sobota, 21 lipca 2012

40. A jak Anthony 1/11

Czerwiec w Waszyngtonie rozpoczął się burzliwie i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Stojąc w swojej łazience przed lustrem, z maszynką do golenia w dłoni, Tony doskonale słyszał grzmoty burzy nadchodzącej ze wschodu. Zdawał sobie sprawę, że zanim wyszykuje się do końca i wyjdzie do pracy, nad jego apartament nadciągną czarne chmury i lunie deszcz, który już wcześniej widział przez okno. Strugi wody zdawały się oddzielać jedną część miasta od drugiej, tworząc barierę wydawałoby się nie do pokonania. To był piękny widok, ale jego wprawiał w ponury nastrój. Nienawidził burzy, było w niej coś złowrogiego, ale za każdym razem, gdy nadchodziła - co w Waszyngtonie zdarzało się często w okresie letnim - nie mógł się powstrzymać i oglądał pokaz Matki Natury. Burza jest jak dzikie zwierzę. Wiesz, że jest niebezpieczne, ale mimo to oglądasz je z fascynacją. Właśnie dlatego tak jej nie cierpiał, bo jej piękno wykorzystywało jego ludzką słabostkę, jaką jest chęć oglądania czegoś dzikiego i nieokiełznanego pomimo strachu lub niechęci.

Tony odłożył maszynkę i wytarł twarz z resztek kremu do golenia. Patrzył jeszcze przez chwilę w swoje odbicie, a potem wyszedł z łazienki. Po drodze zabrał listy leżące przed drzwiami, przeglądając je powierzchownie. Jeden został mu wysłany przez Stowarzyszenie Kinomanów, do którego należał, inny z banku, a jeszcze inny namawiał do prenumeraty jakiegoś pisma. Ostatni szczególnie przykuł jego uwagę, bo nie było na nim adresu zwrotnego, tylko jego własne dane i adres. Zaciekawiony otworzył go, ale bardzo ostrożnie. Od czasu zarażenia się bakteriami Yersinia pestis zawsze tak otwierał listy. Nie chciał po raz kolejny się czymś zarazić przez swoją nieostrożność. Z drugiej strony kto mógł go winić. Wszyscy, nawet Gibbs byli przekonani o tym, że dostarczane im listy są bezpieczne, w końcu przed rozwożeniem ich każdy jest naświetlany w celu zabicia bakterii. Okazało się jednak, że i to da się ominąć za pomocą głupiego ołowiu.

Nie dostrzegając niebezpieczeństwa wyciągnął list z koperty i zaczął czytać, dziwiąc się coraz bardziej z każdym słowem.

Drogi Anthony

Zapewne mnie nie pamiętasz, ale ja pamiętam Ciebie, chociaż bardzo chciałbym zapomnieć o wszystkim, co jest z Tobą związane. Poza jedną rzeczą, Twoimi zwłokami, kiedy z Tobą skończę. Ty zniszczyłeś moje życie, więc teraz ja zniszczę Twoje, ale w Twoim przypadku będzie to ostateczne zniszczenie.

Jesteś martwy, DiNozzo, lepiej zmów paciorek.

Pomimo realnego zagrożenia, Tony zignorował groźbę i wyrzucił list do kosza. To nie była pierwsza taka wiadomość z pogróżkami, jaką dostał. Pracując w policji automatycznie narażasz się na takie rzeczy. Pracując w NCIS również. Jak na razie wszystkie te groźby okazały się zwykłym straszakiem. Częściej był bliski śmierci podczas swoich codziennych obowiązków niż z powodu jakichś psycholi, których wsadził za kratki, a potem chcieli się mścić.

Szykując się do wyjścia Tony upewnił się jeszcze, że ma wszystkie dokumenty oraz broń i dopiero wtedy wyszedł. Po drodze spotkał swoją sąsiadkę, która przemoczona od stóp do głów przywitała się z nim uprzejmie po czym go minęła.

Obserwował ją jeszcze zanim nie weszła do swojego mieszkania. Czasami żałował, że ta kobieta była mężatką. Gdyby nie to już dawno by się z nią umówił. Na jedną noc, opcjonalnie na dwie, ale to zawsze było coś. Nie miał nigdy odwagi, by umawiać się z kimś zbyt długo, bał się zaangażowania, a później stracenia tego wszystkiego. Nie był jeszcze gotowy spróbować i poświęcić się by zaznać szczęścia w związku. Z drugiej strony, z każdym rokiem był coraz starszy i jego szanse malały, a prawdę mówiąc, chciałby mieć kogoś na stałe. Nie znał jednak nikogo, komu odważyłby się zaufać i oddać swoje serce.

A może jednak była jedna taka osoba? Niestety póki co, ślub z samym sobą nie był dozwolony w dystrykcie kolumbijskim.

Wzdychając ciężko, zasiadł za kierownicą swojego samochodu i odpalił silnik. Gdy tylko wyjechał z garażu, ciężkie krople deszczu uderzyły o przednią szybę.

Nienawidził deszczu.

- Nienawidzę deszczu. – mruknęła Kate, otrzepując swoją kurtkę z wody. Całe szczęście materiał z którego była zrobiona był skórzany, więc nie było trudno. Zdecydowanie gorzej wyglądały włosy agentki. Całe mokre przylegały do jej twarzy, a tam gdzie już wyschły zaczęły się plątać i puszyć.

Taki właśnie obrazek zastał Tony, gdy wszedł do biura, pogwizdując wesoło.

- Kupiłaś sobie kabriolet, Kate? – zapytał odkładając swój plecak za biurko.

- Co? – kobieta spojrzała na niego nic nie rozumiejąc. – Jaki kabriolet? Jesteś pijany czy co?

- Jesteś cała mokra, więc pomyślałem, że jechałaś dziś kabrioletem. Ale czemu nie wysunęłaś dachu, tego nie mogę zrozumieć. – wyjaśnił.

- Jakbyś chciał wiedzieć, to samochód mi się zepsuł, musiałam tu jechać autobusem.

- Też nie miał dachu?

Kate była gotowa dalej się kłócić, ale wtedy wszedł do biura McGee, równie przemoczony, co ona. Tony od razu skupił całą swoją uwagę na nim.

- Czemu nagle wszyscy przerzucili się na kabriolety?

Tim, nie rozumiejąc kompletnie nic, podobnie jak wcześniej Kate, spojrzał na Tony’ego zmieszany. Pracował na pełnym etacie dopiero miesiąc i choć znał już wszystkich, wciąż czuł się nieśmiało, więc nie reagował na zaczepki starszego agenta. Starał się go wręcz unikać i nie wdawać się z nim w dyskusje, zwłaszcza gdy w pobliżu nie było Gibbsa, który mógłby go przed nim i Kate obronić.

- Nie bardzo rozumiem. – wybełkotał pochylając głowę, gdy zobaczył jak Tony się uśmiechnął, a potem wymienił sugestywne spojrzenie z Kate. Oboje już wiedzieli, jakie będzie ich zajęcie na najbliższych kilka minut.

- Dlaczego nikt tu nie pracuje? – usłyszeli za sobą.

Zabawa skończyła się, nim jeszcze się zaczęła.

- Właśnie mieliśmy to robić. – wytłumaczyła się Kate, gdy Gibbs minął ją i usiadł przy swoim biurku, nie odstawiając kubka z kawą, który ściskał nieco za mocno. Tylko ślepy nie zauważyłby, że mężczyzna jest wkurzony.

- Powinniście to robić od 20 minut. Wszyscy się spóźniliście. Jakieś wytłumaczenie? – spytał, patrząc groźnie na całą trójkę.

- Zepsuł mi się samochód, więc musiałam jechać autobusem, który się spóźnił. – wyjaśniła Kate, posłusznie siadając za swoim biurkiem i biorąc się do pracy.

Wzrok Gibbs padł na McGee, który cały blady i przerażony, spoglądał na swoje buty.

- Ja, um... zaspałem. – wybełkotał nieśmiało. Nie słysząc żadnej odpowiedzi ze strony Gibbsa i nie chcąc się narażać na jego gniew, zrobił to co Kate i zabrał się do pracy.

- Pewnie mi nie uwierzysz. – zaczął spokojnie Tony. Nie bał się szefa, ale nie chciał też bardziej go rozłościć głupimi żartami, więc zachował powagę. – Ale po drodze natrafiłem na wypadek. Musiałem jechać okrężną drogą.

Gibbs zmrużył oczy, jakby chciał doszukać się kłamstwa na twarzy Tony’ego i w mowie jego ciała, ale nic takiego nie zauważył, więc odpuścił i wstał od biurka.

- Jak wrócę, raporty z poprzedniej sprawy mają być skończone na moim biurku. – rozkazał i zniknął na górze w pokoju łączności.

- Co go ugryzło? – zapytała Kate, gdy była pewna, że nic już im nie zagraża.

- Może randka mu nie poszła? – zaproponował Tony, odchylając się w krześle. Ani myślał o rozpoczęciu pisania raportów.

- Nie jest tobą, nie wychodzi co wieczór na randki.

- To że ty nie wychodzisz, nie znaczy, że nikt nie wychodzi. – odgryzł się, będąc wyjątkowo zadowolonym z rumieńca, który pokrył policzki Kate.

- Wychodzę na randki. – obroniła się szybko. – Ale w przeciwieństwie do ciebie nie umawiam się z każdym, kto ma duże cycki i kształtny tyłek.

- Czy ty właśnie przyznałaś się, że jesteś lesbijką? – zapytał Tony. Naprawdę uwielbiał, kiedy Kate stawała się czerwona ze wstydu i złości. To taki uroczy widok.

- Wiesz dobrze, o co mi chodzi. – odwarknęła.

- Wiem, ale to wcale nie jest śmieszne, więc staram się to poprawić.

- Lepiej popraw swoje zachowanie. Nic dziwnego, że utrzymujesz znajomość maksymalnie przez dwa tygodnie.

- Um, Gibbs powiedział, że chce te raporty skończone. – nieśmiało zwrócił im uwagę McGee. To nie było zbyt dobrym pomysłem, bo Tony przypomniał sobie o jego istnieniu.

- Wyluzuj, Probie. – uspokoił go starszy agent. – Co nam może zrobić Gibbs, jeśli nie skończymy? Posadzi nas w kącie?

- Ale...

- Żadne ale. – Tony wstał i podszedł do biurka Gibbsa, wziął z niego pozostawiony kubek z kawą i podał go McGee. – Trzymaj, napij się.

- To kawa Gibbsa. – zauważył.

- Zostawił ją tu, a to znaczy, że już jej nie chce, więc możesz wypić.

Tim rozważał tę możliwość przez kilka sekund, spoglądając co chwilę na kubek i schody, którymi Gibbs mógł zejść w każdej chwili. W podjęciu decyzji nie pomagał mu dziwny uśmiech Tony’ego i Kate, która za wszelką cenę starała się ukryć śmiech za udawanym kaszlem.

- Dzięki, ale nie. – odparł w końcu.

- To rozkaz, Probie.

- Przyjmuje rozkazy tylko od Gibbsa.

- Tak, kiedy tu jest, teraz go nie ma, a ja jestem starszym agentem, co oznacza, że ty i Kate musicie się mnie słuchać, jeśli Gibbsa nie ma w pobliżu.

- Wolne żarty. – prychnęła Kate.

Tony ją zignorował i dalej namawiał McGee do wypicia kawy.

- No dalej, McNieśmiałku, wypij.

- Naprawdę nie chcę. – opierał się, ale z każdą chwilą coraz słabiej.

- Tony, może lepiej przestań i weź się za raporty. – powiedziała Kate, niespokojnie spoglądając na górę, gdzie zniknął Gibbs.

- Miło, że się o mnie martwisz, ale Gibbs mi nic nie zrobi. – odparł spokojnie, stawiając kubek na klawiaturze McGee. – Wypij. – rozkazał.

Nim Tim zdążył się znowu sprzeciwić albo w końcu poddać, Gibbs wrócił na dół. Tony niezwykle szybko dopadł swojego biurka i raportów, które zaczął wypełniać jak szalony. Na jego szczęście, Gibbs nie zauważył go, kiedy schodził po schodach.

McGee był w takim szoku, że nie wiedział, co ma zrobić z kawą, która wciąż stała mu na klawiaturze. Nie zdążyłby jej odstawić na miejsce w żaden sposób.

- Już wróciłeś? – zagadał wesoło Tony.

- Wróciłem po kawę. – odparł, stojąc przy swoim biurku, bezskutecznie szukając swojego kubka.

Tony i Kate uśmiechnęli się, spoglądając na McGee.

- Um... – zaczął Tim. Jego ręce zaczęły się momentalnie pocić, a on sam zrobił się biały jak ściana. – Ja mam tę kawę. – wybełkotał, drżącą ręką podając Gibbsowi kubek.

Ku jego zdziwieniu mężczyzna nawet na niego nie spojrzał tylko zabrał kawę i odszedł, po drodze klepiąc wciąż uśmiechającego się Tony’ego w głowę.

- Skąd wiedziałeś, że to moja sprawka? – zawołał za szefem, masując miejsce po uderzeniu.

- Bo on jest na to zbyt mądry. – odparł Gibbs z góry, ponownie wchodząc do pokoju łączności.

- Medium, czy co? – mruknął do siebie Tony. Zagrożenie zniknęło, więc znowu zignorował raporty i wyciągnął swoją komórkę. Nie minęło kilka chwil, a już grał w Tetrisa, nie zwracając uwagi na spojrzenia swoich kolegów. Szybko jednak znudziła mu się gra, więc zaczął szukać nowego zajęcia. Znalazł je dość szybko i równie szybko poznała je Kate, na biurku której wylądował papierowy samolocik.

- Masz pięć lat? – zapytała zgniatając papier i odrzucając go do Tony’ego.

- Jest nudno. – wytłumaczył się i rzucił kulkę w stronę McGee. - Probie, podaj, pogramy sobie.

- Muszę napisać raporty. – odpowiedział, wyrzucając kulkę do kosza. Jakąś minutę później, na biurku wylądowała kolejna, ale tę też wyrzucił.

- Rany, jakie z was sztywniaki. – westchnął Tony. – Nie wiem już, co robić.

- Weź się za raporty. Gibbs i tak jest już wystarczająco wkurzony. – przypomniała mu Kate. Sama już kończyła własny raport i była z tego zadowolona. Nie chciała narazić się szefowi.

- Dlaczego my mamy cierpieć za jego niepowodzenie w randce? – zapytał, zgniatając kolejną kartkę. Tym razem rzucił je za inną ścinkę, ciesząc się jak dziecko z reakcji innego agenta.

- Nie wiemy co mu jest. Jest wściekły jak zawsze, tylko że dzisiaj bardziej.

- Bo nie poszła mu randka. – trzymał dalej przy swoim. - Albo ukradli mu łódź. – dodał po chwili. – Tylko jak ją wyciągnęli z piwnicy?

- Porąbali na kawałki? – wtrącił nieśmiało McGee

- To było pytanie retoryczne, Probie.

- Oh. – McGee pochylił głowę i skupił się znów na swoim raporcie.

- Jest słodki, nie sądzisz? – zapytał Kate Tony. – Umów się z nim.

McGee poczerwieniał na tę uwagę.

- No proszę. Zawsze znasz każdą zasadę Gibbsa, a o tej jednej zapomniałeś? – szydziła z niego Kate.

- Proszę cię. – Tony był tak pewny siebie, że uwagi Kate nie robiły na nim wrażenia. – Umawianie się z McGee to jak umawianie się z dzieckiem, a dzieci nie są agentami. Więc nie łamiesz zasady.

- Nie jestem dzieckiem. – mruknął Tim, ale pozostała dwójka agentów go nie usłyszała.

- A więc chcesz, żebym poszła do więzienia za seks z nieletnim?

- Przynajmniej go rozprawiczysz.

- Dorośnij, Tony. – Kate pokręciła głową i zaczęła dopisywać ostatnie zdania. McGee również kończył, tylko Tony ledwo zaczął swój raport, ale nie przejmując się wszedł do Internetu i zaczął grać w jakąś grę.

Gibbs wrócił godzinę później i wydawał się jeszcze bardziej wściekły niż za pierwszym razem. Nie krzyczał jednak na Tony’ego, gdy przyłapał go na graniu w gry i zobaczył jego raport nieskończony.

- Mamy problem. – zaczął niespodziewanie. Cała trójka zwróciła na niego uwagę. – Szykują się cięcia budżetowe, będą zwalniać agentów.

McGee zbladł i skulił się, desperacko próbując skryć się za swoim komputerem. Miał największą szansę na wywalenie. Był tu niedługo, nie był doświadczony. Po co komu niedoświadczony agent?

Kate również była zdenerwowana. Zdecydowaną większość agentów stanowili mężczyźni, nie kobiety, które mogły pójść na odstrzał jako pierwsze, choć wątpiła w to. Jeszcze ktoś pozwałby agencje o dyskryminację, skutkiem czego zarząd straciłby więcej pieniędzy na proces niż płacąc pensje agentkom.

Zawsze spokojny i wyluzowany Tony także się martwił. Wbrew pozorom były bardzo duże szanse, że to jego między innymi by zwolniono. Chyba tylko Gibbs i inni szefowie zespołów nie mieli się czego obawiać. Żaden pracodawca nie zwolniłby pracownika, który osiąga takie wyniki. Chyba że liczyli na kreatywność i zaangażowanie młodszej kadry.

- To pewne? – zapytała Kate.

- Obawiam się, że tak.

- Kogo będą zwalniać w pierwszej kolejności? – zadał pytanie Tony.

- Nie wiem, ale to nie będzie żadne z was, już ja tego dopilnuję. Wielu agentów jest przeciwnych cięciom, w tym ja. Popiera mnie między innymi Pacci.

- A co z takim personelem jak sekretarki? – spytał znowu Tony. – Albo co z Duckym i Abby?

- Cięcia tyczą się tylko agentów.

- No to mamy przerąbane. – skwitował Tony.

- Nikt nie ma przerąbane, dopóki ja i inni agenci mamy coś do powiedzenia.

- Więc to dlatego byłeś od rana taki wściekły?

- Głównie tak. Jeszcze raz się spóźnicie, to wam nie daruję. Spóźniając się dajecie im tylko powód, by was wywalić, więc starajcie się tego nie robić. Wychodźcie wcześniej na autobus, nastawiajcie budzik na wcześniejszą godzinę, cokolwiek, tylko się nie spóźniajcie. Zrozumiano?

- Tak, szefie. – odpowiedzieli razem.

- Dobrze. A teraz do roboty.

- Ale my dwoje już skończyliśmy raporty. – zauważyła Kate, wskazując na teczki na jego biurku.

- Więc zajmijcie się czymś inny, byle was tylko widzieli przy pracy. A ty DiNozzo, masz zrobić ten raport do końca dnia albo urwę ci łeb. McGee, możesz iść pomóc Abby, ma jakiś problem z dowodami. Kate, przejmij część pracy innych agentów na siebie. I nie lenić się!

Wszyscy przytaknęli i wrócili posłusznie do swoich zajęć, również Gibbs, który zajął się zatwierdzaniem napisanych raportów.

Tony skrupulatnie i już całkowicie na poważnie spisywał swoje relacje z ostatniej sprawy. Nie przeszkadzały mu ani rozmowy innych agentów ani rozdzwonione telefonu, skupiał się wyłącznie na raporcie, który miał przed nosem. Zanim jednak zdążył go kończyć, Gibbs znowu gdzieś poszedł zostawiając go samego, na szczęście nie na długo. Kate wróciła z pokaźną teczką dokumentów do wypełnienia, podobnie jak McGee. Oboje usiedli do swoich biurek i zaczęli wypełniać papiery.

Będąc już blisko skończenia raportu, Tony postanowił zrobić sobie krótką przerwę.

- Co sądzicie o tych cięciach? – zapytał odkładając długopis.

- Nie wiem, ale na pewno kogoś wyleją. – odparła Kate nie odrywając wzroku od dokumentów. – Oby tylko Gibbs coś zrobił, byśmy to nie my stracili pracę.

- To nie byłoby przyjemne. – mruknął McGee. – Dopiero co mnie przyjęli.

- Spokojnie, Probie, raczej będą zwalniać tych z większym stażem.

- Czyli na przykład ciebie? – zapytała Kate uśmiechając się znacząco. – Wtedy ja zostałabym starszym agentem.

- Prędzej Probie. Gibbs nie powierzyłby tak odpowiedzialnego stanowiska kobiecie.

- Jesteś antyfeministą, czy co?

- Nie, ale wiem, jak kobiety potrafią spieprzyć robotę.

- Powiedz to jeszcze raz, a udławisz się swoim raportem.

- Moglibyście przestać? – podniósł głos McGee, ale gdy tylko Kate i Tony na niego spojrzeli, znowu wrócił do swojego normalnego zachowania. – Proszę? – dodał cicho. – To nie najlepszy moment, żeby się kłócić.

- Ale my się zawsze kłócimy. – zauważył Tony.

- No właśnie. Jeszcze zarząd uzna, że nie jesteśmy dość zgrani i wywalą kogoś z nas.

- McGee ma rację. – zgodziła się z nim Kate. – Musimy sprawiać wrażenie, że się lubimy i współpracujemy jak najlepiej.

- To ostatnie to akurat prawda.

- Zamknij się, Tony.

- Kate. – zwrócił jej uwagę McGee. – Współpraca i zero sprzeczek.

- Jasne. Przepraszam.

Reszta dnia zleciała im szybko. Gibbs okazjonalnie wracał do swojego biurka, ale przez większość czasu znikał w biurze dyrektora skąd zawsze wychodził wściekły. Jednak nie tylko on chodził zdenerwowany, wszyscy agenci mieli ponure miny i wydawali się gotowi kogoś pobić, gdyby ktoś do nich zagadał. Nawet Tony nie odważył się dzisiaj flirtować z kilkoma znajomymi agentkami, bo wyglądały jakby chciały rozszarpać każdego na strzępy. Na szczęście i tak nie miał czasu na flirtowanie, bo przy którymś z powrotów Gibbs przyniósł mu masę dokumentów do wypełnienia. Większość trzeba było tylko podpisać, ale Gibbs zażyczył sobie, by każdy swój podpis wykaligrafował, by zajęło to jak najwięcej czasu. Mieli wyglądać jak przy poważnej pracy wymagającej skupienia i tak właśnie wyglądali. Nawet byli zmęczeni jak po ciężkiej robocie, więc gdy Tony w końcu wsiadł do auta i pojechał do domu, jego ręce drżały trzymając kierownicę, a na palcach miał masę odcisków od trzymania długopisu. Pocieszała go myśl, że nie tylko on sam się tak umęczył, również Kate i McGee nie czuli się lepiej, podobnie jak masa innych agentów, których szefowie kazali wykonywać ten sam rodzaj pracy, jakby Gibbs i reszta się zmówili.

Pomimo zmęczenia, gdy dojechał do domu, Tony postanowił jeszcze trochę pobiegać przed snem. To zawsze pomagało mu zebrać myśli i tym razem również nie było wyjątków. Rozmyślał o tej całe sprawie z budżetem. W biurze nie pokazywał, jak bardzo w rzeczywistości się martwi, a martwił się bardzo. Nie chciał stracić pracy agenta federalnego. Lubił tę pracę dość, by zostać w niej dłużej niż w poprzednich, a to coś znaczyło.

Tony odetchnął głęboko, wdychając powietrze po burzy. To był prawdopodobnie jedyny argument przekonujący do tego, by lubić deszcz. Wszystko było wtedy rześkie i nowonarodzone. Świat był po prostu inny, a gdy doda się do tego późną porę, wychodzi coś niesamowitego. On jednak nie mógł się tym dłużej cieszyć, bo coś zapiszczało za jego plecami. Co jakby samochód startujący z zaciągniętym hamulcem.

Odwrócił się natychmiast, dostrzegając pędzący na niego samochód. Miał zgaszone światła i widział go tylko dzięki latarni.

Samochód zbliżał się tak szybko, że zdążył odskoczyć w ostatniej chwili. Pomógł mu też fakt, że kierowca chciał go uderzyć bokiem, a z powodu śliskiej jezdni nie wyszło to tak, jak chciał.

Tony starał się dostrzec numery, ale auto szybko odjechało i zniknęło za rogiem. Mając dość biegania jak na jeden dzień, wrócił do domu, rozglądając się ostrożnie i mając w pogotowiu broń. Obyło się jednak bez niespodzianek. W mieszkaniu nie poczuł się jednak bezpieczniej. Miał dziwne przeczucie, że człowiekiem prowadzącym samochód był ten sam, który wysłał mu list dostarczony dzisiaj rano, a to oznaczało, że wiedział, gdzie mieszka, mógł się więc włamać.

Nim położył się spać, sprawdził jeszcze, czy drzwi są dobrze zamknięte, a broń leży obok łóżka. Mimo to dopiero po godzinie nadszedł wyczekiwany sen.

Do rana Tony wcale nie zapomniał o próbie zabójstwa z poprzedniego wieczora. Rzadko miewał sny związane ze swoją niebezpieczną pracą, ale tej nocy właśnie zdarzył się taki wyjątek. Musiał coś zrobić ze swoim zamachowcem jak najszybciej, zanim przez przypadek ucierpi ktoś niewinny. Nie miał jednak pomysłu, co miałby zrobić. Chciał to załatwić sam, ale wiedział, że jeśli sprawa posunie się dalej, powinien to zgłosić na policję, a nawet samemu Gibbsowi. Na razie postanowił jednak przeczekać. Może niedoszłemu zabójcy się znudzi.

Kontynuując swój zwyczajowy, poranny rytuał, Tony został zaskoczony przez pukanie do drzwi. Biorąc uprzednio broń, poszedł otworzyć, ale za drzwiami nie było nikogo, tylko paczka leżąca na podłodze.

Rozglądając się jeszcze w korytarzu, zabrał paczkę i wrócił do mieszkania, postanawiając od razu ją otworzyć. Podobnie jak wczoraj, ostrożnie dobrał się do zawartości, która okazała się być kasetą video. Nie chcąc zanieczyścić jej własnymi odciskami, założył rękawiczki, które przechowywał w domu i dopiero wtedy wyjął ją z paczki, wkładając do odtwarzacza. Na ekranie jego telewizora pokazał się nieco zaśnieżony obraz z jakiejś amatorskiej kamery, przed którą stał mężczyzna z założoną na twarz kominiarką. Gdy się odezwał, Tony’ego aż przeszedł dreszcz.

- Witaj, Anthony. – przywitał się mężczyzna. Jego głos brzmiał, jakby ktoś przerzucił go przez komputer. – Zignorowałeś wczoraj moje ostrzeżenie. Myślałem, że może dzięki temu cię dopadnę, ale udało ci się uniknąć auta, które pożyczyłem od pewnego małżeństwa. Drugi raz już ci nie pójdzie tak łatwo. – człowiek sięgnął po coś, co wyglądało jak kartka i zbliżył do obiektywu kamery. Tony zbladł, widząc, co na niej jest.

- Spójrz tylko. – odezwał się znów mężczyzna. – To zdjęcia twoich przyjaciół z agencji. Podpisałem je nawet. Od lewej do prawej: Kate Todd, Timothy McGee, Abigail Sciuto. A teraz dolny rząd: Jethro Gibbs i Dr Donald Mallard. Od kogo powinienem zacząć moje polowanie? Może od niego... – palec mężczyzny powędrował na zdjęcie Ducky’ego. – Albo od niej, wydajecie się być blisko. – powiedział, wskazując na Abby. – Ale spokojnie, zajmę się nimi najpóźniej jutro. Dzisiaj mam dla ciebie inną niespodziankę. Zajrzyj do samochodu.

Tony spojrzał na drzwi wejściowe, tymczasem mężczyzna mówił dalej:

- Spodziewaj się jutro mojego telefonu około trzeciej po południu. Radzę odebrać. Do zobaczenia, Anthony.

Tony wyjął kasetę i schował ją do paczki, a potem szybko ubrał się po czym zbiegł po schodach do garażu. Jego samochód był przykryty jakimś prześcieradłem, które całkowicie go zasłaniało. Nie namyślając się, ściągnął je, dalej będąc w rękawiczkach. Tego, co ujrzał w środku samochodu nigdy nie spodziewałby się znaleźć.

Na przednim siedzeniu siedział czy może raczej pół leżał, spalony trup, którego czaszka była skierowana prosto na niego. Wokół szyi miał zawieszoną tabliczkę, na której napisano: „Anthony, jesteś trupem! Ha ha ha.”, a obok na siedzeniu pasażera leżała jakaś kartka, ale z tej odległości, Tony nie mógł dostrzec, co jest na niej napisane.

- Ten świr nie żartuje. – stwierdził wyjmując telefon i wybierając pierwszy numer na liście. Wciąż nie tracił czujności i uważnie się rozglądał.

- Gibbs. – usłyszał w głośniku. Całe szczęście szef brzmiał spokojnie, przynajmniej chwilowo.

- Szefie, chyba ktoś chce mnie zabić. – powiedział patrząc na spalone zwłoki.

Zapowiadał się potworny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz