Dziesięcioletni Tony DiNozzo chodził w deszczu od domu do domu i przeszukiwał kubły na śmieci w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Czasami natrafiał na coś zdatnego, a czasami nie, jadł jednak wszystko pomimo obrzydzenia. Zbyt długo nic nie jadł, by teraz rezygnować, kiedy nadarzał się okazja. Nie był w domu już od trzech dni, nie mógł wrócić. Po pierwsze, mieszkał w Nowym Jorku, a teraz przebywał w Waszyngtonie. Po drugie, jego ojciec zostawił go tu na pastwę losu. Tony nie wiedział, czy zrobił przez pomyłkę, czy celowo, ale po części się cieszył. Przynajmniej nie musiał słuchać krzyku ojca i rozczarowania w jego głosie. Odkąd umarła jego żona, a Tony’ego matka, DiNozzo senior stał się oziębły w stosunku do syna, nie interesował się, co chłopiec robi tak długo, aż ten nie zrobił czegoś złego. Posuwał się wtedy nawet do kar cielesnych. Nie bolało szczególnie mocno, to były zwykłe klapsy lub uderzenia w policzek. To, co bolało Tony’ego najbardziej, to brak ojcowskiej miłości. Odczuwał jej brak szczególnie teraz, gdy plątał się po ulicach Waszyngtonu głodny, spragniony i przede wszystkim zmarznięty z powodu ciągle padającego deszczu. Naprawdę chciałby być teraz w ciepłym domu, gdzie jego ojciec powiedziałby mu, jak bardzo go kocha. Ale na to nie mógł liczyć. Nigdy.
Tony podszedł do kolejnego kubła na śmieci i cicho zdjął z niego pokrywę. Nie chciał narobić hałasu. Postanowił, że to będzie już ostatni na dzisiaj, bo robiło mu się coraz zimniej.
Drżącymi rękoma zaczął przeszukiwać śmieci, gdy nagle usłyszał za sobą warczenie, a później jedno, głośne szczeknięcie. Odwracając się szybko, Tony odskoczył automatycznie do tyłu, przewracając tym samym kubeł. Choć z powodu deszczu było dość siwo, chłopiec dobrze widział dużego, czarnego psa, który stał przed nim warcząc. Poruszał się przy tym niespokojnie, jakby był gotowy w każdym momencie rzucić się na Tony’ego, którego sparaliżował strach. Lubił psy, ale pierwszy raz którykolwiek na niego warczał.
Pies podszedł bliżej, pochylając łeb i uważnie obserwując intruza na swoim terenie. Tony zaczął drżeć na całym ciele, gdy zwierzę było już bardzo blisko, ale wtedy jedna krótka komenda sprawiła, że pies odsunął się i usiadł posłusznie na ziemi.
Tony spojrzał na swojego wybawiciela, który stał w progu domu. Był mu wdzięczny, ale tez nieco przerażony. Nie miał pojęcia, czy mieszkaniec domu nie zareaguje gniewem na grzebanie w śmietniku. Kilka razy już tak się zdarzyło.
Znów skupił się na psie, gdy ten wstał po usłyszeniu kolejnej komendy i wszedł do domu, tymczasem jego właściciel podszedł do Tony’ego.
- Nic ci nie jest? – zapytał mężczyzna.
Tony wciąż był przerażony, więc mógł jedynie przytaknąć, niepewnie.
- Co tu robisz? Gdzie są twoi rodzice?
- Ja tylko chciałem coś zjeść. – załkał, nie odpowiadając na drugie pytanie.
- Śmietnik to chyba nie najlepszy bufet. – zauważył z uśmiechem mężczyzna. – Jak masz na imię?
- Anthony. – odparł nieśmiało. – Ale może mi pan mówić Tony.
- Pod warunkiem, że ty nie będziesz mi mówił per pan. Mów mi Gibbs, dobrze? – Tony przytaknął. - Chodź, moja żona właśnie robi kolacje, dla ciebie też się coś znajdzie.
Tony z dziecinną ufnością złapał dłoń mężczyzny i pozwolił się podnieść z ziemi i zaprowadzić do domu.
- Shan, mamy gościa. – oznajmił Gibbs, wprowadzając Tony’ego do kuchni.
- To on narobił tyle hałasu? – zapytała rudowłosa kobieta z przyjaznym uśmiechem.
- Szukał czegoś do jedzenia.
- Mój Boże, musiałeś być strasznie głodny, skarbie.
Tony znów przytaknął, wciąż bojąc się zbyt dużo odzywać.
- Zabiorę go na górę i trochę doprowadzę do porządku. Może jego ubrania nie są mokre.
Kobieta przytaknęła i wróciła do robienia posiłku, tymczasem Gibbs wziął Tony’ego na górę. Chłopiec się spiął, gdy wchodząc po schodach zobaczył na ich szczycie leżącego psa, który przestraszył go kilka minut temu. Gibbs widząc jego strach, postanowił go uspokoić.
- Nie ugryzie cię. – zapewnił. – Wasze pierwsze spotkanie nie było najprzyjemniejsze, ale on po prostu bronił domu. Nie gryzie jednak bez potrzeby.
Przechodząc koło psa, Tony wciąż się czuł nieswojo, ale odetchnął z ulgą, gdy psisko nawet nie podniosło łba.
Gibbs pomógł chłopcu nieco się umyć, w międzyczasie próbował się czegoś dowiedzieć o jego rodzinie, ale Tony uparcie milczał, nie podawał nawet swojego nazwiska. To samo było przy posiłku, więc ostatecznie Gibbs i Shannon nie dowiedzieli się niczego poza tym, że chłopiec ma na imię Tony i nie jadł od kilku dni.
- Co zrobimy dalej? – zapytała Shannon, gdy wyszła z pokoju, w którym położyła chłopca spać.
- Chyba trzeba będzie jutro zgłosić, że znaleźliśmy dziecko. Rodzice pewnie go szukają.
- Mam nadzieję. Widziałeś jaki on jest przestraszony? Pewnie chce wrócić do domu, ale nie wie jak.
- Wszystko wyjaśni się jutro. – zapewnił ją Gibbs. – Chodź do łóżka. Coś mi się wydaje, że to może być ciężki dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz