wtorek, 30 października 2012

66. Wcale nie żałuję 3/4


Tony jeszcze nigdy nie doświadczył takiego bólu, jaki odczuwał w tej chwili. Czuł się zupełnie jak w filmie Obcy, z tą różnicą, że on kochał to, co sprawiało mu ból. Wiedział, że to dopiero początek, że najgorsze bóle jeszcze przed nim. Lekarze zawsze decydowali się czekać dłużej w przypadku męskich ciąż, ryzyko utraty dziecka było znacznie większe, niż u kobiet, dlatego wszystko musiało być dokładnie zaplanowane.
- Jethro. – wysapał, spoglądając na drugiego mężczyznę.
Gibbs siedział z nim od samego początku, czyli od około trzech godzin. Przez cały ten czas nie ruszył się nawet na krok.
- Tak? – zapytał, pochylając się, by lepiej słyszeć Tony’ego.
- Nie mogę oddychać, ile jeszcze to potrwa?
Jethro natychmiast sięgnął po maskę, dzięki której Tony mógł swobodnie zaczerpnąć powietrza. Lekarze zalecili to od razu, gdy tylko dowiedzieli się o dżumie. Od tej pory Tony zawsze miał w domu rzeczy ułatwiające mu oddychanie, które przydawały się, gdy czasem miał problemy z oddychanie. Zdarzały się zwłaszcza rano, ale nierzadko budził się też spanikowany w środku nocy, nie mogąc złapać oddechu. Teraz, tuż przed porodem, problem jeszcze się nasilił, lekarze rozważali nawet intubację, gdyby zwykły tlen nie wystarczył.
- Spokojnie, Tony, już niedługo. – zapewnił Jethro, głaszcząc młodszego mężczyznę po głowie. To właśnie kojącego kontaktu fizycznego teraz najbardziej potrzebował.
Tony przytaknął i zdjął maskę z ust.
- Łatwo ci mówić, to nie ty czujesz to wszystko. – powiedział, ale bez wyrzutu w głosie. To nie była wina Jethro, że tak bolało.
- Niedługo wszystko się skończy, Tony. – obiecał. – Myśl o czymś przyjemnym.
- Na przykład o czym? – zapytał i stęknął z bólu.
- Pomyśl o imieniu dla dziecka, wciąż go nie mamy.
- Już ci mówiłem, że chcę, by jedno imię miał po tobie.
Od trzech miesięcy wiedzieli, że będą mieli syna. Ucieszyli się z tego powodu, bo tego właśnie chcieli najbardziej, ale nie byli jedynymi, którzy się cieszyli. Abby również była szczęśliwa i codziennie wymyślała im nowe imiona, każde dziwniejsze od drugiego. Zdecydowanie nie chcieli, by ich syn nazywał się Romuald albo Zero, choć i tak były to jedne z normalniejszych imion.
- O które konkretnie ci chodzi?
- Leroy, to ładne imię. – stwierdził. Od zawsze mu się podobało, ale wiedział, że Jethro go nie lubi, dlatego nigdy go tak nie nazywał.
- Tak długo, jak nie będzie to pierwsze imię, nie mam nic przeciwko.
Tony odetchnął głęboko, zastanawiając się nad drugim imieniem. Nie miał pojęcia, jakie mogłoby być, żadne nie wydawało mu się odpowiednie czy idealne.
- Nie wiem, jak go nazwiemy. – westchnął w końcu. – Jak ty uważasz?
- To może być każde imię.
- Nestor też? – zapytał przytaczając jeden z pomysłów Abby. 
- Może jednak nie wszystkie. – zgodził się Jethro. – Ale inne na pewno będą pasować.
- Zawsze mi się podobało imię Douglas. Albo Felix.
- Zdecyduj, masz jeszcze trochę czasu.
- Zdecyduję, jak go zobaczę.
Do sali wszedł lekarz, który zajmował się Tonym odkąd tylko znalazł się w szpitalu.
- O, osoba, którą chciałem zobaczyć najbardziej. Doktorku, powiedz, że już mnie zabieracie i to już prawie koniec.
Lekarz uśmiechnął się do niego.
- Przykro mi, Tony, ale musisz wytrzymać jeszcze około czterech godzin, to wciąż za wcześnie. Właśnie przyszedłem ci to powiedzieć.
- Aż tyle? – zdziwił się Tony. – Nie możecie wyjąć mojego syna już teraz?
- To byłoby zbyt niebezpieczne. Wciąż istnieje ryzyko, że to jeszcze nie czas i wyjmiemy go za wcześnie.
- Boli mnie, to za mało, by zacząć?
- Cztery godziny. – powtórzył lekarz. – Wtedy zaczniemy, ale nie wcześniej. No chyba, że wszystko przyspieszy samo. Proponuję ci przespać się trochę, będziesz tego potrzebował.
- To, czego potrzebuje, to moje dziecko. Gdybym wiedział, że to takie bolesne, pamiętałbym o gumie nawet po pijaku.
Lekarz nie skomentował jego ostatniej wypowiedzi. Wyszedł bez słowa, zostawiając Tony’ego i Jethro samych.
- On ma rację, powinieneś się zdrzemnąć.   
- Trudno jest zasnąć, gdy coś dosłownie rozrywa cię od środka.
- Chociaż spróbuj.
Tony niechętnie przytaknął, wiedząc że i tak nie zaśnie, ale już po zaledwie kilku minutach spał.



Jeśli jakaś osoba powiedziałaby mu teraz, że jest zmęczona, wyśmiałby ją. Ten ktoś z pewnością nigdy nie był tak wyczerpany, jak on teraz. Mimo to było to przyjemne zmęczenie, bo wynikało z wielkiego szczęścia. Nareszcie, po 10 godzinach męki, jego syn przyszedł na świat. Widział go tylko przez chwilę, zapłakanego i nie umytego. Teraz czekał, aż Jethro przyniesie go do sali. Tony’emu nie podobało się, że zabrali mu dziecko, nawet na chwilę, ale lekarze musieli je zbadać, zważyć i zmierzyć. Rozumiał to, ale mimo to czuł żal. Chciał wreszcie zobaczyć swojego syna, potrzymać go, nim zaśnie z wyczerpania, niczego więcej nie chciał. 
- Zobacz, kto przyszedł, Tony.
Otworzył szerzej przymknięte oczy i spojrzał na Jethro, który wszedł do sali trzymając zawiniątko na rękach.
- Już myślałem, że z nim uciekłeś.
- Nigdy w życiu. – Jethro uśmiechnął się i usiadł na łóżku. Tony przestał już na niego patrzeć, teraz był wpatrzony w niemowlę. – Chcesz go potrzymać?
- Jeszcze pytasz?
Jethro podał mu dziecko. Tony był tak oczarowany i przerażony jednocześnie, że trzęsły mu się ręce. Ostrożnie wziął syna i kiedy był pewny, że nic złego mu się nie stanie, spojrzał na chłopca, wreszcie mogąc przyjrzeć mu się uważniej i dłużej. Zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy zobaczył wpatrzone w niego niebieskie oczy. Jego radość była nie do opisania, miał wrażenie, że zaraz się rozpłacze, a serce wyskoczy mu z piersi.
Spojrzał z uśmiechem na Jethro, ale tylko na chwilę, bo zaraz znowu musiał popatrzeć na syna. Był maleńki, Tony nie mógł uwierzyć, że coś tak małego jest w stanie żyć samodzielnie i już nie potrzebuje w tym jego pomocy.
- I on przez cały ten czas był we mnie. – szepnął z podziwem. – Trudno w to uwierzyć.
- Zdecydowałeś się już na imię?
Tony jeszcze raz przyjrzał się synkowi. Na główce miał małe kępki brązowych włosów. Jego maleńka twarz wciąż była czerwona i leciutko pomarszczona.
Zawsze się dziwił, jak ludzie mogę nazywać swoje nowonarodzone dzieci pięknymi, ale teraz to rozumiał, gdy patrzył na własne maleństwo, które w jego oczach było piękne, nie mógł się na niego napatrzeć. Jeszcze kilka godzin temu nie wiedział, jakie imię mu dać, ale teraz nie miał już wątpliwości.
- Douglas. – powiedział całując główkę syna i tuląc go mocniej do piersi. – Douglas Leroy Gibbs.
- Podoba mi się. – przyznał Jethro, odgarniając Tony’emu włosy z czoła. – Ale wiesz, że nie musi mieć nazwiska po mnie?
- Ale chcę. To nazwisko wzbudza strach.
Jethro uśmiechnął się. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście, jeszcze rok temu nie przypuszczał, że znowu będzie miał rodzinę. Tym razem nie zamierzał pozwolić, by coś jej się stało. Był pewny, że Tony też na to nie pozwoli.
- Ma twoje oczy, tak jak chciałem.
- Nie ekscytowałbym się na twoim miejscu, noworodki zawsze mają na początku błękitne oczy.
- W takim razie muszę na wszelki wypadek zrobić dużo zdjęć, nim staną się inne. – Tony uśmiechnął się i pogłaskał syna po policzku. - Jeśli mają być inne, to już lepiej brązowe, nie chcę zielonych.
- Jakich by nie miał, nie zrobi to żadnej różnicy.
- Masz rację, będzie wyrywał laski tak czy inaczej.
- Śpij, Tony, zaczynasz bredzić.
- Chcę go jeszcze potrzymać. – zaprotestował od razu. Nie był jeszcze gotowy, by rozstawać się z dzieckiem, nawet jeśli rozstanie oznaczało położenie go do łóżeczka tuż obok. 
- Może spać z tobą.
- Nie zgniotę go, albo coś? – zapytał z obawą. Ostatnie, czego chciał, to zrobić Douglasowi krzywdę.
- Na pewno nie. Wiele razy spałem z Kelly na rękach, nigdy nic jej się nie stało. – zapewnił całując Tony’ego w czoło. – Poza tym, będę czuwał.
- Okej.
Tony ułożył się wygodniej, cały czas będąc ostrożnym. Gdy znalazł wreszcie odpowiednią pozycję, ostatni raz spojrzał na malca w swoich ramionach.
- Kochamy cię, mały. Nie zapominaj tego.
Tony zasnął, po chwili dołączył do niego także Douglas. Jethro obserwował obu z błogim uśmiechem i łzami w kącikach oczu. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz płakał, zawsze się tego wstydził, starał unikać, ale teraz tego nie chciał. W końcu nie miał się czego wstydzić.
Odetchnął głęboko, by utrzymać emocje na wodzy. Nie spuszczając swoich chłopców z oczu, wyciągnął telefon i wybrał numer z listy.
- Ducky, już po wszystkim. – powiedział do swojego rozmówcy. – Tak, obu nic nie jest, możecie przyjść rano i ich odwiedzić. Tylko uspokój najpierw Abby... Dzięki, do zobaczenia jutro.
Rozłączył się i przetarł zmęczone oczy. Był wyczerpany prawdopodobnie równo mocno, co Tony, ale nie mógł spać. Oparł tylko głowę o łóżko partnera, powstrzymując sen.
- Ledwo przyszedłeś na świat, a już nie dajesz mi spać. – szepnął gładząc syna po głowie. – Aż strach pomyśleć, co będzie później. Ale wiesz co? Twój tatuś ma rację. Już cię kochamy. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo.
Tak jak obiecał, nie zmrużył oka przez całą noc, ale gdy tylko Tony obudził się rano, Jethro usnął natychmiast, gdy tylko był pewny, że ich syn jest bezpieczny. 

***
Asai, wiem, że wolałabyś dziewczynkę, ale mnie bardziej ciągnie do chłopca. Postać syna Jethro i Tony’ego wymyśliłam już dawno. W alternatywnym uniwersum z historii Wolf’s growl(w zasadzie powinnam zmienić tę nazwę, bo oryginał nazywał się Wolf's howl, a Wolf's growl to sequel ^^) ma nawet młodszego o rok brata. ^^
Jutro ostatnia część, a w sobotę dalszy ciąg Marriage series. Prawdopodobnie pojawi się też kolejny rozdział Ojcostwa, ale to jeszcze nic pewnego.   
PS Nie pytajcie mnie, jak Tony urodził, pozostawiam to waszej wyobraźni, moja ma już fajrant. xD

1 komentarz:

  1. Pewnie, że wolałabym dziewczynkę, ale w końcu to Twoja historia ^_^ Ja się cieszę tym, co dostaję ^_^ Poza tym Douglas to bardzo ładne imię :) Zastanawiam się na jakiego wyrośnie łobuziaka mając takich ojców :D
    Pozostawienie wyobraźni to, jak Tony urodził uruchomiło mi ją na maksymalne obroty :) Naczytałam się tyle mpregów, gdzie ten etap był dogłębnie opisywany, że moja wyobraźnie doskonale wie, jak to mogło przebiegać ^_^ Mentalne obrazy :D
    Teraz jeszcze czekam na Abby wbiegającą do szpitala i zachwyconą małym Gibbsiątkiem :D
    A tekst o gumie po pijaku wywołał banana na twarzy xD

    Muszę mówić, jak bardzo jestem szczęśliwa z powodu tego opowiadania? ;) Bo czuję się, jakbym się bez przerwy powtarzała ;)

    Do jutra!

    Pozdrawiam
    Asai

    OdpowiedzUsuń