a także za straszne historie.
Wszyscy usiedli jak najbliżej kominka, Abby znowu zajęła miejsce obok Jethro na podłodze, a Tony tym razem nie protestował i zadowolił się siedzeniem na oparciu kanapy tuż za nimi. Tim i Jimmy usiedli jak najdalej Zivy, która cały czas obserwowała ich z podejrzanym uśmiechem. Cała trójka wyglądała w tym momencie jak dzieci w przedszkolu.
- To kto pierwszy? – zapytała Abby, piekąc już pierwsze pianki nad ogniem. 
- Ja mogę zacząć. – zaoferowała Ziva.
Tony udał ziewnięcie.
- Czyli można się szykować na nudny początek. 
Ziva mu nie odpowiedziała, tylko zaczęła swoją opowieść.
- Wszystko miało miejsce w pewnej synagodze, do której kiedyś często chodziłam. Pewien mężczyzna powiedział mi, że kilka lat temu przychodziła tam cała rodzina, małżeństwo z dwójką dzieci. Byli przykładnymi, religijnymi ludźmi, wszyscy ich lubili. Nie wiem, co się stało, że wszystko nagle się zmieniło, ponoć ich najmłodsza córka powiedziała coś nieodpowiedniego i pewnym konserwatystom się to nie spodobało. Rodzina musiała się przenieść do innego miasta, ale już tylko we trójkę.
Abby przechyliła się przez Jethro i spojrzała z zainteresowaniem na Zivę.
- A co z tą dziewczynką? – zapytała.
- Zniknęła. Tak po prostu. Ostatni raz widziano ją w synagodze.
- Ziva, to miała być straszna historia. – zauważył Tony.
- Shh. – uciszyła go Abby. – Straszne historie są przerażające dla ich uczestników, a nie słuchaczy. 
Niezniechęcona Ziva kontynuowała:
- Chciałam sprawdzić, co się z nią stało, czy nikt jej nie uwięził. Zakradłam się do synagogi w nocy i zaczęłam jej szukać. Byłam sama i bez broni, w dodatku w niektórych częściach świątyni nie było światła, a ja miałam ze sobą tylko latarkę. W pewnym momencie zauważyłam, że kręcę się w kółko i nie mogę znaleźć wyjścia. Wtedy usłyszałam za ścianą jakiś dziwny hałas. Był cichy i przypominał łkanie dziecka. Podeszłam bliżej i przyłożyłam ucho, by lepiej się wsłuchać. I rzeczywiście, to był płacz. Przeszedł mnie dreszcz przerażenia, chociaż nie wierzyłam w takie bzdury, jak duchy.
Postanowiłam sprawdzić, co tak płakało, więc zaczęłam szukać wejścia do pomieszczenia za ścianą. Nie wiedziałam, dokąd idę, ale gdziekolwiek nie poszłam, ciągle słyszałam płacz. To był naprawdę niepokojące, zwłaszcza, że było ciemno i tylko gdzieniegdzie w pomieszczeniach paliło się światło, ale nawet wtedy płacz nie ustawał, roznosił się echem po pustych korytarzach.
W końcu znalazłam drzwi, zza których płacz był jeszcze głośniejszy, niż gdziekolwiek indziej.
Ziva popatrzyła po wszystkich. Nikt nie był przerażony, co wcale jej nie zdziwiło, ale wszyscy słuchali jej z zainteresowaniem, nawet Tony. Ku jej zdumieniu, nawet Jethro przysłuchiwał się historii, obejmując podekscytowaną Abby jedną ręką.
- Weszłam do środka. – kontynuowała Ziva. – W środku nie było nikogo ani niczego, a mimo to wciąż słyszałam płacz. Pomyślałam nawet, że dźwięk musi dobiegać z jakiejś kasety. Wtedy nagle coś skulonego, czego wcześniej nie zauważyłam, poruszyło się w kącie. To właśnie to coś płakało, a teraz i patrzyło na mnie wielkimi oczami.
- Co to było? – zapytał cicho Tim.
- Daj mi skończyć. – poprosiła. – W każdym bądź razie, podeszłam do tego bliżej, płacz się wzmógł. I wtedy to coś skoczyło na mnie.
Jimmy zadrżał zaniepokojony. Takie historie mu nie służyły, zważywszy na to, że pracował w prosektorium.
- No i co to było? – spytał Tony autentycznie zainteresowany.
Ziva uśmiechnęła się.
- Kot.
- Co?! – krzyknęła Abby, co przeraziło wszystkich bardziej, niż cała ta historia.
- Kot. – powtórzyła Ziva. – Ktoś biedaczka zamknął w tym pomieszczeniu i zostawił. Wydawał z siebie te dźwięki, by zwrócić czyjąś uwagę. 
- Ale koty nie płaczą. – zdziwił się Tim.
- W zasadzie, Probie, to płaczą. Moja sąsiadka miała kiedyś koty, których miauczenie przypominało płacz dziecka. Nie sposób wtedy usnąć.
Tim przytaknął. Musiał przyznać, że o takim fakcie nie wiedział.
- No ale co z tą dziewczynką? – zapytała Abby.
- Żyje, została u dziadków, by poczekać u nich, aż rodzice wyremontują nowy dom, potem po nią wrócili.
- Nieźle, Ziva. – przyznał Tony. – Świetne zatajenie faktów i wykorzystanie ich do nadania tajemniczości.
- Dzięki, Tony, starałam się.
- To teraz ja! – powiedziała Abby i zatarła ręce. – To historia, którą opowiadały mi kiedyś siostry w zakonie. Rzecz działa się w lesie, w zimę. Dwójka przyjaciół postanowiła wytropić dzikiego zwierza. Wzięli ze sobą wszystko, co potrzebne, kamery noktowizyjne, sprzęt do robienia zdjęć no i broń, tak na wszelki wypadek.
Zatrzymali samochód przy drodze i weszli do lasu. Było ciemno, niebo było zachmurzone, więc żadne światło nie odbijało się od śniegu leżącego na ziemi.
Im głębiej szli w las, tym drzewa rosły gęściej, aż w końcu trudno było się pomiędzy nimi przeciskać. Szli blisko siebie, by się nie zgubić, cały czas trzymali kamery, by cokolwiek widzieć, inaczej potykaliby się o wystające korzenie.
Szli coraz głębiej w las, zostawiając za sobą znaki, które umożliwiłyby im powrót. W końcu udało im się dostrzec ślady łap. Wyglądały na niedźwiedzie, ale były dużo mniejsze, więc uznali, że to pewnie jakiś młody osobnik. Poszli jego tropem, zapominając o zostawianiu znaków. Gdy się zorientowali, było już za późno, nie mogli wrócić. Poza tym zaszli już tak daleko, że nie chcieli przerywać. Ślady były w coraz mniejszych odstępach, więc uznali, że zwierze się zmęczyło i niedługo powinni na nie natrafić. I faktycznie, znaleźli niedźwiedzia, ale był martwy.
Podeszli bliżej truchła, by mu się przyjrzeć. Na ciele nie było żadnych ran, tak jakby zdechł z przyczyn naturalnych, ale niedźwiedź był na to za mały, musiała więc go zabić choroba. Mylili się.
Gdy odwrócili się, by wrócić, unieśli kamery ku górze, chcieli rozejrzeć się za innymi zwierzętami. Zamiast nich zobaczyli na drzewach dziesiątki wiszących ludzi.
- Podciągali się? – zapytał Tony.
- Psujesz na strój. – zwróciła mu uwagę urażona Abby, ale po chwili odkaszlnęła i opowiadała dalej. – Ich głowy były skierowane w dół, a wzrok pusty. Mimo to obaj przyjaciele czuli się obserwowani przez te wszystkie oczy.
Przy ostatnim zdaniu, Jethro prychnął rozbawiony. Abby natychmiast zgromiła go wzrokiem.
- Zobaczymy, co ty opowiesz. – stwierdziła i odsunęła się obrażona.
- Dla mnie trup, który wydaje się na ciebie patrzeć, jest niepokojący. – przyznała Ziva.
- Aww, mała Ziva boi się nieżyjącego człowieka? – Tony postanowił jej dokuczyć.
- Tym razem na pewno zaczną się bić. – stwierdził McGee. Jimmy mu przytaknął.
- Przynajmniej mam współczucie dla ofiar, nie to co ty.
- Jestem bardzo współczujący.
- Zwłaszcza, gdy ofiarą jest cytata blondynka.
- Ziva, to miała być tajemnica, teraz mój maż ją zna.
Ale Jethro nie zareagował, pokręcił tylko głową, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.
- Kontynuuj, Abby. – powiedział i objął ją znowu.
Kobieta od razu się rozchmurzyła.
- Przyjaciele chcieli uciekać. – opowiadała dalej. – Ale gdy się odwrócili, niżej także wisiały zwłoki i uniemożliwiały im przejście. Mało tego, trupy zaczęły się huśtać pomimo braku wiatru, a potem wyciągać ręce w ich stronę.
Rzucając cały sprzęt na ziemię, przyjaciele zaczęli uciekać, odpychając wisielców ze swojej drogi. Jeszcze wiele godzin krążyli po lesie, aż w końcu udało im się wyjść z powrotem na drogę, z dala od samochodu, którym przyjechali. Już dawno zrobiło się jasno, gdy przejechał tamtędy jakiś samochód i zawiózł ich do miasta. Nie opowiedzieli kierowcy, co im się przydarzyło, bo wiedzieli, że im nie uwierzy. 
Dwa miesiąc później, obaj zostali znalezieni w swoim wspólnym mieszkaniu. Nie mogąc znieść tego, czego doświadczyli, popełnili samobójstwo. Powiesili się.
- Teraz będę miał wstręt do wisielców. – przyznał Jimmy.
- Ja też. – zgodził się z nim Tim. – Całe szczęście nie spotykamy takich zbyt często.
- To tylko historia, McGee. – przypomniał mu Jethro.
- W dodatku opowiedziana przez zakonnice w celu straszenia niewiernych duszyczek. Swoją drogą, co to za zakonnice, które opowiadają takie historie? – zapytał Tony.
- Bardzo mi pomagają, są świetne. – Abby zjadła jedną z pianek, którą zdecydowanie zbyt długo trzymała nad ogniem. – To kto teraz? – zapytała, częstując wszystkich piankami.
- Ja mogę. – powiedział Tim. – Nie jestem w tym dobry, nie znam za dużo historii, ale tę jedną usłyszałem, jak byłem dzieckiem i do dzisiaj się jej boję. 
- Twoja starsza siostra bez makijażu nie zalicza się do strasznych historii, Probie.
- Dlaczego ty wszystko musisz komentować, Tony? – zapytał McGee. Chciał mieć już tę historię za sobą i tak się jej bał, a Tony tylko to utrudniał.
- Bo mogę.
- Tony, zamknij się. – polecił Jethro. – Jak tak się palisz do opowiedzenia własnej historii, to możesz być następny.
Tony westchnął, ale posłusznie nie komentował dalej.
- Mów, Tim. – zachęciła go Abby.
- Pewna rodzina wprowadziła się do nowego domu...
- Ściągasz od Zivy.
- Tony. – ostrzegł go znowu Jethro.
- Nic nie mówię. – odparł niewinnie.
Tim wziął głęboki wdech i zaczął od nowa.
- Jak mówiłem, rodzina wprowadziła się do nowego domu. Mieli synka...
Tony miał się znowu odezwać, ale nim zdążył to zrobić, Jethro popchnął go, skutkiem czego spadł z oparcia, na szczęście na kanapę, nie zakłócając przy tym historii McGee.
- ... mieli synka, który był podekscytowany nowym domem. Cały dzień biegał w środku i na zewnątrz, by zwiedzić wszystko jak najszybciej. Do jednego pomieszczenia nie mógł się jednak dostać, drzwi do strychu były zamknięte. Poszedł więc do rodziców, by ich o niego poprosić. Matka nie dała mu go, tylko poszła z nim na górę. Sama była ciekawa, co poprzedni właściciele zostawili.
Po wejściu do środka i zapaleniu światła, ukazała im się cała masa zakurzonych rupieci. Kobieta od razu przystąpiła do przeglądania rzeczy, wycierając co niektóre, jak na przykład garnki. Jej syn nie był aż tak skrupulatny i brał wszystko do rąk jak leci. Poprzerzucał wiele rzeczy, które go nie zainteresowały, aż dokopał się do solidnego kufra, który okazał się być otwarty. W środku leżały różne zabawki, w tym jedna, która od razu zwróciła jego uwagę. Był to wypchany klaun z guzikami zamiast oczu i z szerokim, czerwonym uśmiechem.   
- Tim Curry! – wykrzyknął nagle Tony. Pozostali popatrzyli na niego dziwnie. – Co, nie widzieliście tego? To? Stephen King? Ahh. – machnął ręką i powrócił do słuchania. 
- Chłopiec podbiegł do mamy i pokazał jej znalezisko. Ta zgodziła się, by malec zatrzymał zabawki, w tym klauna. Tej nocy rodzina nie spała dobrze, ale zwaliła to na zmęczenie i samą przeprowadzkę. Chłopiec też nie mógł spać, bo w jego pokoju cały czas było słychać muzykę jak z cyrku. Wyraźnie słyszał bębny, trąbki i inne instrumenty.
Klaun, z którym nie chciał się rozstawać, leżał obok niego na poduszce. Spojrzał na niego i wtedy zauważył, że zamiast guzików, zabawka ma normalne oczy, a uśmiech stał się jeszcze szerszy.
Zaniepokojony chłopiec zostawił klauna w pokoju i poszedł spać do rodziców, gdzie wkrótce też się dało usłyszeć cyrkową melodię. Rodzice uznali to za nic takiego i poszli wraz synem spać. Rano klaun leżał w nogach łóżka, a jego oczy znowu były guzikami.
Sytuacja powtarzała się kilkukrotnie każdej nocy, małżeństwo było zaniepokojone napadami paniki chłopca, nie wiedziało, co robić. Podobał im się nowy dom, ale uznali, że to przeprowadzka doprowadziła syna do takiego stanu. Zdecydowali się wrócić do starego domu, który wciąż należał do nich. Spakowali się i następnego dnia wyjechali, zostawiając wypchanego klauna w kufrze na strychu. 
Po powrocie do domu wszystko wróciło do normy, ale tylko na jakiś czas, kiedy pewnej nocy, chłopiec znów usłyszał cyrkową muzykę, a tuż przed sobą zobaczył oczy klauna.
Jimmy siedzący najbliżej McGee, teraz odsunął się od niego jak najdalej. Ziva zachowywała spokój, tak samo Tony i Jethro, u którego Abby szukała pocieszenia i bezpieczeństwa.
- Nienawidzę klaunów. – powiedziała cicho. – Jeśli jest coś, czemu na świecie nie można ufać, to są to klauni.
Jethro objął ją mocniej.
- Kto normalny przebiera się za klauna? – Jimmy wiercił się w miejscu ze zdenerwowania. – Gdy widzę jednego, mam ochotę uciekać jak najdalej.
- Nie tylko ty. – zgodził się z nim Tony. – Klauni to wredne sukinsyny. Ale Tim Curry był śmieszny. – znowu nikt nie zareagował. – Naprawdę tego nie widzieliście? Skończymy z historiami, to wam puszczę, będzie zabawnie.
- Żadnych więcej klaunów. – odmówił od razu McGee. – Mam ich dość na cały rok.
- Spokojnie, Probie, ten jest zabawny, zaufaj mi.
- Już po mnie.
- Dobra, Tony, twoja kolej, potem Jimmy, a na końcu Gibbs. – zdecydowała Abby i uśmiechnęła się do szefa. – Zobaczymy, czym ty nas zaskoczysz.
Jethro uśmiechnął się tajemniczo.
- Zapewniam was, że się nie przestraszycie.
- Koniec gadania, teraz ja! – Tony odkaszlnął i spojrzał po wszystkich. – To historia pewnej dziewczyny, która za bardzo zapędziła się w świat demonów.  
- Widzieliśmy Egzorcyzmy Emily Rose, spróbuj czegoś innego. – powiedział Tim.
- Nie znacie To, a ten film tak? Nie rozumiem was. 
- Opowiedz coś swojego. No chyba, że nie znasz żadnej historii.
- Ziva, proszę, czy ja wyglądam na takiego, który żadnej nie zna?
- Tak. – odpowiedzieli wszyscy, łącznie z Jethro.
- Wydajesz się raczej typem człowieka, który zna więcej różnych fabuł filmów pornograficzny, niż horrorów. – dodała zadziornie Ziva.
- Fabuły? W filmie pornograficznym? O czym ty w ogóle mówisz?
- Tony, zacznij wreszcie. – westchnął zirytowany Tim.
- Wyluzuj, Probie, już mówię. I tym razem to prawdziwa historia, a usłyszałem ją, gdy pracowałem jeszcze w Baltimore. Uważałem ją wtedy za prawdziwy koszmar, ale potem spotkałem Jethro i dopiero wtedy poznałem prawdziwe znaczenie tego słowa.
Abby zaśmiała się, gdy zobaczyła zaskoczoną minę szefa.
- Pewien detektyw opowiedział mi tę historię, gdy mięliśmy razem dyżur. Ponoć w jakimś małym miasteczku zatrzymano kiedyś mordercę, który sam zgłosił się na policję. Zamknęli go, bo co innego mieli zrobić, zwłaszcza, że był cały we krwi. Pytali go, kim jest, ale on tylko powtarzał, że kogoś zabił. Wezwano psychiatrę, ale badanie nic nie wykazało. Szeryf postanowił, że zatrzymany spędzi noc na posterunku, a rano odbierze go sobie FBI. Pierwsza część się zgadza, rzeczywiście całą noc przesiedział na policji, ale ranek był już trochę inny. Ale do rzeczy.
Ledwie zrobiło się ciemno na zewnątrz, a na posterunku zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Gasło światło i cały sprzęt. Policjanci zwalili to na burzę, która szalała niedaleko, ale to nie była burza.
- To był ten facet? – zapytał Tim.
- Jakbyś zgadł, Probie. Ale facet siedział w celi i ciągle opowiadał o swoim morderstwie, cały czas pilnował go jeden z funkcjonariuszy.
W celi obok siedział mały złodziejaszek, który oprócz gliniarza był jedyną osobą, która słyszała mordercę przez cały czas. Obaj byli już zirytowani jego ciągłym mruczeniem, ale najgorsze zaczęło się wraz z torsjami, których nagle dostali, tak po prostu ni stąd ni zowąd.
Policjant wyszedł na chwilę, złodziej został sam z mordercą, który nagle wstał i nie przestając powtarzać swoich słów, otworzył drzwi celi, jakby wcale nie były zamknięte. Podszedł do celi drugiego faceta i też je otworzył. Złodziej patrzył, jak morderca idzie w jego stronę z obłędem w oczach. Zrobił więc jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Uciekł, facet nawet go nie gonił, co uratowało mu życie. Dyżurujący policjant nie miał tyle szczęścia, bo próbował zatrzymać mordercę, celował nawet do niego z pistoletu, ale ten się nie zatrzymywał i dalej szedł na niego. Nim gliniarz zdążył wystrzelić, morderca rzucił się na niego, skręcił mu kark i, nie uwierzycie, zaczął go zjadać.
- Ble! – Abby pospiesznie wyrzucił jedzone przez siebie ciastko. – Jak można jeść człowieka?
- Zapytaj kanibali. – zaproponował Jethro. – Mów dalej, Tony.
- Sami tego chcecie.
- Ja już nie chcę. – mruknął Jimmy, ale Tony go zignorował.
- Facet dalej jadł zwłoki, gdy wszedł inny policjant zaalarmowany krzykami. Nie zwlekał, jak jego kolega i od razu strzelił, choć ze względu na szok i obrzydzenie chybił i trafił mordercę tylko w ramię. Ten nawet nie poczuł, ale od razu interweniował i powalił kolejnego gliniarza. Nie zaczął go jeść, poszedł dalej.
Tej nocy na posterunku było tylko czterech policjantów. Zabił ich wszystkich, a potem zaczął ich jeść, dopóki nie zaczęło świtać. Uciekł, nim inni policjanci przyszli na służbę i już nigdy więcej go nie widziano.
- Twoja historia jest obleśna. – stwierdziła Ziva zdegustowana. – W dodatku kiepsko zmyślona.
- Może i tak, ale gdybyś była wtedy na moim miejscu, przestraszyłabyś się jak diabli.
- Dlaczego?
- Bo tego dnia w celi na posterunku mieliśmy właśnie podobnego faceta.
Tim aż się wzdrygnął.
- Ten detektyw chciał cię nastraszyć? – zapytał.
- Tak i nawet mu to wyszło, ale byłem już za bardzo obeznany w te sztuczki, by nabrać się na to na dłuższą metę.
- Kiepsko zmyślona czy nie, czas na kolejna osobę. – powiedziała Abby i usiadła wygodniej, wpatrując się w Jimmy’ego. – Twoja kolej.
- Jasne. – młody patolog nie bardzo miał ochotę opowiadać jakąkolwiek historię, ale wszyscy musieli to zrobić, więc nie miał wyboru. – To przytrafiło mi się osobiście, więc nie jest to miłe wspomnienie. Byłem wtedy sam w prosektorium, doktor Mallard poszedł już do domu, a ja zostałem, by sprzątać. Pracowałem dopiero od dwóch tygodniu, więc chciałem sprawić dobre wrażenie. Nie wiem, co mnie podkusiło, by zostawać samemu tak późno i to z masą trupów. Nie wiem też, co sprawiło, że w ogóle zachciałem zajrzeć do jednej z lodówek, ale zrobiłem to, choć dostałem taki zakaz. Wszystko wyglądało normalnie, ciało było przykryte, u nogi wisiała plakietka z danymi ofiary, nic podejrzanego. Miałem już zamknąć lodówkę, gdy usłyszałem skrobanie paznokcie o metal. Spojrzałem na drugą stronę zwłok i zobaczyłem ruszające się palce. To właśnie one drapały i wywoływały ten okropny dźwięk.
To na pewno nie był pośmiertny skurcz, wystąpił zbyt późno od zgonu i był zbyt rytmiczny, jakby ta osoba wciąż żyła, co było przecież absurdem, tak mi się przynajmniej wydawało, ale gdy spojrzałem na twarz ofiary, zobaczyłem otwarte oczy. Nigdy nie byłem bardziej przerażony, niż tamtej nocy, chciałem jak najszybciej zamknąć ciało z powrotem i uciec, ale byłem w takim szoku, że dopiero po chwili zareagowałem. Nie zamknąłem lodówki tylko pobiegłem do telefonu i zadzwoniłem po doktora Mallarda. Kazał mi natychmiast wyciągnąć ciało, więc to zrobiłem, choć nadal ze strachem. Okazało się, że ofiara jeszcze żyła i gdybym nie otworzył wtedy tej lodówki, pewnie zamarzłaby na dobre.
- Dziwne, nie słyszałem o tym przypadku. – Jethro zamyślił się, szukając we wspomnieniach tego incydentu, nic jednak nie przychodziło mu do głowy.
- Dyrektor kazała o tym nie mówić, pewnie bała się oskarżenia o pomyłkę. – wyjaśnił Jimmy. – Od tamtej pory nie otwieram lodówek, dopóki nie ma ze mną innej osoby. Naprawdę myślałem, że to jakieś zombie albo demon.
- Właśnie dlatego boję się prosektorium. – stwierdziła Abby.    
- To tylko jeden przypadek na milion, nie ma się czego bać, Abbs. – zapewnił ją Tony. – Większość trupów nie wstaje z martwych.
- Chyba już nigdy tam nie zejdę. – stwierdziła.
- A co ja mam powiedzieć? Pracuję tam.
- Ty jesteś przyzwyczajony, Jimmy, zwłaszcza po tej przygodzie.
- No, twoja kolej, Jeth. – Tony uśmiechnął się zadowolony z tego, że wreszcie przyszła kolej szefa.
- Jeśli naprawdę tego chcecie. – westchnął.
- Nie wymigasz się.
- Nawet nie próbuję. – zapewnił, choć sam pomysł opowiadania tego, o czym chciał mówić, wydawał mu się głupi. – Byłem z moim oddziałem, próbowaliśmy się dostać do naszej bazy, idąc przez terytorium wroga. To nie była miła okolica, ciągle byliśmy narażeni na atak, nie mieliśmy wsparcia z powietrza. Ja i mój przyjaciel byliśmy jedynym zabezpieczeniem oddziału, ale nawet nie mieliśmy gdzie się ukryć, by strzelać do wrogów, więc szliśmy razem z oddziałem.
Jeden z tygodni był wyjątkowo spokojny, więc trochę spuściliśmy z tonu, choć nie powinniśmy, ale nie widzieliśmy wroga od kilku dni, myśleliśmy, że nie mamy się czego bać.
Rozbiliśmy obóz u stóp jakichś gór. Nie wiem, co to było za miejsce, pamiętam tylko, że pełno tam było kości zwierząt. Jeden ze szkieletów zwrócił jednak naszą uwagę. Był ludzki. Nie ruszaliśmy go, myśleliśmy, że to mogiła tego człowieka, zdecydowaliśmy okazać mu szacunek.
Rano, gdy zbieraliśmy się do dalszej drogi, szkielet leżał na swoim miejscu. Wiem, bo poszedłem go zobaczyć ostatni raz. Wśród kości ostały się oba piszczele, kilka żeber i pęknięta czaszka. Gdybym miał więcej czasu, utworzyłbym mu jakiś grób, ale musieliśmy się spieszyć, mięliśmy do przebycia kilka kilometrów.     
Pod wieczór rozbiliśmy kolejny obóz i ku naszemu zdziwieniu, znów koło ludzkiego szkieletu. Mogliśmy nawet przysiąc, że to ten sam. Tak jakby podążał za nami.
Przez dwa kolejne dni sytuacja się powtarzała, szkielet wędrował wraz z nami. Z początku myśleliśmy, że to wiatr go przemieszcza, ale to nie było możliwe, nie w takich warunkach i na pewno nie w tym samym kierunku, co my.
Pewnego ranka, szkielet nie leżał za nami, jak to zawsze miało miejsce, ale przed nami. W dodatku wszystkie kości były zwrócone w stronę gór. Nawet czaszka i jej puste oczodoły patrzyły w tamtą stronę.
Dowódca naszego oddziału uznał, że to musi być jakiś znak i rzeczywiście był. Ruszyliśmy okrężną drogą w stronę gór i zaszliśmy wrogi oddział od tyłu. Kompletnie się tego nie spodziewali. Gdyśmy szli dalej wyznaczoną trasą, mieliby nas jak na widelcu, pewnie by nas zabili. Kości uratowały nam życie. Nie wiem w jaki sposób i dlaczego, ale to był ostatni raz, gdy je widzieliśmy.
- To jest dziwne. – stwierdził Tony. – Jesteś pewien, że to nie jeden z was je za wami niósł?
- Nie. Kilkukrotnie miałem warte w nocy, nikt kości nie ruszał, także rano, gdy szykowaliśmy się do wymarszu. Szedłem zawsze ostatni i jako ostatni zawsze je widziałem. Nikt ich nie ruszał, same się przemieszczały, uratowały nam w ten sposób życie.
- Ale to tylko opowieść, prawda? – zapytał Tim. – To znaczy, nie wydarzyła się naprawdę, zmyśliłeś ją?
Jethro uśmiechnął się pokrzepiająco do młodego agenta.
- Oczywiście, że to bujda, kości się nie ruszają.
- Ulżyło mi. – przyznał, choć w głosie szefa wciąż było coś niepokojącego.
- A mówiłeś mi, że nigdy nie brałeś udziału w wieczorze strachu, a zniosłeś wszystko jak weteran takich spotkań. – przyznała z podziwem Abby. – Myślałam, że nie opowiesz żadnej historii. 
- Dzięki za miłe słowa, doceniam je.
- No dobra, czas obejrzeć To! – ogłosił Tony. – Ignoranci, nie znają klasyków.
- Tony, dość już filmów obejrzeliśmy. – stwierdziła Ziva. – Jest już późno, a jutro idziemy do pracy.
- Dopóki tego nie obejrzycie, nie wypuszczę nikogo z tego domu. – zagroził podchodząc do półki z filmami. W trakcie szukania filmu, wszyscy zaczęli słyszeć niepokojące głosy.
- Co to jest? – zapytał przestraszony Jimmy.
- Pies drapiący o drzwi. – odparł Jethro. – Abby, zgaś i pozbieraj świece, LJ pewnie ma dość siedzenia w sypialni.   
- Ok.
Wkrótce wszyscy siedzieli z powrotem przed telewizorem, oglądając To. Tony postanowił zrobić przyjaciołom przysługę i podpowiadać, które momenty sa zabawne. Spadło też na niego niełatwe zadanie utrzymania McGee w miejscu, ale z niewielką pomocą LJ’a, który położył się na młodym agencie, było to zdecydowanie łatwiejsze. 
- Spokojnie, Probie, Tim Curry nie jest straszny, to zabawny gość, w Oscarze jest świetny. Albo w Rocky Horror Picture Show. Rany, miał tam świetne nogi.
- Jakoś mnie to nie pociesza. – przyznał wiercąc się ze zdenerwowania. – Zwłaszcza to ostanie o nogach.
- O, będzie świetna scena, patrzcie!
Na ekranie telewizora, Tim Curry wypowiadał się właśnie o latających balonach, które oferował swojej ofierze. Robił to w taki sposób, że przerażony Tim się zaśmiał i nawet późniejsza scena pokazania przez klauna ostrych zębów go nie przeraziła.
- Czy on był podniecony, gdy opowiadał o tych balonach? – zapytała Ziva. Musiała przyznać, że początek filmu jest zabawny.
- To jeszcze nic, zobaczycie później. – powiedział Tony.
Koniec końców obejrzeli cały film, świetnie się przy tym bawiąc. Nawet Jethro parę razy się zaśmiał przy bardziej komicznych scenach.
Było już grubo po trzeciej nad ranem, gdy wszyscy rozeszli się do domów, a Tony i Jethro położyli się do łóżka.
- Wiesz co? – zapytał Tony. – Dawno tak dobrze się nie bawiłem.
- Ja też.
- Kto by pomyślał, że pomysł z tym wieczorem będzie taki zabawny. Trzeba go powtórzyć za rok. Szkoda, że tyle jeszcze czekania.
- Niedługo święta, też możemy wszystkich zaprosić.
- Naprawdę? – zdziwił się. Jethro nigdy nie przepadał za bożym narodzeniem. – Chcesz wyprawić świąteczną kolację?
- Dlaczego nie? Jestem pewien, że będzie równie przyjemnie.
Tony uśmiechnął się i pocałował Jethro długo i namiętnie.
- Kocham cię, wiesz?  
Jethro odwzajemnił uśmiech.
- Wiem. Śpij już, niewiele nam tego snu zostało.
- Zawsze możemy wziąć wolne.
- Nie.
- Jestem pewien, że mój szef się nie pogniewa.
- Czyżby?
- Rano zrobię mu niespodziankę.
- Upewnij się najpierw, że Abby nie wpadnie z niezapowiedzianą wizytą.
- Nie mów, że wcisnąłeś jej kit o naszym porannym celibacie?
- Jakoś musiałem ją powstrzymać przed wpadnięciem do naszej sypialni z samego rana.  
- I tak nam przerwała przyjemny poranek.
- W takim razie postaraj się, by dzisiejszy był lepszy. 
- Wątpisz w moje umiejętności?
- Nie, ale wątpię w swoją cierpliwość.
- Agresywny z ciebie typ.
- Śpij.
- Yhym. – Tony objął Jethro i zamknął oczy. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony. – Jeth?
- Mmm?
- Wesołego Halloween.
- Nawzajem, Tony. 
***
W środę, tak jak zapowiadałam, kolejna część mpregu, a dzień później ostatnia. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu, może kiedyś napiszę do tego pomysłu coś więcej. ^^

3 komentarze:

  1. Wiesz, że właśnie miałam pisać do Ciebie maila, ale stwierdziłam, że jeszcze raz sprawdzę zanim zacznę się dopominać i proszę :)

    To było naprawdę dobre :) Uśmiałam się przy Abby chcącej podglądać chłopaków :) A myślałam, że tylko mnie przychodzą do głowy takie pomysły :) A ich straszne historie były na prawdę dobre :) Pamiętam, ze sama kiedyś uczestniczyłam w podobnej imprezie i byłam potwornie przerażona :) A w tym roku planuję Halloween, więc może uda mi się namówić koleżanki na wieczór strachu ^_^ A co tam, lubię się bać ^_^ Ale na "To" nie dam się nigdy namówić :) Klauni przerażają mnie od zawsze, a odkąd jestem fanką "Supernatural" jeszcze bardziej :) Ale zboczyłam z tematu :) uwielbiam sielankowy klimat Marriage series :) Tony i Jethro są idealną parą i nie mogę się napatrzeć (naczytać? :D ) na nich :) Chyba przesadzam z buźkami, ale jak mam inaczej pokazać jaki mam wyszczerz na twarzy :D

    Czekam do środy ^_^

    pozdrawiam i wena!
    Asai

    OdpowiedzUsuń
  2. No i teraz śledzę wpisy nie tylko na ff.net ale też i tutaj.
    Całe szczęście, że wyszukiwarka mnie tu doprowadziła.
    A tak na marginesie. Wlazłam w oneshoty, kliknęłam w "Psych: Shassie" a przesłało mnie do "Inne ciało, to samo serce 4/6". Prszę naprawnąć (;D) linki.
    Idę (znowu) czytać "Wolf's growl".
    Wena życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze cię przekierowało, bo one-shot znajduję się właśnie pod tamtym rozdziałem. ^^

      Usuń