Tony ziewnął, zakrywając siebie i Jethro bardziej kołdrą. Na
zewnątrz było z minus 10 stopni i padał śnieg, żaden z nich nie chciał się więc
ruszać z ciepłego łóżka, dlatego leżeli wtuleni w siebie, dopóki nie rozbudzili
się całkowicie.
- Dzień dobry. – przywitał się wciąż senny Tony.
Jethro uśmiechnął się i przyciągnął małżonka jeszcze bliżej
do siebie.
- Dzień dobry. – odpowiedział chowając twarz we włosach
Tony’ego. Nigdy nie znudziłby mu się zapach jego szamponu.
Zostały dwa dni do świąt, akurat tego roku dzień wolny
wypadał właśnie im. Zespół nie miał wolnych świąt od trzech lat, więc w końcu
im się należały, a Tony zamierzał wykorzystać każdą tego chwilę. Ale to
dopiero, gdy znudzi mu się leżenie w ciepłym łóżku.
- Wiesz, że zaraz musimy wstać? – zapytał Jethro, choć sam
niespecjalnie miał na to ochotę. Rzadko kiedy mieli okazję po prostu leżeć ze
sobą w łóżku i nie martwić się niczym. Po pracy zwykle kładli się od razu, a
rano wstawali wcześnie, nie mogąc się nacieszyć swoją bliskością. Nawet gdy już
mieli wolne, to bardzo często byli wzywani w nagłym wypadku. Tym razem nie
zamierzali dać się w to wrobić, chcieli spędzić te święta ze sobą i z
przyjaciółmi. Tony zaproponował nawet, by zaprosić Jacksona i swojego ojca, by
nie spędzali świąt samotnie.
Na przygotowanie wszystkiego mieli niecałe dwa dni.
- Po co? – zapytał sennie Tony, starając się wrócić do
spania. Od dawna nie czuł się tak zrelaksowany jak teraz.
Odpowiedź przyszła sama w postaci odgłosów drapania o drzwi
do sypialni.
- Dlatego. – odparł Jethro. – Jak zaraz nie wstaniemy i nie
wyjdziemy z nim na spacer, to wydrapie nam dziurę w drzwiach.
Tony zakrył głowę kołdrą i udawał, że niczego nie słyszy,
podczas gdy Jethro wstał, by otworzyć drzwi. Ledwo zdążył to zrobić, a do
sypialni wbiegł LJ, od razu wskakując na łóżko.
Tony jęknął z bólu, gdy zwaliło się na niego
czteromiesięczne szczenię. Nie mógł uwierzyć, jak w ciągu trzech miesięcy
wyrosło z tego malucha wielkie bydle, a przecież wciąż jeszcze nie był dorosły
i w pełni rozwinięty.
- LJ, zabierz swój pysk z mojej twarzy! – rozkazał,
odpychając natrętnego szczeniaka.
Bernardyn natychmiast usłuchał, zeskoczył z łóżko i wrócił
do Jethro, wokół którego zaczął biegać.
- Chcesz na spacer, co? – zapytał i pogłaskał psa po głowie.
LJ ożywił się jeszcze bardziej na dźwięk słowa spacer i
równie szybko jak wbiegł, tak samo szybko wybiegł, by poczekać na swoich
właścicieli przy drzwiach.
Tony westchnął. Szczeniak całkiem go rozbudził i nie miał
już ochoty na sen.
- A chciałem jeszcze pospać.
- Możesz, zabiorę go na spacer, to będziesz miał nieco
spokoju.
- Pójdę z wami. – stwierdził Tony podnosząc się z łóżka. –
Przyda mi się trochę ruchu.
Obaj się ubrali, zapieli bernardynowi smycz i wyszli z domu
nie jedząc śniadania. Było jeszcze dość ciemno, latarnie stojące wzdłuż ulicy
wciąż się świeciły i wraz ze śniegiem padającym w ich świetle tworzyły
przyjemny dla oka spektakl.
Doszli do Fort Stanton Park, niewiele było w nim osób o tej
porze, tylko spacerujący z psami, tak samo jak oni. Jethro odpiął smycz i LJ od
razu pognał przed siebie, tonąc w śniegu. Podbiegł do innego psa i zaczął go
zaczepiać. Ponieważ bernardyn nie był agresywny, a drugiego psa znali z
widzenia, małżeństwo nie martwiło się, że któryś zwierzak ucierpi.
- Masz jakiś konkretny plan? – zapytał Jethro, obserwując,
jak szczeniak tarza się w śniegu, otrzepuje i znowu tarza.
Tony naciągnął mocniej rękawiczki na dłonie. Był opatulony
od stóp aż po czubek głowy, czapka zachodziła mu na oczy, szalik zasłaniał nos,
a pod kurtką miał naprawdę gruby sweter. Wyglądał przy Jethro jak paranoik,
jego mąż miał na sobie cienki płaszcz, nie nosił czapki, a szalik wokół szyi
miał luźno zawiązany tak, że w ogóle jej nie osłaniał. Tony ubrałby się
podobnie, gdyby nie łatwość, z jaką chorował, musiał więc być zawsze ostrożny.
- Myślałem o pełnym świątecznym obiedzie. – odpowiedział,
ale jego głos został w większość stłumiony przez szalik. – Wiem już mniej
więcej, co ugotować, musze tylko po to pójść do sklepu.
- Nie jest na to za późno? – zdziwił się Jethro. – Dwa dni
do świat, pewnie wszystko już wykupione.
- Poradzę sobie. – Tony przysunął się do męża, by przejąć
nieco jego ciepła. – Trzeba też udekorować dom. Masz jakieś ozdoby, czy też
trzeba kupić?
- Na strychu powinny być jakieś lampki, ale wątpię, że
działają.
- Po śniadaniu możemy się przejść do centrum handlowego. –
zaproponował. Gdy tylko skończył mówić, zaczął szczękać zębami, całe ciało
drżało mu z zimna. – Możemy już wracać? – zapytał.
- Mówiłem, żebyś został w domu. – westchnął Jethro i
przywołał bernardyna. Nie lubił, kiedy Tony wychodził w zimę na zewnątrz, za
każdym razem martwił się, że dostanie zapalenia płuc albo gorzej, nie ważne jak
wiele ubrań by na siebie nie włożył.
- Wiem, ale w pracy nie będę miał tego luksusu. – Tony
złapał Jethro za rękę. – Nic mi nie będzie.
Jethro patrzył na niego przez kilka sekund.
- Gdyby nie ten szalik, pocałowałbym cię.
- Cholera. – zaklął Tony i sięgnął ręką, by nieco poluzować
szalik, ale powstrzymała go ręka Jethro.
- Zostaw. – powiedział i poprawił mężowi szalik. – Możemy to
zrobić w domu.
- Przez ciebie zrobiło mi się gorąco.
Jethro był tak zaskoczony następnym ruchem męża, że nawet
nie próbował go złapać, gdy Tony nagle odchylił się w tył i padł na śnieg,
który wydał z siebie przyjemny trzask.
- Co ty wyprawiasz? – spytał, nie bardzo wiedząc, czy
powinien pomóc Tony’emu wstać, czy po prostu się przyglądać.
- Robię aniołki w śniegu. – odparł poważnie, zaczynając
poruszać rękoma i nogami. W kilka sekund na śniegu powstał zarys postaci,
której Tony przyjrzał się z zadowoleniem. Przesunął się o kilka kroków i
powtórzył proces.
- Wiesz, że to dziecinne? – zapytał Jethro, podchodząc
bliżej, uważając przy tym, by nie zniszczyć pracy męża.
- Wiem i co z tego?
Tony znowu się podniósł i spojrzał na Jethro błyszczącymi
oczami. Nie mógł się już doczekać Bożego Narodzenia. To nie były pierwsze
święta, które spędzali razem, jeszcze zanim się zeszli jedli razem świąteczną
kolację, na którą zwykle składała się pizza albo chińszczyzna. Tym razem obaj
chcieli, by było inaczej. To były ich pierwsze święta po ślubie i pierwsze,
które chcieli wyprawić dla wszystkich. Zaprosili już Tima i Zivę oraz Abby,
Ducky’ego i Palmera. Jethro nawet dał się namówić, by zaprosić Jacka i Seniora.
Ten pierwszy zgodził się od razu, zadowolony, że syn w końcu chce spędzić z nim
święta. Senior okazał się na początku niedostępny. Tony przez tydzień próbował
się do niego dodzwonić, ale albo nikt nie odbierał, albo robiła to sekretarka,
która wyjaśniała, że Senior ma ważne interesy. W końcu odebrał i zgodził się na
wizytę.
Tony miał wrażenie, że ojciec go unika, zupełnie jakby nie
chciał z nim spędzić świąt. Nie dziwił mu się, jeszcze trzy lata temu nie
składali sobie życzeń, o kartkach nie wspominając, mimo to Tony czuł żal.
Naprawdę chciał się zobaczyć z ojcem w święta. Odkąd Senior dowiedział się o
jego ślubie, zbliżyli się do siebie. Wciąż zachowywali dystans, ale święta były
świetną okazją, by zacieśnić więzi. Niestety nic nie wskazywało na to, że plan
się powiedzie. Zamierzał jeszcze dzwonić, by potwierdzić wizytę, ale nie
oczekiwał cudów, nawet jeśli Boże Narodzenie w nie obfitowało. Pocieszał się
tym, że przynajmniej reszta jego rodziny na pewno będzie obecna.
Tak się zamyślił, że nawet nie zauważył, że Jethro patrzy na
niego z niepokojem i trzyma go kurczowo za rękę, jakby zaraz miał zniknąć.
- Nic mi nie jest. – zapewnił i uśmiechnął się, choć szalik
zasłonił cały uśmiech. – Zamyśliłem się.
- Już myślałem, że zaraz mi zemdlejesz, miałeś taki zamglony
wzrok.
- Nah, wszystko okej.
Tony spojrzał na swoje aniołki, a potem znowu na Jethro.
Przyszedł mu do głowy pewien plan.
Jethro znów był całkowicie zaskoczony, gdy Tony nagle
powalił go śnieg. LJ, którego smycz puścił, zaczął szczękać i skakać radośnie
wokół właścicieli.
- DiNozzo, co ty wyprawiasz? – zapytał. Rzadko używał
nazwiska Tony’ego, prawie wcale, tylko w sytuacjach takich jak te. Nawet w
pracy zwracali się do siebie po imieniu.
- Porób ze mną aniołki. – poprosił z uśmiechem i położył się
obok męża, już zaczynając robić swojego aniołka.
- Jeszcze chwilę temu było ci zimno.
- Ale już nie jest.
Jethro westchnął i niemrawo zaczął poruszać rękami i nogami.
Wyglądał przy tym jak skazaniec przed egzekucją, Tony nie mógł pohamować
śmiechu, który szybko został zagłuszony przez szczekanie bernardyna. LJ ciągnąc
za sobą smycz, wskoczył na Tony’ego i zaczął go lizać po twarzy.
- Złaź, bydlaku! – krzyknął.
LJ zaszczekał kilka razy i znów zaczął biegać, niszcząc przy
tym wszystko, co do tej pory zrobił Tony.
- Przypomnij mi, kto chciał tego bernardyna? – zapytał
siadając na biodrach Jethro.
- Nie mów, że byś się go pozbył?
- W życiu, ale tempo w jakim rośnie mnie przeraża. Jak za
rok na mnie wskoczy, to połamie mi żebra.
- Ty też nie jesteś lekki, a jakoś teraz wytrzymuję. –
zauważył Jethro, ale nie zrobił nic, by pozbyć się męża.
- Usiadłem delikatnie, nie wpadłem z impetem jak ta kula
futra. – Tony pochylił się, odsłaniając usta. Niemal stykał się z Jethro nosami.
– Poza tym, wiem, że to lubisz. – powiedział i pocałował męża delikatnie.
Pocałunek nie był przyjemny, zwłaszcza z początku, bo obaj mieli zimne usta,
ale długo nie musieli czekać, aż się rozgrzeją.
- Bez względu na to, jak bardzo lubię, gdy na mnie siedzisz,
wolałabym, żebyś robił to w ciepłym domu, a nie gdy leżymy na śniegu. –
zasugerował.
Tony uśmiechnął się, posłusznie schodząc z Jethro i
pomagając mu wstać.
- Czy to jakaś obietnica? – zapytał podnosząc smycz, gdy LJ
przebiegł obok nich. Przez chwilę musiał zaprzeć się nogami, bo bernardyn
pociągnął go w bok i omal nie przewrócił.
- Nie na dziś, mamy sporo do roboty.
- Masz rację, ale wieczorem sobie odpoczniemy przy
kominku.
Jethro uśmiechnął się i poklepał Tony’ego po ramieniu.
- Wracajmy do domu.
Tony był bardziej niż chętny, by tam wracać.
Po powrocie do domu Tony i Jethro zjedli śniadanie i od razu
zabrali się do roboty, a mieli jej sporo. Tony chciał, by wszystko było
idealne, jego babka i matka zawsze mu powtarzały, że Boże Narodzenie to ważny
czas w roku, nawet jeśli się nie wierzy w Boga. Odkąd obie odeszły, Tony nie
miał ani jednych porządnych świąt. Parę razy spędzał je z Jethro, ale teraz,
kiedy byli razem, musiały wyglądać inaczej, duże lepiej. Ułożył już cały plan,
trzeba go było tylko zrealizować. Jethro od razu zaoferował mu pomoc, też
chciał mieć prawdziwe święta, których nie obchodził od dłuższego czasu. Jego
dom nie widział choinki czy ozdób już od wielu lat, odkąd Kelly i Shannon,
które zawsze czekały na święta, zajmowały się wszystkim. Nigdy nie zapomni tych
wspaniałych chwil. Nie sądził, że jeszcze kiedyś ich doświadczy, ale Tony dawał
mu nadzieję. Dla niego chciał się starać.
Pierwszym celem przygotowań do świąt były zakupy. Tony
kupował różne rzeczy już od kilku dni, ale teraz musiał dokupić całą resztę,
łącznie z dekoracjami, na których szczególnie mu zależało. Wiedział, że i bez
nich święta będą udane, ale zależało mu na tym, dlatego wypisał na kartce
wszystko, co potrzebne i dał Jethro, by ten to kupił, sam zaś pojechał do
innego sklepu po składniki na świąteczny obiad. Sam postanowił wszystko
ugotować, gdyby Jethro tylko spróbował mu pomóc, dostałby po łapach.
Tony już od kilku tygodni zastanawiał się, co ugotować na
święta, miał już spory zapas potrzebnego jedzenia, ale w sklepie zalała go fala
nowych pomysłów. Na półkach nie było już wiele towarów, większość została
wyprzedana już kilka dni temu, część zaraz po święcie Dziękczynienia, ale jemu
to wystarczyło i od razu zabrał się za zakupy. Spędził w sklepie więcej czasu,
niż oczekiwał, ale ze względu na miłą atmosferę nawet nie chciało mu się
wychodzić. Wszędzie wisiały ozdoby, z rozgłośni leciały kolędy, a mijający się
ludzie uśmiechali się do siebie. Kochał święta.
Było popołudnie, gdy wrócił do domu, Jethro już tam na niego
czekał, jak również dekoracje, które zostały postawione w garażu w miejscu, w
którym zwykle parkował samochód. Zostawił auto na podjeździe i wszedł do domu.
- Nie miałem jak zaparkować samochodu! – krzyknął do męża,
odwieszając swój płaszcz i przechodząc do salonu. Jethro leżał na kanapie,
ubrany w dresowe spodnie, swoją ulubioną bluzę i z bosymi stopami, czytał
książkę, od czasu do czasu popijając kawę stojącą na stoliku. W kominku się
paliło, Tony podszedł do niego, by ogrzać zmarznięte ręce. Mógł naprawić
ocieplenie w wozie jeszcze przed zimą.
- Nie mówiłeś mi, gdzie mam to wszystko postawić. – odezwał
się Jethro i nie patrząc na małżonka, przewrócił stronę w książce.
- Więc musiałeś to zrobić na mojej części garażu? – spytał
Tony z udawana urazą. Nie gniewał się, był wdzięczny za to, że Jethro bez
marudzenie wszystko kupił.
- Na mojej stał już samochód.
Tony zaśmiał się i przykucnął przy kanapie. Oparł głowę na
złączonych dłoniach, przyglądając się Jethro z uśmiechem.
- Jesteś niemożliwy.
Jethro w końcu oderwał wzrok od książki i spojrzał na męża
znad oprawek swoich okularów.
- I kto to mówi.
- Ja przynajmniej jestem słodki, a nie a nie zrzędliwy jak
ty.
- Hmm...
Jethro pochylił się i pocałował małżonka w czoło. Tony, nie
zwlekając, zamienił to na pocałunek w usta. Jak zwykle poczuł smak kawy, który
zawsze towarzyszył ich pocałunkom. Tak jakby Jethro odżywiał się tylko kawą.
Czasami smakował też burbonem, ale kawa była zawsze dominującym smakiem i choć
Tony nie lubił jej gorzkiej, w ustach starszego mężczyzny była słodka i
uzależniająca, jak żadna inna kawa.
- Pomyliłem się. – stwierdził Tony. – Ty też jesteś słodki.
- Powiedz o tym komuś, a resztę życia spędzisz w piwnicy,
przykuty do łodzi. – zagroził, uderzając Tony’ego książką w głowę.
- Druga sprośna propozycja jednego dnia. – zamruczał Tony. –
Podoba mi się. Nasze kajdanki ostatnio się kurzą.
- Użyłeś ich dwa dni temu, żeby przykuć McGee do biurka. Do
tej pory nie wiem, po co.
- Nie chciałem, żeby nam przeszkadzał. – odparł niewinnie
Tony.
- Był skuty cztery godziny.
- Wypadło mi z głowy.
Jethro westchnął i znowu klepnął Tony’ego, ale tym razem
dłonią, która pozostała na jego głowię nieco dłużej, niż zwykle. Przeczesał
palcami miękkie włosy, napawając się tym dotykiem, który obaj lubili.
Tony westchnął i jeszcze bardziej nadstawił głowę, co
wywołało u Jethro uśmiech. Wszyscy sądzili, że ma serce z kamienia, ale w
momentach takich jak ten, miękło mu kompletnie.
- Straszny z ciebie hedonista. – stwierdził, niechętnie
zabierając rękę, zwłaszcza gdy usłyszał jęk zawodu męża.
- Nie ma w tym nic złego.
- Jest, gdy mamy dużo rzeczy do zrobienia.
- Mamy czas. – Tony wtulił twarz w tors Jethro, wdychając
jego zapach.
- Czy to nie ty od dwóch tygodni powtarzasz, że mamy go
mało?
- Musiałeś mnie z kimś pomylić.
- Na pewno. – Jethro dopił resztkę kawy i ku niezadowoleniu
Tony’ego, wstał z kanapy. – Wstawaj, wciąż nie mamy choinki.
Tony’ego ostudziła ta informacja.
- Właśnie! Musimy się pospieszyć, zanim nam wszystko
wykupią. Tylko...
- Co?
- Nie wiem, gdzie można kupić ładną choinkę.
Jethro zastanowił się. Też nie wiedział, gdzie ją kupić, tak
dawno żadnej nie miał. Co roku widział różne stoiska z drzewkami, ale Tony’emu
i jemu samemu po części też, zależało na naprawdę ładnej choince, najlepiej
ściętej na jednej z farm, ale tych też było bardzo dużo w Waszyngtonie. Skąd
mieli wiedzieć, na której będą najlepsze? Tylko jedno miejsce przychodziło mu
na myśl.
- Wiem gdzie pojedziemy. Ubieraj się.
Tony uśmiechnął się szeroko, nie tylko z powodu rozwiązanego
problemu.
- Jeth, pierwszy raz słyszę z twoich ust takie słowa. Zwykle
każesz mi się rozbierać.
- I tak rzeczywiście zrobię, jeśli nie przestaniesz używać
takich kuszących tekstów.
- To już trzecia propozycja. Czyżby duch świąt tak na ciebie
działał?
Tym razem to Jethro się uśmiechnął. Zbliżył się do Tony’ego
i pocałował go w usta.
- Nie wiem jak duch świąt, ale te ciasne spodnie na pewno. –
wyszeptał. Odchodząc, klepnął jeszcze w tyłek małżonka, który pisnął
zaskoczony. Popatrzył zszokowany za Jethro, a zaraz potem ruszył za nim na
górę.
Ostatecznie ich wyjazd opóźnił się o godzinę, ale czego się
nie robi na poprawę humoru. Dlatego gdy już byli w samochodzie i jechali do
celu, Tony przez cały czas uśmiechał się jak głupi, patrząc przez okno na
padający śnieg. Od czasu do czasu nucił świąteczną piosenkę, która akurat
leciała w radiu, do którego włączenia nie musiał Jethro namawiać. Starszy
mężczyzna też miał dobry humor, Tony mógł przysiąc, że czasami nucił wraz z
nim, ale robił to tak cicho, że nie było pewności.
- Nie mogę się już doczekać tego obiadu. – powiedział Tony,
ściszając radio, by mogli lepiej rozmawiać. – Boże, jestem zestresowany.
- Zaczyna się. – westchnął Jethro, uśmiech nie znikał mu z
twarzy.
- Co?
- Najpierw musiałem pocieszać Abby przy okazji Halloween, a
teraz ciebie.
- Ty się nie stresujesz? – zapytał. Trudno było mu uwierzyć,
że tak może w rzeczywistości być. Jethro nie pokazywał uczuć, ale nie był ich
pozbawiony, musiał być zdenerwowany choć trochę.
- Jak coś nie wyjdzie, to wszystko pójdzie na ciebie.
- Dzięki wielkie za wsparcie.
Jethro zaśmiał się i położył dłoń na kolanie Tony’ego w
geście pocieszenia.
- Jestem zestresowany. – przyznał. – To w końcu nasze
pierwsze wspólne święta.
- Dobry powód, by się denerwować, co? – Tony uścisnął dłoń
na swoim kolanie. – Tyle rzeczy może pójść nie tak.
- Jestem pewien, że wybaczą nam wszystkie ewentualne wpadki.
- Wiem, ale i tak chcę, by wszystko było idealne.
- Ja też.
Przez kilka chwil w samochodzie słychać było tylko grające
radio i działający silnik, dopóki Tony znów się nie odezwał.
- Masz już prezent dla Gremlina? – zapytał. Gremlinem był
oczywiście Jimmy Palmer. Na dwa tygodnie przed świętami Tony postanowił, że do
pełni szczęścia brakuje im wszystkim zabawy w tajemniczego Mikołaja. Od raz
zabrał się do realizacji pomysłu i jeszcze tego samego dnia opracował system,
według którego wylosowaliby, kto komu ma dać prezent. Jethro trafił na
Jimmy’ego, a Tony na Tima.
- Mam.
- Nie widziałem, żebyś coś kupował.
- Nie musiałem.
- Znalazłeś coś w domu? Czy zrobiłeś mu coś z drewna?
- Martw się swoim prezentem.
Tony prychnął
- Łatwo jest wybrać coś Timowi. Jestem ciekawy, co on wybrał
mi. Albo co Abby kupiła Jackowi.
- Dowiemy się niedługo.
- Jestem taki podekscytowany!
- Wspominałeś. – zaśmiał się Jethro.
Jechali godzinę, mijając coraz mniej zabudowań, aż w końcu
wyjechali na drogę numer 619. Drogę otaczały pokryte śniegiem drzewa, czasem
mijał ich jakiś samochód, na dachu każdego z nich zawsze była choinka. Tony
domyślił się, że są już prawie na miejscu, więc zaczął dokładniej przyglądać
się mijanym drzewom, szukając celu podróży, ale wszystko wyglądała tak samo,
skąpane w nieskazitelnej bieli. W D.C dawno już nie było tak pięknej zimy.
Jethro skręcił i wóz zjechał z asfaltowej drogi na ubitą
ścieżkę, na której widać było ślady opon innych aut. Tony spojrzał na męża
zaniepokojony.
- Chyba nie chcesz mnie zakopać w lesie? – zapytał
podejrzliwie.
- Za dużo ludzi.
Tony miał już zapytać, o jakich ludzi chodzi, bo już od
kilku minut nie widział innych samochodów, był wręcz pewien, że są tu sami, ale
wtedy wyjechali na dużą przestrzeń zapełnioną choinkami, na której aż roiło się
od zaparkowanych na obrzeżach aut i ich właścicieli. Rodziny, pary i samotni
ludzie chodzili od choinki do choinki i wybierali te, które im się najbardziej
podobały. Tony przyglądał się temu przez chwilę, dopóki nie skupił wzroku na
ogromnym drzewku w samym centrum, ozdobionym setkami kolorowych lampek, które
teraz były nieznacznie przysłonięte przez śnieg, ale wciąż robiły wrażenie.
- Wow. – zachwycił się Tony. – Możemy wziąć tę? – zapytał
wskazując na największą z choinek.
- Jak znajdziesz nam ciężarówkę do jej przewiezienia, to
czemu nie.
Jethro wysiadł z samochodu i zaczął iść w stronę domu, który
Tony dopiero teraz zauważył. Szybko dogonił męża, choć ciężko mu było iść po
śniegu. W lesie było go zdecydowanie więcej niż w mieście, tutaj nikt nie odśnieżał
ziemi i nawet duży tłum nie potrafił ubić takiej ilości białego puchu.
W końcu dotarli na ganek, Tony tupnął kilka razy, by pozbyć
się śniegu z butów.
- Nie warto, zaraz znowu będziesz go miał pewno. –
powiedział Jethro, wchodząc do budynku. Tony z radością schował się w ciepłym
pomieszczeniu, w którym oczywiście również nie zabrakło choinki. Ta jednak była
bogatsza w ozdoby, wśród których były także czerwono-białe laski cukrowe.
Widząc obok naklejona kartkę, która wyraźnie mówiła, że słodycze można brać,
Tony nie wahał się ani chwili i zerwał dwie, jedną dając Jethro.
- Fajne miejsce. – stwierdził gryząc swój smakołyk. –
Mógłbym przyjeżdżać tu tylko po słodycze.
Jethro podszedł do kontuaru udekorowanego różnymi
świątecznymi figurkami, stroikami i kilkoma świeczkami, które rozsiewały
przyjemny zapach. Na środku lady został ustawiony dzwonek do przywoływania
właściciela, który Jethro miał już nacisnąć, gdy nagle ktoś objął go od tyłu.
Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że to nie Tony.
- Gibbs, ty stary draniu!
Dotąd pochłonięty patrzeniem na choinkę Tony, spojrzał na
Jethro, którego teraz obejmowała kobieta. Zwykle nie czuł zazdrości – nie
licząc historii z Tonim – ale teraz ją poczuł. Nie przeszkadzało mu, że znajomi
Jethro go obejmują, Abby robiła to cały czas, ale w przeciwieństwie do niej,
tej kobiety Tony nie znał, tak samo jak relacji, która łączyła ją z Jethro. Nie
zdziwiłby się, gdyby byli kiedyś kochankami, kobieta wyglądała tylko na nieco
młodszą od Gibbsa, a z miejsca, z którego Tony wszystko obserwował, wydawała mu
się całkiem ładna. Jedyne, co nie pasowało do całej teorii, to opadające na
ramiona blond włosy, ale to wcale nie znaczyło, że kiedyś nie była ruda.
Jethro wyślizgnął się z uścisku kobiety i uśmiechając się do
niej, uścisnął jej dłoń.
- Margaret.
- Rety, Gibbs, ze sto lat cię nie widziałam. – powiedziała.
Znowu chciała go uścisnąć, ale gdy zauważyła, jak się cofnął, patrząc na kogoś
za nią, powstrzymała się. Zerknęła w tył, ale tylko przelotnie, nie skupiając
się na Tonym, który nerwowo żuł laskę cukrową.
- Raptem kilkadziesiąt. – poprawił ją Jethro. – John jest? –
zapytał, dalej wpatrując się w Tony’ego. Młodszy mężczyzna w końcu zdecydował
się ruszyć z miejsca i podejść do męża.
- Jest na zapleczu. – odpowiedziała Margaret. – Masz do
niego jakąś konkretną sprawę, czy przyszedłeś tylko pogadać?
- Przyjechaliśmy po choinkę.
- My?
W tym momencie Tony zdążył już podejść na tyle, by ujawnić
swoją obecność, robiąc to w typowy dla siebie sposób. Błaznując.
- Szefie, tu jesteś! – powiedział uradowany. – Już myślałem,
że porwało cię Yeti.
- Tony, skończ, to nawet nie jest śmieszne. – pomimo swoich
słów, Jethro się uśmiechnął.
- Nie mogłem wymyślić nic lepszego na poczekaniu. –
przyznał, spoglądając na zaskoczoną całym zamieszaniem Margaret. – Pani
wybaczy, zapomniałem się przedstawić. Anthony DiNozzo, jestem...
- Moim mężem. – dokończył za niego Jethro, co zaskoczyło
Tony’ego. Zawsze to on ich przedstawiał jako małżeństwo. Nie dlatego, bo Jethro
się tego wstydził, po prostu nie uważał, że trzeba o tym mówić każdej nowo
poznanej osobie. Tony z kolei lubił o tym informować, bo był dumny z tego
małżeństwa, uszczęśliwiało go i chciał to szczęście okazywać, choćby i obcym.
Gdyby nie wewnętrzne hamulce, już dawno napisałaby o tym do gazet.
Margaret poczuła się zażenowana tym wyznaniem, wyraźnie nie
wiedziała, jak zareagować, patrzyła na obu mężczyzn z niedowierzaniem,
parokrotnie jej wzrok powędrował na ich dłonie, gdzie zauważyła obrączki.
Wreszcie, gdy odzyskała głos, zdołała wykrztusić z siebie tylko ciche
gratulację nim szybko zniknęła w innym pokoju.
- To było dziwne. – stwierdził Tony. – Kim ona była?
- To żona mojego przyjaciela, który prowadzi tę farmę.
- I co, nagle wszystkie żony właścicieli farm choinkowych
nie lubią homoseksualnych małżeństw?
- Nie, ale z pewnością nie lubią, gdy mężczyzna, którego
pożądają jest już zajęty.
- Zaraz. Pożądają? – zdziwił się. – To znaczy, że ty i
ona...
- Nie bądź głupi, nie zrobiłbym tego przyjacielowi. Choć nie
zaprzeczę, że Margaret parę razy próbowała mnie zaciągnąć do łóżka, zwłaszcza
po śmierci Shannon. Uważała, że potrzebuję pocieszenia.
- I że jedynym lekarstwem na depresję jest seks z nią? –
Jethro przytaknął. – Dziwne, że nie dałeś się skusić.
- Bardzo poważnie traktuję związki moje i innych. Jeśli
kogoś kocham, nie dopuszczam się zdrady, ani nie pomagam w niej, więc nie martw
się, ciebie też nie zdradzę.
- Ani przez chwilę w to nie wątpiłem. – Tony nie
zaprotestował, gdy Gibbs przyciągnął go do pocałunku, nic sobie nie robiąc z
ludzi, którzy zaczęli na nich patrzeć krzywym okiem. – Czy ten twój przyjaciel
wie? No wiesz, że jego żona próbowała cię uwieść?
- Powiedziałem mu tylko, że widziałem, jak próbowała to zrobić
z innym mężczyzną, ale nigdy nie powiedziałem, że to ja. Nie wiem, czy go
zdradza, czy nie, więc wolałem nie mówić mu o czymś, czego nie widziałem.
- Aż dziw, że to małżeństwo jeszcze się trzyma.
- Kocha ją. Dopóki nie wie czegoś na pewno, nie zamierza jej
zostawiać. – wyjaśnił i obejmując Tony’ego poprowadził go drzwi. – Trzeba
pogadać z Johnem, on na pewno znajdzie dla ciebie idealną choinkę.
- Nareszcie robimy to, po co tu przyjechaliśmy. – powiedział
z uśmiechem Tony.
Obaj mężczyźni weszli do małego pokoiku. Pod ścianą stało
niewielkie biurku, na blacie którego stała – jakżeby inaczej – malutka choinka,
ozdobiona tylko niewielkimi szyszkami. Oprócz drzewka, w pokoju nie było innych
ozdób, może poza czapką Mikołaja, którą miał na głowie mężczyzna siedzący za
biurkiem. Był tak zaczytany w jakiś papierach, że nawet nie zauważył, że nie
jest już sam, dopóki Jethro nie rzucił mu na blat swoich rękawiczek, czym
zwrócił na siebie jego uwagę. Mężczyzna podniósł wzrok, a gdy tylko rozpoznał
znajomą twarzy, szybko wstał z uśmiechem na twarzy.
- Gibbs! - tym razem Jethro nie obronił się w żaden sposób
przed uściskiem, odwzajemnił go. – Dawno cię nie widziałem, co tu robisz?
- Przyszedłem po to samo, co zwykle.
- Nie kupowałeś ode mnie choinki od lat, co się zmieniło?
- To. – Jethro wskazał na Tony’ego. – John, to jest Tony
DiNozzo, mój mąż.
- Mąż? Kiedy zmieniłeś preferencję? – spytał, podchodząc do
drugiego mężczyzny. – John Trace. – przywitał się i uścisnął Tony’emu dłoń.
- Miło poznać.
John przytaknął i zwrócił się znowu do Jethro:
- Więc chcesz choinkę?
- Tony chce, ja mógłbym się bez niej odejść.
- Ta, tak, pamiętam, że miałeś awersje do świąt. – John
zaśmiał się i poklepał Jethro po ramieniu. – No to chodźmy po drzewko dla was.
Tony był przygotowany na zimno, ale mimo wszystko, gdy
wyszedł na zewnątrz, zadrżał na całym ciele. Obejmując się rękoma, podreptał
przez śnieg za Jethro i Johnem, którzy prowadzili pomiędzy sobą rozmowę. Tony
nie chciał się do niej wtrącać, więc został nieco z tyłu, oglądając choinki,
które mijali. Kilka razy obok przebiegły dzieci, które śmiały się radośnie. W
dzieciństwie był gotów dać wszystko, co miał, by mieć takie święta jak te
dzieciaki. Przynajmniej teraz mógł to nadrobić ze swoją nową rodziną.
- Co słychać u ciebie, Gibbs? – zapytał John. – Poza tym, że
wyszedłeś za mąż, oczywiście. Dalej pracujesz w NCIS?
- Tak. Mam własny zespół.
- Nie wiedziałem, tak dawno nie rozmawialiśmy. Tony się o
ciebie nie martwi?
- To mój zastępca.
- Nie szukałeś zbyt daleko.
- Przed Tonym byłem trzykrotnie żonaty.
- Żartujesz sobie?
- Nie. Próbowałem kimś zastąpić Shannon.
- Ale żeby trzy razy?
Jethro tylko wzruszył ramionami. Chociaż nie widzieli się
przez kilka lat, John był przy nim, gdy stracił Shannon. Widział jego ból i spodziewał
się, że będzie chciał go zagłuszyć kolejnym ślubem, byle tylko nie być
samotnym, ale nie sądził, że spróbuje to zrobić trzy razy. Tony musiał być
czwartą próbą. John go nie znał, ale miał przeczucie, że nic złego już się nie
może wydarzyć. Bóg nie mógł być tak okrutny, by po tylu latach znowu czynić
kogoś samotnym.
- Widziałem się z Margaret. – odezwał się Jethro. –
Powiedziałem jej o małżeństwie.
- I?
- Nie była szczęśliwa.
- Dziwne, jej kuzyn jest gejem, więc to raczej nie z powodu twoich
upodobań. Nie uraziłeś jej czymś innym?
Jethro miał wielką ochotę odpowiedzieć twierdząco, ale dla
dobra Johna tego nie zrobił.
- Nie przypominam sobie.
- Margaret ostatnimi czasy dziwnie się zachowuję. Obawiam
się, że mogłeś mieć rację lata temu.
- Zawsze mam rację.
- Nie zawsze, ale zwykle. – poprawił go, zatrzymując się. –
To moje najlepsze drzewka. – powiedział wskazując na rosnące choinki. – Rosną w
tym samym miejscu, w którym zawsze wybierałeś jedną z Kelly. Jak się
zdecydujecie, poproście Marka o ścięcie jednej.
- Który to?
- Stoi przy tamtych beczkach, w zielonej czapce. Będę u
siebie.
Jethro przytaknął i odwrócił się do Tony’ego, który z
niewiadomych mu powodów, przyglądał mu się ze smutkiem.
- Co jest? – spytał zmartwiony. Podszedł do Tony’ego i wziął
go za ręce, w duchu przeklinając rękawiczki, które obaj mieli na sobie, a które
ograniczały kontakt.
- Nie powinniśmy tu być. – odparł cicho. – To miejsce twoje
i Kelly.
Jethro westchnął. Myślał, że już przez to przeszli i
wspomnienia o jego córce i pierwszej żonie nie sprawiają już Tony’emu problemu.
- Ile razy mam ci mówić, że twoja obecność w miejscach, w
których byłem z nimi, nie zagraża moim wspomnieniom o nich?
- Sześć? – strzelił, siląc się na żart. Poczuł się tylko
trochę lepiej, gdy Jethro klepnął go w głowę.
- Więcej. Znacznie więcej i powoli mam dość powtarzania
tego. – Jethro nachylił się i pocałował męża. – Jesteś moją rodziną, Tony, a
wspomnienia o Shannon i Kelly nie są i nigdy nie będą tylko moją sprawą. Chcę
dzielić z tobą to wszystko, co dzieliłem z nimi. Rozumiesz?
- Chyba tak.
Kolejne klepnięcie.
- Rozumiesz? – zapytał raz jeszcze.
- Tak. Ale wciąż uważam, że nie powinienem się wtrącać w
tradycję, które miałeś z Shannon i Kelly.
- Nie wtrącasz się, sam się na nie zgadzam, chcę tego. –
Jethro znów go pocałował, ale tym razem dłużej i namiętniej, a on odwdzięczył
się tym samym. – Kocham cię, Tony
- Ja ciebie też.
- Chodź, wybierzmy to drzewko, bo zaraz mi zamarzniesz. –
powiedział, czując, jak Tony drży.
- Po takich pocałunkach? Nie ma mowy.
Zaczęli oglądać choinki, czy raczej Tony zaczął, bo Jethro
zwracał uwagę tylko na męża, pilnując, by nie przemarzł. Tony zwykle zapominał
o zimnie, gdy był podekscytowany i nawet gdy robiło się chłodniej, a dobrze się
bawił, to nie wracał do ciepłego domu. Jethro musiał mu wtedy przypominać, że
jeśli nie chce się przeziębić, to musi wracać.
Tony zatrzymał się przed jedną z choinek i przyglądał jej
się przez chwilę. Otrzepał jej gałęzie ze śniegu, który wciąż padał. Nie była
duża, tylko trochę wyższa od niego i idealnie zmieściłaby się w salonie. Oczami
wyobraźni już widział ją stojącą niedaleko kominka, ozdobioną i przygotowaną na
święta. Idealne drzewko.
- Bierzemy tę. – powiedział do Jethro, uśmiechając się
szeroko.
- Jesteś pewny? – spytał, widząc podekscytowanie Tony’ego.
Jego policzki były czerwone, po części zapewne z powodu mrozu, ale nie wątpił,
że radość też miała w tym swój udział.
- Tak, ta będzie świetna. – znów spojrzał na choinkę i
dotknął jej zielonych igieł. Nie miał pojęcia jaki to gatunek, ale bardzo mu
się podobał, nie mógł znaleźć lepszej.
- W porządku. Czekaj tu, przyprowadzę Marka.
Tony przytaknął. Nie mógł się już doczekać, aż udekoruje to
drzewko.
Zaszli jeszcze do Johna, który tak jak mówił wcześniej, był
u siebie. Była z nim Margaret, która od razu wyszła, gdy tylko Jethro i Tony
się zjawili.
- Mamy już drzewko, wracamy do domu.
John wstał od biurka i uściskał Jethro
- Miło było cię znów zobaczyć. – następnie podszedł do
Tony’ego, obaj uścisnęli sobie dłonie. – Miło cię było poznać, Tony.
- Nawzajem.
- Trzymajcie się. Wesołych świąt.
- Wesołych świąt, John. – powiedzieli obaj i wyszli. Kilka
minut później byli już na drodze, jadąc z powrotem do domu. Tony jeszcze
głośniej niż ostatnio nucił piosenki, od czasu do czasu podśpiewując. Dawno już
nie był w tak dobrym humorze, który zepsuć mogła już tylko nagła śnieżyca,
przysypując ich na cały okres świąt tak, że zmuszeni byliby do spędzenia Bożego
Narodzenia w samochodzie. Na całe szczęście nic takiego się nie stało, śnieg
przestał padać, a oni dojechali bezpiecznie do domu. W progu od razu przywitał
ich LJ, domagając się głaskania i spaceru. Tony spoglądał rozdarty to na
bernardyna, to na nowe drzewko.
- Pójdę z nim na spacer. – powiedział Jethro, widząc
zmartwienie małżonka.
- Mogę pójść z wami. – w głosie Tony’ego nie było
przekonania.
- Zostań, udekoruj swoje drzewko.
Tony przytaknął z uśmiechem i zabrał się do pracy.
Ustawienie choinki i znalezienie dla niej idealnego miejsca – a była to kwestia
kilku centymetrów – trochę mu zajęło, ale w końcu był zadowolony ze swojej
sprawy. Wtedy też zdał sobie sprawę, że nie wiem, gdzie Jethro ma ozdoby
świąteczne, nie licząc tych, które kupił. Tony chciał do niego zadzwonić, ale
już po chwili usłyszał dzwoniącą z przedpokoju komórkę. Jak na złość, Jethro
nie wziął jej ze sobą.
- Trudno, sam sobie poradzę. – powiedział do siebie i
rozpoczął poszukiwania. Zaczął od garażu, przekopał się przez kilka pudeł, w
których znalazł jednak same graty, bóg wie komu potrzebne i do czego. Jedyną
ciekawą rzeczą, jaką znalazł, okazał się gramofon. Nieco zakurzony, ale raczej
działający. Tony postanowił go odświeżyć w najbliższych dniach.
Po niezbyt owocnych poszukiwaniach w garażu, Tony wszedł na
strych, z góry wykluczając piwnicę. Był tam już tyle razy, że nawet z
zamkniętymi oczami mógł opisać to pomieszczenie. Zdecydowanie nie było tam żadnych
lampek. Jeśli w ogóle było tam coś więcej poza drewnem.
Na strychu było cieplej niż w reszcie domu, wszystko
pokrywał kurz. Przez kilka pierwszych minut Tony nie mógł oddychać, musiał
wyjść. Wrócił z inhalatorem, których miał kilka pochowanych w całym domu. Jeden
miał też w samochodzie, drugi w samochodzie Jethro, a trzeci leżał w biurku w
agencji. Nie miewał duszność zbyt często, leki zwykle zdążyły mu się
przeterminować, zanim je zużył, ale wolała być gotowy na każdą ewentualność.
Nie chciał znowu się dusić i wylądować w szpitalu.
Z inhalatorem w pogotowiu, Tony mógł przystąpić do dalszych
poszukiwań. Niektórych pudeł w ogóle nie otwierał, wiedząc, że znajdzie w nich
pamiątki po Kelly, jej zabawki, ubrania, rysunki, które zapewne wisiały za jej
życia na lodówce. W oddali widział też szczebelki łóżeczka dziecinnego. Jethro
nigdy mu tego wszystkiego nie pokazywał, sam pewnie o tym zapomniał, a Tony nie
chciał tego oglądać bez jego wiedzy i pozwolenia, a przede wszystkim, bez niego
tuż obok. Chciał, by sam kiedyś mu tu pokazał i opowiedział więcej o Kelly.
Lubił o niej słuchać, nie lubił tylko bólu, który był wtedy w oczach Jethro.
Jeszcze godzinę temu nie lubił robić z mężem tego samego, co on robił ze swoja
córką. Czuł się wtedy, jakby zastępował jego wspomnienia o niej, swoimi
wspomnieniami, a to było nie w porządku. Jeśli jednak Jethro mówił, że wszystko
okej, postanowił mu zaufać i robić z nim to, co kiedyś tak kochał.
Tony odsunął jedno z pudeł, które było podpisane jako rzeczy
Kelly. Flamaster dawno już wyblakł, ale litery dawały się odczytać. Tuż za nim
stał inny karton, również podpisany. Poprzedni styl pisma niewątpliwie należał
do Jethro, ale ten drugi był inny, nigdy wcześniej go nie widział. Domyślił
się, że Shannon musiała podpisać pudło, bo charakter był typowo kobiecy.
Tony starł kurz ręką, uważając, by nie wdychać go za dużo i
otworzył karton. W środku, tak jak widniało na podpisie, znajdowały się ozdoby
choinkowe. Lampki, kokardki, bombki, w tym kilka ręcznie robionych, a także
kolorowe łańcuchy. Pudełko nie uchroniło ich przed zakurzeniem, ale wystarczyło
wszystkie wyczyścić i można je było powiesić na choince.
Na wszelki wypadek Tony sprawdził jeszcze, czy nie ma więcej
ozdób, ale gdy w powietrze wzbiło się więcej kurzu, postanowił zrezygnować i
najwyżej poprosić Jethro, gdy ten wróci.
Umycie wszystkich ozdób zajęło mu dobre pół godziny.
Najciężej poszło mu z łańcuchami i kokardkami oraz lampkami, których z
oczywistych względów wolała nie moczyć wodą. Najłatwiej poszło mu z bombkami,
które od razu nabrały blasku, mieniąc się w świetle najróżniejszymi kolorami.
Jethro jeszcze nie wrócił, gdy zabrał się za dekorowanie.
Zaczął od łańcuchów, potem zawiesił lampki, a na samym końcu bombki i na
niektórych gałęziach kokardki. Cofnął się kilka kroków i przyjrzał swojej
pracy. Nie licząc prezentów, których część miała się pojawić pod drzewkiem już
jutro, brakowało jeszcze czegoś, ale Tony nie miał pojęcia, czego. Z każdą
chwilą irytował się coraz bardziej, gdy nie potrafił sobie przypomnieć, o czym
zapomniał, a co sprawiało, że choinka nie była kompletna. Usiadłszy na oparciu
kanapy, zaczął myśleć jeszcze intensywniej, wyliczając w myślach rzeczy, jakie
powinny się znaleźć na choince. Nawet nie usłyszał, kiedy Jethro wszedł do
domu.
- Ładnie wygląda. – przyznał, stojąc w progu salonu, wciąż
trzymając bernardyna na smyczy. LJ cały był mokry i zostawiał ślady na
podłodze, dlatego Jethro wolał nie wpuszczać go na dywan.
- Czegoś brakuje. – mruknął Tony, nie odwracając się do
męża.
- Pomyśl jeszcze chwilę, ja idę go wykąpać. – powiedział,
prowadząc szczeniaka na górę.
- Tak, tak.
Tony’ego kompletnie nie interesował teraz LJ ani nic innego.
Zależało mu tylko na skończeniu dekorowania choinki. Czego może brakować,
zastanawiał się. Z rozmyślania wyrwało go coś, co uderzyło go w plecy.
Zaskoczony odwrócił się i spojrzał na podłogę, gdzie leżała siatką, w której
coś było owinięte w kilka warstw papieru.
- Jeth?
- Chyba tego ci brakuje.
Tony podniósł siatkę, wyjął z niej zawiniątko, ostrożnie się
z nim obchodząc. Jego oczom ukazała się papierowa gwiazda, która powinna być
umieszczona na czubku choinki.
- Właśnie, gwiazda! – nie mógł uwierzyć, jakim cudem
zapomniał o czymś tak ważnym. – Dzięki, Jeth...
Ale Jethro już nie było.
Tony, szczerząc się jak głupi, szybko umieścił gwiazdę na miejscu.
Mimo że była papierowa, to była też ładna i pasowała do ich świątecznego
drzewka.
- Idealnie. – stwierdził. – No, prawie.
Walnął się w tył głowy, zauważając, że wciąż brakowało
jednej rzeczy. Nie włączył lampek. Szybko naprawił ten błąd. Rozświetlona
choinka wyglądała teraz jeszcze piękniej. Roztaczała w całym pokoju zapach
lasu, który dodawał świątecznej atmosfery. Zadowolony i dumny ze swojej pracy
Tony, wziął telefon i zrobił drzewku zdjęcie, wysyłając je od razu do Abby.
Obczaj moje nowe drzewko!
Na odpowiedź nie musiał długo czekać.
Omg, Gibbs się na nie zgodził? D: Śliczne, ale mojego i tak nie pobije! ;)
Tony roześmiał się, widząc w załączniku choinkę Abby,
ozdobioną wyłącznie czarnymi bombkami i łańcuchami.
Halloween już było, Abby. :P
Nie rozumiesz mojej sztuki, Tony-boy! To będzie hit tej zimy! :D
Z pewnością. ;) Do zobaczenia po jutrze.
Na pewno będę! Ciao, Tony! Ucałuj ode mnie Gibbsa! ;*
Masz to jak w banku!
- Z czego się śmiałeś? – spytał Jethro, wchodząc do salonu z
wykąpanym szczeniakiem. LJ od razu podbiegł do Tony’ego, by się przywitać.
- Z Abby. Zobacz, jaką ma choinkę.
Jethro przez chwilę przyglądał się zdjęciu.
- Po niej nie spodziewałem się niczego innego.
- Ja też, ale to wciąż zabawne.
- Uczeszesz tego potwora? – zapytał wskazując na bernardyna,
który obwąchiwał właśnie nowy obiekt w domu, czyli choinkę. – Ja mam go już
dziś dość.
- Znów cie ochlapał. – to nie było pytanie.
- Musiałem się przebrać. Trzymaj. – podał Tony’emu szczotkę.
– Ja zrobię nam kolację.
- Ok. – zgodził się, siadając na kanapie. – Chodź tu, LJ. –
zawołał psa.
Bernardyn wskoczył na miejsce obok pana i dał się uczesać,
skomląc od czasu do czasu, gdy szczotka podrapała go we wrażliwe miejsce pod
brodą albo za uchem. Nim Tony uporał się z gęstym futrem szczeniaka, Jethro
zdążył przygotować kolację. Obaj usiedli w salonie i włączyli telewizor, by
posłuchać wiadomości podczas jedzenia. LJ ułożył się na ich stopach, czekając
na resztki, które mogłyby spaść na dywan.
- Jutro cały dzień gotuję. – powiedział Tony, patrząc w
telewizor, gdzie jakiś młody reporter informował o wyprzedażach w kilku
sklepach. – Muszę się wyrobić ze wszystkim.
- Co chcesz ugotować?
- Myślałem o pieczonej kaczce. Mam też indyka, ale on
bardziej pasuje na święto Dziękczynienia. Na przystawki dam przegrzebki, co ty
na to?
- Brzmi nieźle.
- Pewnie nawet nie wiesz, co to przegrzebki.
- Małże.
Tony był autentycznie zaskoczony.
- No dobra, może jednak wiesz.
- Jadłem je kiedyś w restauracji. – powiedział, uprzedzając
pytanie Tony’ego. – Co na deser?
- Ciasto, ale jeszcze nie wiem jakie. Coś wymyślę.
- A do picia?
- Poza eggnogiem? Wino. Wciąż mamy to, które kupiłeś, gdy
znalazłeś Toniego, ale dzisiaj kupiłem też inne, na wszelki wypadek. Potem
według uznania możemy wypić herbatę, kawę albo kakao.
- Wszystko masz dopracowane. – zauważył z podziwem.
- To ważny dzień, nic nie może zawieść.
- Jeśli przygotujesz to z takim zaangażowanie, to nic nie
zawiedzie.
- Dzięki. Martwię się tylko, że nie zdążę ze wszystkim.
- Zawsze mogę ci pomó...
- Nie! – odmówił natychmiast. – Ty masz tylko siedzieć i nie
przeszkadzać, sam wszystko zrobię.
Jethro podniósł dłonie w geście poddania.
- W porządku.
- Mógłbyś tylko sprawdzić na strychu, czy nie ma więcej
ozdób. Chciałbym udekorować resztę salonu i nasza sypialnię, a ozdoby, które
kupiłeś nie wystarczą.
- Byłeś na strychu? – spytał mrużąc oczy.
- Spokojnie, nic mi nie jest, miałem ze sobą inhalator.
- Całe szczęście.
- Nie jestem dzieckiem, wiesz? Umiem o siebie zadbać.
- To nie moja wina, że się martwię.
- Wiem. – Tony złapał męża za rękę i uśmiechnął się do niego
pocieszająco. – To co? Sprawdzisz?
- Pewnie.
Jethro odstawił swój talerz do zlewu i postanawiając
pozmywać później, poszedł szukać ozdób, podczas gdy Tony sprawdzał, czy na
pewno ma wszystkie składniki do swojego obiadu. Kilka minut później, Jethro
zniósł dwa inne pudła, których zawartością Tony szybko udekorował dom,
wyrabiając się do północy. Gdy położył się wraz z mężem do łóżka, był tak
wykończony, że od razu zasnął.
Jethro obudził się sam w łóżku. Czy może raczej obudził go
hałas dochodzący z kuchni. Niechętnie otworzył oczy i pierwszym co zobaczył był
pysk szczeniaka, który zdążył już obślinić całą poduszkę Tony’ego.
- On cię kiedyś za to z domu wyrzuci. – mruknął do psa,
który zamerdał ogonem.
Jethro nie ruszył się z lóżka jeszcze przez kilkadziesiąt
minut, słuchając sapania LJ’a i śpiewu Tony’ego.
Jutro święta i ich wspólny obiad w towarzystwie przyjaciół.
Z jakiegoś powodu ta myśl sprawiła, że poczuł zdenerwowanie, choć nie miał
pojęcia czemu. Przy okazji Halloween nic takiego nie odczuwał, więc czemu
teraz?
- Robię się stary. – stwierdził, wstając wreszcie z łóżka i
idąc do łazienki. Zimny prysznic nieco go uspokoił, ale nie dość, jak na jego
gust. Potrzebował czegoś skuteczniejszego, ale alkoholu nie zamierzał pić. Kawa
wydawała się dobrym zamiennikiem.
Zszedł do kuchni, gdzie Tony uwijał się przy garnkach, w tle
leciała piosenka, która jednak nie miała nic wspólnego ze świętami. Ot, jedna z
lubianych przez niego piosenek.
- Co gotujesz? – spytał.
Tony odwrócił się szybko, zaskoczony nagłym pojawieniem się
męża. Zdziwił się, że go nie usłyszał, ale gdy tylko zobaczył jego bose, stopy,
wszystko stało się jasne.
- Przygotowuję eggnog. – odparł. – Potem zabieram się za
ciastka.
- Pomóc ci? – znał odpowiedź, ale i tak zapytał.
- Tak, możesz zjeść swoje śniadanie, które zajmuje mi
miejsce. – powiedział, podając mu talerz kanapek i kubek z kawą. – Na nic
większego nie miałem czasu.
- W porządku.
Jethro chciał usiąść przy stole, ale Tony szybko go od tego
odwiódł.
- Nie tutaj, stół będzie mi potrzebny.
- Mam wrażenie, że kuchnia jest dzisiaj strefą zakazaną.
- Jakbyś zgadł. – Tony cmoknął męża usta, wyprowadzając go
do salonu. – Smacznego i nie przeszkadzaj mi.
- To będzie długi dzień.
Pomimo wyraźnego zakazu, po śniadaniu Jethro znów wszedł do
kuchni, gdy Tony już robił ciastka. Wykorzystywał do tego cały stół, na którym
leżało ciasto, foremki, wałek i masa innych rzeczy, których Jethro nie potrafił
nazwać, nawet nie wiedział, że takie rzeczy przez cały czas były pochowane w
szafkach.
- Mówiłem ci, że masz mi nie przeszkadzać. – odezwał się
Tony, nawet nie odwracając się od piekarnika, w którym nastawiał temperaturę.
Jethro nie umknął kuszący sposób, w jaki się pochylał.
- Nie mogę siedzieć w salonie. – odpowiedział, siadając na
jednym wolnym krześle, które stało pod ścianą. – Ile ciastek zamierzasz upiec?
- Jeszcze nie wiem. Jak wyjdzie za dużo, to dam sąsiadom.
Może LJ zje.
- Albo Abby zje wszystko.
- Myślisz? – Tony podszedł do stołu, gdzie zaczął wycinać
formą pierwsze ciastka. – Chyba za bardzo zależy jej na dobrej figurze.
Jethro przyglądał się pracy męża. Ku jego zaskoczeniu Tony
był bardziej spokojny od niego, a jeszcze wczoraj było na odwrót, jakby przez
noc zamienili się rolami. Przynajmniej nie będzie się martwił, że nic mu nie
wyjdzie, stwierdził Jethro. To był jedyny plus całej tej zamiany.
Jak tylko piekarnik się nagrzał, Tony wstawił pierwszą tackę
z ciastkami do środka i otrzepując z zadowoleniem ręce podszedł do męża.
- Jeśli się nudzisz, to czemu nie popracujesz przy łodzi?
- Jakoś nie mam ochoty.
- Ty? – zdziwił się. – Muszę to zapisać w kalendarzu. Jethro
Gibbs nie ma ochoty pracować przy łodzi. Nie masz czasem gorączki?
- Jestem po prostu trochę zdenerwowany. – przyznał.
- Już drugi raz mnie zaskakujesz i to w przeciągu minuty. –
Tony przeczesał dłonią włosy Jethro. Obaj przyzwyczaili się już do ich nowego
wyglądu. – Sam mówiłeś, żeby się nie martwić, więc się nie martw.
Jethro złapał dłoń Tony’ego i pocałował ją.
- Oby.
- Chcesz później udekorować ciastka?
- Myślałem, że nie chcesz pomocy.
- Zrobię wyjątek, bo zanudzisz się tu na śmierć.
- Nigdy nie dekorowałem ciastek.
- Nie szkodzi, nauczę cię.
Kiedy Tony postawił przed nim tacę ciepłych jeszcze
ciasteczek, Jethro kompletnie nie wiedział, jak się za to dekorowanie zabrać. W
jego domu nigdy nie piekło się na święta, Jack nie był najlepszym cukiernikiem,
w zasadzie nie umiał zrobić nić poza budyniem z torebki. Po ciastka Jethro
zawsze chodził do sąsiadki, która nie mogła mieć dzieci, a chciała dla kogoś
piec, nigdy jednak niczego go nie nauczyła, zawsze dawała mu gotowe wyroby, za
każdym razem coś innego.
- Wyglądasz jakbyś pierwszy raz dostał do ręki broń. –
zaśmiał się Tony, widząc jego zdezorientowaną minę.
- To było zdecydowanie prostsze.
- To tylko ciastka, Jethro. Nie ugryzą cię.
- Byłoby lepiej, gdybyś ty to zrobił. – stwierdził,
odsuwając się od stołu, ale Tony szybko znalazł się przy nim i nie pozwolił
odejść.
- Nic z tego, udekorujesz chociaż jedno. Nie musi być
idealne, nie pokażę go nikomu, zjem je zaraz po tym, jak je skończysz.
- Jeszcze się otrujesz.
- Od nadmiaru lukru jeszcze nikt nie umarł.
- Będziesz pierwszy.
By nie peszyć męża, Tony zajął się własnymi sprawami, ale od
czasu do czasu przypatrywał się jego postępom. Pierwszy raz widział, by Jethro
trzęsły się ręce, choć ten starał się to zamaskować. Tony’emu jeszcze nigdy
wcześniej nie wydawał się tak uroczy, jakim był teraz. Jakieś 20 minut i 100
przekleństw później, Jethro odszedł od stołu i wróciła na swoje miejsce na
krześle, mamrocząc coś pod nosem.
- Skończyłeś? – spytał Tony. Nie zdziwiło go fuknięcie,
które otrzymał zamiast odpowiedzi. – No dobra, spróbujmy tego cuda!
- Lepiej nie.
Tony podniósł ciastko i przyjrzał mu się. Ku jego
zaskoczeniu, wszystko było równe i dokładne. No, może poza doborem kolorów, ale
to nigdy nie była mocna strona Jethro.
- To naprawdę ładne ciastko. – powiedział Tony.
- Jak sobie chcesz.
- Naprawdę. Gdyby nie to, że obiecałem ci, że go nie pokażę,
to podałbym je z resztą po obiedzie.
- Zjedz to szybko, nie chcę tego widzieć.
- Nie doceniasz sam siebie. - Tony szybko zjadł ciastko i
oblizał palce z lukru. – No dobra, to ja robię resztę.
- Idę do piwnicy.
- Jednak?
Odpowiedziały mu tylko zamykane drzwi. Jethro był naprawdę
uroczy.
Wszystko, co Tony musiał zrobić, udało się perfekcyjnie.
Resztę, jak na przykład pieczenie kaczki czy smażenie przegrzebków, zrobiłby
jutro. Dzisiaj był już zmęczony i marzył tylko o ciepłej kąpieli. Czekał ich
wielki dzień.
Jethro nie wyściubił nosa z piwnicy przez resztę dnia, więc
Tony postanowił sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Odetchnął z ulgą, gdy
dostrzegł męża pracującego nad jakąś konstrukcją.
- Co robisz?
- Zobaczysz jutro.
- To prezent dla mnie?
- Twój prezent jest już zrobiony i czeka w bezpiecznym
miejscu.
- Twój też. – Tony usiadł na wolnym krześle, tuż obok
Jethro. – Wszystko już zrobiłem.
- I jak to wygląda?
- Rewelacyjnie. – jeszcze raz przyjrzał się temu, co robił
Jethro. – Nie mam pojęcia, co to. Przypomina skrzynię.
- W pewnym sensie, to jest skrzynia.
- Zapakujesz w nią McGee i wyślesz do Narnii?
- Nie wiem, co to Narnia i nie obchodzi mnie to.
- Za wiele nie tracisz. Idziesz już do łóżka?
- Muszę to skończyć do jutra.
- Będzie mi smutno bez ciebie. – jęknął zawiedziony. –
Chociaż weź ze mną kąpiel.
Jethro przerwał pracę i spojrzał z żalem na Tony’ego.
- Innym razem. – obiecał, całując męża w czoło.
- Mmm, okej.
Tony wstał i ruszył po schodach na górę. Mniej więcej w
połowie zadzwonił jego telefon. O tej porze mogła dzwonić tylko Abby, ale ku
jego zaskoczeniu, zobaczył na wyświetlaczu nieznany numer.
- Halo? – odebrał, zauważając, że Jethro mu się przygląda. –
Tak, przy telefonie... Rozumiem, dziękuję za telefon.
- Kto to? – spytał Jethro.
- Sekretarka mojego ojca. – odpowiedział z rozczarowaniem
wymalowanym na twarzy. – Nie przyjedzie.
- Przykro mi.
- Mnie też. – przyznał. W jego głosie słychać było żal. –
Nawet się tego spodziewałem. To nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy odwołuje spotkanie
ze mną w święta. Myślisz, że dlaczego zawsze przychodziłem do ciebie?
- Wydawało mi się, że się między wami układa.
- Bo tak jest, ale jak widać w święta dalej ma mnie gdzieś.
Mógłby chociaż zadzwonić osobiście, a nie wysługiwać się sekretarką. Nawet na
to go nie stać.
- Powiedziałbym, że może jest zajęty, ale to pewnie
nieprawda.
- Jakbyś zgadł. Zresztą nie ważne, idę spać.
- Tony?
- Mmm?
- To wciąż będą wspaniałe święta.
Tony uśmiechnął się słabo, bez przekonania.
- Wiem.
Jethro wyszedł z piwnicy godzinę później. Wziął szybki
prysznic i położył się do łóżka, Tony już spał, a przynajmniej dobrze udawał.
Senior nie pierwszy raz go rozczarował i gdyby to od Jethro zależało, już dawno
pozbył się tego faceta. Tolerował go tylko ze względu na męża, który za wszelką
cenę chciał nawiązać więź z ojcem. Senior jednak zawsze rzucał mu kłody pod
nogi w ważnych momentach. Nie zasługiwał na takiego syna.
Jethro objął mocno Tony’ego, obiecując sobie, że kiedyś
porozmawia z Seniorem i wbije mu do tego pustego łba, że gdy ma okazje na
pojednanie z synem, to powinien z niej skorzystać. Zwłaszcza, gdy chodziło tu o
takiego syna, jakim był Tony.
Jeśli poprzedniego dnia Jethro był zdenerwowany, to dzisiaj
był przerażony. Na szczęście tym razem Tony wcale nie czuł się lepiej. Znowu z
samego rana zabrał się za gotowanie, podczas gdy Jethro zajął się psem, który
najwyraźniej przejął część zdenerwowania właścicieli, bo za nic nie chciał się
uspokoić. Doszło nawet do tego, że po spacerze trzeba go było zamknąć w
piwnicy, bo ciągle przeszkadzał Tony’emu w kuchni.
Wszyscy byli zaproszeni na drugą po południu, ale jedna
osoba przyszła wcześniej.
Jack pojawił się jeszcze przed południem, ze względu na
kiepski dojazd zatłoczonymi i ośnieżonymi drogami.
- Miło cię widzieć, tato. – przywitał go w drzwiach Jethro.
- Ciebie też, Leroy. – obaj mężczyźni uściskali się, gdy
Jack zdjął z siebie płaszcz i odstawił torbę, z którą przyszedł, na podłogę. –
Gdzie Tony?
- W kuchni, gotuje.
- Wytresowałeś go na kurę domową?
- Sam chciał gotować. – odpowiedział wzruszając ramionami.
Przechodząc obok piwnicy, Jack usłyszał skowytanie.
Przystanął zaciekawiony.
- Na pewno Tony jest w kuchni, czy może tam go trzymasz? –
zapytał. Piski się wzmogły, gdy stanął bliżej drzwi.
- To tylko LJ.
- LJ?
Jethro otworzył drzwi i z piwnicy wybiegł szczeniak, który
zaciekawiony nową osobą, zaczął obwąchiwać Jacka.
- Nie wiedziałem, że macie psa. – powiedział głaszcząc
bernardyna po głowie.
- Od trzech miesięcy.
- Niezła się z was zrobiła rodzinka.
Jack wszedł do kuchni, gdzie Tony właśnie odpoczywał,
spoglądając na piekarnik, który jeszcze nie był włączony. Wyglądał jakby
zastanawiał się, kiedy zacząć go nagrzewać.
Słysząc kroki, odwrócił głowę i uśmiechnął się na widok
Jacka.
- Hej, Jack! – podszedł do mężczyzny i uściskał go mocno. –
Cieszę się, że przyjechałeś. Przynajmniej ty.
- Przynajmniej?
- Mój ojciec też był zaproszony, ale coś mu wypadło. Ale to
nic, ważne, że ty jesteś. Chcesz coś do picia? Zaraz coś przygotuję. –
zaoferował, podchodząc już do kuchenki, gotowy nastawić wodę.
- Nie trzeba i tak jesteś zabiegany.
- W zasadzie jestem tylko trochę zestresowany, to wszystko.
Jeszcze nigdy nie urządzałem takiego obiadu.
- Na pewno sobie poradzisz. – zapewnił. – Nie przeszkadzam
ci już.
- Jeszcze raz dzięki, że przyjechałeś.
- Nie ma za co.
Jack wiedział o tym, jak ważne jest to przyjęcie dla
Tony’ego, Jethro opowiadał mu, jakie są jego relacje z ojcem i jak bardzo
potrzebuje takiej osoby w swoim życiu. Sam Jack może nie był najlepszym ojcem,
ale Tony’emu zdawało się to wystarczać.
Jack dołączył do syna w salonie, siadając obok niego z
westchnieniem.
- Tony jest bardzo przejęty. – zauważył.
- Ja też.
- Trzymasz się lepiej, niż on.
- To tylko pozory.
Do salonu wszedł LJ, który znowu obwąchał Jacka, a potem
położył mu głowę na kolanach.
- Dobry piesek. – pochwalił Jack, głaszcząc szczeniaka za
uchem.
- Nie pozwól mu na coś takiego, obślini ci spodnie.
- To tylko spodnie.
- Mówisz tak, bo nie przebywasz z nim na co dzień. Obślinił
nam już wszystko, co się dało.
Jack zaśmiał się pod nosem, nie przestając głaskać psa.
Kątem oka zerknął na syna, który siedział zamyślony, zdenerwowanie o którym
mówił było aż nazbyt widoczne, ale mimo to na swój sposób wydawał się być
zrelaksowany i szczęśliwy. Jack dawno go takim nie widział. Ostatni raz był,
gdy Shannon jeszcze żyła, potem długo był przygnębiony, nawet pomimo małżeństw,
które i tak się rozpadały prędzej czy później. Żadna z poprzednich żon nie potrafiła
tego, co Shannon, a teraz także i Tony. Tknęli w Jethro nowe życie, za co
obojgu Jack był bardzo wdzięczny.
- Masz prezent dla Abby? – zapytał niespodziewanie Jethro.
- W torbie. Miałem problem z jego znalezieniem, przez chwilę
myślałem, że przyjadę z pustymi rękami.
- Pójdę po niego i położę pod choinką.
Jack przytaknął. Odwrócił się, by spojrzeć na choinkę. Była
taka sama, jaką pamiętał ją ostatnio, z tymi samymi ozdobami. Pod nią leżały
już dwa prezenty, Jack z trudem odczytał dla kogo są.
Jethro szybko wrócił i położył prezent Jacka obok dwóch
pozostałych.
- Ładną macie choinkę.
- Prawda? Sam dekorowałem! – pochwalił się Tony, wchodząc do
salonu. Podszedł do męża, obejmując go w pasie, by dodać mu nieco otuchy. – Jethro
przyniósł mi gwiazdę, o której zapomniałem.
- Jeszcze się trzyma. – powiedział z podziwem Jack. – Ile
ona ma lat? 70?
- Nie jestem aż taki stary. – odparł ze skwaszoną miną
Jethro, odwzajemniając uścisk Tony’ego.
- Jak to? Nie zrobiła jej Kelly?
- Ja ją zrobiłem, gdy byłem dzieckiem.
- Ty? – Tony spojrzał z niedowierzaniem na męża.
- Czemu tak patrzysz? Uwierz lub nie, ale ja też chodziłem
do przedszkola.
- Zawsze mi się wydawało, że ty od urodzenia byłeś... taki.
– powiedział, wskazując na całą sylwetkę Jethro. – To bardzo ładna gwiazda,
swoją drogą. Pasuje do naszej choinki. Abby też się podoba.
W kuchni rozległ się nagły dzwonek.
- Wybaczcie, musze iść. – przeprosił ich, wyślizgując się z
uścisku męża i znikając w kuchni.
- Zawsze jesteście tacy... – Jack przerwał, szukając
odpowiedniego słowa.
- Jacy?
- Słodcy? Jesteście gorsi niż para nastolatków.
- Czasami zachowujemy się gorzej.
- Dzięki bogu, że z wami nie mieszkam.
Jethro uśmiechnął się. Święta zaczęły się wspaniale.
Około pierwszej przyjechała Abby. Cała w skowronkach,
przywitała się z każdym po kolei, ale na koniec zostawiła Jacka, którego
uściskała najmocniej.
- Nie mogę uwierzyć, że poznałam właśnie ojca Bossmana! –
wykrzyknęła uradowana. – To będzie zaszczyt, wręczyć ci prezent.
- Bez przesady, nie jestem nikim ważnym. – odparł skromnie,
ale Abby to nie uspokoiło.
- Pewnie, że jesteś! Gdyby nie ty, nie byłoby Gibbsa! O, mam
dla ciebie prezent tutaj! – powiedziała i wyciągnęła z kieszeni małe
zawiniątko.
- Połóż go z resztą pod choinką. – poinstruował ją Jethro.
- Aye aye, kapitanie! – Abby odłożyła prezent i wróciła do
Jacka. – Jestem taka podekscytowana, chcę już prezenty!
- Po obiedzie. – uspokoił ją Jethro.
- Pójdę pomóc Tony’emu, to szybciej skończy.
- Nie sądzę, by to pochwalił. – zauważył Jack. Sam chciał
pomóc Tony’emu, ale zaraz został wygoniony z kuchni.
- Tony! Pomóc ci?
- Dzięki, Abbs, ale chcę sam wszystko zrobić. – odparł z
uśmiechem. Niewiele zostało mu już do zrobienia, kaczka siedziała już w
piekarniku, smażenie przegrzebków miał zacząć lada chwila, a sałatkę robił w
kilka minut.
- Ale ja nie mam co robić!
- Zaraz powinien być Probie i Ducky z Gremlinem, będziesz
miała z kim rozmawiać.
- A Ziva?
- Gdy do niej rano dzwoniłem,
powiedziała, że nie wie, czy będzie. Wspominała coś o tym, że to nie jej
święto.
- Jak to nie jej?! Zresztą kto mówił o obchodzeniu narodzin
Jezusa, my się tu mamy bawić.
- Mówiłem jej to. – Tony był zawiedziony tym, że kolejna
osoba, na której mu zależało, może nie być. – Zobaczymy.
- Jeśli nie przyjdzie, obrażę się na nią śmiertelnie.
- Chyba nie tylko ty.
Abby miała po raz kolejny wyrazić swoje niezadowolenie, gdy
usłyszała dzwonek do drzwi.
- Pójdę otworzyć! – zaoferowała i pobiegła do drzwi, za
którymi stał McGee. – Timmy! Jak dobrze, że jesteś.
- Hej, Abby.
Tim był już w domu szefa nie raz, ostatnim razem w
Halloween, ale i tak poczuł się nieswojo, gdy przekroczył próg, a Abby
poprowadziła go do salonu opowiadając z podekscytowaniem, że musi poznać ojca
Jethro.
- Gibbs, Jack, zobaczcie, kto przyszedł. – Abby wypchnęła
Tima przed siebie, ku jego nie zadowoleniu. – Jack, poznaj Tima McGee. –
przedstawiła go. – Tim, to jest Jackson Gibbs.
- Miło mi pana poznać. – mruknął nieśmiało. Jak dla niego,
Jack był straszniejszy nawet od szefa.
- Nie krepuj się tak, chłopcze, nie jestem jakimś ważnym
notablem, tylko ojcem Leroy’a.
- Dla niego to wystarczający powód, by być przerażonym. –
zauważył Jethro. – Rozluźnij się, McGee.
- Tak jest. – odpowiedział machinalnie, całkiem zapominając,
że nie jest w pracy. – To jest, jasne.
- Gdzie prezent dla Tony’ego? – zapytała Abby.
- Mam go tutaj. – odparł, wyjmując z kieszeni kurtki, której
Abby nie pozwoliła mu zdjąć, cienki prezent.
- Połóż go z innymi.
Niewiele minut później przyszedł Ducky z Jimmym. Obaj
położyli swoje prezenty pod choinką, choć ten od Ducky’ego mógł nie doczekać
właściciela. Zivy wciąż nie było i nic nie wskazywało na to, że się zjawi. Nikt
poza Tonym nie zwrócił na to specjalnej uwagi, byli zbyt zajęci rozmową. Nawet
Abby już tego nie przeżywała.
Tony kończył właśnie smażyć przegrzebki, gdy usłyszał ciche
pukanie do drzwi. Pewnie nie zwróciłby na nie uwagi, gdyby LJ nie podniósł się
i nie wybiegł z kuchni, by przywitać gościa, któremu Tony postanowił otworzyć.
Nie miał pojęcia, kogo bardziej chciał zobaczyć, ojca czy Zivę, ale gdy to
właśnie ona stała za drzwiami z prezentem w rękach, Tony uśmiechnął się
uradowany.
- Ziva, przyszłaś.
- Pomyślałam, że jednak nie ma co siedzieć w domu. Nie mam z
kim uczcić chanuki, a przecież wierzymy w jednego Boga.
- To nie tak, że będziemy świętować narodziny Chrystusa. –
zauważył, przepuszczając kobietę w drzwiach.
- Wiem, tak tylko powiedziałam. To obiad w rodzinnym gronie,
a my jesteśmy rodziną, prawda?
- Święta prawda. – zgodził się. – Wszyscy już są, a ja zaraz
podaję do stołu. Rozgość się.
Ziva odwzajemniła jego uśmiech i odganiając się od
szczeniaka, poszła do salonu, gdzie wszyscy ucieszyli się na jej widok.
- Ziva, jesteś! – Abby uścisnęła ja na powitanie. – Tak się
cieszę, już miałam się na ciebie obrażać, za olanie na sa.
- Przepraszam za moje niezdecydowanie.
- Nic się nie stało, Ziva. – zapewnił ją Jethro. – Miło, że
przyszłaś.
- No dobra, dosyć pogaduszek, mam obiad do podania! –
ogłosił Tony. – Wszyscy siadać i podziwiać mój kunszt kucharski.
- Nie otrujemy się prawda? – zapytał Jimmy’ego Tim, ale na
tyle głośno, by wszyscy usłyszeli.
- W razie czego mamy tu dwóch lekarzy. – zauważył Jack,
siadając do stołu, który na potrzebę obiadu został postawiony w salonie,
nieopodal choinki.
- Dzisiaj jestem do waszych usług. – powiedział Tony,
wnosząc przystawki i stawiając je przed każdym.
- Nie zapominaj, że ty tez masz coś zjeść. – przypomniał mu
Jethro.
- Podjadałem co nieco w czasie gotowania.
- Nie zje tego, bo wszystko zatruł. – przypomniała im Ziva.
- Twoje słowa ranią me serce! Poczekaj, aż spróbujesz mojej
kaczki. Mam nadzieję, że możesz jeść mięso?
- Póki jest to drób, to tak. Ale to nie przypomina mi mięsa.
- To małże. – wyjaśnił jej Ducky. – Nazywają się
przegrzebki.
- Wy, Amerykanie macie dziwne nazwy.
- Hej, ja jestem Włochem, Ducky to Brytyjczyk, a Probie to
król elfów.
- To już przestało być śmieszne, Tony. – mruknął Tim.
- Mnie nadal to bawi.
- Bo tylko ciebie to kiedykolwiek bawiło. – zauważyła Ziva.
- Nieprawda, Kate zawsze się śmiała z moich żartów.
- Nie znosiła ich.
- Probie, mam ci przypomnieć, kto pomagał mi przy większości
żartów, które ci wywinąłem?
- Nie trzeba.
- Mon dieu, moja pamięć ostatnio szwankuje. Całkiem
zapomniałem o winie. Zaraz wracam.
- Anthony jest dzisiaj strasznie roztrzepany. – odezwał się
Ducky.
- Jest zestresowany, ale jak się trochę napije, to zaraz mu
przejdzie. – wyjaśnił Jethro. – Sam bym się chętnie napił, nerwy mam w
strzępach.
Tony po chwili wrócił z butelką wina. Napełnił każdemu
kieliszek, dopiero na końcu sobie. Jako ostatni też usiadł, dopiero wtedy
wszyscy zaczęli jeść.
- Smacznego i wesołych świąt. – życzył im.
- Wesołych świąt. – odpowiedzieli wszyscy.
Przez większość czasu Tony nie odzywał się wcale, obserwował
i słuchał, jak inni ze sobą rozmawiali. Ducky szybko nawiązał kontakt z
Jackiem, obaj opowiadali sobie różne historie, którym od czasu do czasu
przysłuchiwał się Jethro, ale zdecydowanie przez większość czasu patrzył z dumą
na Tony’ego. Tim tłumaczył Zivie jakie świąteczne tradycje są w Ameryce, Abby
czasem wtrąciła słowo lub dwa, rozmawiając jednocześnie z Jimmym. Wszystko
wyglądało wspaniale, a to był dopiero początek, Tony jednakże już uznał te
święta za najlepsze, jakie obchodził.
Do czasu gdy wszyscy zjedli przystawkę, kaczka zdążyła się
upiec. Tony od razu ją podał.
- Czas na pierwszoplanową rolę. Mam nadzieję, że wam
posmakuje.
- Przegrzebki były przepyszne, Anthony. – powiedział Ducky.
– Kaczka na pewno będzie równie pyszna. Z czym jest?
- Z pomarańczami. Jako dodatek jest sałatka, żeby nie jeść
tylko samego mięsa. Jeszcze weganie by na nas napadli.
- A co na deser? – spytała Abby, zacierając ręce.
- Ciasto, ale jakie, przekonacie się sami.
Miła atmosfera utrzymała się przez resztę obiadu. Wszyscy
byli zachwyceni daniami, które zaserwował im Tony, a zwłaszcza deserem, którym
było ciasto z polewą waniliową. Niektórzy zdecydowali się dopełnić słodkości
eggnogiem, który szczególnie zasmakował Jackowi.
Po obiedzie wszyscy musieli odpocząć. Tony szybko sprzątnął
stół, a potem dołączył do Jethro na kanapie, był szczęśliwy. Oparłszy głowę na
ramieniu męża, przyglądał się jak Tim i Abby się o coś kłócą, co najpewniej
miało związek z nauką. Ducky i Jack w dalszym ciągu kontynuowali swoją rozmowę,
do której dołączyli też Jimmy i Ziva.
Tony spojrzał z szerokim uśmiechem na Jethro.
- Dawno już nie miałem tak prawdziwych świąt. – przyznał,
dając się pocałować.
- Ja też.
Jethro ponownie złączył ich usta, a ich pocałunek trwałby
niewątpliwie dłużej, gdyby nie Abby.
- Czas na prezenty!
- Czuję się jak rodzic. – zaśmiał się Tony.
- To był twój pomysł z tajemniczym Mikołajem. – przypomniał
mu.
- Nie żałuję.
- Dalej, chłopaki, prezenty! – popędzała ich Abby.
- Spokojnie Abby, one nigdzie nie uciekną.
- Nie uspokajaj mnie Jack, wciąż chcę wiedzieć, co od ciebie
dostanę.
- Tony, to był twój pomysł, więc ty zacznij. – zaproponował
Jethro, przypominając sobie całą sytuację z dnia, kiedy to Tony wpadł na ten
pomysł.
- Wiecie co? – zapytał pewnego razu, gdy w biurze było cicho
i spokojnie. Agencja przygotowywała się już do świąt, do których pozostały dwa
tygodnie, niektórzy agenci marudzili na zmianę w Boże Narodzenie, ale zespół
Jethro wyjątkowo w tym roku się o to się nie martwił.
Tim, Ziva i Jethro zerknęli na Tony’ego podejrzliwie.
- Co? – spytała Ziva, gdy przez dłuższą chwilę nie doczekali
się odpowiedzi.
- Powinniśmy mieć tajemniczego Mikołaja.
- Jakiego Mikołaja? – Ziva nic nie rozumiała z tego
wszystkiego. Tim pospieszył z wyjaśnieniami.
- To taka jakby zabawa, w której losujesz komu dasz prezent,
a ktoś inny losuje twoje imię. W dzień świąt obdarowujesz się podarunkami.
- Zaraz wracam! – powiedział Tony i wybiegł z biura, nim
Jethro zdążył go zatrzymać i przypomnieć mu, że wciąż ma zaległe raporty do
napisania.
- Po co bawić się w coś takiego?
Tim wzruszył ramionami.
- Bo to miłe dostać prezent od tajemniczego Mikołaja.
Tony wrócił do biura pół godziny później, z czapką Mikołaja
na głowie. Drugą trzymał w dłoniach i szczerzył się jak głupi.
- No dobra, losujcie! – powiedział, podchodząc do biurka
Tima.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – spytał wkładając rękę do
czapki. Wyciągnął z niej złożoną karteczkę, którą od razu przeczytał. – Tu jest
twoje imię. – powiedział do Tony’ego.
- To dobrze, to znaczy, że ty dajesz prezent mnie, a ja
tobie.
- To chyba nie tak wygląda w praktyce, Tony. – zauważył
Jethro przyglądając się całej sytuacji z uśmiechem.
- Wiem, ale trzeba było nieco nagiąć zasady. – wyjaśnił,
szukając w czapce swojego imienia. Gdy je znalazł zgniótł je i wyrzucił do
kosza, by nie doszło do pomyłek. – Teraz ty, Ziva.
- Nic innego tam nie schowałeś? – zapytała patrząc na czapkę
podejrzliwie.
- Masz moje słowo.
- Co jak wylosuję swoje imię?
- Cholera, o tym nie pomyślałem.
- Po prostu wylosuje jeszcze raz. – Jethro nie widział w tym
żadnego problemu.
- Nie, potrzebna jest inna metoda.
Tony wyciągnął kartkę z kosza i włożył ją z powrotem do
czapki. Przez chwile myślał nad innym sposobem losowania, aż przypomniał mu się
jeden, który stosowany jest w piłkarskiej Lidze Mistrzów, którą czasami
oglądał, gdy nadchodziły jej terminy.
- Mam! – oznajmił radośnie i zaczął się rozglądać. Jego
wzrok natrafił na agenta Josha, którego wszyscy z niewiadomych powodów nazywali
Japońcem, choć Japończykiem nie był.
- Ej, Josh, możesz podejść tu na chwilkę?! – zawołał Tony.
Zaciekawiony Josh spełnił prośbę.
- O co chodzi?
- Potrzebujemy kogoś bezstronnego do wylosowania par w
związku z zabawą w tajemniczego Mikołaja. – wyjaśnił, podstawiając mu czapkę z
imionami.
- Czy tajemniczy Mikołaj nie powinien być tajemniczy?
- Co za różnica, losuj!
Josh wzruszył ramionami i zanurzył rękę w czapce. Wyciągnął
pierwsza karteczkę, którą Tony polecił mu przeczytać na głos.
- Tim.
- Dobra, losuj drugą. – powiedział Tony, po cichu licząc na
to, żeby Tim nie wylosował Jethro. Sam chciał go wylosować, mogliby wtedy dać
sobie po dwa prezenty zamiast po jednym.
- Tony. – przeczytał.
- Szlag, czyli jednak los chce, byśmy dali sobie prezenty.
- Tony, wcale mi się nie podoba sposób, w jaki Gibbs na mnie
patrzy. – powiedział przerażony Tim.
- Ignoruj go. Josh, losuj następną parę.
Josh wyciągnął kolejne dwie karteczki.
- Abby i Jack.
- Dalej. Jeth, zadzwoń później do Jacka i powiedz, by szukał
prezentu dla Abby.
Kolejne dwie.
- Jimmy i Jethro.
- To takie nie fair. – skwitował Tony. – Dalej.
- Ziva i Ducky.
- Świetnie, dzięki Josh.
- Nie ma za co. Bawcie się dobrze.
- No, to mamy wszystkie pary.
- A co z twoim ojcem? – zapytał Jethro.
- Kupię mu coś sam. Trzeba powiedzieć wszystkim, jakie mają
pary.
- A co w ogóle mamy kupić? – spytała Ziva. Prezent dla
Ducky’ego nie był trudny do wyboru, ale wolała wiedzieć, czego ma szukać.
- Co chcecie, byleby nie było za drogie, no wiecie. Żadne z
nas nie powinno wydać na prezent, powiedzmy, tysiąca dolarów. Jeth, ty możesz
na mnie tyle wydać.
- Wydam pięć dolarów.
- No wiesz co? Myślałem, że jestem ci droższy.
- Zdecydowanie kosztujesz sporo, zwłaszcza twoje filmy.
- W tym tygodniu kupiłem tylko trzy.
- Pięć, w dodatku to same kolekcje, po kilka część danego
filmu.
- Jak zwał tak zwał. Idę powiedzieć Abby, kogo wylosowała. –
powiedział prędko, widząc rosnące u męża niezadowolenie. Musiał się ulotnić jak
najszybciej, dlatego nie słyszał, jak Tim wpatruje się w przestrzeń i mówi:
- Co ja mam mu niby kupić?
Tim najwyraźniej poradził sobie z tym problemem, bo Tony
trzymał w rękach prezent od niego. Cienki i dosyć lekki, to mogło być wszystko.
- No dalej, Tony, otwórz. – poganiała go Abby.
- No już, już.
Tim zrobił się nerwowy, gdy Tony kawałek po kawałku
odsłaniał swój prezent. Miał nadzieję, że mu się spodoba.
Oczy Tony’ego niemal wyszły z orbit, gdy zerwał cały papier.
- Probie, była zasada. – przypomniał mu, nie odrywając
wzroku od prezentu.
- Wiem, ale to naprawdę było tanie, zapłaciłem tylko 100
dolarów.
- Za iPada? Chyba z choinki się urwałeś.
Tony, dalej w szoku, spoglądał na urządzenie na swoich
kolanach. Czarny iPad, prawdopodobnie najnowszy model, na pewno nie kosztował
tak mało.
- Odkupiłem od przyjaciela, on nie potrzebował. Po starej znajomości
i gdy powiedziałem, że to na prezent, zaniżył cenę. Ale to nie wszystko. – Tim
przysiadł się do Tony’ego i uruchomił urządzenie. Kliknął na jedną z ikon,
otworzyła się długo lista z tytułami filmów. – Zgrałem ci ponad 100 filmów,
które masz na płytach.
- Skąd wziąłeś tyle filmów?
- Gibbs wpuścił mnie jednego dnia do domu i pozwolił zgrać
twoją kolekcję.
Tony spojrzał zaskoczony na męża.
- Wiedziałeś o tym?
- Nie. – odparł. – Chciał żebym go wpuścił, to go wpuściłem.
Nie wiedziałem, co chce zrobić.
- Kiedy to było?
- Spałeś już. To było w dniu, kiedy obiłeś sobie kość w
czasie pościgu.
- Pamiętam, dali mi wtedy coś na ból i od razu poszedłem
spać.
- Podoba ci się? – zapytał niepewnie Tim. Pierwsza reakcja
nie był najlepsza, to może druga, już po wyjaśnieniach, będzie lepsza.
- To świetny prezent, dzięki Tim. – powiedział i uścisnął
przyjaciela. – Chyba poszliśmy w tym samym kierunku. Trzymaj.
Tony podał mu jego prezent, który Tim szybko odpakował. W
środku była obudowa do jego laptopa i nie byłoby w niej nic niezwykłego, gdyby
nie to, że widniały na niej najróżniejsze postacie z gier RPG.
- Wow, świetne.
- Robione na zamówienie. Teraz możesz się chwalić swoim
nerdowym przyjaciołom.
- Będą mi zazdrościć. – stwierdził z uśmiechem. Był tak
zadowolony, że nawet nie obraził się na określenie nerdowy. – Dzięki, Tony.
- Teraz moja kolej? – spytała Abby, która już siedziała przy
Tonym i sprawdzała możliwości jego nowego urządzenia.
- Możesz być teraz ty, Abby. – zgodził się Jethro.
- Świetnie, najpierw mój prezent. – powiedziała, wystawiając
ręce w stronę Jacka.
Abby dostała prezent w swoje ręce i ku zdumieniu wszystkich,
otworzyła go bardzo powoli, uważając, by go nie zniszczyć. Jej następna reakcja
była już jak najbardziej prawidłowa.
- Aww! Jack, jest śliczna! – zapiszczała, wyjmując z paczki
czarną, koronkową sukienkę. Od razu wstała i przyłożyła ją do ciała, by
sprawdzić, czy pasuje.
- Znalazłem ja na zapleczu. – wyjaśnił Jack. – Musiałem się
wybrać do krawca, by doprowadził ją do porządku.
- Jestem ciekawa, skąd wiesz, jaki noszę rozmiar.
- Leroy był na tyle uprzejmy, że przysłał mi twoje zdjęcie.
Krawiec poradził sobie z resztą.
- Dlaczego mam wrażenie, że maczałeś palce we wszystkich
prezentach? – spytał Tony, przeglądając listę filmów, jakie zgrał mu McGee.
Wszystkie jego ulubione, Tim nie mógł o każdym wiedzieć, musiał zapytać o nie
Jethro.
- Wydaje ci się. – odparł niewinnie.
- Nie ważne. – przerwała im Abby, z niezwykłą delikatnością
zapakowując sukienkę z powrotem. – Oto mój prezent dla ciebie, Jack. –
powiedziała dając mu najmniejszy prezent ze wszystkich.
- Płyta? – zdziwił się, otwierając pakunek.
- To składanka utworów z twoich lat młodości. – wyjaśniła. –
Nie grają już ich za często w radiu, to stworzyłam ci własną audycję. Robię w
niej za spikerkę.
- Jesteś niesamowita, Abby, dziękuję.
- Nie ma za co. – odparła, przytulając go. – Kto następny?
Ziva wstała i podniosła swój prezent, który podała
Ducky’emu.
- Zobaczyłam to w antykwariacie niedaleko mojego mieszkania
i pomyślałam o tobie. Może twojej mamie też się spodoba.
W ładnie zapakowanym pudełku Ducky znalazł stary, ale jednak
będący w dobrym stanie, serwis do herbaty. Był tam imbryk, cztery filiżanki i
cukiernica, wszystkie ozdobione ręcznie w misterne wzory.
- To wspaniały prezent, moja droga. Mam nadzieję, że się nie
wykosztowałaś.
- Jak Probie. – mruknął Tony. Ku jego zaskoczeniu, Tim
klepnął go w ramię.
Ducky podał Zivie jej prezent.
- To historia Ameryki. – wyjaśnił, nim jeszcze zdążyła
rozpakować. Nie trudno było się domyślić, że to książka. – Pomoże ci lepiej
zrozumieć ten kraj.
- Ja bym jej dał słownik idiomów. – odezwał się znowu Tony,
znowu uderzył go Tim. – To boli. – jęknął, masując ramię.
- Chyba teraz moja kolej. – westchnął Jimmy, niepewnie
podnosząc swój prezent i podchodząc z nim do Jethro. – Nie bardzo wiedziałem,
co wybrać. – przyznał nieśmiało. – Znalazłem to na strychu, należało do mojego
ojca. Może wreszcie się do czegoś przydadzą.
Jethro rozpakował dość ciężką paczkę, w której był pas z
narzędziami. Były dosyć stare i zużyte, ale na pewno dało się nimi jeszcze
pracować.
- Dzięki, Jimmy. – Jimmy uśmiechnął się z ulgą. – Trzymaj,
mnie nigdy nie była potrzebna.
Jethro podał mu zapakowany prezent, który okazał się atlasem
anatomii. Kartki były żółtawe, co wskazywało na to, że jest dość stara. Data
wydania mówiła zresztą sama za siebie.
- Nawet doktor Mallard takiej nie ma.
- Na pewno niektóre informacje sa już nieaktualne, ale rysunki
powinny ci się przydać.
- Dziękuję. – powiedział, zabierając się za przeglądanie
książki.
Miły wieczór trwał dalej. Prezenty odłożono na bok i wrócono
do rozmów przy kawie i ciastkach. Zgodnie z obietnicą, Tony nie wspomniał o
tym, że Jethro miał swój udział w tworzeniu jednego. Pod koniec, Abby udało się
namówić wszystkich na robienie zdjęć. Oczywiście to ona stanęła za aparatem,
obiecując dać każdemu odbitki w pracy.
Wszyscy rozeszli się do domu około północy, jeszcze raz
życząc sobie wesołych świąt i miłej nocy. Jack został na noc, kładąc się spać w
sypialni gościnnej.
Pożegnawszy już wszystkich gości, Tony opadł zmęczony na
kanapę.
- Spać. – jęknął, przymykając oczy.
- A naczynia? – spytał Jethro, dosiadając się do niego.
- Jutro, chcę spać. – powtórzył, opierając się o męża.
- Czyli chcesz dostać swój prezent dopiero rano?
- Już mi się nie chcę spać. Pokaż, co mi kupiłeś.
- Zaczekaj tutaj.
Tony wykorzystał moment, kiedy Jethro poszedł do piwnicy i
sam przyniósł swój prezent dla niego. Czekając na męża, Tony głaskał LJ’a,
który zmęczony zabawą z tyloma ludźmi, leżał niczym martwy na kanapie.
W końcu Jethro wrócił, niosąc małą paczuszkę owiniętą w
błyszczący srebrny papier.
- Uważaj, jest delikatne. – powiedział, podając prezent
Tony’emu, który podekscytowany zaczął go otwierać. Jego oczom ukazała się
butelka, a w niej trzymasztowy okręt wojenny.
- Raju. – szepnął z podziwem, wyjmując prezent. Szczegóły
statku były powalające, podobnie jak kolory. Wszystko było wykonane z taką
dokładnością, że Tony’emu aż zaparło dech w piersiach. – Kiedy zacząłeś to
robić? – wiedział, że Jethro tego nie kupił, choć nie spodziewał się, że
potrafi robić okręty w butelkach.
- Krótko po naszym ślubie. – odparł. – Podoba ci się?
- Jeszcze jak. – Tony ucałował męża i powrócił do
podziwiania swojego prezentu. – Więc to chowałeś za każdym razem, gdy
schodziłem do piwnicy. Przy twoim, mój prezent dla ciebie wygląda blado. –
stwierdził, podając mężczyźnie prezent.
Jethro otworzył go i zaraz potem zaśmiał się rozbawiony.
- Honey dust? – spytał z trudem powstrzymując śmiech. -
Znowu pomyliłeś prezenty?
- Wcale ich wtedy nie pomyliłem. – powiedział, mrugając do
niego. – Ale to nie jest właściwy prezent, ten jest pod spodem.
Pod słoikiem z honey dust leżał album. Jethro otworzy go
niepewnie, nie wiedząc, czego się spodziewać. W środku były jego zdjęcia, ale
nie takie, jakie robią sobie rodziny. To były zdjęcia jego i jego przyjaciół z
Marines, kiedy był jeszcze szeregowym. Nie zabrakło też zdjęć już po awansie,
jedno pochodziło nawet z uroczystości, na której otrzymał stopień sierżanta.
Fala wspomnień zalała jego umysł. Zawsze miło wspominał służbę w Korpusie, to
były najlepsze czasy jego życia. Do tej pory miał tylko dwa zdjęcia z tego okresu,
teraz miał ich znacznie więcej. Zastanawiał się tylko, jak Tony je zdobył.
Bez zadania pytania, spojrzał na niego urzeczony.
- Dodzwoniłem się do twoich przyjaciół. – wyjaśnił. –
Wysłali mi te zdjęcia, twój były dowódca też był pomocny. Wszyscy kazali cię
pozdrowić.
- To najlepszy prezent, jaki w życiu dostałem. – przyznał
wzruszony, gdy spojrzał na kolejne zdjęcie, na którym wygłupiał się z kolegami.
– Dziękuję, Tony.
- Jest gorszy od twojego okrętu.
- Nie jest ani lepszy ani gorszy. Jest idealny. – Jethro
spojrzał na bernardyna. – Dla ciebie też mam prezent, olbrzymie.
LJ uniósł głowę zainteresowany i podreptał wiernie za
właścicielami. Jethro otworzył drzwi do piwnicy i zapalił światło. Przy łodzi
stała buda, która tylko czekała na to, by wystawić ją na zewnątrz, gdy już
stopnieje śnieg.
- To jest to, co wczoraj budowałeś? – zapytał Tony.
- Tak. Przyda mu się buda.
- Nie wydaje się nią zaciekawiony. – zauważył ze śmiechem
Tony. LJ położył się na podłodze, gdy tylko się zatrzymali i ani myślał
wstawać.
- Jest zmęczony. My zresztą też.
- Najwyższy czas spać. Nawet na kąpiel nie mam siły.
- Nawet ze mną?
- Może znajdę nieco sił.
Tony leżał w swojej ulubionej pozycji, zaraz przy Jethro, z
głową wciśniętą pomiędzy jego rękę i tors. Pomimo zmęczenia, na które się
uskarżał, nie mógł zasnąć i czuł, że Jethro też nie może, bo jego oddech na to
nie wskazywał.
- Wiesz co? – zapytał, gładząc męża dłonią po żebrach.
Jethro wzdrygnął się, gdy natrafił na wrażliwe miejsce.
- Co?
- Niech mój ojciec żałuje, że nie przyjechał.
- Naprawdę?
- Tak. To były najlepsze święta, jakie obchodziłem i stały
się takie bez jego pomocy. Znając życie i tak wszystko by popsuł, kłócąc się z
Jackiem.
Jethro zaśmiał się cicho, czego wibracje Tony mógł doskonale
wyczuć.
- Tak, Jack na pewno zacząłby mu mówić, jak powinien się
wobec ciebie zachowywać i jak cię traktować.
- Może by się dzięki temu zmienił.
- To chyba nie najlepsza pora na takie rozmowy.
- Masz rację. – Tony ziewnął i mocniej objął Jethro. – Dobranoc.
I dziękuję.
- Za co?
- Za to, że po prostu jesteś.
- Nie ma za co.
- Wesołych świąt, Jethro.
- Wesołych świąt, Tony.
***
Wesołych świąt, wszystkim, bez wyjątków!
Szczęśliwego nowego roku wam nie życzę, bo jeszcze coś tu wstawię przed Sylwestrem. Doszło do zmiany planów i za tydzień zamiast Testu zaufania pojawi się kolejna część Marriage series, która liczy już równo 100 części. Nie mam pojęcia, kiedy ja to napiszę. ;P
Honey dust? xD Nie sądziłam, że serio to wykorzystasz :)
OdpowiedzUsuńByło tak cudownie i tak słodko, że dopiero teraz czuję prawdziwego ducha świąt :) Czekałam tak długo i tak długo Cię męczyłam, a nawet nie wiem, co mam napisać :) Parsknęłam śmiechem na aniołki na śniegu, Seniora wciąż mam ochotę rozstrzelać (a oglądałam dziś najnowszy odcinek i tam też miałam ochotę go rozstrzelać), LJ jest moim ulubionym psem (zaraz po moim sierściuchu xD), Tony ze swoją manią "zrobię wszystko sam" zachowywał się dokładnie jak ja przez ostatnie dwa dni i z pewnością całą niedzielę xD, a prezenty były mega :) Nie wiem co jeszcze pisać :) Było zarąbiście długie, oby Sylwestrowe też takie było :)
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku życzy
Asai