Znaleźli samochód Gibbsa. Stał zaparkowany przy chodniku. Nie było żadnych śladów walki, można było pomyśleć, że kierowca zaraz wróci, ale prawda była inna. Jego broń leżała na siedzeniu pasażera, a kluczyki wciąż były w stacyjce. McGee namierzył jego telefon kilka ulic dalej. Był cały, działał, ale nie mógł im wskazać miejsca pobytu szefa.
Tony czuł ogarniającą go rozpacz. Stało się to, czego najbardziej się obawiał. Miał stracić szefa, swojego przyjaciela. Było mu niedobrze, ale musiał opanować nerwy. Jeszcze nie wszystko było stracone, wciąż mieli szanse. Tylko jak dużą? 50%? 30? 5? Zabójca był zdolny do wszystkiego, nie raz już to pokazał. W każdej chwili mógł zranić Gibbsa, jeśli już tego nie zrobił, a Tony był bezsilny. Razem z resztą mógł tylko czekać, aż Abby przekaże im rzeczy znalezione w zepsutym telefonie. Jeśli w ogóle miało to coś pomóc. Komórka mogła się znaleźć na ulicy przez przypadek, ktoś mógł ją po prostu wyrzucić, ale musieli mieć nadzieję.
Dochodziła 13, Gibbs został porwany prawie cztery godziny temu, a oni tylko siedzieli i tracili czas w biurze. Wszyscy chcieli coś robić, nawet McGee, który nie mógł usiedzieć w miejscu i chodził po biurze cały zdenerwowany.
Wreszcie, po długim czasie oczekiwania, Abby przyszła z wynikami.
- Mam adres.
Nie musiała tego drugi raz powtarzać. Tony wziął od niej kartkę i szybko zapamiętał adres. Tam mógł być Gibbs, czeka na nich.
- Idziemy.
Tego również nie trzeba było powtarzać. McGee i Kate szybko wzięli swoje rzeczy i poszli się przygotować. Szli bez wsparcia, choć wszyscy doradzali im, by zadzwonili po policję. Tony odmówił. To była sprawa osobista. Zamierzał wpakować kulkę w tego sukinsyna, który odważył się z nim zadrzeć.
Gibbs nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie jest i jak długo się tu znajduje. Był pewny jedynie, co do potwornego bólu głowy oraz tego, że mężczyzna stojący obok niego jest tym, którego szukali przez tych kilka dni.
Wiedział, że wychodząc samemu po kawę się naraża, ale to go nie powstrzymało. Najwyraźniej wciąż zostało mu coś z narwanej natury żółtodzioba. Czuł się teraz zupełnie jak DiNozzo i prawdopodobnie miał zapłacić za swoją głupotę tak jak on.
Skoro już dałem się złapać, jak Tony, to może tak jak on rozproszę tego drania rozmową, stwierdził patrząc uważnie na mężczyznę. Dokładnie odpowiadała rysopisowi, jaki podał personel restauracji.
Gibbs próbował sobie przypomnieć, czy już go gdzieś nie widział, na przykład w Baltimore, ale w głowie miał pustkę. Ból nie pozwolił mu się skupić, ledwo pamiętał, co się wydarzyło przed porwaniem.
Gdy pojawił się zabójca, stał akurat na światłach. Wsiadł mu do samochodu i kazał jechać, groził mu przy tym bronią. Jego własny pistolet wyjął i odłożył jak najdalej, by nie mógł po niego sięgnąć.
Spełnił rozkaz zabójcy i była to ostatnia rzecz, jaką pamiętał nim został ogłuszony po dojechaniu na miejsce. A przynajmniej tak sądził. I tak nie miało to teraz znaczenia.
Obudził się w nieznanym mu miejscu w jakimś małym pokoiku, w którym nie znajdowała się żadna rzecz poza krzesłem, do którego był przywiązany. No i był jeszcze zabójca, który od samego początku siedział z nim i go pilnował. Ani razu jeszcze się nie odezwał, patrzył tylko na niego z nienawiścią, ale Gibbs miał przeczucie, że cała ta nienawiść jest skierowana na Tony’ego.
- Jak się nazywasz? – zapytał w końcu Jethro. Skoro i tak musiał tu siedzieć i czekać na DiNozzo i resztę, to postanowił to chociaż wykorzystać i dowiedzieć się nieco o swoim porywaczu.
- Nie twój interes i tak zginiesz nim zajdzie słońce. – odparł oschle mężczyzna.
- Skoro zamierzasz czekać tu ze mną na DiNozzo, to chociaż zacznij rozmawiać.
Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałem.
Zabójca milczał, uciekając wzrokiem, jakby starając się ignorować Gibbsa. Nie potrafił jednak powstrzymać potrzeby opowiedzenia o wszystkim.
- Kevin.
- Co takiego zrobił ci DiNozzo, Kevin? – zapytał Jethro. Okazało się to jednak złym pytaniem.
Kevin poderwał się nagle i wymierzył do niego z broni.
- To co mi zrobił, to tylko i wyłącznie moja sprawa, więc nie zadawaj pytań na ten temat albo cię zastrzelę. – zagroził.
Metody DiNozzo są jednak do dupy, stwierdził Jethro.
Nie zamierzał jednak poprzestać na pytaniach, za bardzo go to wszystko interesowało.
- Niech zgadnę, ukradł ci narzeczoną? – zapytał.
- Zamknij się! Nie chcę o tym rozmawiać.
- Chcesz, po to mnie porwałeś.
- Porwałem cię, żeby ściągnąć tu DiNozzo. Zostawiłem wam cenną wskazówkę, dzięki której mnie znajdzie. Za około dwie godziny twój chłoptaś tu przyjdzie, a wtedy zabiję was obu.
Kevin zaczął krążyć po pokoju, dopóki znowu się nie zatrzymał, tym razem tuż za plecami agenta.
- Co zamierzasz mu zrobić? – Gibbs usilnie próbował podtrzymać rozmowę.
- Dla ciebie to bez znaczenia, zginiesz pierwszy. – odpowiedział, przykładając lufę pistoletu do głowy Jethro. – Zabiję cię na jego oczach, niech cierpi przed śmiercią.
Gibbs nawet nie drgnął, gdy poczuł dotyk pistoletu.
- Masz jaja, naprawdę. Moja śmierć rozwścieczy DiNozzo jeszcze bardziej. Nie przeżyjesz tego.
- Czyżby?
- Będziesz miał szczęście, jeśli zginiesz od kuli w głowę.
- Ha! Jesteś tego taki pewny? Niedługo się przekonamy.
Gibbs nie zdążył odpowiedzieć, w kieszeni Kevina zadzwonił telefon. Jego telefon.
- Popatrz, dzwoni DiNozzo. – powiedział pokazując mu telefon. – Minęły dwie godziny, a on dzwoni dopiero teraz. Chyba jednak nie jesteś dla niego taki ważny.
- Skoro tak, to możesz mnie już wypuścić.
- Nic z tego. Posłuchamy sobie Anthony’ego, co ty na to? – zapytał i oddzwonił.
Gibbsowi ani trochę nie podobała się ta rozmowa. Tony niewątpliwie był wściekły, w takim stanie łatwo popełnia się błędy, a teraz jeszcze zamierzał tu przyjść. Miał nadzieję, że chociaż wezwie wsparcie, a nie zawita tu sam.
- Za niecałą godzinę... – odezwał się znowu Kevin okrążając go tak, że byli na wprost siebie. – DiNozzo przyjdzie cię uratować. Obaj wiemy, jak to się skończy.
- Tak, twoją śmiercią.
- Nie denerwuj mnie. Nie zapominaj, kto jest związany, a kto ma naładowany pistolet.
- To z niego zastrzeliłeś doktora Gregory’ego?
- Zamknij się.
- Założę się, że tak. Rewolwer, to wyjaśnia brak łusek w klinice.
- Tutaj też nie znajdą żądnej łuski, gdy zaraz cię zastrzelę. – ostrzegł.
Metoda DiNozzo odnosiła efekty, może nie takie, jakich chciał Gibbs, ale na razie wystarczyła. Musiał tylko pilnować, by nie przekroczyć pewnej granicy.
- Dlaczego go zastrzeliłeś? Bo widział twoją twarz? W restauracji też ją widzieli.
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Zamknij się do kurwy nędzy.
- Potrzebowałeś tylko kolejne wiadomości, mam racje? Tylko do tego był ci potrzebny martwy doktor.
Kevin był coraz bardziej wściekły, z każdym wypowiedzianym słowem mocniej zaciskał dłoń na broni. Gibbs to zignorował.
- A bezdomny? Chciałeś mnie nastraszyć, czy miała to być kolejna wiadomość? A może otrułeś go jedzeniem z drogiej restauracji specjalnie, bo nie mogłeś już znieść czekania? Chciałeś, żebyśmy znaleźli cię szybciej.
- Jeżeli zaraz się nie zamkniesz, to cię zastrzelę.
- Jestem ci potrzebny. – przypomniał mu. - Sam to mówiłeś.
- Masz rację. Jesteś mi potrzebny żywy. – powiedział, mierząc do niego. – Ale ta rana cię tak szybko nie zabije.
Kevin pociągnął za spust. Kula trafiła Gibbsa w ramię, który jedynie skrzywił się i stęknął cicho z bólu. Całe ciało wokół rany zaczęło go palić, a ciepła krew powoli spływać wzdłuż ramienia. Powolne tempo było dobrym znakiem. Kilka milimetrów wyżej, a dostałby w tętnicę.
Sapiąc z bólu, Jethro spojrzał na Kevina, który uśmiechał się zadowolony.
- Teraz się zamkniesz? – zapytał i podszedł do ściany, opierając się o nią.
Przez dłuższą chwilę ciszę zakłócał wyłącznie ciężki oddech Gibbsa. Ból nieco zelżał, ale wciąż nie był łagodny.
- Zaczekaj tu na mnie. – powiedział z drwiną Kevin. – Muszę wyrzucić twój telefon, bo znajdą mnie zbyt szybko.
Mężczyzna wyszedł, a Gibbs został sam, nie na długo jednak. Kevin wrócił po około 10 minutach, co oznaczało, że nie wyrzucił telefonu daleko. Te 10 minut wystarczyło, by Jethro nabrał trochę nowych sił.
- Która jest godzina? – zapytał.
Kevin spojrzał na zegarek.
- Po 13. – odpowiedział. – Bez obaw, niedługo skończą się twoje męki. – zapewnił.
- Nie wiem jak moje, ale twoje na pewno.
- Nadal chcesz dyskutować? Mam ci strzelić w drugie ramię?
- Śmiało, twój plan na pewno wtedy nie wypali.
Jego zuchwałość musiała znów rozwścieczyć Kevina, bo uniósł broń do kolejnego strzału. Na szczęście jednak dla Jethro, hałas z drugiego pomieszczenia uratował mu życie.
Kevin uśmiechnął się zadowolony.
- Wygląda na to, że jednak wypali. – powiedział. – DiNozzo już tu jest.
Jedyne, co Gibbs mógł teraz zrobić, to patrzeć, jak mężczyzna wychodzi na spotkanie z Tonym.
To było to miejsce. Musiało być to, Tony nie widział innej możliwości. A jednak martwił się, że to tylko ślepa uliczka, że to nie tu przetrzymywany jest Gibbs, że nie zdążą go uratować. Nie było jednak czasu na zamartwianie się.
- Trzymajcie się z tyłu i osłaniajcie mnie. – rozkazał Kate i McGee po czym wszedł do niewielkiego budynku. Celowo narobił przy tym jak najwięcej hałasu. Zabójca się go spodziewał, oczekiwał go, nie miał więc po co się czaić.
Na pojawienie się mężczyzny nie musiał długo czekać. Wyszedł z innego pomieszczenia, trzymając broń. Mierzył z niej do Tony’ego, całkiem ignorując Kate i McGee.
- Dawno się nie widzieliśmy, DiNozzo. – powiedział z nienawiścią. – Ale ja nie zapomniałem.
Tony nie zamierzał go pytać, czego nie zapomniał. Miał to teraz gdzieś, liczył się tylko Gibbs.
- Gdzie on jest? – zapytał poważnie. Z trudem powstrzymywał się, by nie pociągnąć za spust. Chciał to zrobić. Chciał go zastrzelić za to wszystko, co zrobił. Za to, że prawie zabił McGee, Kate i Ducky’ego, za śmierć niewinnego dentysty i za porwanie Gibbsa.
- Wykrwawia się. – odpowiedział szczerze, podchodząc bliżej. – Czekałem na tę chwilę tyle lat. Pewnie nie spodziewałeś się, że jeszcze kiedyś mnie zobaczysz?
- Tak. – przyznał, choć nadal nie miał pojęcia, kim był ten facet. Nie poznawał go, nie przypominał go sobie, ale nie zamierzał tego ujawniać i go rozwścieczać.
Mężczyzna w końcu zauważył Kate i McGee, bo skierował na nich swój wzrok.
- Bałeś się przyjść tu sam? Wiedziałem, że jesteś tchórzem.
- Mogę ich odwołać. – zaproponował Tony. Gestem ręki natychmiast uciszył wszelkie protesty, jakie niewątpliwie chciała rozpoczynać dwójka agentów za nim.
- Nie musisz. Tak będzie nawet lepiej. Zobaczysz śmierć trzech bliskich ci osób.
- Nie zobaczę śmierci żadnego z nich. Tylko twoją.
- Twój szef też tak mówił. Szybko pokazałem mu, jak miło jest czasem pomilczeć.
Tony poczuł nowy przypływa złości. Starał się za wszelką cenę uspokoić, ale to nie było łatwe. Wciąż nie wiedział, czy Gibbs jeszcze żyje, czy nie, a jeśli tak, to czy faktycznie jest ranny.
- Odłóżcie broń. – rozkazał zabójca. – Tylko powoli.
- I kto tu jest tchórzem? – Tony położył dłoń na podłodze i kopnął ją, by wylądowała jak najdalej od mężczyzny. Po dźwiękach stwierdził, że McGee i Kate zrobili to samo. – Dlaczego sam nie odłożysz broni?
- Niby dlaczego mam to robić?
- Boisz się zmierzyć ze mną bez broni?
- Nie boję się ciebie. Zwłaszcza ciebie. – zabójca ruszył w kierunku Tony’ego, zatrzymując się tuż przed nim. Broń przykładał mu do piersi zaraz na wysokości serca. – To koniec, DiNozzo.
- Czyżby? Za każdym razem, gdy słyszę to w filmach, czarny charakter marnie kończy w banalny sposób. I wiesz co? Nie trzyma się broni tak blisko zasięgu rąk drugiej osoby, nie trzymając jednocześnie palca na spuście.
Nim mężczyzna zdążył naprawić swój błąd, Tony wytrącił mu broń z ręki i silnym ciosem w głowę powalił na podłogę. Na tym jednak nie poprzestał. Przyparł zabójcę mocniej do podłoża, przedramieniem uciskając mu tchawicę. McGee i Kate zdążyli w tym czasie złapać za broń, by ubezpieczać przyjaciela.
- Co do... – wychrypiał jedynie mężczyzna, z trudem oddychając.
- Szef dobrze mnie wyszkolił. – powiedział Tony. - Gdzie on jest?
- Chcesz zobaczyć, jak się wykrwawia? – zapytał z uśmiechem.
- Gdzie on jest?! – krzyknął, mocniej uciskając gardło. - Jeśli coś mu zrobiłeś!
- Przestań się wydzierać, DiNozzo.
Tony nie mógł uwierzyć własnym uszom. Nie puszczając zabójcy, uniósł głowę, patrząc przed siebie. Kilka metrów przed nim stał Gibbs, trzymający się za zakrwawione ramię. Był ranny, ale żył. Dzięki bogu żył!
- Gibbs! – krzyknął uradowany.
- Jakim cudem ty... – mężczyzna również nie mógł uwierzyć. Przecież go związał i postrzelił w ramię!
- Następnym razem zanim zdecydujesz się porwać żołnierza Marines, naucz się węzłów, które skrępują kogoś więcej niż tylko pięciolatka. – powiedział Gibbs idąc na chwiejnych nogach. Stracił zdecydowani zbyt dużo krwi. Przed upadkiem uchronił go McGee, który go podtrzymał. Kate w tym czasie dzwoniła po ambulans.
Tony odetchnął z ulgą. Gibbs był już bezpieczny, nic mu nie groziło. Żył.
Spoglądał jeszcze na szefa kilka chwil, by mieć pewność, ale wszystko było w porządku. Teraz mógł się skupić w pełni na zabójcy.
Obrócił go na brzuch, skuł mu ręce za plecami, a potem podniósł brutalnie.
- Masz szczęście, że Gibbs wyszedł o własnych siłach, bo już byś nie żył.
Świadomość porażki tylko bardziej rozjuszyła mężczyznę, który usiłował wyrwać się z rąk Tony’ego.
- Ty skurwysynu, nie daruje ci tego, nigdy! – krzyknął. – Powinieneś nie żyć, DiNozzo! Już dawno powinieneś zdechnąć!
- Co ja ci takiego zrobiłem? – zapytał w końcu. Teraz, gdy sytuacja była opanowana, mógł wysłuchać powodów.
- Jeszcze mnie nie pamiętasz? Po tym co mi zrobiłeś? Zniszczyłeś mi życie!
- Oświeć mnie.
- Podpierdoliłeś mnie policji. W akademii, pamiętasz? Kevin Marshall.
Tony zmarszczył brwi, znowu usiłując sobie wszystko przypomnieć, ale w głowie miał tylko pustkę.
- Nie pamiętam cię.
Mężczyzna wyglądał na gotowego do ponownego krzyku, ale ostatecznie to nie nastąpiło. Emocje powoli go opuszczały.
- Zdawaliśmy razem w akademii policyjnej. – zaczął. Wszyscy słuchali go z uwagą. Chcieli wiedzieć, co takiego się wtedy wydarzyło. – Byliśmy przed końcowymi egzaminami, obaj. Byłem zdenerwowany, więc poszedłem kupić sobie nieco trawki na rozluźnienie, od Terrence’a.
- Tego samego, którego zabiłeś? – zapytał Tony.
- Nie planowałem tego. Nawinął mi się, gdy szukałem ofiary. Był pośrednio winny, więc zasługiwał na śmierć. Kupiłem od niego marychę, a ty usłyszałeś, jak targuję się z nim o cenę. Doniosłeś na mnie komisji, wywalili mnie, trafiłem do pierdla na dwa miesiące. To był koniec mojego marzenia o byciu policjantem. O byciu jakimkolwiek pracownikiem państwowym.
- Trzeba było nie kupować narkotyków.
- To był mój pierwszy i ostatni raz! Gdybyś nic nie powiedział, wszystko byłoby w porządku. Ale nie, musiałeś o tym donieść. Po wyjściu z więzienia pracowałem za marne grosze w małych sklepikach albo stacjach paliw. A ty... ty osiągałeś sukces. Kilka miesięcy temu przeczytałem o tobie artykuł w gazecie. Agent specjalny DiNozzo zapobiegł morderstwu porucznika Marines. Nagłówek na pierwszą stronę, a pod nim twoje zdjęcie. Nie masz nawet pojęcia, jaką nienawiścią do ciebie zapałałem. Osiągnąłeś wszystko, o czym marzyłem, a co ty zrujnowałeś. Dlatego chciałem cię zabić, od samego początku chciałem, nadal chcę i zrobię to, gdy tylko wyjdę z więzienia!
- Nie sądzę. Za dwa morderstwa, usiłowanie kolejnych pięciu oraz porwanie, dostaniesz całkiem spory wyrok bez możliwości warunkowego zwolnienia.
- Nie odpuszczę ci DiNozzo, nie licz na to.
Tony nie zamierzał mu odpowiadać. Teraz, kiedy wiedział już, co takiego zrobił, przestało go to obchodzić, zwłaszcza, że nie czuł się winny. Musiał się teraz zając Gibbsem, który ledwo już stał na nogach, praktycznie cały swój ciężar opierał na McGee.
Przekazując Kevina w ręce Kate, Tony podszedł do szefa i pomógł go podtrzymać. W pomieszczeniu słychać już było syreny ambulansu.
-Nareszcie koniec. – westchnął.
Przytaknął mu jedynie Tim. Gibbs stracił przytomność.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz oddawał krew, to raczej jemu trzeba było ją zawsze oddawać. Dzisiaj to nie on najbardziej jej potrzebował, ale Gibbs. Obaj mieli tę samą grupę i czynnik Rh, więc zamiast brać cenną krew ze szpitalnych zapasów, Tony zaoferował oddać szefowi swoją.
Kula z ramienia Gibbsa była już wyciągnięta, a rana zabandażowana. Pomimo strzału oddanego z bliskiej odległości, pocisk nie utknął głęboko i nie narobił większych szkód. Samo leczenie rany też miało trwać krótko, lekarz powiedział, że już po tygodniu Gibbs nie będzie potrzebował temblaka, a po dwóch będzie mógł wrócić do normalnych obowiązków.
- Tony?
- Hmm? – mruknął nie otwierając oczu. Przetaczanie krwi było naprawdę męczące
- Naprawdę go nie pamiętałeś? – zapytał Gibbs.
- Naprawdę. – odpowiedział i spojrzał na szefa.
- Po czymś takim, co mu zrobiłeś? To był początek twojej kariery, miałeś lada dzień zostać gliniarzem, a coś takiego pewnie dało ci dodatkowe punkty u komisji.
- Nie myślałem tak wtedy o tym. Po prostu zrobiłem to, co miałem niedługo zacząć robić na co dzień. – wyjaśnił. - Gdy zgłaszałem tę sprawę komisji, nawet nie znałem nazwiska tego gościa, nie przyjrzałem się też dokładnie jego twarzy. Ot jakiś narkoman, którego postanowiłem zgłosić.
- I widzisz, jakie to zamieszanie wywołało.
- Następnym razem zignoruję coś takiego. Obiecuję.
- To dobrze, bo nie chcę znowu zostać porwanym z twojego powodu.
- Ja ci nie kazałem iść po kawę sam. Mogłeś iść do automatu w agencji.
- Tam nie dają kawy tylko jakieś pomyje.
- I tak musisz się z nią teraz pożegnać na czas brania antybiotyków.
- Wiem. A ja nawet jej rano nie wypiłem.
Tony uśmiechnął się rozbawiony, ale Gibbs nie podzielał jego dobrego humoru.
- Może lepiej zostanę z tobą jeszcze przez jakiś czas? – zaproponował. - Tak na wszelki wypadek i tak mam u ciebie swoje rzeczy.
- Czuj się jak u siebie w domu.
- Zamierzam.
Tym razem Gibbs się uśmiechnął. Tony nie miał już wątpliwości, że wszystko jest w porządku. Nareszcie.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem, Tony i Gibbs siedzieli razem w salonie w domu tego drugiego. Oglądali powtórkę meczu na przyniesionym z piwnicy telewizorze. Gibbs był nieco podminowany ze względu na brak kawy i ból, który wciąż mu doskwierał, ale dla Tony’ego nie było to nic nowego, z czym nie mógłby sobie poradzić.
- Zamówię coś do jedzenia. – zaoferował Tony wstając z kanapy.
Gibbs się nie odezwał, tylko czekał cierpliwie, aż jego agent wróci.
- Wiesz co jest najbardziej wkurzające w tej sprawie, Tony? – zapytał, gdy młodszy mężczyzna znowu usiadł obok niego.
- Co?
- Że to ty byłeś celem, a nie doznałeś nawet jednego zadrapania. – zauważył. - McGee omal nie spłonął, Kate dostała wstrząsu mózgu, Ducky prawie został postrzelony, ja zostałem porwany i postrzelony, a ty nie masz nawet siniaka.
- Chyba po prostu mam szczęście. – stwierdził z uśmiechem.
- To by wyjaśniało, czemu gdy ty używasz swojego długiego jęzora do rozpraszania przestępców, to nic ci nie robią, a do mnie od razu muszą strzelać.
- Próbowałeś go rozproszyć gadaniem? To słodkie. Nie wiedziałem, że tak bardzo lubisz moje metody.
- Nie lubię, zwłaszcza teraz. Ale muszę przyznać, że ta jest nawet skuteczna.
- No widzisz. Musisz tylko popracować nad urokiem osobistym. Uśmiechaj się, to zawsze działa. – powiedział demonstrując swój uśmiech. – A tak w ogóle, to zamówiłem chińszczyznę, nie masz nic przeciwko?
- Wolałbym raczej coś włoskiego. – powiedział sugestywnie.
Tony uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Na przykład pizzę? – spytał kładąc dłoń na kolanie Gibbsa.
- Nie zapędzałbym się tak, mam coś o wiele bliżej.
- Zechciałbyś to skonsumować?
- Spokojnie, DiNozzo, deser później. – przystopował go z uśmiechem, gdy poczuł, że Tony przesuwa swoja dłoń wyżej aż na udo.
- Nie mogę się doczekać. Gwarantuję, że włoskie desery są najlepsze.
- Proponuję więc zjeść dziś chińszczyznę widelcami. Będzie szybciej.
Tony zaśmiał się i pocałował drugiego mężczyznę, wreszcie mogąc się nim nacieszyć. Cóż, przynajmniej dopóki nie przyjechał dostawca. Ale przecież to była dopiero przystawka, po daniu głównym czekał ich upragniony deser. Wiele deserów przez wiele następnych lat.***
Here you go! ^^ Specjalnie dla Was, rozdział jest wcześniej. Nie zmienia to w żaden sposób grafiku, w sobotę opublikuję one-shot. W zasadzie, to przez dwa tygodnie będzie raczeni właśnie nimi. Potem ruszamy z nowym opowiadaniem, z którego fabułą możecie zapoznać się poniżej.
Gibbs dopiero co pogodził się ze stratą swojej żony i córki, a jego życie zaczyna wyglądać coraz lepiej. Właśnie objął posadę szefa zespołu w NCIS po odejściu swojego mentora, a także poznał wspaniałą kobietę, z którą wiąże swoją przyszłość. Jednak pewnego dnia do jego drzwi nieoczekiwanie puka osoba, która jednym zdaniem odwraca jego życie do góry nogami.
-Zostało mi przeszczepione serce pana żony.
Wpadłam na ten pomysł jeszcze przed moim wyjazdem, gdzie go dopracowałam. Myślałam, że zwariuję, bo nie wzięłam ze sobą zeszytu na opowiadania i nie miałam gdzie fabuły rozpisać. Na szczęście w Mrzeżynie sprzedają zeszyty. ^^
Widzę dwa rozdziały ^_^
OdpowiedzUsuńSposób w jaki Tony i Gibbs doszli do tego, że coś do siebie czują uważam za uroczy :) To było tak bardzo w ich stylu :)
Oba rozdziały czytałam w wielkim napięciu. Nie mogłam się doczekać, żeby dowiedzieć się, co takiego zrobił Tony, że wpakował się w takie kłopoty. A on jedynie postąpił słusznie. Biedny Gibbs porwany, postrzelony i w dodatku bez kawy :) Ale czeka go cudowny deser więc nie ma tego złego ;)
Nowe opowiadanie zapowiada się interesująco. Czekam z niecierpliwością ;)
pozdrawiam i wena życzę!
Asai