James Olsen nie miał nic
wspólnego ze słynnym gangiem Olsena, choć czasem bywał bardziej nieudolny od
nich. Był dobrym detektywem, w ciągu swojej dotychczasowej kariery zamknął
wielu morderców, ale jego metody były niekiedy przestarzałe. Od czasu, kiedy
skończył akademię i dokonał swojego pierwszego aresztowania, przestępcy stali
się bardziej przebiegli i sprytniejsi, a funkcjonariusze musieli się do tego
dostosować podobnie jak lekarze, którzy uczą się całe życie. James Olsen
najwyraźniej o tym nie słyszał, choć nikt nigdy na jego umiejętności nie
narzekał. Nie był najlepszy, ale też i nie najgorszy, wielu detektywów już
dawno powinno zmienić zawód. Na ich tle Olsen wypadał całkiem dobrze.
Detektyw wyrzucił przez okno
samochodu do połowy wypalony papieros, gdy Victoria Reed zajęła miejsce
pasażera w starym Pontiacu Sunbird z 1978 roku. Tapicerka widziała już lepsze
dni, podobnie jak szyby, którym przydałoby się porządne mycie. Olsen kupił go
jeszcze na studiach, kiedy uczył się na architekta, a wstąpienia do akademii
policyjnej nie miał jeszcze w planach.
Victoria postawiła dwa kubki
z kawą na desce rozdzielczej, a siatkę z chińszczyzną, którą miała w dłoni,
podała detektywowi obok. Reed była kompletnym przeciwieństwem Olsena. Młoda,
zdolna, inteligentna, spostrzegawcza i bardzo pojętna, nie bała się nowych
metod śledczych, ale miała jedną, ogromną wadę. Nieśmiałość. Kiedy po raz
pierwszy pojawiła się na komisariacie mówiła cicho i krótko, poruszała się po
budynku jak spłoszony jeleń, a gdy tylko ktoś na nią spojrzał od razu
spuszczała wzrok. Jej pierwsze przesłuchanie w ogóle go nie przypominało.
Jąkała się, kartki leciały jej z ręki, była bardziej przerażona od przestępcy,
który w pewnym momencie zaczął się z niej śmiać. Reed spłonęła rumieńcem, który
szybko zakryła włosami, odsunęła krzesło, by wyjść i schować się przed
wszystkimi, ale powstrzymała się w obawia przed jeszcze większą kompromitacją i
dotrwała do końca przesłuchania, które przejął inny detektyw, z trudem
powstrzymujący śmiech. Ta sytuacja szybko obiegła cały wydział, a Reed zyskała
przezwisko Fretka aż po dzień obecny. Koledzy po fachu oszczędzili jej
dodawanie przedrostka „tchórzo”.
Niewiele się od tego czasu
zmieniło, ale po przydzieleniu do Olsena powoli nabierała pewności siebie.
Szybko znaleźli wspólny język i nauczycieli się ze sobą współpracować. I choć
Olsen często jej nie ufał, nie mogła sobie wyobrazić lepszego nauczyciela.
- Zapowiada się nudny dzień.
– powiedziała Reed, spoglądając na ludzi idących ulicą, spieszących się do
własnych spraw.
Jak na zawołanie w
samochodzie rozbrzmiał głos z dyspozytorni.
- Mamy ciało na Howard Road,
niedaleko marketu.
Olsen natychmiast odpowiedział.
- Jesteśmy w pobliżu,
będziemy za pięć minut.
Rzucił torbę z lunchem na
tylne siedzenie i włączył silnik, nie czekając aż Reed zapnie pasy i przytrzyma
kawę. Na szczęście się nie rozlała.
Tak jak powiedział, byli na
miejscu pięć minut później. Przekroczyli żółtą taśmę i podeszli do zwłok, przy
których już pracował zespół CSI. Reed widziała już kilka ciał, ale na to nie
mogła patrzeć. Odwróciła wzrok od pokrwawionej twarzy denata, z której muchy
zrobiły sobie bufet, i skupiła się na otoczeniu. Od razu zauważyła wyschnięte
wymiociny znajdujące się nieopodal. Najwyraźniej sprawca pozbawił kogoś życia
po raz pierwszy. Albo męczyło go poczucie winy. Niezależnie od przyczyny mieli
świetny materiał DNA do porównań, o ile treść żołądkowa nie pochodziła od ofiary.
- Komuś musiało nieźle
zależeć na jego pieniądzach.
Do ciała podszedł inny
detektyw, tylko nieco starszy od Reed, ale dużo bardziej doświadczony.
Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, gdy stanął obok tak blisko, że mogła wyczuć
zapach jego wody po goleniu. Odsunęła się dyskretnie, nie chcąc nawiązać
kontaktu fizycznego. Detektyw zauważył ten ruch i jeszcze szerzej się
uśmiechnął.
Olsen odchrząknął znacząco,
przerywając tę farsę.
- Skończ ją podrywać,
Alvbris, bo później się nie skupi. – upomniał Olsen. Detektyw nazywany Alvbris
westchnął. – A to tutaj to nie napad.
- Z portfela zabrano
pieniądze. – zauważył.
- Żaden złodziej nie
ryzykowałby ochlapania taką ilością krwi dla paru dolców. Spójrz tylko na
obrażenia, ciosy zostały zadane w gniewie lub amoku, złodziej tak nie robi.
- Chyba, że jest na
prochach, a ofiara się stawia, ale niech ci będzie. – Alvbris podał koledze
torbę z portfelem. – Sugerujesz więc, że to był motyw zemsty?
- Albo napaść jakiegoś
szaleńca, który chciał się wyżyć. Ale stawiam na to pierwsze. – Olsen otworzył
portfel, w którym był paragon z pobliskiego sklepu, kilka drobniaków, ale
przede wszystkim prawo jazdy. – Simon Werner. – przeczytał. – Skądś znam to
nazwisko.
- Bingo! – wykrzyknął
Alvbris. Reed aż podskoczyła zaskoczona. – Zgwałcił 17 kobiet parę lat temu.
- I teraz któraś się
zemściła? – zapytała Reed, w końcu patrząc na ciało. Gdyby nie tułów, nie
sposób byłoby powiedzieć, gdzie jest szczyt głowy, a gdzie dół.
- Wątpię, żeby to była
kobieta. – Olsen przykucnął przy ciele. – To raczej robota mężczyzny.
- Albo jakiejś chorej
kulturystki. – zażartował Alvbris, ale nikt się nie zaśmiał.
- Kto prowadził śledztwo?
Alvbris zajrzał do notesu.
- Terry Rock, ale jeśli
chcesz go uznać za podejrzanego, to muszę cię rozczarować. Zginął dwa lata temu
na służbie, Werner był wtedy w więzieniu. Ale... – mężczyzna zawiesił się,
chcąc dodać dramatyzmu. – Rock prowadził śledztwo tylko przez jakiś czas,
później przejęło je NCIS, jedną z ofiar była jakaś kobieta z Marynarki
Wojennej. Zaatakowano też jedną z laborantek.
- Kto prowadził śledztwo od
nich?
- Jakiś agent Gibbs.
- Mam nadzieję, że on
chociaż żyje.
- Owszem i wciąż pracuje
Olsen stanął prosto i
przeciągnął się, rozprostowując kości. Reed wzdrygnęła się, gdy usłyszała nieprzyjemny
trzask.
- No to trzeba mu będzie
złożyć wizytę. Chodź, Reed.
- A ciało? – zapytała
oddalając się już ze swoim partnerem.
- Alvbris się nim zajmie. –
odparł i wsiadł wraz z Reed do samochodu.
- Myślisz, że to on? –
zapytała, gdy jechali na komisariat.
- Nie.
- Ale przecież...
- Niby czemu miałbym go
podejrzewać? – spytał, nim zdążyła coś powiedzieć. – Facet tylko prowadził
śledztwo, chcę go zapytać, co pamięta. Może dzięki niemu natrafimy na ślad,
może wcale nie będzie to potrzebne, bo wymiociny zawierają DNA zabójcy?
Reed pokiwała ze
zrozumieniem głową. Jeszcze raz utwierdziła się w przekonaniu, że Olsen to
najlepszy partner, jaki mógł jej się trafić.
- Nie jedziemy od razu do
niego?
- Agenci federalni pracują
do późna, złapiemy go, gdy będzie w domu, a jak nie, to jutro pójdziemy go
odwiedzić w pracy.
Olsen zapukał do drzwi,
rozglądając się przy tym po okolicy, w której mieszkał Gibbs. Stali przed jego
domem już od trzech minut i wciąż nikt im nie otworzył, choć samochód stał
zaparkowany na podjeździe.
- Może wyszedł do sklepu. –
zasugerowała Reed, obejmując się ramionami. Tej nocy było wyjątkowo zimno.
- Może. – zapukał jeszcze
raz. – Policja, otwierać! – krzyknął i wsłuchał się. Chciał usłyszeć cokolwiek,
szmer, kroki, szepty. Coś co powiedziałoby mu, że agent jest w domu.
- Nie ma go.
Detektywi odwrócili się i
spojrzeli na młodą kobietę, która stała dwa metry dalej, w jednej ręce
trzymając zakupy, a drugą przytrzymując pięcioletniego syna, który patrzył na
nieznajomych wielkimi oczami.
- Kiedy wyszedł? – zapytał
Olsen.
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Jakąś godzinę temu. –
odpowiedziała. – Spieszył się gdzieś.
- Długo go pani zna?
- Mieszkał tu, gdy się
wprowadziłam cztery lata temu. Jest miły, ale dziwny.
- Dziwny?
- Nigdy nie ma go w domu, a
gdy już jest, zawsze siedzi w piwnicy. Tylko od kilku dni wychodzi w nocy.
- Wie może pani po co? –
zapytała Reed, wyjmując notes. Zaczęła zapisywać każde słowo kobiety.
- Nie pytałam. Nie należy do
moich ulubionych sąsiadów. Jak już mówiłam, jest dziwny.
- Mamo!
- Już kochanie. – uspokoiła
syna. – Państwo wybaczą, ale musze iść.
Detektywi przytaknęli i
znowu odwrócili się do drzwi.
- Nie wracamy do wozu?
Olsen nie odpowiedział. Ze
zrezygnowaniem chwycił za klamkę, przekręcił i popchnął drzwi, które nie
stawiły żadnego oporu. Nie tego się spodziewał.
- Co robisz? – zapytała
spanikowana Reed.
- Dziwne, otwarte.
- Może nie zamknął.
- To niepokojące.
Olsen wyciągnął pistolet i
zajrzał do ciemnego domu.
- Nie mamy nakazu. –
przypomniała mu, trzymając pistolet w spoconych dłoniach. W głowie powtarzała
wszystkie lekcje strzelania, jakie odbyła.
- W takich wypadkach możemy
wejść bez. Drzwi otwarte, gospodarza nie ma w domu, to może być włamanie.
Detektywi weszli do środka,
po kolei sprawdzili pomieszczenia, również te na górze. Gdy byli pewni, że
nikogo nie ma, schowali broń, wchodząc do kuchni.
- Przeszukaj szafki. –
rozkazał Olsen, samemu przeszukując już szuflady.
- Nie podoba mi się to. –
szepnęła Reed, ale poza jedną uwagą nie protestowała. Otworzyła jedną z szafek,
za drzwiczkami której natknęła się na kilka dużych paczek. Wyjęła jedną i
przeczytała etykietę. – Na co komu tyle kawy?
- Żeby się pobudzić. I nie
mam tu na myśli zaspanego umysłu z rana.
Reed jeszcze na to nie
wpadła, ale on tak. Ktoś odurzony kawą w równie mocnym stopniu, co narkotykiem,
byłby w stanie zadać takie ciosy, jakich doświadczyła ofiara. To oczywiście nie
sprawiało, że Gibbs stawał się podejrzany, ale istniała możliwość, że to on
załatwił Wernera.
- Olsen, zobacz!
Olsen podszedł do swojej
partnerki, która stała teraz przy otwartych drzwiach do piwnicy.
- Co?
- Ma łódź.
- Łódź? W piwnicy?
Zajrzał do środka.
Rzeczywiście większość piwnicy zajmowała łódź, a raczej jej szkielet, ale to co
zwróciło uwagę detektywów, to dużo ilość narzędzi. Nie dziwiłoby to ich, biorąc
pod uwagę dziwne hobby Gibbsa, ale patolog przeprowadzający sekcję Wernera –
czas zgonu około pierwszej w nocy dwa dni wcześniej - jako narzędzie zbrodni
wskazał młotek albo podobny przedmiot. Gibbs zdecydowanie miał w czym wybierać.
Olsen i Reed powoli zeszli
do piwnicy i od razu podeszli do stołu, na którym leżały między innymi
śrubokręty i wiele innych rzeczy, których nazw nie znali.
- Rozejrzę się. –
zaoferowała Reed, nie bojąc się już tego robić.
Olsen przytaknął i również
zaczął szukać czegoś podejrzanego. On i Reed nie musieli długo się rozglądać,
bo pod łodzią leżało dziwne zawiniątko. Reed wczołgała się pod drewniane żebra
i wyciągnęła to coś, co okazało się kocem. Rozwinęła go, a oczom jej i Olsena
ukazał się zakrwawiony młotek.
- Jasna cholera... – szepnął
Olsen, nie mogąc uwierzyć własnemu szczęściu. Trafili w dziesiątkę i to za
pierwszym razem. Nie spodziewał się, że zakończą to wszystko tak szybko. Nie
podejrzewał Gibbsa, ale teraz miał ku temu solidny powód.
- Zabieramy to ze sobą. –
zarządził. Zaczął szybko wchodzić po schodach, Reed ledwo za nim nadążała.
Trzymała młotek za trzonek z dala od swojego ciała.
- Nie powinniśmy na niego
zaczekać? – spytała. – To znaczy, na agenta Gibbsa.
Olsen pokręcił głową.
- Nie ma sensu, weszliśmy
zgodnie z prawem, zabieramy dowód, który mógł posłużyć do zabicia Wernera.
- Agent Gibbs powinien
wiedzieć o przeszukaniu jego domu.
- Dowie się, gdy go
aresztujemy.
Olsen wsiadł do auta,
poczekał aż Reed zapakuje dowód i też wsiądzie. Odjeżdżając, minęli Gibbsa,
który właśnie wracał do domu.
Dwa dni później nadeszły wyniki
DNA krwi z młotka. Pasowało do Wernera. Zaledwie godzinę później został
wystawiony nakaz aresztowania
- Agencie Gibbs, zaprzeczenie
jest bezcelowe.
Gibbs spojrzał z mordem w
oczach na Olsena, który uśmiechał się zadowolony z rozwiązanej sprawy. Reed
siedziała obok niego, ale była speszona i unikała spojrzeń wszystkich obecnych
w pomieszczaniu, łącznie z prawnikiem, który dotarł w końcu na miejsce, gotowy
bronić swojego klienta.
- Nie zabiłem go. – wycedził
Gibbs przez zaciśnięte zęby. – Nawet nie wiedziałem, że wyszedł z więzienia.
- Miał pan motyw. – zaczął
wyliczać Olsen. – Sposobność, umiejętności, potrzebne narzędzia. W dodatku,
kiedy dokonano morderstwa, nie było pana w domu, sąsiedzi potwierdzają. Jak pan
to wyjaśni?
- Mój klient nie będzie
niczego wyjaśniał. – Aaron Halvor znał Gibbsa od dawna, od czasu jego
pierwszego rozwodu. To on pomógł mu wynająć innego prawnika, specjalistę od
pozwów rozwodowych. Dzięki niemu Gibbs nie musiał się dzielić połową swojego
majątku z żadną z trzech żon. Halvor nigdy jeszcze nie był mu potrzebny w
takiej sprawie, jak oskarżenie o morderstwo, choć zaoferował taką pomoc, gdy to
Tony był w potrzebie. Byli przyjaciółmi, czasami jadali ze sobą lunch, dlatego
gdy tylko Halvor dostał od niego telefon, rzucił wszystko nad czym pracował i
wrócił do Waszyngtonu.
- Wielka szkoda. – Olsen
wyprostował się. Był pewny siebie, miał wszystkie potrzebne dowody świadczące
przeciwko Gibbsowi, nie było więc powodu do braku pewności co do jego winy. –
Agent Gibbs ma sporo do wyjaśnienia. Na przykład jak narzędzie zbrodni znalazło
się u niego.
- Młotek nie należy do mnie.
– odpowiedział pomimo tego, że Halvor kazał mu milczeć. Dość już się nie
odzywał. – Nie używam narzędzi takiej firmy, zbyt szybko się niszczą.
- A może specjalnie użył pan
modelu, którego pan nie używa, by nie rzucać na siebie podejrzeń?
- Ktoś musiał mi go
podrzucić.
- Kto?
- Wypuście mnie, to go znajdę.
- To tak nie działa. – Olsen
zapalił papierosa i dopiero wtedy zaczął mówić dalej. – A gdzie pan był w dniu
popełnienia morderstwa?
Halvor znów kazał swojemu
klientowi milczeć i tym razem usłuchał. Po części.
- Poza domem.
- Czy ktoś może potwierdzić,
że widział pana z dala od miejsca zbrodni?
- Miałem sobie załatwić
alibi?
- Zawodowiec by tak zrobił.
Reed i Olsen podskoczyli,
gdy Gibbs nagle uderzył pięścią w stół, unosząc się nieznacznie z krzesła.
Pomimo gniewu, jego głos był spokojny, gdy się odezwał:
- Nie zabiłem go. –
powtórzył. – Nie było mnie w domu, nie było mnie w pobliżu, nikt mnie nie
widział.
- Pańskie słowa nie
wystarczą. Jak już mówiłem, wszystko wskazuje na pana.
- Gdybym to był ja, nie
wpadlibyście na mój ślad. – zapewnił z błyskiem w oku. – Nie znaleźlibyście
ciała. Jestem na to za dobry.
- Ludzie robią różne rzeczy,
gdy targają nimi emocje.
- Mój klient chce
powiedzieć, że ktoś go wrobił. – wtrącił się Halvor.
- Nie wątpię, że to właśnie
usiłuje nam zasugerować. Ale to nic nie da. Narzędzie zbrodni było w jego domu,
nie ma alibi.
- A może ruszylibyście tyłki
i sprawdzili wszystkich podejrzanych? – zasugerował Gibbs. Jego cierpliwość
była już na wyczerpaniu. Nieudolni detektywi oskarżyli go tylko na podstawie
dowodu, który znaleźli nawet go o tym nie powiadamiając. Wyjaśnił już im, że
dom zawsze zostawia otwarty, bo nie ma tam nic cennego i każdy mógł mu
podrzucić młotek. Ale oni nie słuchali. Nawet ta bystrze wyglądająca detektyw
Reed. Olsen z kolei był uparty jak osioł i trzymał się swojej wersji, choć nie
trzymała się kompletnie kupy. Owszem, Gibbs miał motyw, ale mówił prawdę, gdy
opowiadał, że nie wiedział o wyjściu Wernera z więzienia. Po tym, jak go
aresztował, chciał zapomnieć o tym, co zrobił tym wszystkim kobietom i co
prawie zrobił Abby.
Pamiętał wszystko, jakby to
było wczoraj. Jego wkład w tę sprawę zaczął się, gdy ofiarą stała się porucznik
Marines. Detektyw policji został odsunięty, a on przejął śledztwo. Werner
zgwałcił jeszcze 10 kobiet na przestrzeni kilku miesięcy, nim wpadli na jego
ślad, a dokładniej Abby wpadła. W nagrodę, Gibbs wysłała ją wcześniej do domu i
to był jego błąd, którego do tej pory sobie nie wybaczył, choć nie mógł
wiedzieć, że Abby była celem już od kilku dni. Nie ważne jak bardzo chciał
zapomnieć, wciąż miał w pamięci jej krzyki, gdy biegł korytarzem, na końcu
którego znalazł Wernera. Był o krok od celu, jaki sobie postawił i gdyby nie
Gibbs, osiągnąłby go.
Werner nie spodziewał się,
że ktoś mu przeszkodzi. Gdy został powalony na ziemię, jego natychmiastową
reakcją była ucieczka, ale zdążył tylko mrugnąć, a potem zobaczył przed sobą
lufę pistoletu. Nie dotykała go, ale mimo to czuł zimny metal na skórze czoła.
Chwilę później poczuł też zimno na całym ciele, gdy spojrzał w najstraszniejsze
oczy, jakie kiedykolwiek widział. Mężczyzna, do którego należały, mówił coś do
niego, ale on nic nie słyszał, był zbyt przerażony, nie kontrolował już swojego
ciała. Poczuł, że się zsikał, nie przejął się tym, wiedział, że zaraz zginie.
- Powinienem cię zabić. –
usłyszał. Jego oddech przyspieszył, stał się nierównomierny. Ile czasu mu
zostało, nim umrze ze strachu? – Nie masz nawet pojęcia, jak przyjemne będzie
oglądanie twojego mózgu, gdy zacznie ci wypływać przez dziurę w głowie.
Jeszcze chwile temu Werner
nie słyszał nic, ale teraz był w stanie usłyszeć nawet nieznacznie naciskany
spust. Usłyszał też szloch, ale dopiero po chwili zorientował się, że to nie ta
kobieta płacze, tylko on sam.
Spojrzał na palec na
spuście. Milimetry, tylko tyle decydowało o jego życiu i śmierci.
- Gibbs, nie!
W zasięgu jego wzroku
pojawiła się ta kobieta. Objęła mężczyznę, który do niego celował, zaczęła go
błagać, by przestał i nie strzelał. Usłuchał. Werner odetchnął z ulgą, przeżył.
Gdy został obrócony na brzuch i skuty, nie zwracał uwagi ani na brutalne zachowanie,
ani na zbyt mocno zaciśnięte kajdanki. Liczyło się tylko to, że przeżył.
Wtedy Gibbs widział go po
raz ostatni, gdy oddał go w ręce policji. Nie pojawił się na rozprawie, odmówił
wzięcia w niej udziału, bo musiał się zająć Abby, która przez kilka następnych
miesięcy była wrakiem człowieka. Zamieszkała tymczasowo u niego, a gdy się nią
opiekował, obiecał sobie, że już nigdy więcej nie dopuści do czegoś takiego.
Słowa dotrzymał, Abby już nigdy nie groziło takie niebezpieczeństwo. Nie
posunąłby się jednak do zabójstwa, by temu zapobiec. Ktokolwiek zabił Wernera,
wyświadczył wszystkim jego ofiarom przysługę. Ale czemu postanowił wrobić
akurat jego? Ten ktoś musiał wiedzieć o jego wkładzie w śledztwo, musiał go
znać, innego wyjścia nie było. Miał nadzieje, że Tony i reszta szybko znajdą
prawdziwego mordercę. W przeciwnym razie nawet Halvor by go nie uratował.
Olsen i jego nieśmiała
partnerka nie dali się przekonać. Uznali przesłuchanie za skończone i zamknęli
go w areszcie, gdzie miał czekać na rozprawę. Gibbs nie mógł się z tym
pogodzić. Dobrą godzinę krążył po swojej celi, w której był tylko on. Bali się
umieścić z nim innych więźniów, po jego napadzie złości na przesłuchaniu uznali
go za agresywnego i niebezpiecznego. I mieli racje co do obu. Był agresywny,
ale trudno było mu się dziwić. Został niesłusznie oskarżony o zamordowanie
człowieka, z którym nie chciał mieć nic wspólnego, którego nie widział od wielu
lat.
Leżąc na pryczy, starał się
przypomnieć sobie wszystkie rozmowy, które przeprowadził z ofiarami, akta,
które wypełniał, wszystko, co miało jakikolwiek związek ze sprawą.
W innej celi ktoś zakasłał,
w jeszcze innej ktoś właśnie puścił pawia. Wszędzie panował nieprzyjemny chłód
i smród pijaków unoszący się w powietrzu. Gibbs nie mógł się przez nie skupić.
Znowu zaczął chodzić po celi, pilnujący go funkcjonariusz dawno już przestał
zwracać na niego wagę.
Gibbs nie myślał już o
sprawie Wernera. Myślał o swoim zespole, o Abby. O Tonym, który nie mógł
potwierdzić jego alibi, bo nawet nie wiedział o jego nocnych eskapadach. Nikt
nie wiedział, nawet nieznajomi. Zawsze się upewniał, że tam gdzie idzie, nie
będzie innych ludzi. Naprawdę miał przerąbane, nawet gdyby powiedział, gdzie
był. Olsen na pewno by mu nie uwierzył, Reed może i tak, ale nie Olsen. On był
zbyt pewny co do jego winy. Gdyby tylko sprawdził innych podejrzanych, Gibbs
zostałby uniewinniony. Morderstwo na pewno było dziełem kogoś z rodzin ofiar.
Wiele ze zgwałconych kobiet miał mężów albo kochanków. Te które były same, na
pewno miały ojców i braci, którzy mogli zabić, by je pomścić. Każdy miał motyw,
nawet on.
Zdał sobie sprawę, że
bezgraniczna wiara w jego winę, nie jest taka nieuzasadniona, jak mu się
wydawało. Olsen mógł być głąbem, ale pod tym względem miał racje. Miał
wszystko, co klasyfikowało go jako podejrzanego, a to że nie trzymało się to
kupy, nie było przeszkodą. W takim systemie prawnym, jak w USA, nie takie
rzeczy przechodziły. Niejeden oskarżony trafił niesłusznie na krzesło
elektryczne albo na stół, gdzie wstrzykiwali mu truciznę. Gibbs czuł, że z
każdą minutą jest coraz bliżej stania się jednym z takich niesłusznie
oskarżonych, podczas gdy prawdziwy morderca był na wolności, ale w
przeciwieństwie do skazanych na śmierć, jego czekałoby długoletnie więzienie,
dużo gorsze niż humanitarny zgon.
Cała jego nadzieja w Tonym i
reszcie zespołu. Wierzył w nich i w to, że mogą udowodnić, że jest niewinny,
ale od samego początku zadawał sobie pytanie, czy oni wierzą, że nikogo nie
zabił. Gdyby wczoraj ktoś go o to zapytał, bez wahania odpowiedziałby, że na
pewno mu ufają, ale teraz nie był już tego taki pewny, nawet co do zaufania
Tony’ego, o relacjach z którym policja nie mogła się dowiedzieć. W przeciwnym
razie obaj mieliby wtedy kłopoty.
Nie mógł uwierzyć, że
zaledwie wczoraj spędził z nim miło cały dzień. Już wtedy chciał go powtórzyć w
najbliższym czasie, ale wszystko wskazywało na to, że tak się nie stanie.
Znów położył się na pryczy.
Nie była tak duża i wygodna, jak łóżko Tony’ego. Nie miał na niej kogo objąć, a
bardzo tego pragnął. Chciał znowu poczuć ciało swojego kochanka, które
oznaczało spokój i bezpieczeństwo. Tutaj w celi, nie był spokojny, nie był
bezpieczny, był tylko wściekły.
Spojrzał
na zegarek na nadgarstku policjanta. 6 godzin minęło, odkąd wszystko się
zaczęło. 6 godzin, 25 minut i 37 sekund. ***
Czwarty rozdział! Nie powiem, ile ich jest, bo jeszcze wyjdzie mniej i później będę się czuła źle, bo was okłamałam.
Grafik na grudzień:
8 i 15 kolejne rozdziały Testu zaufania, 22(jeśli nie będzie końca świata) świąteczna część Marriage series(która notabene ma już 89 części), 29 znowu Test zaufania.
W najbliższych dniach napiszę coś do Ojcostwa, dawno nie było nowego rozdziału.
Peace!
Lubię Twój nowy styl :D Zarąbiście się to czyta :D Wszystko jest tak dokładnie opisane, że potrafię sobie wyobrazić wszystko z najmniejszymi szczegółami :D
OdpowiedzUsuńTeraz już wiem, czemu Gibbs go nie zabił. Faktycznie tylko Abby mogła go od tego odwieść. Co nie zmienia faktu, że facet dostał to na co zasłużył.
Jedno pytanie mnie tylko dręczy. Co za nocne eskapady urządza Gibbs, skoro nawet Tony o nich nie wie? Brzmi nielegalnie :D
Pisz, pisz :D Końca świata nie będzie, bo ja muszę przeczytać świąteczny odcinek MS :D
Asai