Zgubił się. Znowu. Spodziewał się, że tak będzie, w końcu nie znał Waszyngtonu. Myślał nad tym, by zapytać kogo o drogę, ale wolał nie zwracać na siebie uwagi, jego ojciec mógł w końcu być gdzieś w pobliżu. Wątpił w to, ale nie chciał ryzykować.
Ludzie nie zwracali na niego uwagi, po prostu szli ulicą zajęci swoimi sprawami. Trochę go to dziwiło, w końcu był dzieckiem i to chodzącym po mieście bez opieki dorosłych. Na Manhattanie od razu by się ktoś nim zainteresował, ale to może dlatego, że tam był zdecydowanie większy ruch.
Chodząc tak po ulicach, Tony zgłodniał, nie miał jednak pieniędzy na jedzenie, a w śmietniku też nie zamierzał grzebać. Gibbs skutecznie wybił mu to z głowy w ciągu kilku dni spędzonych w jego domu. Dużo by dał, by tam wrócić i zjeść coś porządnego, a najlepiej znowu pizzę! Abby miała rację, jak on przez cały ten czas mógł żyć bez tego cudu włoskiej kuchni?
- Tony, co ty tu robisz?
Słysząc ten znajomy głos, Tony jeszcze nigdy nie był szczęśliwszy.
- Zaprowadź mnie do Gibbsa! – poprosił szybko.
McGee nie był pewny, co robić. Szef mu powiedział, że Tony został już zabrany do domu więc co on tu robił? I gdzie jest jego ojciec?
- Poczekaj chwilę, zadzwonię do niego. – Tim wybrał numer i odczekał chwilę. – Szefie, nie uwierzysz kogo spotkałem, Tony’ego... Nie wiem co on tu robi, jest sam i chce, żebym go do ciebie wziął... – McGee odsunął telefon od ucha, gdy Gibbs zaczął mówić wyjątkowo głośno. – Dobrze, już go przyprowadzam.
Tony aż podskoczył zadowolony i zaczął iść za McGee do jego samochodu.
Gibbs czekał już na nich na parkingu razem z Abby, która nie mogła ustać w miejscu. Krążyła wokół Jethro i cały czas paplała coś pod nosem, czego mężczyzna nawet nie starał się słuchać. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład to, czemu Tony uciekł od ojca. Po części liczył, że DiNozzo senior coś zrobił swojemu synowi. Wtedy miałby na niego haka, którego pilnie potrzebował.
Semper położył po sobie uszy i zaskomlał, wyczuwając zmianę nastroju swojego pana, a to nigdy nic dobrego nie wróżyło.
Nim McGee wyłączył silnik, Tony’ego już nie było w samochodzie. Podobnie jak Abby nie było przy Gibbsie.
- Tony! – zawołała i przytuliła do siebie chłopca. – Coś cię boli? Jesteś ranny? Nie ukrywaj niczego, powiedz wszystko.
- Jestem cały. – zapewnił, odwzajemniając uścisk.
- Więc czemu tu jesteś? – zapytał Gibbs, podchodząc do nich.
- Bo nie chcę być z moim ojcem. – powiedział, poczym dodał ciszej: - Chcę być z tobą. Mogę zostać?
- Oczywiście, że możesz! – odpowiedziała szybko Abby.
- Tony, nie możesz tu zostać, musisz wrócić do ojca, dopóki czegoś nie wymyślimy.
- Zadzwonisz do niego?
- Muszę.
- Gibbs, jesteś okrutny! – zauważyła Abby. – Daj mu chociaż przenocować u siebie i zadzwoń dopiero jutro.
- Jego ojciec będzie chciał wiedzieć, gdzie jest.
- Nie będzie. – odezwał się Tony. – Nawet nie zauważy. Sam mi powiedział, że gdyby nie miał teraz interesów w mieście, to by po mnie nie przyjeżdżał.
- Widzisz? Musi z nami zostać! – powiedział Abby, tuląc do siebie chłopca jeszcze bardziej.
- Jeszcze jeden dzień. – westchnął Gibbs. – Ale jutro z samego rana dzwonię do twojego ojca.
Tony niechętnie przytaknął. Przynajmniej miał okazję spędzić jeszcze jedną noc z Gibbsem i Shannon.
Gibbs miał ochotę wyrzucić telefon przez okno, gdy tak na niego patrzył. Niestety nie mógł tego zrobić, bo musiał mieć z czego zadzwonić do ojca Tony’ego, co robił już od dobrych kilku minut. Shannon, uznając go za zdrajcę, odmówiła pomocy i zamknęła się w sypialni. Zrobiła to już wczoraj, więc Gibbs zmuszony był spać na kanapie. Chociaż spaniem tego nazwać nie można, bo nie zmrużył oka nawet na chwilę. Martwił się bardziej niż przy ostatnim razie, kiedy dzwonił do opieki społecznej. Nawet wiedział czemu. Poprzednio, Tony po prostu zgubił ojca, teraz sam od niego uciekł, a to była dużo bardziej poważna sytuacja, jednak wciąż bez podstaw czy dowodów, dzieciaki często uciekają z domu.
Ostatni raz spojrzał na telefon i w końcu się przemógł.
Tony siedział na kanapie i oglądał telewizję, starając się zapomnieć, że jego ojciec będzie tu lada chwila. Niestety wszystko przypominało mu o tym fakcie, więc nawet film z Jamesem Bondem nie potrafił go dostatecznie rozproszyć. Gibbs siedział tuż obok niego, ale był obecny tylko ciałem, tak przynajmniej mu się wydawało.
Zadzwonił dzwonek do drzwi, Tony aż podskoczył słysząc go, a Gibbs w końcu wybudził się z transu.
- Chodź. – poklepał chłopca po ramieniu i razem z nim podszedł do drzwi.
Gibbs nie widział wcześnie DiNozzo seniora i trochę żałował, że został teraz do tego zmuszony.
- Przyszedłem po syna. – powiedział niecierpliwie senior co i rusz spoglądając na zegarek. Wyraźnie się gdzieś spieszył.
- Jedną chwilę. – poprosił Gibbs, spoglądając na chowającego się za nim Tony’ego. Nie wiedział jeszcze, co powie jego ojcu, ale czy kiedykolwiek wcześniej się tym przejmował? – Trochę niepokoi mnie to, że Tony od pana uciekł.
- Uciekł, bo jest niewdzięcznym smarkaczem. – wyjaśnił. – Zabiorę go i odpowiednio ukarzę. – powiedział wyciągając rękę w stronę syna.
- Nie sądzę. – Gibbs zasłonił Tony’ego własnym ciałem i pstryknął palcami. W ciągu zaledwie dwóch sekund, Semper przybiegł z innego pokoju i stanął posłusznie obok swojego pana. Senior wyraźnie się zmieszał.
- Odda mi pan syna, czy mam wezwać policję?
- To nie będzie konieczne. – Gibbs spojrzał na Shannon, która stała właśnie na schodach. Porozumiewając się tylko spojrzeniem, kobieta wiedziała o co chodzi jej mężowi. Przytaknęła, zgadzając się na to, co zaplanował.
- Niech pan odda go mnie. – powiedział niespodziewanie Gibbs, czym jeszcze bardziej zaskoczył seniora i Tony’ego.
- Słucham?
- Tony opowiedział mi, jak go pan traktuje. Nie ma podstaw, by go panu odebrać, ale po co on panu, skoro go pan nie chce?
- Ja nie chcę własnego syna?
- A jest inaczej?
Senior zerknął na swojego syna, a potem znowu na Gibbsa, u którego determinację było widać w oczach.
- A bierz go pan sobie.
Senior odszedł szybko, mówiąc jeszcze, że wszystko załatwi.
Tony nie mógł uwierzyć. Jego ojciec odchodził. Z jednej strony się cieszył, ale z drugiej, miał ochotę płakać.
- To znaczy, że mogę zostać? – zapytał, gdy Gibbs zamknął drzwi, a Shannon podeszła do nich cała dumna.
- Tak dzieciaku, możesz zostać. – odparł, mierzwiąc chłopcu włosy.
Tony uśmiechnął się i przytulił do Gibbsa, a potem do Shannon, dziękując im.
Tony siedział przy biurku w swoim pokoju i czytał książkę. Jutro miał mieć ważny sprawdzian z angielskiego i nie chciał go zawalić. Uczył się już wcześniej, ale trochę więcej nauki jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Zaczytał się tak, że nawet nie usłyszał, jak ktoś otwiera drzwi, zakrada do niego i rzuca na szyję.
- Tony!
Tony tak się przestraszył, że aż zrzucił książkę z biurka.
- Na litość boską, Kelly, nie strasz mnie! – powiedział, łapiąc się za klatkę piersiową.
- Przepraszam! – zaśmiała się Kelly i wdrapała mu się na kolana.
Tony uśmiechnął się i przytulił ja do siebie. Kilka miesięcy po tym, jak jego ojciec oddał go Gibbsowi, Shannon zaszła w ciążę i urodziła Kelly. Tony cieszył się chyba nawet bardziej od rodziców, bo zawsze chciał mieć rodzeństwo i w końcu jego marzenie się spełniło. Gdy Kelly była mała, nie mógł się doczekać, kiedy podrośnie i będzie mógł się z nią bawić. Dziewczynka miała teraz pięć lat, a on prawie szesnaście i nie miał tak dużo wolnego czasu, by się z nią zająć, miał w końcu naukę i własnych znajomych, ale każdą wolną chwilę starał się jej poświęcać.
- Pobawisz się ze mną? – zapytała Kelly, podając mu jedną ze swoich pluszowych zabawek.
- Muszę się uczyć. – powiedział z żalem w głosie. – Ale zaraz skończę i zejdę do ciebie, ok.? – dodał, widząc, jak Kelly posmutniała.
-Okej! - dziewczynka wzięła swojego pluszaka i zeskoczyła Tony’emu z kolan, i pognała z pokoju.
Tony nie mógł się nie uśmiechnąć. Wreszcie miał normalną rodzinę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz