McGee po raz pierwszy miał okazje zobaczyć sławną piwnicę swojego szefa, którą Tony często wykorzystywał w swoich żartach. Tim musiał przyznać, że nie jest ona jakoś szczególnie wyjątkowa. Poza wielką łodzią nie różniła się niczym od jego własnej, byłej już piwnicy.
Podczas jazdy samochodem Tony wymieniał każdą zasadę panującą w domu Gibbsa. McGee usłyszał między innymi, że sypialnia szefa i strych, to strefa zakazana i absolutnie nikt nie może tam wchodzić jeśli nie chce stracić życia.
- Aha, jeszcze jedno. – przypomniał sobie Tony, gdy już wychodzili z samochodu. – Nie dotykaj karabinu. Nigdy.
- Dlaczego? – zainteresował się. Gibbs mu nie ufał? Bał się, że zrobi sobie krzywdę? Przecież nie jest dzieckiem, potrafi obchodzić się z bronią nawet jeśli z samej snajperki nie potrafi strzelać.
- A pozwoliłbyś, żeby jakiś obcy facet dotykał ci dziewczynę?
- Ale to karabin, co to ma do rzeczy?
- Jeez, Probie! Karabin jest dla snajpera jak kobieta, a cudzych kobiet się nie dotyka. Chyba, że chcesz stracić swoje lepkie łapska. Co ty na to, McZboczeńcu?
- Chyba się obejdzie. – stwierdził nieco przerażony. Wątpił, że Gibbs by go zabił, w każdym bądź razie Tony na pewno by mu nie przeszkodził, ale wolał nie ryzykować.
Po posiłku składającym się z zamówionej chińszczyzny, Gibbs jak co wieczór poszedł do piwnicy, a Tony i ciągnięty przez niego McGee wraz z nim.
- Czemu za nim idziemy? – zapytał Tim zatrzymując Tony’ego przed drzwiami do piwnicy, w której Gibbs już oddawał się swojemu hobby.
- Nie chcesz zobaczyć Gibbsa w jego naturalnym środowisku?
- Wolałbym nie. – przyznał szczerze. Bał się, że będą tylko przeszkadzali, ale Tony wydawał się być pewny siebie, jak zawsze zresztą, więc zgodził się pójść do piwnicy.
Gdy tylko znaleźli się na schodach, Gibbs spojrzał na nich nieznacznie zirytowany.
- Nie macie nic lepszego do roboty tylko gapić się na mnie? – spytał powracając do pracy.
McGee zaczerwienił się, ale Tony nie dał się tak łatwo spławić.
- Może gdybyś miał u siebie większy telewizor, to byłoby co robić. – zaproponował z uśmiechem, siadając na schodach.
McGee usiadł obok niego, wiercąc się co chwila i szukając wymówki, by stąd wyjść. Zazdrościł Tony’emu, że jest taki zrelaksowany, podczas gdy on sam czuł się niezręcznie. Nie miał pojęcia, czy ma coś powiedzieć, czy po prostu siedzieć i gapić się na Gibbsa, który zachowywał się jakby zapomniał o ich obecności tutaj.
Kiedy zadzwonił telefon szefa, McGee aż podskoczył z przerażenia. Był pewny, że Tony chciał się już z niego ponabijać, ale poważny głos Gibbsa go od tego odwiódł.
- Kiedy? – spytał osobę, z którą rozmawiał. – Sukinsyn. – wycedził przez zaciśnięte żeby i rozłączył się. – Ruszcie się, jedziemy. – rozkazał Tony’emu i McGee.
- Gdzie? – spytał Tim przepuszczając szefa.
- Kate miała wypadek, jest w szpitalu. – wyjaśnił pokrótce. Był wściekły, nie marzył teraz o niczym innym tylko o złamaniu karku ich zabójcy. Gdyby tylko mógł go znaleźć, już by nie żył.
- Myślisz, że to sprawka tego skurwiela? – zapytał Tony.
- A kogo innego?
Gibbs prowadził spokojnie, rozglądając się dokładnie i licząc po cichu, że zabójca i jemu postanowi coś zrobić, a wtedy mogliby go dorwać. Niestety jazda do szpitala obeszła się bez próby zabójstwa.
Po wejściu do budynku dowiedzieli się od razu, gdzie leży Kate i poszli porozmawiać z lekarzem. McGee został przy wejściu i zadzwonił po Ducky’ego.
Tony spoglądał na śpiącą w swojej sali Kate, ale większość swojej uwagi skupiał na rozmowie Gibbsa i lekarza.
- Doznała lekkiego wstrząsu mózgu, nic poważnego, jutro lub po jutrze ją wypiszemy.
- Żadna kość nie jest złamana? – zapytał Gibbs ignorując swój telefon, który wibrował mu w kieszeni. Ktokolwiek to był, mógł zaczekać.
- Ma tylko trochę zbite ramię, wystarczy odrobina lodu i wszystko będzie w porządku. Miała dużo szczęścia, sanitariusze powiedzieli, że samochód jest w kiepskim stanie, zdecydowanie gorszym niż agentka Todd.
- Lepiej żeby tak było, w przeciwnym razie ten kto jej to zrobił, po spotkaniu ze mną będzie wyglądał znacznie gorzej.
- To już wszystko. – lekarz był zmieszany zachowaniem Gibbsa, więc postanowił zostawić go w spokoju. – W razie jakichkolwiek pytań proszę zgłosić się do pielęgniarek.
Gibbs przytaknął i podszedł do Tony’ego.
- Wyjdzie z tego, nic poważnego jej się nie stało. – powiedział na wypadek, gdyby Tony nie słuchał rozmowy.
- Wiem. – Tony wyjął z kieszeni telefon, który dzwonił mu od jakiegoś czasu. Rozłączył się, nie patrząc nawet kto dzwoni. Nie miał teraz ochoty na rozmowę, nawet gdyby to była Abby. – Chce dorwać mnie, a cały czas atakuje innych. Jest aż takim tchórzem?
- Celowo chce cię zdenerwować, żebyś był łatwiejszym celem.
- Czyli jest tchórzem. Boi się zmierzyć się ze mną, kiedy jestem skupiony?
- Wciąż nie kojarzysz nikogo, kto stosowałby taką taktykę?
- Nie. Na dobrą sprawę to może być każdy. Sam przyznaj, zrobiłbyś to samo, by mnie dorwać.
- Gdybym chciał cię zabić powoli i w męczarniach, by w ten sposób się zemścić, zaczaiłbym się na ciebie z karabinem snajperskim, odstrzelił stopę, a potem porwał i przetrzymywał przez jakiś czas, żebyś załamał się psychicznie i sam prosił o śmierć.
Gibbs powiedział to tak obojętnym głosem, że Tony aż zadrżał na sama myśl.
- Powinienem się bać, szefie? – zapytał rozśmieszony. Rozbawienie szybko jednak przemieniło się w irytację, gdy telefon znów zadzwonił.
- Halo? – odebrał wreszcie, chcąc jak najszybciej spławić rozmówcę.
- Nie ładnie nie odbierać moich telefonów, Anthony.
- Czego znów chcesz? – zapytał. Nie musiał nawet pokazywać, że to zabójca, Gibbs sam się domyślił.
- Chciałem spytać, jak się czuję Caitlin. Nic jej się nie stało? Wypadek wyglądał na poważny.
- Masz jaja, żeby dzwonić do mnie teraz i to z takim pytaniem.
- Po prostu się martwię o twoją drogą przyjaciółkę. Widziałem całe zajście. Ten, kto zepchnął ją z drogi musi być strasznym draniem.
Tony miał już odpowiedzieć, ale Gibbs wyrwał mu nagle telefon z ręki.
- Posłuchaj mnie, ty sukinsynie. Posuwasz się za daleko.
- Agencie Gibbs, doprawdy, powinieneś...
- Nie odzywaj się! Nie mów ani jednego, pierdolonego słowa.
Tony był w szoku. Jeszcze nigdy nie widział, by Gibbs był taki wściekły. Wszystko wskazywało na to, że stracił w końcu kontrolę nad sobą.
- Szefie, uspokój się. – powiedział, ale mężczyzna go nie posłuchał, wprost przeciwnie był wściekły jeszcze bardziej. Tony wyraźnie usłyszał, jak zabójca zaśmiał się po drugiej stronie, podjudzając Gibbsa coraz bardziej.
Pomimo wyłączonego trybu głośno mówiącego, każdy stojący blisko człowiek mógł usłyszeć rozmówcę Jethro.
- Zaskakujesz mnie, agencie. Zabicie cię będzie prawdziwą przyjemnością.
- Z nas wszystkich jesteś jedyną osobą, która będzie martwa w ciągu kilku dni. – zagroził Gibbs. – Osobiście upewnię się, że tak będzie.
Zabójca nie miał szansy odpowiedzieć, bo Gibbs rozłączył się i podał telefon Tony’emu.
- Sukinsyn.
Tony przyglądał się, jak Gibbs krąży w tę i we w tę niczym dzikie zwierzę zamknięte w klatce, które ktoś drażnił przez cały dzień. Ludzie przechodzący obok omijali go szerokim łukiem. Nie byli pewni do czego jest zdolny i woleli nie ryzykować, zwłaszcza gdy dostrzegali broń przy pasie.
Kiedy Gibbs przewrócił bogu ducha winne krzesło stojące pod ścianą, skutkiem czego połamało się, Tony uznał za stosowne interweniować.
- Szefie, musisz się uspokoić. – spróbował najpierw spokojnie. Gdyby to nie podziałało, musiałby użyć mocniejszych słów.
- Nie mam zamiaru się uspokoić, DiNozzo.
- Szefie, mówię poważnie, jeszcze ochrona przyjdzie i wyprowadzi cię na zewnątrz.
- Niech przychodzi, będę miał się na czym wyżyć.
Tony nie wiedział już, co mogłoby podziałać. Postanowił jednak nie podnosić głosu, bo tylko nakręciłby Gibbsa jeszcze bardziej, a nie o to mu chodziło. Poza poczekaniem na Ducky’ego nie miał innego pomysłu na uspokojenie szefa.
Z każdą minutą Gibbs był coraz bardziej nieobliczalny. Tony postanowił zrobić jedyną rzecz, jaka w przypływie desperacji przyszła mu na myśl. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami ani nad tym, co w ogóle robi, podszedł szybko do szefa i klepnął go w tył głowy.
Tony miał wrażenie, że w całym budynku zatrzymał się czas, gdy Gibbs spojrzał na niego zszokowany, a on zdał sobie sprawę, co przed chwilą zrobił.
- Cholera, Tony, coś ty zrobił. – usłyszał za sobą głos McGee, który znalazł się w odpowiednim czasie i miejscu, by być świadkiem całej sytuacji.
Początkowy szok w oczach Gibbsa przemienił się teraz w gniew, wręcz furię.
- O boże, jestem martwy. – szepnął do siebie Tony, odsuwając się od mężczyzny. – Szefie, ja nie chciałem.
Gibbs wydawał się w ogóle go nie słyszeć, był jak w transie.
Tony ledwo zdążył mrugnąć, a Gibbs już trzymał go za kołnierz kurtki i ciągnął w odosobnione miejsce.
- McGee, dzwoń na policję! – zawołał jeszcze zrozpaczony Tony nim stracił młodszego kolegę z oczu.
- O nie. – McGee wyciągnął komórkę i szybko wybrał numer. – Ducky, pośpiesz się, Gibbs zaraz zabije Tony’ego! Mówię całkowicie poważnie, szybko!
- McGee widział, gdzie mnie ciągniesz, nie wywiniesz się, szefie.
Tony desperacko próbował ratować swój tyłek na wszelkie możliwe sposoby. Miał nadzieje, że obecność świadka zniechęci Gibbsa do morderstwa.
Jeśli przeżyję, to jestem cholernym szczęściarzem, stwierdził obserwując ze strachem, jak Gibbs zamyka drzwi do pomieszczenia, w którym się znaleźli.
- Usłyszą mnie, jeśli krzyknę. – starał się dalej, ale to nie robiło wrażenia na Gibbsie. – Szefie, przerażasz mnie. Ja naprawdę nie chciałem tego zrobić, to był wypadek!
- DiNozzo!
- Zamykam się.
To było to. Gibbs postanowił go w końcu zabić. Bo niby z jakiego innego powodu stałby tak blisko i podnosił na niego rękę? Chciał mu złamać kark, to było jasne.
Ten, kto chce mnie zabić będzie niepocieszony, zdał sobie sprawę Tony zamykając oczy, gdy tylko dostrzegł, że ma właśnie oberwać.
Szef nie złamał mu karku, nawet go nie uderzył. Zamiast tego poklepał go tylko po policzku.
Tony niepewnie otworzył oczy. Gibbs się uśmiechał.
- Dobrze, zrobiłeś, DiNozzo. – pochwalił.
- Naprawdę? – Tony miał wrażenie, że śni. Albo już umarł.
Szybko, nawet nie poczułem.
- Tak, naprawdę.
- To nie jest jakaś gra? – zapytał. Nadal nie czuł się zbyt bezpiecznie. – Jak się odwrócę, to nie dźgniesz mnie nożem w plecy?
- Nie.
- Co za ulga. – przyznał mogąc w końcu odetchnąć. – To trochę dziwne, że nie jesteś już zły. Przed chwilą byłeś wściekły.
- Nie zrobiłeś nic złego. To ja dałem ponieść się emocjom. Rzadko mi się to zdarza.
- Rzadko? Tobie się to w ogóle nie przydarza, całkiem mnie tym zaskoczyłeś.
- Z reguły nie jesteś świadkiem mojej utraty kontroli nad sobą.
- Całe szczęście, jesteś wtedy straszny.
- Lepiej wracajmy, McGee wydawał się przerażony.
- I ty się dziwisz? Wyglądałeś, jakbyś miał wybić wszystkich w szpitalu. - zaśmiał się Tony wracając razem z Gibbsem pod salę Kate.
McGee stał pod ścianą i niespokojnie spoglądał na zegarek, gdy obaj mężczyźni wrócili.
- Już się martwiłem, że cię zabił. – powiedział do Tony’ego.
- Mnie? No co ty, jestem ulubieńcem Gibbsa, nie zabiłby mnie. – powiedział pewny siebie.
- Jeszcze chwilę temu wszystko wyglądało inaczej.
- Przywidziało ci się, powinieneś nosić okulary.
- Zamknijcie się oboje. – rozkazał Gibbs.
Tony i McGee natychmiast zamilkli widząc, że szef do kogoś dzwoni.
Szybko okazało się, że mężczyzna dzwoni po ochronę dla Kate. Wolał nie ryzykować, zabójca może chcieć dokończyć robotę.
Trzej agenci wrócili do domu, gdy tylko przyjechał Ducky, a Gibbs porozmawiał z nim przez chwilę. Z tego co usłyszał McGee, szef tłumaczył się ze swojego wybuchu złości, ale nie mógł być pewny, bo obaj stali zbyt daleko, a Tony, który słyszał wszystko doskonale, nie chciał nic powiedzieć.
Gibbs ponownie zszedł do piwnicy, by się uspokoić, a Tony wiernie poszedł za nim. Tym razem McGee zrezygnował z towarzyszenia obu mężczyznom i poszedł spać na kanapę. Miał dość tego dnia.
Podobnie czuł się Tony, ale pomimo zmęczenia nie potrafił się zmusić do położenia do łóżka. Liczył na to, że monotonna praca Gibbsa przy łodzi pomoże mu zasnąć. Niestety zamiast snu dostał kolejny nawał myśli. Z każdym dniem były coraz bardziej dosadne i zawsze tyczyły się szefa. Bał się, że niedługo zajdą za daleko, jeśli już nie zaszły.
Ostatniej nocy miał sen, po którym obudził się zlany potem, ale nie z powodu strachu. Nienawidził się za ten sen i za te myśli. Jak w ogóle mógł tak myśleć o własnym szefie, który przez cały ten czas był dla niego jak ojciec? Nie powinien czuć takich rzeczy, ale im więcej o tym myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że się zakochał. To już nie były zwykłe przypuszczenia, bo był tego niemal w stu procentach pewny.
Co ja mu teraz powiem, gdy zauważy moje dziwne zachowanie, zastanawiał się zrozpaczony. Nie może się dowiedzieć, nigdy. Boże spraw, żeby się nie dowiedział, bo jestem skończony.
- W porządku, Tony?
- Co? – spytał zaskoczony. Był tak zamyślony, że dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Gibbs na niego patrzy.
- Jesteś blady. – zauważył. Tony bez trudu usłyszał w jego głosie zmartwienie, którego nie chciał usłyszeć.
Błagam, Gibbs, nie komplikuj sprawy, nie pokazuj, że się o mnie troszczysz.
- To nic takiego. – skłamał.
Nie. Bo to poważna sprawa, dodał w myślach. Bardzo poważna.
- Na pewno? Może powinieneś się położyć.
Naprawdę mnie nienawidzisz, Gibbs, prawda? Zostaw mnie w spokoju, tak będzie lepiej dla nas obu.
- W porządku, nic mi nie będzie.
Gibbs nie był przekonany. Chciał podejść do Tony’ego, ale gdy tylko trochę się ruszył, młodszy mężczyzna spiął się cały, jakby gotowy do ucieczki.
- Jeśli jesteś pewny. – westchnął Gibbs rezygnując z podejścia. Cokolwiek było nie tak z Tonym, nie powinien się do tego mieszać. Na razie.
- Jestem.
Tony odetchnął z ulgą, gdy Gibbs nie kontynuował dalej tematu. Potrzebował jeszcze pomyśleć, by wybrnąć z tej sytuacji. Czuł, że zwykłe odkochanie się nie pomoże, bo nie nastąpiłoby. Musiał sam sobie radzić i tego bał się najbardziej. Samotnej walki z czymś, co nie do końca było mu dotąd znane.
Była północ, gdy Gibbs zdecydował się w końcu położyć. Przedtem jednak przykrył kocem Tony’ego, który zasnął na schodach.
Poranek zaczął się niezbyt przyjemnie dla całego zespołu. Do Gibbsa zadzwonił Ducky, który poinformował go o podejrzanym mężczyźnie kręcącym się w pobliżu jego domu. Nikt nie miał wątpliwości, że zabójca szuka kolejnej ofiary, więc patolog otrzymał od razu ochronę.
Na tym jednak się nie skończyło. Zarząd agencji zwołał pilne spotkanie, które nie zapowiadało się dobrze. McGee był szczególnie przerażony i nawet kiedy Gibbs powiedział mu, że nie wyleci, nieszczególnie go to uspokoiło.
Nie mogąc znieść tego stresu, Tim uciekł z biura szukać pocieszenia u Ducky’ego. Tony został sam z całej ekipy, ale znowu nie na długo. Ledwo co McGee wyszedł, a znowu pojawił się Baylor. Tony wątpił, że chciał przeprosić za ostatnie zachowanie, prędzej przyszedł się go domagać.
- Obserwuje pan nagrania z kamer? – zapytał Tony.
- Skąd te przypuszczenia? – Baylor usiadł przy biurku McGee i zaczął przeglądać leżące na nim papiery.
- Pojawia się pan zawsze, gdy jestem sam.
- Zbieg okoliczności.
- Z pewnością. – mruknął z przekąsem.
Mężczyzna jeszcze przez chwile spoglądał na dokumenty, a gdy je odłożył skupił się na Tonym.
- Przejdę od razu do rzeczy. – Baylor podał swojemu rozmówcy kartkę papieru, której Tony nawet nie raczył przeczytać. – Przyszedłem, by podpisał pan zgodę na zwolnienie agenta McGee.
- Jakby potrzebna wam była moja zgoda.
- Wbrew pozorom cenimy sobie zdanie współpracowników agenta McGee. A teraz proszę się tu podpisać.
- I co, wtedy zwolnicie McGee? – zapytał i spojrzał wreszcie na dokument. Wśród nazwisk osób wybranych do zwolnienia widniało to należące do Tima, więc Baylor nie blefował. To co również rzuciło mu się w oczy, to brak podpisów innych agentów. Miał być pierwszy.
- Nie jest korzystne dla agencji trzymanie agentów, których zwolnienia domagają się współpracownicy. – wyjaśnił mężczyzna. – Jeśli można, proszę się pospieszyć, muszę zebrać jeszcze wiele podpisów.
Tony spojrzał na Baylora, a potem znowu na kartkę.
- No cóż, w takiej sytuacji mogę zrobić tylko jedno. Nie ma wyjścia. – stwierdził i bez wahania zgniótł kartkę po czym oddał ją mężczyźnie. – Mam nadzieję, że ma pan kopię, bo aż wstyd podać taki dokument do podpisu.
- Nie ma pan pojęcie, co robi, agencie. – Baylor nie przejął się pogięciem kartki. – Chyba się nie zrozumieliśmy ostatnim razem. Albo agent McGee, albo pan. Proszę wybrać.
- Już wybrałem. – odpowiedział poważnie. – Nie zgodzę się na zwolnienie McGee.
- W takim razie proszę się zacząć pąkować, bo długo pan tu nie zabawi.
Baylor wstał i odszedł do innych agentów. Ze swojego miejsca Tony widział, jak bardzo szybko jest spławiany i z każdą odprawiającą go osobą coraz bardziej wściekły. W końcu poddał się i odszedł, po drodze mijając McGee, który wracał właśnie z prosektorium.
- Kto to był? – zapytał Tim. W ocenie Tony’ego wyglądał już dużo lepiej.
- Jakiś akwizytor, rozdawał ulotki. – odparł nie chcąc zamartwiać kolegi.
- Oh. – McGee usiadł przy swoim biurku i od razu zauważył, że dokumenty są nie tam, gdzie je zostawił. – Tony, znowu ruszałeś moje rzeczy?
- Szukałem romantycznych liścików od ukochanej.
- Jeśli tobie nie przeszkadza bałagan na biurku, to w porządku, ale ja lubię porządek. – powiedział odkładając dokumenty na swoje miejsca. - Następnym razem ułóż je tak, jak były.
- Zapamiętam!
Czekając na Gibbsa obaj agenci pracowali w ciszy. Baylor już więcej się nie pokazał i Tony miał nadzieje, że tak pozostanie. Nie chciał, by McGee z nim rozmawiał.
- Dobre wieści.
Tony i McGee spojrzeli w górę na szefa, który opierając się o balustradę obserwował całe biuro. Wraz z nim stało też kilkoro innych agentów, którzy wyszli właśnie ze spotkania.
- Nie wylecę? – spytał z nadzieją Tim.
- Nikt nie wyleci, dyrektor nas o tym zapewnił, jesteście bezpieczni.
W biurze zawrzało z radości. Wszyscy czekali na te wieści, niektórzy stracili już nadzieję, ale w końcu się doczekali. Nikt nie straci pracy.
- Naprawdę? – McGee wciąż nie mógł w to uwierzyć. – Tony, słyszałeś, nie zwolnią mnie!
- Tak, słyszałem. – odparł zadowolony. – Gratulację, Probie. Jesteś na mnie skazany jeszcze przez wiele lat. To znaczy, że ja też nie wylecę.
- A miałeś wylecieć? – spytał Gibbs, który dopiero co zszedł na dół. Jemu również udzielił się dobry humor.
- Pamiętasz tego faceta, o którym ci mówiłem kilka dni temu? – zapytał. Mężczyzna przytaknął. – Był z zarządu, wypytywał mnie o McGee i zagroził, że mnie też zwolni jeśli nie będę współpracował. Niedawno go spławiliśmy razem z resztą.
- Mówiłeś, że to akwizytor. – zauważył Tim.
- Mówiłem? Musiało mi się pomylić. – stwierdził niewinnie.
- On był z zarządu? Groził, że cię wywali? – dopytywał dalej.
- Powiedział, że jeśli nie zgodzę się na twoje zwolnienie, to sam wylecę. Nie zgodziłem się.
- Dzięki, Tony.
W głosie McGee było tyle wdzięczności, że Tony nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wystarczyłoby jedno skinienie palcem, a Tim zrobiłby dla niego wszystko.
- Postawisz mi kiedyś piwo. – rzucił od niechcenia i spojrzał na Gibbsa. – Co zrobiliście, że przekonaliście do siebie dyrektora? – zapytał zaciekawiony. Jeszcze wczoraj dyrektor był gotów zwalniać agentów, a teraz był po ich stronie.
- To się nazywa argumenty, DiNozzo, na pewno o tym słyszałeś.
- Chyba trochę powiedzieć mi możesz.
- Powiedzmy, że nie byłoby to korzystne dla dyrektora, gdyby musiał wziąć udział w rozprawie sądowej.
- Pozwaliście go?
- Nie.
- Ale chcieliście?
Gibbs nie odpowiedział, ale jego sugestywny uśmiech mówił za niego.
Tony zauważył, że ten uśmiech nie wywołał u niego żadnej reakcji typu zwiększone bicie serca. W zasadzie od rana czuł się już lepiej. Jego profesjonalizm uniemożliwił mu przeniesienie kłopotów sercowych do pracy, więc gdy patrzył na Gibbs był obojętny i tego postanowił się trzymać. Nie zamierzał pozwolić, by z powodu zakochania – wciąż nie mógł uwierzyć, że to było właśnie zakochanie – coś zaburzyło mu ocenę sytuacji, przez co naraziłby życie swoje lub zespołu.
Radość całej trójki nie trwała długo. Zadzwonił telefon na biurku Gibbsa, a gdy ten go odebrał, nie miał zadowolonej miny.
- Jak blisko? – spytał swojego rozmówce. – Jedziemy. – zapewnił i odłożył słuchawkę.
- Zabójca? – spytał Tim, choć znał odpowiedź. Co innego mogło się teraz stać?
- Znaleźli wisielca niedaleko mojego domu. – wyjaśnił podając Tony’emu klucze od furgonetki. – Trzeba się tym zająć.
Zaledwie kilkadziesiąt metrów od domu Gibbsa na drzewie wisiało ciało mężczyzny w obszarpanym ubraniu. Jeden rzut oka wystarczył by stwierdzić, że to bezdomny. Zapach również na to wskazywał. Tym większe było więc zdziwienie McGee i Tony’ego, kiedy Gibbs rozpoznał ofiarę.
- Biedny Ricky.
- Znasz go? – spytał Tony robiąc zdjęcie wisielca.
- Chodził od domu do domu i żebrał, czasami mu coś dałem, gdy akurat byłem w domu. Sąsiadka z naprzeciwka oddawała mu ubrania.
- Coś więcej o nim wiesz?
- Kiedyś miał jakąś firmę, która zbankrutowała i dlatego wylądował na ulicy, ale nie wiem, ile w tym prawdy, każdemu opowiadał co innego.
- Przyjechał Ducky. – powiedział McGee zauważając parkujący furgon patologa.
Gibbs podszedł do wysiadającego mężczyzny i jego asystenta.
- Żadnych problemów po drodze? – zapytał. Martwił się, że to Ducky będzie następnym celem zabójcy, który tylko czeka na odpowiednią okazję do zaatakowania.
- Na szczęście nie. – odparł patolog spoglądając na zawieszone na drzewie zwłoki. – Mój boże, to była taka spokojna okolica.
- Dopóki nie złapiemy zabójcy, to żadna okolica, w której jesteśmy nie będzie spokojna.
- Złapiecie go, Jethro. – zapewnił Ducky. – Chodźmy zdjąć tego biedaka z drzewa.
Z pomocą Tony’ego i Gibbsa, Gerald odciął zwłoki, które mężczyźni położyli na ziemi, by patolog mógł się im przyjrzeć. Zaczął od zdjęcia grubego sznura zawiązanego wokół szyi.
- Cokolwiek go zabiło, nie był to ani przerwany rdzeń kręgowy ani uduszenie. – stwierdził nie zauważając śladów po linie na skórze. – Nie żył na długo przed zawieszeniem go na drzewie.
- Więc to nie było samobójstwo. To pewnie sprawka znajomego DiNozzo.
- To nie jest mój znajomy. – poprawił Gibbs Tony.
- Szefie, zobacz! – zawołał McGee, który przykucał przy żywopłocie. – Znalazłem resztki jedzenia w torbie. – powiedział, gdy Gibbs i Tony się zbliżyli.
Tony zrobił kilka zdjęć i dopiero wtedy McGee wyjął spod żywopłotu torbę. W środku było kilka pudełek po jedzeniu i kartka papieru.
- Co to jest? – spytał Gibbs.
- Paragon. – Tim podał szefowi papier.
- Przepiórka? – zdziwił się, gdy przeczytał nazwy zamówionych potraw.
- To drogie mięso. – zauważył Tony. – Nie było go na nie stać.
- Ale ktoś mógł mu je kupić.
- Jest nazwa i adres restauracji, zapiszę je. – McGee odłożył paragon i spisał dane. Przy odrobienie szczęścia i współpracy personelu restauracji, udałoby się im poznać wygląd zabójcy.
- Jedziemy już teraz. – rozkazał Gibbs.
- A co z Duckym i dowodami? – spytał Tim.
- Ekipa się tym zajmie.
Szczęście im dzisiaj sprzyjało. Personel okazał się bardzo pomocny i pamiętliwy oraz zaopatrzony w nagrania z kamer. Nie było ono najlepszej jakości, ale wraz z zeznaniami dawały zespołowi Gibbsa tak bardzo potrzebny rysopis zabójcy.
Mężczyzna w wieku od 30 do 38 lat, wysoki i dobrze zbudowany. Krótkie, czarne włosy i zielone oczy, mocno zarysowana szczęka. Taki opis trafił na posterunki policji w całym Waszyngtonie i choć wygląd zabójcy nie wyróżniał się niczym, zespół liczył na to, że to wystarczy i niedługo uda im się zamknąć tę sprawę.
Jednak tak jak wcześniej, tak i tym razem dobre wieści szybko odeszły w zapomnienie po dostarczeniu złych.
Gdy Ducky wracał do agencji, jego furgon został zaatakowany przez ukrywającego się strzelca. Szczęśliwie nikt nie został ranny, a Ducky oznajmił, że to go nie powstrzyma przed sekcją, ale cała sytuacja zdenerwowała Gibbsa, Tony’ego i McGee.
Zarówno wyniki sekcji, jak i toksykologia resztek jedzenia gotowe będą dopiero na następny dzień dlatego zespołowi pozostało tylko przeglądanie bazy danych w celu znalezienia wśród notowanych mężczyzn kogoś, kto pasowałby do zabójcy.
Tym właśnie zajmował się Gibbs, gdy dostał na swój komputer wiadomość e-mail, która nie wskazywała na absolutnie nic dobrego:
Spotkaj się ze mną na Douglas St o 22. Sam. Może dojdziemy do porozumienia w sprawie DiNozzo.
Gibbs wiedział, że to pułapka, każdy by się tego domyślił. W końcu po co innego miałoby być napisane, by przyszedł sam?
Mężczyzna spojrzał na Tony’ego, który był zajęty pracą. Nie miał pojęcia, co jego podwładny zrobił facetowi, który teraz go ściga, ale wiedział jedno. Na pewno nie pozwoli mu go dopaść. Jego ludzie byli jego odpowiedzialnością, a Tony pracował z nim najdłużej i był najlepszym agentem, jakiego szkolił. Jeśli pójście we wskazany adres miałoby go ochronić, nawet jeśli jest to oczywista pułapka, to właśnie to zamierzał zrobić.
- Rany, ale to przeszukiwanie baz danych jest nudne. – jęknął Tony i przeciągnął się na krześle.
- Żadna nowość w twoim przypadku, ciebie nudzi wszystko.
- Kate! – zawołał rozchmurzony. Strasznie dziwnie siedziało mu się cały dzień w biurze bez Kate. – Wypuścili cię.
- Ktoś musi was obu pilnować, Gibbs sam nie da rady. – zażartowała siadając przy swoim biurku.
- Dziwne, bo gdy tylko znalazłaś się w szpitalu, to poznaliśmy rysopis zabójcy. Widać lepiej radzimy sobie bez ciebie, prawda Probie?
- Mnie w to nie mieszaj.
- Naprawdę macie rysopis? – zapytała Kate. Po wypadku z poprzedniego dnia nie marzyło o niczym innym tylko o rozszarpaniu drania, który zepchnął jej samochód z ulicy.
Gibbs streścił jej, co się wydarzyło przez cały dzień, a potem kazał zabrać się do roboty. Nie zapytał nawet, jak się czuje.
Około godziny 19, gdy nadeszła pora pójścia do domu, McGee zaoferował, że zostanie na noc w laboratorium Abby i dalej będzie szukał zabójcy. Gibbs się zgodził.
Kate wróciła do domu razem z Duckym, z którym chwilowo zamieszkała, by lekarz miał na nią oko. W biurze został już tylko Gibbs i Tony, którym niespecjalnie spieszyło się do domu, Tony wręcz chciał zostać i przenocować w biurze, ale wiedział, że nie ma na to szans.
- Zaniosę McGee te papiery. – powiedział z westchnieniem, biorąc z biurka dokumenty, którymi się zajmował. Jemu na noc się nie przydadzą, Timowi wprost przeciwnie.
Gibbs obserwował, jak Tony znika za drzwiami windy. Na to czekał cały dzień, na zostanie samemu w biurze.
Nie zwlekając, Gibbs wziął swoją marynarkę, kluczę od samochodu i poszedł do windy. Chciał dojechać pod wskazany adres przed godziną 22 i zaczaić się na zabójcę. Wiedział, że to głupie i nieodpowiedzialne iść samemu, ale jego praca jako dowódcy polegała między innymi na tym, ochronie swoich ludzi. Nie zamierzał narażać dodatkowo McGee, Kate i Tony’ego, zwłaszcza Tony’ego, kiedy mógł pójść sam i sobie poradzić, kończąc wreszcie tę sprawę. Raz na zawsze.
Tony wiedział, że coś jest nie tak, gdy tylko wrócił do biura i nie zastał Gibbsa. Nie widział też na krześle jego marynarki, więc nie mógł pójść do łazienki. Przeczucie kazało mu podejść do komputera szefa i sprawdzić go, tak na wszelki wypadek. Nie chciał, by Gibbsowi coś się stało, bo nie sprawdził wszystkiego.
Komputer wciąż działa, więc Tony nie stracił czasu na uruchomienie go. Pierwsze co sprawdził, to pocztę elektroniczną. Cokolwiek go do tego skłoniło, przeczucie lub doświadczenie, był temu wdzięczny, gdy tylko zobaczył wiadomość, którą Gibbs dzisiaj dostał.
- Jasna cholera!
Tony szybko wziął swoją broń i wybiegł z biura rezygnując z windy, zamiast tego wybierając schody. Modlił się, by nie było za późno i Gibbs wciąż był na parkingu. Nie mógł mu pozwolić trafić prosto w łapy tego sukinsyna.
Wbiegł na parking zdyszany. Rozejrzał się szybko w poszukiwaniu samochodu szefa, który na szczęście wciąż stał na swoim miejscu.
Tony zbliżył się, dopiero wtedy dojrzał Gibbs, który siedział za kierownicą, ale nie odpalił silnika. Wyglądał, jakby się wahał.
- Gibbs! – zawołał i podbiegł do samochodu. Otworzył drzwi i usiadł na miejscu pasażera. – Co ty do cholery wyprawiasz? – zapytał wściekły.
- O czym mówisz?
- O tym, że idziesz sam na spotkanie z tym psycholem!
- I?
- Nie możesz pójść sam.
- Czemu masz z tym taki problem?
- Bo się martwię, dobra?
To była prawda, ale wiedział, że to nie pomoże. Gibbsowi nigdy nie zależało na uczuciach innych ludzi. Jeśli miał go powstrzymać, musiał powiedzieć o swoich uczuciach trochę więcej. Dużo więcej, niżby chciał.
- Oczywiście, że się martwisz, to twój zabójca.
- To nie jest prawdziwy powód. – Tony czuł, jak serce mu łomocze. Był prawie pewny, że Gibbs może je usłyszeć. - Martwię się, bo jesteś moim przyjacielem, może nawet kimś więcej. Nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Dajesz mi siłę, nauczyłeś mnie wielu przydatnych rzeczy, uratowałeś wiele razy moje życie, nawet teraz chcesz je ratować, ale jednocześnie chcesz mnie zranić. – wyjaśnił ostrożnie. Mówienie prosto z mostu swojemu szefowi, że jest się w nim zakochanym, nie było najlepszym pomysłem, więc ten fragment postanowił ominąć, by w razie czego móc się wytłumaczyć w prosty sposób.
Przy odrobienie szczęścia nie musiałby się nawet tłumaczyć. Może zabójca ich po prostu zabije.
- Jeśli chcesz iść do tego sukinsyna... – kontynuował dalej Tony po wzięciu paru głębszych oddechów. Mimo to serce wciąż mu waliło. – To nie pójdziesz sam. Idziesz ze mną.
Z uporem spojrzał na szefa, pokazując mu tym samym, że żadna argumentacja nie zmieni jego zdania, nawet ta siłowa.
Gibbs zamknął oczy i westchnął. Nie odzywał się przez kilka następnych minut, Tony miał wrażenie, że będzie się dalej kłócił.
- Niech ci będzie. – zgodził się wreszcie Gibbs. - Ale porozmawiamy sobie o tym wszystkim później. – zapewnił i spojrzał Tony’emu w oczy.
- Jeśli przeżyjemy. – zauważył. Sam już nie wiedział, co by wolał.
***
Jest to ostatni rozdział przed moim wyjazdem nad morze. W piątek opublikuję jakiś one-shot, a potem widzimy się dopiero za dwa tygodnie.
Czytając to opowiadanie, czuję się jakbym oglądała nowy odcinek NCIS. I to taki z najwyższej półki.
OdpowiedzUsuńKupę czasu zbierałam się do komentowania, tak już niestety mam, że jak przestanę komentować, to nie mogę się zebrać, żeby znów to robić. Ale czytam wszystkie opowiadania i zawsze w sobotę od rana odświeżam w oczekiwaniu na kolejne.
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to Twoje jak do tej pory najlepsze opowiadanie. Zagadki kryminalne zawsze były moim ulubionym motywem w opowiadaniach i powieściach. Muszę przyznać, że Twój czarny charakter bardzo mnie zaintrygował. Mam swoje przypuszczenia co do jego tożsamości, ale zostawię je na razie dla siebie. Jestem ciekawa, czy dobrze celuję ;)
Żeby nie było całkiem kolorowo - zauważyłam kilka literówek. Nie są to jakieś szczególnie rażące błędy (ą zamiast a i tego podobne). W tym rozdziale były chyba 3. W drugim akapicie masz np: strącić zamiast stracić ;) Ale to normalne przy pisaniu na komputerze ;)
Wciąż nie mogę się nadziwić, jak przy zachowaniu charakteru i zachowania wszystkich postaci udało Ci się wplątać w to opowiadanie wątek romantyczny. Wciąż się zastanawiam, czy nowo odkryte uczucia Tony'ego są odwzajemnione :) A w momencie, kiedy Tony klepnął szefa w głowę myślałam, że Gibbs naprawdę go zabije :) Byłam tego równie pewna co McGee :D
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, życzę wena i udanych wakacji ;)
Mam nadzieję, że od tej pory będę częściej zbierała się do komentowania :)
Twoja wierna choć ostatnimi czasy milcząca fanka
Asai
Hej :D
OdpowiedzUsuńZacząłem czytać Twojego bloga, bardzo dawno temu i szczerze powiedziawszy myślałem już ze skończyłas... Dzisiaj wchodzę, bo mi się nudzilo i poczytać coś chciałem, a tu nagle... ROZDZIAŁÓW JEST WIECEJ!!! No i tak sobie czytam i czytam... Przeczytałem masę tego i doszedłem aż dotąd... I muszę przyznać nie rozczarowałas mnie! Każde twoje opowiadanie jest jak dobry odcinek NCIS i szczerze te niektóre odcinki co teraz są nie mogą się równać z tym co ty wymyslilas. Powinnas współpracować z twórcami serialu. :D Myślałem, ze Gibbs zamorduje Tonyego po tym jak tamten go walnal w łeb... :) Ale Boże... Jestem ciekawy co Gibbs i Tony zrobią z tym sukinsynem.... Nie nawidze go już z całego serca i liczę, ze on straci zycie, albo pójdzie siedzieć, ale jestem ciekaw co tez się stanie... Bo myśle, ze ten dupek nie jest taki łatwy jak się im wszystkim wydaje i na Tonyego ma jakaś pułapkę, w która wpadnie... No, ale to tylko moja chora wyobraźnia. :P Ogólnie zajebista notka i z niecierpliwością czekam na nn!!! I miłych wakacji... Jakbyś mogła to mnie informuj na maila edward.mansoncullen@op.pl
Jazz183